piątek, 29 maja 2015

Rozdział 10 - Getting closer...

BARDZO WAŻNA NOTATKA POD ROZDZIAŁEM. PROSZĘ, PRZECZYTAJCIE <3


       Deszcz uderzał o betonowy dach rudery, wiatr szumiał wśród koron drzew, nocne niebo rozjaśniały błyskawice, a oni zastygli w czasie, w miejscu, w sytuacji. Justin od kilku minut trzymał w ramionach ciało Natashy, obejmującej jego biodra nogami. Nie zamierzał postawić jej na betonowej posadzce, dopóki sama o to nie poprosi. Szatynka z kolei nie wyobrażała sobie, aby nagle miała odsunąć się od niego choćby na krok. Czuła potrzebę obejmowania jego szyi ramionami i drażnienia krótkich włosków na karku.
        Justin odważył się musnąć spierzchniętymi wargami czubek jej nosa, a potem oprzeć swoje czoło o jej. Z wdzięcznością przyjął do serca każdą pieszczotę Natashy. Mógłby prosić ją, aby powtórzyła każdy z gestów. Nie zrobił tego, chociaż bardzo chciał. Bał się, że wyda jej się zbyt śmiały i otwarty na jej dotyk. Za wcześnie. Znał ją za krótko, aby mógł oczekiwać od niej więcej, niż od przyjaciółki, wspierającej go w trudnych chwilach. Za wcześnie, aby Natasha z dziewczyny o jasnobrązowych włosach i morskich oczach zmieniła się w dziewczynę, którą mógłby nazwać swoją i którą dotykałby, jak swoją.
        Nagle niebo rozdarła potężna błyskawica, a ciszę nad miastem zakłócił przerażająco głośny grzmot. Natasha pod wpływem nagłego napadu lęku wtuliła się w szyję Justina i mocniej objęła ją ramionami. Szybko rozluźniła jednak uścisk. Mogła nieświadomie wyrządzić mu krzywdę, przelaną w pozornie uczuciowym i emocjonalnym geście.
        -Przepraszam - szepnęła z zawstydzonym uśmiechem, zsuwając się powoli z jego ciała. Czuła jego dłonie, przechodzące przez uda i talię, a kiedy postawiła obie stopy na betonie, zatrzymały się na biodrach. Nie zamierzały ich puścić. Nie zamierzały pozwolić, aby oddaliły się choćby o parę centymetrów. Nie zamierzały pozwolić, aby ona oddaliła się od rozpaczającego z tęsknoty Justina.
        -Nie masz za co przepraszać. Po prostu nie bój się przy mnie, dobrze? - z czułością pogładził jej zarumieniony policzek. Nie wiedział, co tak naprawdę działo się w jego sercu. Nie poznawał swoich zachowań i głęboko skrywanych pragnień. Nie poznawał samego siebie. Drobna piętnastolatka zmieniła go do tego stopnia, że samemu ciężko było mu odnaleźć Justina sprzed kilku tygodni.
        -Przed burzą też mnie obronisz? - zachichotała cichutko, delikatnie głaszcząc jego klatkę piersiową. Kryła zawstydzenie, choć jednocześnie chciała, aby Justin ujrzał je w jej oczach. Słowami nie potrafiła wyrazić, jak czuła się w jego otoczeniu. Liczyła, że sam ujrzy jej uczucia.
        -Obronię cię przed wszystkim, bo na to zasługujesz, Natasha - przyłożył ciepłe wargi do jej rozpalonego czoła i pozostawił je przy skórze na dłużej. Pozwolił powiekom opaść i w pełni delektował się bliskością małej, drobnej, choć tak nieprzyzwoicie potrzebnej mu do życia dziewczyny. Tracił zmysły. Co więcej, chciał je tracić. Chciał tracić wszystko, by móc w pełni oddać się uczuciom.
        -Wiesz, kiedy będę najbezpieczniejsza? - spytała powoli, tanecznym krokiem oddalając się w stronę materaca. Liczyła na to, że Justin od razu ruszy za nią i usiądzie obok. Nie pomyliła się. Ciągnęło go do niej, jakby oboje byli przeciwległymi biegunami magnesu.
        -Kiedy? - dał się porwać jej sztuczkom i zanim zsunęła się po ścianie na przetarty materac, złapał jej maleńkie dłonie.
        -Kiedy powiesz mi, że nie wrócisz już do więzienia i teraz zostaniesz tylko ze mną - jej oczy wyrażały nieśmiałość, a mimo to nie spuściła wzroku przed wstydem. Justinowi niesamowicie podobał się kolor tęczówek Natashy, a ona o tym wiedziała. Pragnęła dać mu tę odrobinę przyjemności.
        -Nie wybieram się tam. Nie wybieram się nigdzie bez ciebie - ostrożnie splątał jej palce ze swoimi i zaczął unosić ponad głowę Natashy. Docisnął ich dłonie do zimnej ściany, robiąc jednocześnie niewielki krok w przód. Większego nie mógłby zrobić. Już teraz ich ciała stykały się, a klatki piersiowe unosiły i opadały nie w pełni spokojnie. Byli tak blisko, a jednocześnie tak daleko. Blisko ciałem i myślą, a daleko w strachu. Oboje bali się, że to za szybko, że ich emocje odebrały zdolność podejmowania racjonalnych decyzji, że dali się ponieść obcym, nieznanym uczuciom, że to wszystko zgubi ich i sprowadzi jedynie problemy.
        -Masz takie duże dłonie - szepnęła, odwracając głowę w bok, w stronę ich splecionych rąk. 
        -Może to po prostu ty masz malutkie? - zaśmiał się nisko i gardłowo, muskając gładką skórę jej dłoni czule, prawie tak, jakby całował jej lekko rozchylone wargi. Wyobrażał to sobie przez ostatnie kilka dni. Widział, jak zbliża twarz do jej twarzy, a potem przykłada usta do jej ust, zatapiając się w gorącym, pełnym namiętności, choć jednocześnie lekko niepewnym i przestraszonym pocałunku. - Wszystko masz malutkie. No, może z wyjątkiem piersi. One nie są malutkie - wyszeptał do jej ucha i nieświadomie sprowadził dreszcz zarówno na Natashę, jak i na samego siebie.
        -Oh - usta Natashy ułożyły się w niewielką literę "o". - A gdzie ty się patrzysz, Justin - zmarszczyła zabawnie brwi i zaczęła wystukiwać stopą rytm o wilgotną, betonową podłogę.
        -Nigdzie nie patrzę, ależ skąd - z szerokim uśmiechem musnął jej czoło i pogładził dłonią plecy. Co prawda nie planował wzmianki o jej biuście, ale kiedy przekonał się, że Natasha ma do różnego rodzaju żartów luźne podejście, uspokoił się. Nie zamierzał wystraszyć jej jednym nieodpowiednim zdaniem. 
        -Mój zboczeniec - zachichotała i musnęła linię jego szczęki. Rozpływała się w bliskości pomiędzy ich ciałami. Kiedy Justin dotykał ją delikatnie, kiedy czuła jego obecność, kiedy słyszała jego niski, zachrypnięty, choć czuły głos, mogłaby zamknąć oczy i nie otworzyć ich już nigdy. Wystarczało ciepło jego ciała i dłoń, która błądziła w górę pleców, przez ramię i wzdłuż rumieńca na policzku.
        -Nie jestem zboczony - zachichotał pod nosem. - A poza tym, twój? - nieśmiało nawiązał do poprzednich słów Natashy. Gdy usłyszał, że w oczach szatynki należy do niej, jego serce zabiło mocniej i szybciej. Obawiał się, że Natasha usłyszy i poczuje nagły przypływ emocji.
        -Tak, mój - przejechała dłonią po jego policzku, pokrytym delikatnym zarostem. Był taki męski, a jednocześnie krył się w nim uroczy chłopiec. W jej oczach był idealny. Idealny wizualnie, idealny w duszy, idealny w sercu. Idealny w każdym znaczeniu tego słowa. - I wiem, że jesteś zboczony. Każdy facet jest.
Westchnął głęboko, unosząc kącik ust ku niebu. Musiał przyznać jej rację.
        -Jesteś zmęczona? - Natasha szybko zaprzeczyła ruchem głowy. Teraz, gdy na nowo odzyskała Justina, swojego Justina, nie potrafiłaby zamknąć oczu i zasnąć, mimo że potrzebowała snu. - W takim razie chodź ze mną. Chciałbym pokazać ci jedno miejsce, może nie zbyt urodziwe, ale za to mogę tam otworzyć całego siebie.
        Natasha była wniebowzięta. Perspektywa spędzenia z Justinem kolejnych chwil była dla niej prawdziwym rajem. Czuła, że zbliża się do niego i czuła również, że Justin nie ucieka przed nią. Złapała go, przywłaszczyła, nie chciała puścić. Nie zrodziła się w niej jeszcze miłość, a mimo to, gdyby ktoś próbował odebrać jej Justina, byłaby zdolna udusić wroga gołymi rękoma. Stała się niesamowicie zaborcza.
        Justin objął dłoń dziewczyny swoją i wsunął do kieszeni bluzy. Była tak ciepła, wręcz gorąca. Rozgrzewała zarówno jego zziębnięte ciało, ale również chłodne, dotąd mało używane serce. Kiedy na nią patrzył, czuł, że może więcej. Że może zrobić naprawdę wiele, aby walczyć o nowe, lepsze jutro przy jej boku. Przy boku dziewczyny, która do tej pory jako jedyna podziałała na niego tak silnie.
        -Umiesz tańczyć? - spytał, gdy kroczyli po jednej bocznych, wąskich uliczek, osnutych osłoną nocy.
        -Powiem nieskromnie, że tak. Umiem i uwielbiam. To uczucie, gdy w taniec możesz przelać wszystkie emocje jest - zaczerpnęła głośno powietrza i nie wypuściła go, dopóki Justin z troską nie pogłaskał jej dłoni. - Niesamowite. 
        -Czuję, że się dogadamy.
Doskonale czuł każdą z jej emocji, gdy z rozmarzeniem mówiła o tańcu. On również tańczył, chociaż zachowywał to w sekrecie. O skrytej pasji nie wiedział ani żaden z jego kolegów, ani rodzona siostra. Natasha była pierwszą, której miał zamiar powiedzieć o swoim wieloletnim hobby. Była pierwszą, której do tego stopnia zaufał.
        Po kilkunastu minutach wolnego spaceru wśród strumieni nocnego, jesiennego deszczu, podczas którego trzymali się za ręce i wymieniali czułymi spojrzeniami, dotarli pod gmach jednego z kilkupiętrowych, opuszczonych budynków starej fabryki w Detroit. Natasha czuła lekką niepewność, lecz Justin dodawał jej otuchy z każdym krokiem. Z każdym również czuła się coraz pewniej i bezpieczniej. Razem weszli po brudnych, betonowych schodach na trzecie piętro budynku. Natasha zaczęła rozglądać się dookoła. Chociaż żyła w Detroit od urodzenia, jeszcze nigdy nie była w miejscu podobnym do tego. Nie wiedziała nawet, że tak monstrualne mury, otaczające fabrykę, odgradzały zaniedbaną część miasta od tej odnowionej, nowej, której granicy Justin z poczucia wstydu i przez odrzucenie nie miał odwagi przekraczać.
        -Boże, ile tu miejsca - przyłożyła dłoń do ust i na moment wstrzymała oddech, zerkając na uśmiechniętego Justina. Budynek opuszczonej fabryki był jego drugim domem. Przy 18th Street płakał i rzucał się po materacu w poczuciu niezrozumienia i bezradności, natomiast wchodząc po schodach byłej fabryki na jego usta wkraczał zalążek uśmiechu. 
        -Przychodzę tutaj, kiedy chcę opróżnić ciało z zalegających emocji. W całym budynku działa jedno gniazdko z prądem. Dodatkowo znalazłem magnetofon z włożoną w środku płytą. Włączam muzykę, zaczynam tańczyć i nagle wszystko staje się łatwiejsze, piękniejsze, bardziej rozjaśnione, mniej smutne. Taniec pomaga mi uwolnić się od problemów, których przybywa z każdym dniem, z każdą godzinę. Wprawiam ciało w ruch i wtedy nic nie ma dla mnie znaczenia. Ani kliencie, z którymi będę musiał pieprzyć się kolejnego dnia, ani działka, bez której wariuję, ani żołądek, który nie daje mi zapomnieć o głodzie.
        -Kryjesz w sobie więcej tajemnic, niż mogłabym przypuszczać, Justin - pogładziła jego ramię i ruszyła za nim w stronę starej sofy, stojącej po środku ogromnego, przestronnego i mocno zaniedbanego pomieszczenia.
        -Z czasem poznasz je wszystkie - puścił do niej oczko, a kiedy zbliżył się do starej kanapy, ściągnął przez głowę szarą bluzę.
Chociaż noc była chłodna, a jego ciało lekko zziębnięte przez krople deszczu, spływające po skórze, wiedział, że taniec wyzwoli w nim emocje, a temperaturę ciała podniesie widok tańczącej Natashy. Wcześniej nie zdawał sobie sprawy, jak silnie działa na niego fizycznie, wyrywając z jego wnętrza drzemiącego mężczyznę. Już nawet nie odwracał wzroku, kiedy Natasha nieświadomie ukazywała mu większą część swojego ciała. Życie miał jedno i nie mógł czekać z fizycznymi przyjemnościami na śmierć, która pochłonie jego ciało i duszę, nie dając mu żadnych szans na szczęście.
        -Skoro ty się rozbierasz, ja również mogę - wzruszyła ramionami i, tak samo, jak Justin przed momentem, przeciągnęła bluzę przez głowę
Justin ze wzmożoną siłą odczuł znaczenie swoich słów. Kiedy Natasha unosiła materiał, podwinęła lekko bluzkę i pokazała Justinowi podbrzusze. Justin nie widział nagiej skóry po raz pierwszy, a mimo to poczuł przyjemny skurcz w dole brzucha. Nigdy bowiem nie spotkał dziewczyny tak pięknej, tak delikatnej i tak prawdziwej, jak Natasha. Ona nikogo nie udawała, nie przybierała sztucznej maski, zakrywającej jej anielską buzię. Była sobą, była Natashą Reed, piętnastolatką z dobrego domu, posiadającą marzenia. Nie chciała, aby ktokolwiek postrzegał ją inaczej.
        Justin podszedł do magnetofonu i włączył pierwszą piosenkę z płyty. Dźwięki muzyki rozluźniły jego spięte ciało i zawiązane w supeł myśli. Rozgrzał najpierw nadgarstki, zrobił kilka okrążeń ramionami i głową. Nie miał siły, był wycieńczony, a mimo to taniec wyzwalał w nim człowieka dogłębnie przepełnionego energią. Dawał mu poczucie swobody i niezależności. Dawał mu wiarę, że nie jest nieudacznikiem, tym najgorszym, tym, który nie dąży w życiu do niczego, a jedynie zatraca się w otchłani własnych, przytłaczających wspomnień.
        Odwrócił się twarzą do środka hali i zaniemówił. Jego szczęka opadła, a mięśnie, które przed momentem udało mu się rozluźnić, teraz spiął ponownie. Natasha z przymkniętymi powiekami poruszała się z lekkością po podłożu, stawiając każdy krok perfekcyjnie, dokładnie i delikatnie. Jej biodra wprawione zostały w ruch pod wpływem dźwięków melodii. Ciało miała lekkie, jakby składało się na nie kilka piórek. Tańczyła emocjonalnie i uczuciowo. Tańczyła tak, jakby miał to być jej ostatni taniec. Wkładała w niego całą energię, wkładała całą siebie, wkładała każde pragnienie i każdy przejaw złości. Oczyszczała swoją duszę, zanim ponownie spojrzy na pełne wargi Justina i tym razem nie będzie bała się złożyć na nich nieśmiałego, czułego muśnięcia.
        Była taka piękna, gdy blask księżyca rzucał skromną poświatę na jej rytmicznie poruszające się ciało. Justin wpatrywał się w nią, jak zaczarowany. Jak książę na swoją księżniczkę, uwięzioną w wysokiej wieży. Natasha była jednak wolna. Wolna i swobodna, jak ptak, którego złapanie i ujarzmienie graniczyło z cudem.
        Zbliżył się do niej szybko i kiedy zakończyła improwizację obrotem na palcach prawej stopy, przechwycił jej ciało dłońmi, zaciśniętymi na biodrach. Gdy był sam, tańczył energicznie, szybko, agresywnie. Jeszcze nigdy nie poruszał się spokojnie, z dziewczyną w ramionach, która wprawiała jego ciało w powolny rytm ballady, płynącej z głośników. Dłońmi przysunął jej biodra bliżej i oparł czoło o jej czoło. Już się nie bał. Nie bał się, że Natasha nagle odepchnie go od siebie i ucieknie. Nie bał się, że złamie mu serce. Szczerość w jej oczach wygrała z dystansem, który zachowywał względem świata.
        Poruszali się oboje, powoli i spokojnie, z czułością, miłością i każdym innym rodzajem uczuć, rozpalającym serce. Justin z przymkniętymi powiekami zsunął ostrożnie dłonie, ale nie objął nimi pośladków Natashy. Nie, dopóki sama nie poprosi, aby posunął się dalej i był bardziej zachłanny. Kiedy dziewczyna odsunęła się na niego na wyciągnięcie ręki, cały czas trzymając jego dłoń, chłopak zaczął delikatnie przyciągać ją z powrotem. Równocześnie zaczął muskać jej nadgarstek, później przedramię i ramię, a na sam koniec szyję, w której wgłębienie wtulił twarz. I tak tańczyli, powoli poruszając biodrami. Justin wtulony był w Natashę, a ona w niego. 
Taniec rozpalał w nich miłość.
        Naraz niebo rozdarła kolejna błyskawica, tym razem dużo bliżej opuszczonej fabryki. Latarnie na dworze zgasły. Zatrzymały się również dźwięki muzyki przez brak prądu. Natashę i Justina otoczył mrok. Teraz okolicę rozświetlała jedynie osłona księżyca. Brak kolejnych nut zatrzymał również tańczących Justina i Natashę. Z lekko przyspieszonymi oddechami zastygli w miejscu, z opartym czołem o czoło. Ich usta były natomiast jeszcze bliżej, niż parę godzin temu, pod dachem baraku. Bliższe i bardziej zachłanne.
        -Chcę to zrobić - Natasha wyszeptała, stając na palcach. Objęła dłonie Justina i przyłożyła je do swoich rozgrzanych policzków. Nie musiała go zachęcać. Od razu objął całą ich powierzchnię i zaczął gładzić kciukami. Była w niebie.
        -Ja też chcę, Natasha. Już od pierwszej chwili, w której cię spotkałem.
Justin bał się niezmiernie. W końcu, od wielu miesięcy nie łączyły go żadne bliższe stosunki z ludźmi, zwłaszcza z młodymi dziewczynami. Serce uderzało o jego klatkę piersiową nienaturalnie mocno. Natasha, czując jego zdenerwowanie, położyła dłoń w okolicach jego serca. Podziałało od razu. Chłopak uspokoił się, unormował oddech i z przymkniętymi oczami położył wargi na wargach szatynki.
        Czas stanął w miejscu, deszcz i wiatr poza ścianami fabryki ucichły, a ciszę przerywały jedynie uderzenia serc o klatki piersiowe i przyspieszone oddechy, na przemian łączone z czułymi, delikatnymi muśnięciami. Powietrze wypełniło się bezgranicznym, niezaprzeczalnym szczęściem, odnalezionym w smutkach i troskach. Dookoła krążyła również miłość, nieśmiało spoglądająca na Justina i Natashę. Widziała w ich sercach miejsce na nowe schronienie, na zapoczątkowanie nowej, wspaniałej, miłosnej historii.
        Po minucie minęło wszelkiego rodzaju skrępowanie, nieśmiałość i niepewność. Natasha, z ramionami owiniętymi wokół szyi Justina coraz śmielej napierała na jego wargi, tworzące razem z jej piękną, bajkową całość. Również Justin mocniej zacisnął powieki, aby podczas namiętnego pocałunku nie rozproszył go żaden inny szczegół. Chciał w pełni skupić się na Natashy, na jej ciele, na delikatnym dotyku, którym obdarzała jego szyję i spięty kark.
Delikatnie przygryzł dolną wargę Natashy i skorzystał z momentu, w którym uchyliła usta, aby wsunąć w nie język. Było jej tak dobrze, z wargami Justina na swoich, z jego językiem, drażniącym podniebienie i z dłońmi, sunącymi wzdłuż chudych plecków, na pośladki i z powrotem na policzki. Nie wiedziała, kiedy z jej oczu uleciało kilka łez, przepełnionych błogą przyjemnością. Jeszcze nigdy nikt nie doprowadził jej do takiego stanu, do jakiego Justin doprowadził ją w dwie minuty.
Muskali wargi delikatnie, ze spokojem, jednakże z czasem czuli się niewystarczająco nasyceni emocjami. Justin mocniej naparł na jej ciało. Zdominował ją wzrostem, posturą i siłą pocałunku. Zanim Natasha dostosowała się do nowego tempa, zacisnął lekko dłonie na jej pośladkach i podniósł, jak w baraku, jak wtedy, gdy obejmowała szczupłymi nogami jego biodra. Było mu gorąco, w równym stopniu co Natashy. Oboje wiedzieli, że temperatura ich ciał jeszcze znacznie się podniesie. Wystarczyło, aby Natasha delikatnie poruszyła się w jego ramionach i nieświadomie otarła o jego przyrodzenie.
Obudziła w nim mężczyznę i tym razem wypuściła go poza granice szczelnej klatki wewnątrz ciała.
        Z dziewczyną na rękach podszedł do starej sofy po środku jednej z dawnych hal fabryki, usiadł na niej, a Natashę posadził okrakiem na swoich kolanach. Ona wolała jednak przysunąć ciało do jego ciała i sprowokować jęk Justina. Otarła się bowiem o jego krocze. Nie wywołała tym gestem fali przyjemności jedynie w ciele Justina. Ona również poczuła prąd elektryczny, przebiegający od jej podbrzusza do kobiecości. W dodatku błogie uczucie potęgowały pieszczoty warg Justina. Natasha widziała w nim mężczyznę bardzo doświadczonego i nie chciała się przy nim wygłupić. On z kolei bał się, że zatracając się w morzu własnych przyjemności, niedostateczną uwagę poświęcił szatynce.
Oboje się mylili. Oboje zdołali przenieść się do nieba.
        Natasha szybko odkryła, w jaki sposób sprawić przyjemność zarówno Justinowi, jak i samej sobie. Nie przerywała pocałunku, który szatyn z każdą chwilą pogłębiał. Dołożyła do niego jednak delikatne, rytmiczne ruchy bioder przy jego kroczu. Umierała. Umierała tak samo, jak on. Oddychali szybko i nieregularnie, a ich oddech splatały się ze sobą i wymieniały.
        -Jest mi tak dobrze - jęknęła cichutko do ucha Justina, które zaczęła muskać i ostrożnie przejeżdżać po nim koniuszkiem języka.
Jego dłonie, zaciśnięte na biodrach szatynki, dawały jej poczucie, że to, co robi, podoba się również Justinowi. Wyraźnie czuła jego palce, wciśnięte w bladą skórę. Już teraz rozpoznawała tworzące się siniaki i już teraz wiedziała, że nie będzie ich żałować. Przyjemność narastała.
        -Szybciej, Natasha, proszę - wychrypiał gardłowo, obsypując szyję dziewczyny ścieżką mokrych pocałunków.
        Zaczęła mocniej i znacznie szybciej poruszać biodrami. Justin pomagał jej przez cały czas, nakierowując ją na duże wybrzuszenie w dresach. Pomagał jej sprawiać przyjemność samej sobie i równocześnie jemu. Nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo tęsknił za kobiecym ciałem. Bał się wywołać u Natashy niepokój, a mimo to oderwał zaciśnięte na biodrach dłonie i zaczął ostrożnie ugniatać w nich średniej wielkości piersi Natashy. Jęczał coraz głośniej, lecz również coraz głośniejsze jęki otrzymywał od Natashy.
W ostatnich momentach przed szczytowaniem unosił biodra, wiedząc, że spotęguje tym ich wzajemną przyjemność. Doszli niemal równocześnie. On z głośnym warknięciem, a ona z cichym piskiem, stłumionym przy jego szyi. Nie dotarło jeszcze do nich, jak daleko posunęli się w przyjacielskiej relacji, zawiązanej przy pierwszym spotkaniu. Oboje wciąż odczuwali błogie efekty dotarcia na szczyt i przez kolejne chwile nie poruszali się, zastygli przy swoich ciałach i głośno nabierali w płuca powietrza.
        -Pierwszy orgazm? - wyszeptał, całując skórę za jej uchem.
        -Pierwszy orgazm, pierwszy pocałunek, pierwsze i najbardziej erotyczne przeżycie w moim życiu - mówiła chaotycznie, wciąż mając problem z odzyskaniem spokojnego tempa oddechu. Pomóc mógł jej jedynie silny, odwzajemniony uścisk ramion Justina. - Przytul mnie, proszę - była bliska płaczu, ale dopóki Justin miał wgląd w jej błękitne tęczówki, powstrzymywała się. Zmienne nastroje momentami nie dawały jej żyć.
        Justin bez wahania objął ją w pasie, a na czole złożył ciepły pocałunek. Drżała w jego ramionach i nie potrafiła się uspokoić, a on, chociaż próbował, nie mógł zrobić nic. Dopiero z czasem przestała się trząść, przestała się bać. Zaczęła żałować. Żałowała tego, że dopuściła do tak pospiesznego rozwoju ich znajomości. Było jej cholernie przyjemnie i kiedy tylko opadała na członka Justina, miała ochotę krzyczeć z rozkoszy, jednak teraz miała nieodparte wrażenie, że popełniła błąd. Błąd, który zaważy na jej przyjaźni z Justinem.
        -Przepraszam - wyszeptała, po czym momentalnie zerwała się z kolan Justina, nie reagując na zdezorientowanie na jego łagodnej, spokojnej twarzy.
        Kiedy dobiegła do schodów, którymi zeszła w dół i wydostała się poza ściany dawnej fabryki, poczuła razem z chłodnymi kroplami na policzkach gorące łzy. Nie ocierała ich. Doskonale mieszały się z deszczem. Gdyby Justin dogonił ją teraz i spojrzał w oczy, nie odróżniłby kropel oberwania chmury od kropel smutku, zmieszanego z nieznanym wcześniej szczęściem.
        Dziewczyna szła przed siebie powoli, stawiając leniwie krok za krokiem. Przed momentem żałowała zbliżenia z Justinem, a teraz żałowała, że uciekła od niego, jak oparzona. Uciekła od człowieka, który jako jedyny sprawił, że poczuła się szczęśliwa.
Nieśmiało przyłożył opuszki palców do spierzchniętych warg. W dalszym ciągu czuła na nich gorący, namiętny pocałunek Justina, a gdy zamykała oczy, czuła również jego dłonie na ciele. Pragnęła, aby dotknął ją znowu. Nie uciekłaby, ale dała się dotknąć i również musnęła jego skórę za uchem. Wiedziała, że skrawek skóry za małżowiną był najbardziej wrażliwym wśród odsłoniętych miejsc na jego ciele.
Naraz przystanęła, zauważając na środku chodnika plik rozrzuconych ulotek. Uniosła jedną i wyprostowała w dłoni, wzdychając z ulgą, że deszcz nie zmył z niej tuszu. Informowała o lokalnym konkursie tańca, zarówno dla zawodowców, jak i amatorów. Szukali ludzi otwartych, pełnych energii, zakochanych w tańcu, oferując wysoką, pieniężną nagrodę za zdobycie pierwszego miejsca. Szukali porywczych dusz z marzeniami. 
Szukali Natashy i Justina.


~*~


A więc chciałam Wam powiedzieć, że wczoraj natchnął mnie nagły impuls, który kazał mi napisać DRUGĄ CZĘŚĆ OPOWIADANIA BLACK TEARS. Nie wiem, co z tego wyjdzie, ale jestem pełna nowej energii, którą zmierzam przelać w to opowiadanie. Więc jeśli macie ochotę, zapraszam serdecznie. Zwracam się również do osób, które nie czytały opowiadania black tears i po prostu nie mają ochoty. Zachęcam Was do czytania drugiej części, która nie jest mocno zależna od pierwszej i teoretycznie nieznajomość pierwszej nie będzie mocno przeszkadzać w czytaniu drugiej. Wystarczy, że będziecie wiedzieć, że w pierwszej części Justin znęcał się nad główną bohaterką, swoją dziewczyną.
Chcę jednocześnie powiedzieć, że obiecane, zupełnie nowe opowiadanie, o którym mówiła, według planów rozpocznę w przeciągu dwóch tygodni, po zakończeniu goodnight sweetheart :)
Adres drugiej części/nowego bloga:




Polecam:



wtorek, 26 maja 2015

Rozdział 9 - What's wrong with me?

        Natasha zasunęła za sobą zasłonę pod prysznicem i zaczęła zdejmować z ciała kolejno bluzę, później koszulkę i dresy. Odwiesiła ubrania na niewielki haczyk przy jednej z wykafelkowanych ścian i pozbyła się również bielizny. Jej ciało otulił nieprzyjemny chłód, wpadający do przestronnego pomieszczenia przez uchylone okna. Objęła się ramionami i potarła dłońmi zziębniętą skórę. Miała ogromną nadzieję, że kiedy odkręci wodę i skieruje jej strumień na swoje ciało, dozna przyjemnego rozluźnienia mięśni i ciepła, oblewającego jej skórę. Niestety, gdy tylko odkręciła kurek, ze słuchawki prysznica wypłynęła chłodna woda i pomimo kilku sekund oczekiwań jej temperatura nie wzrosła nawet o jeden stopień.
        Wykorzystując wskazówki Justina, przyszła do ośrodka dla bezdomnych, aby opłukać ciało wodą i przemyć je szarym, bezzapachowym mydłem z najniższej półki w sklepie. Co prawda wchodziła do budynku niepewnie i z wątpliwościami, bojąc się, że zza każdego z rogów wyłoni się osoba, która przegoni ją, niczym psa z cudzego podwórka. Wiedziała jednak, że nie wytrzymałaby dłużej dłużej sama w baraku przy 18th Street. Brakowało jej Justina. Brakowało jej człowieka, do którego mogłaby się odezwać, któremu mogłaby powierzyć swoje sekrety i który wysłuchałby ją bez grymasu na twarzy. Marzyła, aby jak najszybciej opuścił więzienne mury. Bez niego traciła rozum. Bez niego było jej jeszcze gorzej, niż pośród ścian starego domu.
        Po namydleniu całego ciała i umyciu mydłem włosów, spłukała skórę chłodną wodą, od której poczuła się jeszcze bardziej zziębnięta. Czym prędzej zakręciła więc wodę i wytarła się powierzchownie przybrudzonym, używanym ręcznikiem, przewieszonym przez barierkę na przodzie prysznica. Odchyliła delikatnie zasłonę i sięgnęła dłonią po sportową torbę, którą zostawiła poza prysznicem, aby wyjąć ze środka czyste dresy, koszulkę i bluzę z kapturem. Uciekając z domu, zabrała ze sobą zapasowy komplet ubrań, który dzisiejszego dnia wydał się Natashy bardzo pomocny. Dzięki niemu starą koszulkę mogła szybko przeprać w dłoniach, a później rozwiesić na jednej z gałęzi niedaleko starej rudery na osiemnastej ulicy, aby pod wpływem słonecznych promieni zdołała wyschnąć.
        Przebrana i odświeżona odsłoniła zasłonę, przewiesiła przez ramię torbę ze schowanymi we wnętrzu ubraniami i pospiesznie wyszła z ośrodka dla bezdomnych, aby nie została zauważona przez żadnego z pracowników. Zaciągnęła się zapachem świeżego powietrza i wypuściła je ze świstem, wystawiając twarz i mokre włosy na ciepłe promienie porannego, jesiennego słońca. Prawdę powiedziawszy nie wiedziała, dokąd iść i co robić przez dalszą część dnia, podczas której tęsknota za praktycznie obcym człowiekiem będzie starała się odebrać jej zmysły. Chciała zająć się czymś, co pozwoliłoby jej przestać myśleć o Justinie i o jego bladym uśmiechu, który miała okazję ujrzeć tylko kilka razy. Wiedziała jednak doskonale, że to ona była przyczyną, dla której kąciki jego ust unosiły się ku niebu.
        Natasha snuła się pośród ruchliwych ulic, jak i tych opuszczonych, zapomnianych, cichych i spokojnych. Jej nastrój zmieniał się co parę krótkich chwil. Gdy wychodziła w zatłoczoną część miasta, na jej ustach pojawiał się delikatny uśmiech, a serce budziło się do życia. Obserwowała zabieganych, spieszących po szczęście ludzi. Teraz nie zazdrościła im już niczego. Uwolniła się od życia w ciągłym biegu dzięki własnej, dla niektórych lekkomyślnej, lecz dla niej dojrzałej decyzji. Kiedy natomiast zagłębiała się pośród opuszczone kamienice, gdzie jedynym przebijającym się dźwiękiem był świst jesiennego wiatru, gubiła uśmiech, a jej serce, mimo że biło mocniej, wypełniało się tęsknotą. Kiedy bowiem nie było obok niej ludzi, których mogłaby obserwować i którym współczułaby ciągłych stresów, zatapiała się w bolesne myśli o Justinie. Oddałaby więcej, niż sama miała, aby wtulić się w jego delikatnie umięśnione ciało i otrzeć policzek o lekki zarost na jego brodzie.
        -Nie chodź wiecznie z głową w chmurach, Natasha - dziewczyna zamrugała nieprzytomnie oczami, rozglądając się dookoła. 
        Tuż przed nią zatrzymał się sportowy samochód jej brata, z opuszczoną szybą od strony pasażera. Serce Natashy zabiło znacznie szybciej. Nie z powodu brata, a informacji, które może jej przekazać. Nie czekając dłużej, usiadła na fotelu pasażera i zatrzasnęła drzwi, które wydały głośny huk, roznoszący się po najbliżej okolicy. Siedziała z dłońmi na kolanach, nerwowo nabierając i wypuszczając powietrze. Bała się tego, co mogła usłyszeć, lecz równocześnie pragnęła wiedzieć, kiedy usłyszy niski, zachrypnięty głos Justina i kiedy zobaczy jego skupioną twarz.
        -Rozmawiałeś z Justinem? - spytała niepewnie, nie patrząc na brata. Nie umiała, dopóki z jego ust nie wypłynęły pokrzepiające, pełne nadziei słowa.
        -Właśnie od niego wracam - Natasha zaczerpnęła głęboko powietrza i spięła każdy mięsień. Znów się bała. Strach odchodził tylko przy nim. Przy szatynie z grzywką w paru kosmykach opadającą na czoło, którą regularnie zaczesywał na tył głowy. Przy brązowookim, którego spojrzenie hipnotyzowało każdą część ciała Natashy. Przy niesamowitym dwudziestojednolatku, który jednym pokrzepiającym zdaniem i czułym pogładzeniem ramienia potrafił zmienić wszystko, co do tej pory było złe.
        -David, nie trzymaj mnie dłużej w niepewności - jęknęła, gdy pomiędzy ostatnimi słowami Davida, a jej zdesperowanymi minęło zbyt wiele czasu.
        -A więc rozmawiałem z nim dzisiaj, po zapoznaniu się z zarzutami. Powiem szczerze, że ten cały Justin lekko mnie zdziwił. Był bardzo spokojny, opanowany. Na pierwszy rzut oka widać, że nie jest żadnym kryminalistą i nie pasuje do więziennych krat. To nie miejsce dla niego.
       -Nie musisz mi o tym mówić. Wiem doskonale, że Justin nie skrzywdziłby nawet muchy, a co dopiero człowieka. Powiedz mi lepiej, kiedy on stamtąd wyjdzie. Tęsknię za nim cholernie - podczas ostatniego zdania znacznie ściszyła głos. Nie zamierzała zwierzać się bratu z własnych problemów. Nie chciała nikogo obarczać.
        -Posegregują wszystkie dowody, poukładają papiery i wypuszczą go. Nie wiem dokładnie, ile to może potrwać, ale jestem pewien, że za tydzień będzie już na wolności.
        -Tydzień!? - z ust Natashy wydostał się stłumiony dłonią krzyk. Miała ogromną nadzieję, że się przesłyszała, dopóki nie spojrzała na brata, bez emocji wzruszającego ramionami.
        -Ciesz się, że nie zamknęli go na dłużej za choćby same narkotyki. Wtedy następnym razem zobaczyłabyś go za kilka lat - David nie odczuwał bólu siostry. Nigdy nie był z nią blisko, dlatego teraz również tliło się w nim jedynie powierzchowne współczucie. - A jeśli już o narkotykach mowa - zrobił przerwę, w której zagłębił prawą dłoń w kieszeni spodni. Zamknął w palcach szczelnie zapakowany gram heroiny, a kiedy wydostał go spod materiału, położył na otwartej dłoni. - Wziąłem to od niego, zanim zrobiliby przeszukanie i postawili mu twarde zarzuty, popierane dowodami. Od razu mówię, że nie mam zamiaru nosić tego przy sobie. Jestem zbyt wysoko cenionym adwokatem, aby mieszać się w narkotyki. Powiedz mi, Natasha, ty nie bierzesz, prawda? Jeśli nie, mogę ci to ze spokojem oddać.
        -Oczywiście, że nie biorę - odparła szybko. Zbyt szybko, aby jej głos zabrzmiał wiarygodnie. Davidowi było jednak obojętnym, co stanie się z gramem heroiny i, posuwając się dalej, własna siostra, zdana jedynie na siebie, również nie wzbudzała w nim litości i większego zainteresowania.
        David z westchnieniem wsunął w dłoń dziewczyny działkę narkotyku. Ta natomiast ukryła gram w kieszeni dresów. Chwyciła za klamkę, szarpiąc nią dość mocno. Miała wysiąść z samochodu i znów poczuć we włosach powiew wiatru, lecz w ostatnim momencie na jej ramieniu zacisnęła się dłoń brata. Nie chciała z nim dłużej rozmawiać i zacieśniać więzów pomiędzy rodzeństwem, jednak odwróciła głowę i na nowo opadła na fotel.
        -Natasha, wróć do domu - powiedział wprost, dość ostro i stanowczo. Nie wpłynął jednak na Natashę w żaden sposób.
        -Wiesz, że nie zamierzam, David. Mam dość tego wszystkiego i rozpoczęłam nowe życie. Jestem ci cholernie wdzięczna za pomoc, ale dzisiaj prawdopodobnie widzisz mnie po raz ostatni.  Pozdrów ode mnie rodziców i Vanessę i powiedz im, że będę znacznie szczęśliwsza, niż oni, niż wy - wychodząc z samochodu, chwyciła jeszcze w dłoń jabłko, leżące pomiędzy fotelami i, zatapiając w nim końcówki zębów, uśmiechnęła się do brata po raz ostatni.
        Natasha wbiegła w jedną z sąsiednich uliczek, wąskich na tyle, aby David nie mógł podążyć za nią. Słyszała, jak nawołuje jej imię, jednak nie reagowała. Nie chciała powracać do choćby szczegółów z dawnego życia, a siedząc dłużej w drogim wnętrzu samochodu, powracała do świata materialistów i zer, przelewanych z konta na konto. Zatrzymała się dopiero w momencie, w którym z ust Davida uleciało imię szatyna. Imię, które jej myśli wypowiadały bez przerwy.
        -Justin kazał przekazać ci list! 
        Stopy Natashy zatopiły się w płycie chodnika, a serce przyspieszyło, jakby chciało wyrwać się z piersi. Zaczęła drżeć na całym ciele, w duchu modląc się, aby David, którego ciężkie kroki zbliżały się do szatynki, nie ujrzał nagłej zmiany jej zachowania. Natasha najchętniej wyrwałaby bratu list, kierowany wyłącznie do niej, zaszyła się w cichym kącie i odtwarzała napisane przez Justina zdania wielokrotnie, przeżywając wszystkie emocje razem z nim.
        -Zależy mu na tobie - David mruknął cicho w chwili przekazania siostrze białej kartki, zgiętej dwukrotnie. Odszedł, zostawiając ją samą z myślami i z nadmiarem uczuć.
        Chociaż Natasha nie chciała wracać do baraku na 18th Street, z emocjonalnym listem w dłoni zaczęła biec z powrotem do rudery. Nie zatrzymywała się na światłach, nie zatrzymywała się przed pędzącymi samochodami. Liczyła się dla niej każda minuta, podczas której mogłaby siedzieć skulona na starym materacu ze wzrokiem wbitym w linijki tekstu. Jej dłonie drżały już teraz. Bała się emocji, jakie wyzwalał w niej Justin. Bała się, ponieważ były jej zupełnie obce.
        Biała kartka, zaciśnięta w dłoni, kusiła ją przez całą drogę. Krzyczała, aby Natasha otworzyła każde z jej skrzydeł i już teraz zatopiła się w czułych, płynących prosto z serca słowach Justina. Kolejna myśl o nim wywołała przebiegający wzdłuż jej kręgosłupa dreszcz. Kolejna myśl, która poprawiła jej humor i rozświetliła resztę ponurego, spędzonego w samotności dnia. Natasha, chociaż przez całe życie nazywała siebie samotnikiem, teraz przekonała się, że przez te wszystkie lata nie znalazła odpowiedniej osoby, przy której chciałaby spędzić każdą minutę swojego czasu. To Justin okazał się w jej życiu przełomem w każdym możliwym tego słowa znaczeniu.
        Kiedy Natasha opadła na materac w baraku, jej oddech pozostawał znacznie przyspieszony i nierównomierny po długim, wyczerpującym biegu. nawet jabłko, które zabrała z samochodu Davida, w międzyczasie upchnęła w luźnej kieszeni bluzy. Żołądek przestał dopominać się jedzenia. Dziewczynę nakarmiła sama myśl o pięknym liście, napisanym do niej, specjalnie do niej. Jeszcze nikt nigdy nie napisał do szatynki listu. Justin był pierwszy pod wieloma względami. Pierwszy zdjął z jej oczu różowe okulary, przez które do tej pory postrzegała świat. Pierwszy pokazał jej prawdziwe życie, w którym uśmiech jest na wagę złota. Pierwszy przytulał ją w tak męski i dojrzały sposób. I w końcu, pierwszy napisał do niej szczery list. 
        Oddech Natashy zaczął powoli powracać do naturalnego, unormowanego tempa. Zdecydowała więc, że otworzy zgiętą kartkę i bez przeszkód zagłębi się w treść listu. Sądziła, że pod wpływem słów chłopaka, na którym tak cholernie jej zależało, rozczuli się, wzruszy, może nawet uroni łzę. Nie sądziła jednak, że przelane na papier uczucia tak silnie spotęgują tęsknotę.


        Chciałbym zacząć ten list tak, jak należy, jednak nie potrafiłem znaleźć odpowiednich słów, jakimi mógłbym się do Ciebie zwrócić. Próbowałem zacząć wiele razy, o czym świadczą skreślenia w górnej części kartki, jednak żaden ze zwrotów nie wydał mi się dostatecznie odpowiedni. W głębi duszy chciałbym nazwać Cię aniołkiem, który zgubił skrzydła, jednak myślę, że mam w sobie jeszcze za mało odwagi. Pomyśl więc, że początkowy zwrot, nagłówek listu, płynie prosto z mojego serca i dociera do Twojego.


        Już po pierwszym dobitnym akapicie płakała. Na razie cicho, przechwytując pojedyncze krople w rękaw bluzy. Bała się jednak czytać dalej. Bała się, że zaszklone oczy zaczną zniekształcać słowa, a z kolei następne akapity pogrążą Natashę jednocześnie w smutku i szczęściu, zmieszanym ze sobą, niczym wieloowocowy sok w szklance.


Jeszcze nigdy w życiu nie pisałem listu, zwłaszcza do dziewczyny, na której naprawdę mi zależy. Nie wiem więc, od czego powinienem zacząć. Nie wiem nawet, co chciałbym napisać, ale czuję, że wewnątrz mnie nagromadziło się zbyt wiele silnych emocji, abym mógł zwyczajnie zamknąć oczy i zasnąć. Brakuje mi Ciebie, tutaj, tak blisko mnie. Brakuje mi Twojego uśmiechu, niewinnego spojrzenia i ciepłego głosu, który otula moje serce. Brakuje mi Twojej obecności, cichego śmiechu, uścisków Twoich chudych ramion i delikatnych pocałunków, które składasz na moim policzku. Mija pierwsza noc, a ja już tęsknię, kiedy Ciebie nie ma obok.


        Reakcji Natashy na kolejne zdania nie można było nazwać płaczem. Dziewczyna ryczała. Wpadła w histerię, z której wyciągnąć mogłyby ją jedynie ramiona Justina, owinięte wokół jej talii. Łzy spływały po jej policzkach z taką intensywnością, że już po chwili cała jej szyja pokryta była słoną wilgocią. Natasha natomiast w dalszym ciągu nie potrafiła się uspokoić. Wybuchała kolejnym napadem płaczu na samą myśl, że przeczytała dopiero dwa z czterech akapitów listu.


Jeszcze przed tygodniem nie chciałbym opuścić krat więzienia i wrócić na 18th Street, jednak teraz mam motywację, aby wydostać się zza starych murów. Moją motywacją jesteś Ty. Przypominasz promyki słońca, które przebijają się przez burzowe chmury nawet w deszczowy dzień. Pisząc ten list, wiem, że nie starczy mi odwagi, aby kiedykolwiek dać Ci go i czekać na Twoją reakcję, jednakże pisząc i myśląc o Tobie, czuję się tak, jakbyś była obok, siedziała na tym samym łóżku i stykała swoje ramię z moim. Chyba zaczynam bać się tego, jak silnie na mnie działasz.


        -Ja też boję się tego, jak na mnie działasz, Justin - wychlipała, krztusząc się własnymi łzami. Nie miała pojęcia, dlaczego reaguje na kilka banalnych zdań w tak dosadny sposób. Poczuła się, jak zbłąkany szczeniak, jak nigdy przedtem potrzebujący uścisku. Uścisku Justina. Nikogo innego. Żadne inne ramiona nie przyniosłyby dziewczynie upragnionego ukojenia.


Leżę na starym łóżku i myślę o Tobie. Myślę, co robisz, jak się czujesz, czy płaczesz i czy jesteś bezpieczna. Myślę o tym, jak bardzo chciałbym wtulić się w Twoje małe, kruche ciało. Myślę o tym, jak bardzo mi na tobie zależy i, mimo że nie posiadam nic, jak wiele bym oddał, aby znaleźć się przy Tobie. Co się ze mną dzieje? Nie wiem i liczę jedynie na to, że pewnego dnia to Ty odpowiesz na moje pytanie.
Justin


        Pod wpływem chwili Natasha chwyciła w dłonie jedną z ciepłych, grubych bluz szatyna i wtuliła w nią twarz. Wyobraziła sobie, że pod materiałem kryje się tors chłopaka, na którym opiera policzek. Widziała go przy sobie dokładnie i wyraźnie, dopóki nie otworzyła oczu i nie przekonała się, że nadal jest sama, a po Justinie zostały jedynie jego ubrania, na których Natasha ułożyła delikatnie przepełnioną myślami głowę. Naprawdę zaczynała się bać. Znała Justina tak krótko, nie kochała go, wiedziała o nim tak niewiele, a teraz płakała tak rzewnie, jakby po wieloletniej miłości nagle odszedł, zostawiając ją zupełnie samą w chwilach, w których potrzebowała go najbardziej. 
        Co było z nią nie tak? Co było nie tak z Justinem, który pod wpływem uczuć napisał list tak emocjonalny, jakby pisał go do pierwszej i jedynej miłości?
        Natasha nie była w stanie wytrzymać wyżerającej jej od wewnątrz tęsknoty. Pod wpływem impulsu sięgnęła do kieszeni dresów po gram heroiny i zaczęła obracać go w palcach. Kusił. Kusił z każdą chwilą coraz bardziej, jak wąż w raju, namawiający Ewę do pierwszego grzechu. Utworzyła w głowie listę za i przeciw. W popierających jej decyzję znalazło się znacznie więcej argumentów. Przestałaby płakać i na moment uwolniłaby się od bólu oraz niepokoju ducha. Odprężyłaby się, rozluźniła, wyluzowała przed tygodniowym czekaniem na Justina. Przeciw stawiała tylko jeden kontrargument. Złamałaby Justinowi serce. Jego natomiast nie było obok. Czego nie ujrzy, to go nie zaboli.
        Wspominając kolejne czynności, wykonane przez Jazzy, kiedy pierwszy raz podała jej narkotyk, sięgnęła po dziurawą reklamówkę, schowaną pod jednym z rogów materaca i drżącymi dłońmi wysypała jej zawartość na zimny, wilgotny beton. Bała się, że coś pójdzie nie tak, a przez brak doświadczenia i umiejętności zrobi krzywdę samej sobie. Już nigdy nie ujrzałaby uśmiechu Justina i nie poczuła jego ciepłych warg na czole. Tęskniła za nim na wszystkie możliwe sposoby.
        Zmieszała narkotyk z wodą i podgrzała niejednorodną mieszaninę zapalniczką. Starała się robić wszystko precyzyjnie, jednak stres odbierał jej nienaganną koordynację. Udało jej się jednak wlać całość do starej strzykawki. Bez większych oporów podwinęła rękaw do połowy ramienia i zacisnęła pięść, aby jej cienkie żyły na moment stały się bardziej widoczne. Nieświadomie popadała w najgorsze z możliwych uzależnień, wyniszczające od wewnątrz jej organizm, a od zewnątrz kruche ciało.
        Na bladej skórze bez licznych blizn po wkłuciach bez problemu odnalazła kanał, w który powolnym ruchem dłoni władowała cały zmieszany z wodą gram heroiny. Jak za pierwszym razem, jej głowa opadła na ścianę, a spierzchnięte wargi rozchyliły się delikatnie w uczuciu błogości, obejmującej całe jej ciało, od palców stóp, po ostatni włos na głowie, a także duszę, która wraz z przepływem narkotyku przez żyły została owiana błogim spokojem. Odpływała, nieświadoma tego, że jednocześnie opadała na dno.
        Przez długie minuty leżała na materacu ze wzrokiem wbitym w sufit. Nie poruszała się, nie zagłębiała w żadną z uporczywych myśli, nie odzywała się. O jej przynależności do świata świadczył jedynie cichy, spokojny oddech, ulatujący z ust co parę chwil. Otoczył ją nieziemski spokój, spokój i jeszcze raz spokój.
        -Natasha, na miłość boską, co ty ćpałaś!? - szatynka niechętnie przyłożyła do uszu obie dłonie, kiedy pośród murów baraku rozniósł się echem donośny, piskliwy krzyk Jazzy. Natasha jedynie wzruszyła ramionami. Nie obdarzyła siostry Justina ani jednym spojrzeniem. Czuła się niezwyciężona. - Co ty z sobą robisz, Natasha? Chcesz wylądować tam, gdzie Justin? Chcesz każdego dnia walczyć jedynie o jedną gówno wartą działkę? - piętnastolatka z westchnieniem ukucnęła obok dziewczyny i przejechała dłonią po jej czole, ospale odgarniając kosmyki włosów.
        -Patrz, co mi napisał - Natasha wychrypiała cicho, wsuwając w dłoń Jazzy zgnieciony list o wartości większej, niż wszystko, co kiedykolwiek otrzymała w życiu.
        Siostra Justina wnikliwie przeczytała każdą z linijek tekstu, a na koniec uśmiechnęła się pod nosem. Nie sądziła, że Justina stać na tak niebywale piękne wyznania. Był w jej oczach narkomanem, którego kochała. Tylko narkomanem, a nie romantykiem, który ukazuje prawdziwą twarz w najmniej oczekiwanym momencie. Była w szoku. Pozytywnym szoku. Po raz pierwszy zaczęła zazdrościć Natashy czegoś poza materialnym dostatkiem. Zazdrościła jej, że trafiła na mężczyznę, jakim jest Justin. Powierzając uczucia Justinowi, nie popełni błędu, jaki popełniła Jazzy, wariując z miłości do Tysona.
        -On oszalał na twoim punkcie, Natasha. Nie zmarnuj tego i nie złam mu serca - szepnęła, kładąc głowę na wpół przytomnej dziewczyny na swoich kolanach. Dla jej brata rozpoczął się w życiu nowy etap. Nowy rozdział ze szczęściem, zawartym w motywie przewodnim.


        ***


        Po kilku długich, nużących dniach i nieprzespanych, spędzonych na rozmyśleniach nocach, Justin wyszedł poza mury więzienia. Pożegnał go donośny trzask ciężkiej, metalowej bramy. Nabrał w płuca powietrza, a po chwili wypuścił je z ust z głośnym świstem. Spędził w areszcie niemal tydzień. Tydzień bez Natashy, bez jej uśmiechu, bez niewinnego spojrzenia błękitnych jak ocean tęczówek, bez ciepła jej ciała, bez obecności. Tęsknił tak, jak jeszcze nigdy za nikim. Bał się, że w tak krótkim czasie zdążył uzależnić się od drugiego człowieka. Bał się, że funkcjonowanie bez niej będzie dla niego jeszcze trudniejsze, niż życie na ulicy dotychczas. Jeśli Natasha miałaby go teraz zostawić, wolałby nigdy jej nie spotkać.
        Jego szczęściem w więzieniu okazał się jeden z mężczyzn, osadzonych razem z nim w jednej celi. Skazany za pobicie ze skutkiem śmiertelnym, nie został przy wejściu przeszukany. Nie posiadał w okolicach żył żadnych śladów, świadczących o uzależnieniu. Policjantom nie przeszłoby przez myśl, aby szukać w jego pobliżu narkotyków. Ten jednak posiadał przy sobie kilka gramów dość czystej, dającej porządnego kopa heroiny. Justin nie śmiał prosić mężczyzny o odstąpienie mu działki. Kiedy mordercy nie było wewnątrz pokoju, Justin na głodzie dopuszczał się kradzieży, mając jednocześnie nadzieję, że współlokator nigdy nie odkryje jego oszustw. Był jednak w zbyt wysokim stadium uzależnienia, obejmującym również uzależnienie fizyczne, aby nie zażyć ani grama przez okrągły tydzień. Zmarłby z wycieńczenia i wewnętrznej walki z samym sobą.
        Tego wieczora Justin również nie był na głodzie. Wciągnął pół grama prawą dziurką nosa parę minut przed opuszczeniem krat więzienia. Dzięki temu był spokojny, opanowany i bez zdenerwowania kroczył wzdłuż ulicy , włócząc nogę za nogą. Drogę przyświecały mu jedynie uliczne latarnie, niektóre rzucające bladą poświatę na chodnik, a inne z ledwie widocznym światłem, wydobywającym się zza stłuczonych żarówek. Sam nie wiedział, że przyspieszał, a im mniej kroków pozostało mu do osiemnastej ulicy w Detroit, tym większy rozpościerał się na jego ustach uśmiech. Spieszył do niej. Tylko do niej, mimo że nie wiedział, czy zastanie Natashę, skuloną na cienkim materacu w rogu jednego z pomieszczeń w baraku. Miał jedynie nadzieję, nic więcej, a jednocześnie tylko ta jedna myśl utrzymywała jego stopy przy chodniku i prowadziła na przód.
        Ponownie nabrał w płuca powietrza, kiedy dotarł do bramy przed starą ruderą na 18th Street. Bał się ujrzeć pusty materac i brak przyjemnego ciepła, bijącego już z oddali. Jednak równie mocno pragnął dostrzec na nim kruchą piętnastolatkę, wyczekującą jego powrotu. Kroki Justina odbijały się jedynie na szeleszczących liściach, jednak krople deszczu, który swoją drogą padał jedynie z drobnymi przerwami od kilku dni, zagłuszały uderzenia stóp. Brnął dalej w strachu i ogarniającej go niepewności.
        Natasha w tym czasie leżała na plecach na cienkim materacu, nucąc pod nosem jedną z piosenek z podstawówki. Bawiła się kosmykami włosów, zawijając je wokół palców i na nowo uwalniając. Próbowała zasnąć, jednak ciężkie powieki przez długie godziny nie chciały opaść na oczy. Wpatrywała się więc w ciemne niebo, co parę minut rozświetlane błyskawicą z pobliskiej, rozpoczynającej się burzy. Czekała od tygodnia i wciąż nie traciła nadziei, mimo że już kilka długich dni nie otrzymała żadnej informacji. Nie wiedziała, czy Justin żyje, jak się czuje i do jakiego stopnia wpływa na niego pobyt w więzieniu. Bardziej troszczyła się o Justina, niż  samą siebie i domagający się jedzenia żołądek.
        -Pamiętasz mnie jeszcze? - Natasha w pierwszej chwili miała wrażenie, że niski, zachrypnięty głos szatyna rozbrzmiał jedynie w jej myślach, tymczasem Justin w rzeczywistości stał po środku największego pomieszczenia w baraku. Dopiero szuranie podartych butów Justina przekonało szatynkę, że tym razem to nie wyobraźnia płata jej figla.
        Gwałtownie przekręciła głowę, a jej oczy pokryły się łzami, gdy parę metrów przed sobą ujrzała postać chłopaka w szarej bluzie i czarnych dresach, z rękoma schowanymi w kieszeniach i kapturem, zarzuconym niedbale na głowę. Powoli wstała, nie zdając sobie nawet sprawy, jak bardzo miękły jej nogi. Chciała zrobić powolny krok w przód, jednak jej spięte ciało uniemożliwiało jej jakikolwiek ruch. Przez długie chwile patrzyła Justinowi w oczy, czując jednocześnie, jak szatyn odwzajemnia jej spojrzenie z równie silnymi emocjami.
        Natasha nie wytrzymała długo rodzącego się pomiędzy nimi napięcia. W momencie, w którym wybuchnęła głośnym płaczem, puściła się biegiem w stronę chłopaka i po niespełna dwóch sekundach zmniejszyła odległość pomiędzy ich ciałami do zera. Justin wiedział, że pochwyci ją w ramiona, dlatego był przygotowany na chwilę, w której Natasha delikatnie odbiła się od ziemi i owinęła nogi wokół jego pasa. Dłonie Justina z pełną sprawnością przywarły do górnej partii jej ud i podtrzymały jej leciutkie ciało tak blisko postaci chłopaka, jak tylko były w stanie.
        -Tak cholernie za tobą tęskniłam - Natasha wypuściła ciepły, długo wstrzymywany oddech wprost do ucha Justina. Wystarczył jej cichy szept, aby przez ciało chłopaka przebiegły utęsknione dreszcze, a uśmiech na ustach powiększył się. Zaczynał rozumieć, że potrzebuje jej tylko po to, aby być szczęśliwym, a w swoim życiu nie poszukiwał niczego innego.
        -Może to banalne, ale ja tęskniłem bardziej, wierz mi - czując jej chude ramionka owinięte wokół szyi i twarz wtuloną w jej zagłębienie, było mu tak cholernie dobrze, jakby już nigdy nie miał zaznać smutku. Pomimo deszczu, on widział słońce, a pojedyncze błyskawice stawały się jasnymi promieniami. 
        -Ja bardziej - zaćwierkała radośnie, opierając dłonie na jego ramionach. Czekała na moment, w którym będzie mogła ponownie spojrzeć w jego bursztynowe tęczówki, a teraz, kiedy nie musiała spuszczać zawstydzonego wzroku i z pełną intensywnością badała każdą jego pojedynczą rzęsę, powoli rozluźniał się każdy mięsień w jej ciele. Potrzebowała go, aby móc głęboko odetchnąć i na nowo zaczerpnąć pełnego świeżości oddechu.
        -Co prawda nie lubię się kłócić, ale wierz mi, Natashka, nie spałem siedem długich nocy, bo ciebie nie było obok - wyszeptał ledwo słyszalnie. Łatwiej było mu przelać myśli i uczucia na papier, niż teraz w postaci słów obdarzać nimi rozpromienioną szatynkę. - Tęskniłem, aniołku.
        Natasha oderwała dłonie od barków Justina i przyłożyła je delikatnie do policzków. Z początku gładziła je jedynie opuszkami palców, lecz po chwili nachyliła się i musnęła najpierw czoło, a później obie przymknięte powieki Justina, pozwalając kilku samotnym łzom spłynąć w dół rumieńców na policzkach. Dla nich obojga towarzyszące emocje były zupełnie obce, nieznane, lecz jednocześnie nieziemsko przyjemne, odprężające, dające poczucie wszechogarniającego szczęścia i radości. Oboje pragnęli powiedzieć cokolwiek, zwyczajnie odezwać się, aby przerwać ciszę, lecz milczenie wydało im się równie piękne, co najszczersze słowa.
        Natasha zaczęła przeczesywać smukłymi palcami lekko wilgotne włosy chłopaka, wciąż nie odrywając od niego wzroku. Z resztą, Justin również nie potrafił zawiesić go na innym obiekcie w pomieszczeniu. Nic nie było objęte tak wielkim pięknem, jak morskie tęczówki Natashy. Poczuł nagle, jak niewidoczna siła popycha go w stronę dziewczyny. Z początku bronił się przed narastającymi emocjami, lecz kiedy ujrzał pełne rozluźnienie u małej Natashy, również odprężył się i zdołał nawet zaśmiać cicho.
        Jakkolwiek broniliby się przed pragnącą złączyć ich siłą, jednego byli pewni. Ich spierzchnięte wargi jeszcze nigdy nie były tak blisko siebie.


~*~


Troszeczkę się rozchorowałam i z tej okazji znów udało mi się dodać rozdział szybciej, w dodatku wydaje mi się, że wyszedł naprawdę dobrze <3

piątek, 22 maja 2015

Rozdział 8 - Reciprocated longing...

        Jesienny wiatr zawiał silnie wśród koron drzew, roznoszą pośród murów starych kamienic smutek. Smutek tak silny, że w ciągu krótkiej chwili potrafił sparaliżować drobne ciało Natashy, natomiast do Justina dotarł w postaci jej zaszklonych, lekko przymrużonych oczu, pustych, pozbawionych błysku. Jeszcze przed momentem trzymał ją w ramionach, czerpiąc radość z jej szczęścia. Teraz natomiast chylił głowę, wsiadając do policyjnego radiowozu, a jego myśli zaprzątała jedynie niewysoka piętnastolatka, nieprzyzwyczajona do zasad, panujących w miejskiej dżungli. Bał się zostawić ją samą choćby na moment, pragnąc uchronić ją przed popełnianymi błędami.
        -Puśćcie go! - Natasha odzyskała pełną świadomość dopiero w chwili, w której drzwi policyjnego samochodu zatrzasnęły się za szatynem. - To nie jego wina. Ten człowiek nie żył już w momencie, w którym Justin próbował zbliżyć się do niego i mu pomóc - kładąc nacisk na ostatnie słowo, wzrosła w niej wściekłość. Jakim cholernym prawem za chęć pomocy zostaje się uznanym zimnym kryminalistą, pozbawionym skrupułów?
        Chociaż Natasha podbiegła do policjanta i szarpnęła jego umięśnionym ramieniem, mężczyzna jedynie odepchnął od siebie drobną dziewczynę. Dopóki szatyn wpatrywał się w nią zza przyciemnionej szyby, starała się nie drżeć, nie płakać, grać opanowaną, lecz kiedy tylko pośród ścian kamienic odbił się ryk silnika stosunkowo nowego samochodu, osunęła się po jednym z czerwonych, nagrzanych przez południowe słońce murów, ukryła twarz w kolanach i dała upust emocjom poprzez łzy.
        -Natasha, nie płacz - może i Jazzy była nastawiona sceptycznie do rówieśniczki, nowej znajomej brata, jednak jej płacz, rozpacz, jaką ukazywała w każdym spojrzeniu, wprowadziła Jazzy w niemałe zakłopotanie, a nawet poczucie winy. - Justin jest silny, poradzi sobie.
        -Ale ja nie poradzę sobie bez niego, rozumiesz? - wycedziła przez łzy. - Możesz mi nie wierzyć, ale znając go raptem kilka dni, czuję się tak, jakbym była w nim zakochana. Justin jest najwspanialszym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek spotkałam. Jest przede wszystkim niesamowitym chłopakiem, który nie traktuje mnie przedmiotowo, rozumiesz? - Natasha nie do końca wiedziała, dlaczego ze wszystkich skrywanych uczuć zwierzyła się akurat Jazzy, siostrze Justina, która od pierwszych minut widziała w niej wroga i która sprowokowała pierwszą kłótnię pomiędzy nią, a szatynem.
        -Nie powinnam cię oceniać, Natasha, przepraszam. Po prostu bałam się, że go zranisz. Justin wycierpiał już w swoim życiu wystarczająco. Nie chciałam, aby wylewał łzy również przez pierwszą lepszą laskę, która złamałaby mu serce. Zrozum, ja po prostu troszczę się o niego, Natasha - Jazzy czuła coraz silniej narastające w niej wyrzuty sumienia, dopóki rówieśniczka nie posłała jej ciepłego, pokrzepiającego uśmiechu i nie pogładziła po ramieniu.
        -Doskonale cię rozumiem, nie musisz mi się tłumaczyć. Chcesz, tak samo, jak ja, aby Justin był szczęśliwy. Jazzy, pozwól mi wywoływać na jego ustach uśmiech, proszę - czuła się, jak pan młody, który prosi o rękę rodziców narzeczonej, przez co z jej ust uleciał cichy chichot.
        Obie poczuły się znacznie lepiej, kiedy objęły się ramionami i wtuliły w swoje ciała. Wiedziały, że to uszczęśliwiłoby Justina. Wiedziały, że dzięki temu jego wiecznie smutne usta ułożyłyby się w delikatnym, podnoszącym na duchu uśmiechu. Dlatego przez długie chwile trwały w silnym uścisku, pragnąc przelać na siebie każdą emocję, której nie potrafiłyby wyrazić słowami.
        -Gdybyście robiły coś poza przytulaniem, mógłbym się nawet podniecić - Natasha nie wiedziała, skąd dochodzi niski, męski głos i zapach papierosowego dymu, jednak Jazzy natychmiast rozpoznała zachrypniętą barwę Tysona i przeklęła cicho pod nosem. Już dawno przestała udawać, że postać mężczyzny nie wzbudza u niej lęku.
        Natasha powoli odsunęła się od Jazzy i zadarła głowę ku niebu, aby, osłaniając przymrużone oczy dłonią, spojrzeć na posturę czarnoskórego mężczyzny, stojącego krok przed nią. Na głowie miał czapkę, odwróconą daszkiem w tył. Jego pełne wargi co chwila zaciągały się dymem, płynącym z papierosa, a napięte ramiona i barki wzbudziły w piętnastolatce respekt już po pierwszym spojrzeniu.  Był muskularny i znacznie postawniejszy od obu dziewczyn o niemal identycznej, wątłej budowie ciała. Przede wszystkim jednak jego wzrok, na którym Natasha zatrzymała się na dłużej, wywołał dreszcze, wstrząsające jej ciałem od małych palców u stóp, po ostatni włos na głowie.
        -Jazzy, może przedstawisz mi swoją nową koleżankę - podczas kiedy Tyson bezczelnie zaciągał się papierosem, zwinnie przekładając go pomiędzy palcami, Natasha głośno przełknęła ślinę. Justin ostrzegał ją, aby unikała każdego, kto zyska w jej oczach miano podejrzanego. Czarnoskóry samym głosem wzbudził w niej mieszane uczucia.
        -To Natasha, nowa przyjaciółka Justina - głos Jazzy drgnął, gdy została przyciągnięta do ciała Tysona parą jego umięśnionych ramion. Była jego szmacianą lalką, którą potrafił sobie podporządkować. Spełniała jego zachcianki nie tylko na łóżku w sypialni, ale również poza nią. Straciła kontrolę nad swoim życiem, oddając je w ręce czarnoskóremu Tysonowi.
        -Więc to jest Natasha - wymruczał ochryple, a na jego ustach pojawił się bezczelny, wulgarny uśmiech. Wyglądał jak rekin, polujący na najsłabszą ofiarę. - Uciąłem sobie dzisiaj z Justinem miłą pogawędkę na twój temat. Bieberowi chyba mocno na tobie zależy, bo bronił cię, jak rycerz - Tyson parsknął śmiechem, a w głębi serca Natashy, mimo ostatnich zdarzeń, rozlało się przyjemne ciepło. Czuła się lepiej, wiedząc, że znaczy dla Justina więcej, niż domniemana współlokatorka. - Skoro już o nim mowa, gdzie Bieber? Pusto tu bez niego. Chciałbym znów zobaczyć, jak pieni się ze złości, kiedy choćby zbliżam się do jednej z jego dziewczynek - roztrzepał włosy Jazzy, jednakże podczas jej nieuwagi obdarzył Natashę kolejnym wulgarnym i jednoznacznym spojrzeniem. Pod wpływem pary jego ciemnych tęczówek szatynka zmuszona była spuścić wzrok. Bała się.
        -Justina zgarnęły psy. Kiedy ja i Natasha kłóciłyśmy się, on znalazł w krzakach trupa - Jazzy przelotnie machnęła ręką w kierunku policjanta, pozostałego na miejscu zbrodni i czekającego na techników sądowych. -Zarzucili mu morderstwo - zakończyła z głośnym, zirytowanym westchnieniem, opierając głowę o silne ramię mężczyzny.
        -On miałby kogoś zabić? - prychnął Tyson, wypuszczając z ust dym, kilkanaście centymetrów ponad głową Jazzy. Dziewczyna co prawda zaczęła cicho kaszleć, lecz sam błysk w oczach czarnoskórego nie pozostawiał złudzeń, że nie dbał o nikogo, prócz samego siebie.  Nawet dziewczyna, z którą mieszkał, której poświęcał tak wiele czasu i której miłość czuł nieprzerwanie, była jedynie marionetką w jego rękach. - Miło było cię poznać, Natasha - gdyby podobne słowa padły z ust Justina, na policzki Natashy wkradłby się rumieniec, natomiast głos Tysona, kierowany bezpośrednio w jej kierunku, wywołał kolejny zimny, nieprzyjemny dreszcz.
        Zanim Tyson szarpnął lekko ramieniem Jazzy i pociągnął ją w przeciwnym kierunku, dziewczyna podbiegła do Natashy i zarzuciła ramiona na jej szyję. W rzeczywistości nie chciała obdarzyć jej silnym uściskiem, tylko wyszeptać kilka pokrzepiających słów do ucha, nie chcąc, aby usłyszał ją Tyson.
        -Pamiętaj, on jest silny, da radę - dłonią pogładziła jej plecy. Nie sądziła, że osobę, którą jeszcze przed godziną darzyła niechęcią, obdarzy tak wielką sympatią.
        -Pomogę mu. Wiem już nawet, jak - szepnęła z desperacją, znów zaczynając krztusić się łzami. - I dziękuję, Jazzy. 
        Patrząc na postać siostry Justina, oddalającą się wraz z Tysonem, widziała w jej ruchach strach, niepokój, obawę. Chociaż ona sama czuła względem czarnoskórego respekt, pragnęła uwolnić od niego szatynkę. Mimowolnie ujrzała obraz samej siebie, otoczonej ramieniem Justina, jak teraz Jazzy objęta była ramieniem Tysona. Nie zazdrościła rówieśniczce partnera, mężczyzny, który nie ma oporów, aby użyć względem niej siły. Zazdrościła jej natomiast smaku miłości, który zdążyła poznać, pomimo młodego wieku.
        Natasha odwróciła się na pięcie i z głośnym westchnieniem oraz zaciśniętymi w pięści palcami ruszyła w stronę policjanta. Z każdym krokiem wzrastała w niej złość i poziom adrenaliny we krwi. Jednakże również z każdym krokiem coraz silniej odczuwała brak Justina, który w ciągu kilku dni stał się jej tlenem, jej wodą, wszystkim, czego potrzebowała, aby kolejnego dnia obudzić się z uśmiechem.
        -Jakim prawem zamknęliście Justina? - warknęła, uderzając niewielką pięścią w dobrze zbudowaną klatkę piersiową mężczyzny.
        -Zdajesz sobie sprawę, że jeśli uderzysz mnie jeszcze raz, mam prawo aresztować cię za napaść na policjanta? - uniósł wysoko prawą brew. Po spojrzeniu w jego chłodne oczy, Natasha nie potrafiła stwierdzić, czy policjant potraktował ją, jak głupiego, panoszącego się dzieciaka, czy jak osobę dorosłą, w pełni odpowiedzialną za swoje czyny.
        -Zajmij się lepiej szukaniem dowodów niewinności mojego przyjaciela, którego przed momentem zamknęliście - warknęła z jeszcze większą wściekłością. Nie traktowała mężczyzny, jak funkcjonariusza policji, tylko jak niesprawiedliwego, pozbawionego uczuć człowieka, który czerpie radość z cudzych nieszczęść.
        Natasha wiedziała, że dalsza rozmowa z oficerem nie wniesie do jej życia jasnego światła, a jedynie pokryje resztę dnia ciemnymi chmurami. Zarzuciła na głowę szary kaptur, a kaskady dość jasnych włosów przygładziła na obu ramionach, do których przylegały w nieładzie. Aby wyrzucić z siebie część emocji, zaczęła biec. Przyspieszała z każdą mijaną ulicą, chociaż jej organizm dawał jasne oznaki wyczerpania. Poprzez wysiłek mogła pozbyć się łez, a smutek i przygnębiającą rozpacz zamienić na determinację.
        Czerpała energię z każdego podmuchu wiatru, który rozwiewał jej włosy i po kilku minutach zdjął kaptur z głowy dziewczyny. Natasha nie wiedziała, dokąd zmierza. Nie wiedziała również, w jakim celu zmusza się do każdego kolejnego kroku. Dopiero kiedy wyczerpanie kazało jej zatrzymać się w centrum miasta, przed jednym z nowszych budynków, zadarła głowę ku niebu, odczytując napis z wywieszonego nad wejściem szyldu.
        Nogi nieświadomie poprowadziły szatynkę pod gmach kancelarii adwokackiej, prowadzonej przez rodziców, wspólnie z dwudziestopięcioletnim bratem Natashy. Ponownie zarzuciła na głowę kaptur. Nie chciała, aby jej drobną postać rozpoznał którykolwiek ze znajomych jej rodziców lub rodzeństwa. Dla niej życie w dostatku zakończyło się definitywnie, natomiast rozpoczął się rozdział na ulicy. Teraz jednak wiedziała, że bez pomocy znów zostanie sama, bez Justina, bez chłopaka, przy którym pragnęła budzić się i zasypiać, którego chciała pokochać i uszczęśliwiać.
        Naraz na tyłach budynku ujrzała postać swojego dwudziestopięcioletniego brata, Davida. To w nim ujrzała ostatnią nadzieję. Z całej rodziny jej relacje z bratem utrzymywały się na najwyższym poziomie. Zwyczajnie nie wchodzili sobie w drogę, oszczędzając tym samym wiele nerwów, przelanych w kłótnie, dyskusje i sprzeczki. Natasha liczyła na to, że David, którego nigdy w życiu nie poprosiła choćby o nieistotne podwiezienie do szkoły, teraz okaże trochę serca, przypomni sobie, że prócz Vanessy ma jeszcze drugą siostrę i pomoże jej.
        Kiedy David zatrzasnął drzwi od strony kierowcy i odpalił silnik sportowego samochodu, Natasha pospiesznie szarpnęła klamką w drzwiach pasażera i opadła na fotel. David drgnął w pierwszym momencie, jednak uspokoił się i przyłożył rękę do serca, gdy Natasha szarpnęła materiałem kaptura i ściągnęła go z głowy. Zanim odezwała się do brata, przeczesała jeszcze palcami włosy i odrzuciła je na tył głowy, aby podczas rozmowy nie wpadały jej w oczy.
        -Matko boska, Natasha, co ty tutaj robisz? Możesz mi wyjaśnić, dlaczego kilka dni temu uciekłaś z domu i nie dajesz znaku życia? - był zdenerwowany, jednak jego głos zdradzał również zaniepokojenie. Wbrew pozorom, kiedy jego siostra nie wróciła pierwszej nocy i śladu po niej nie znalazł również w kolejnych dniach, zaczął się szczerze martwić.
        -Nie zamierzam wrócić do domu bez względu na wszystko, David. Jestem tu tylko po to, aby prosić cię o pomoc. Nigdy w życiu o nic cię nie prosiłam, dlatego teraz błagam cię, pomóż mi, David. Jesteś moim bratem - spojrzała na niego delikatnym, niewinnym wzrokiem. Nigdy wcześniej nie wypróbowała podobnego spojrzenia na żadnym z członków rodziny, jednak zdążyła się przekonać, że słodycz, płynąca z jej oczu, zmiękczyła serce Justina. Miała nadzieję, że w podobny sposób zadziała na brata.
        -O co chodzi? Wyglądasz na zdesperowaną.
        -Bo tak się właśnie czuję. Policja zamknęła mojego przyjaciela za niewinność, zarzucając mu morderstwo. Byłam razem z nim, widziałam, jak podbiegł do leżącego mężczyzny, aby mu pomóc. Chciał go uratować, a został potraktowany, jak kryminalista bez skrupułów. David, błagam cię, uwolnij go z tego pieprzonego więzienia. Jego tam zniszczą, a i ja nie potrafię dłużej żyć bez niego. Minęło dopiero pół godziny, a czuję się tak, jakbym spędziła bez niego wieczność. 
        David przyglądał się Natashy z zainteresowaniem i chociaż widział na twarzy siostry oznaki zmęczenia, czuł, że jest szczęśliwa. Nie potrafił powiedzieć, skąd u niego tak silne przekonanie, skoro nigdy nie był z szatynką blisko, jednak teraz, obserwując gestykulację jej dłoni i intonację głosu, widział jej zaangażowanie i cel, do którego silnie dążyła.
        -Czy ty się przypadkiem nie zakochałaś? - uniósł jedną brew, przez moment przypominając Natashy jej własnego ojca, jedynie mniej surowego.
        -Nie wiem, ale to nie ma teraz najmniejszego znaczenia, David. Proszę cię, jak siostra brata, adwokata, abyś pomógł mi ten jeden, jedyny raz i uwolnił Justina z aresztu. Potrzebuję go, po prostu.
        Natasha ze wstrzymanym oddechem oczekiwała reakcji Davida, kiedy ten marszczył brwi, mrużył oczy i przyglądał jej się tak uważnie, jak nigdy dotąd. Nie chciała, aby ujrzał na jej twarzy choćby cień zawahania, niepewności. Poprzez mimikę twarzy ukazywała drzemiącą w niej dzielną, młodą dziewczynę, która w imię przyjaźni, wolności i kiełkującej miłości dopuszcza się aktów desperacji.
        -Jutro z rana pójdę do aresztu śledczego, porozmawiam z nim, zobaczę, jakie mają przeciwko niemu dowody i w razie konieczności wynegocjuję możliwie najszybszą datę ewentualnej rozprawy sądowej. Nic więcej nie mogę zrobić, póki nie przeczytam aktu oskarżenia, Natasha.
        -Dziękuję, to mi wystarczy, będę spokojniejsza - posłała bratu blady uśmiech pełen wdzięczności. Nie zawiodła się na nim. Nie zawiodła się, mimo że nie miała pewności, czy może mu ufać. - I proszę cię jeszcze o jedno. Nie chcę, aby rodzice dowiedzieli się, że ze mną rozmawiałeś. Życie pod jednym dachem z nimi uważam za zakończone. Definitywnie zakończone.


***


        Justin po raz trzeci przekreślił nagłówek rozpoczętego listu i przeklął pod nosem. Nie potrafił zdecydować się, jakim określeniem powinien zwrócić się w bezpośrednim liście do Natashy. Jedne wydały mu się zbyt oficjalne i poważne, natomiast inne zbyt lekkie i niestosowne. Nazywając ją kochaną obawiał się, czy nie zostanie w jej oczach wyśmiany. Zaczynając list słowami "Droga Natasho" zdenerwował się na samego siebie za zwrot na miarę epoki sprzed wojny. Dlatego na jeszcze przed momentem białej kartce papieru widniało już kilka grubych skreśleń.
        -Nad czym się tak męczysz, kolego? Chętnie pomożemy - gdy w uszach Justina rozbrzmiał głos jednego ze starszych mężczyzn, zamkniętego razem z chłopakiem w jednej celi, instynktownie złożył kartkę na pół i wepchnął głęboko w kieszeń bluzy.
        -Nie chowaj, tylko się pochwal, młody - drugi z mężczyzn, zajmujący górę piętrowego łóżka po przeciwległej stronie pokoju, również okazał zainteresowanie nagłym speszeniem szatyna.
        -Piszę list do... koleżanki - wymamrotał, rozkręcając w dłoni czarny długopis, który pod wpływem chwili okazał się najbardziej interesującym przedmiotem w pomieszczeniu.
        -Zapamiętaj to, dzieciaku. Skoro zabrałeś się za pisanie listu, wierz mi, ona nie jest dla ciebie jedynie koleżanką. Wiem, co mówię. W końcu, żyję na tym świecie dwa razy dłużej, niż ty. Nie jedno przeżyłem, nie jedno widziałem. Piszesz list, bo ją kochasz, a jeśli jeszcze tego nie czujesz, nie minie wiele czasu, kiedy wspomnisz moje słowa.
        Dla Justina perspektywa miłości, jaką mógłby obdarzyć Natashę, stała się nagle najpiękniejszą wśród możliwych opcji. Nie chciał jednak robić sobie złudnych nadziei. Miłość, choć piękna, nie zawsze musi być odwzajemniona. Justin nie chciał ryzykować. Ryzyko kojarzyło mu się ze smutkiem, a smutek z bólem. Kolejnej dawki cierpienie nie byłby w stanie pochłonąć.
        -To naprawdę jedynie koleżanka, może przyjaciółka - wydukał ze skrępowaniem, które nasiliło się pod wpływem cichego śmiechu pierwszego mężczyzny.
        -Nie tłumacz się. My i tak wiemy swoje. Siedzisz w areszcie za niewinność i wciąż bujasz w obłokach, zamiast starać się stąd wydostać. To nie jest normalne. Tak samo, jak stan zakochania nie jest normalny. Byłeś kiedyś zakochany? 
        -Jeszcze nie miałem okazji - odparł, wpatrując się tępo w światło księżyca, wpadające przez więzienne kraty.
        -Myślisz o niej? Cały czas, nieprzerwanie, bez wytchnienia - Justina coraz bardziej krępowały pytania mężczyzn. Chciał tylko w spokoju napisać do szatynki list. Nie potrzebował rad. Szybsze bicie własnego serca potrafił kontrolować sam.
        -Myślę o niej i mam jednocześnie dość tego przesłuchania. Jeśli naprawdę chcecie mi pomóc, powiedzcie, jak mam zacząć, bo pierdolę się z początkiem od dobrych dwudziestu minut - westchnął, opadając na dość miękką poduszkę.
        -To zależy, jaka jest, ile ma lat, różnie. Pisz prosto z serca.
        -Ma piętnaście lat i jest bardzo delikatna - mężczyźni zaśmiali się cicho, nazywając Natashę subtelnie "młodziutkim dzieciakiem", jednak Justin przypomniał sobie, w jaki sposób postrzegał dziewczynę pierwszego dnia. Ujrzał w niej drobnego anioła, który zgubił skrzydła. Wiedział już, jak powinien rozpocząć list, prosto z serca, przepełniony emocjami, kierowany bezpośrednio do niej, do Natashy, do spokojnej i cichej dziewczyny, która namieszała Justinowi w głowie już w momencie, w którym zaciągnął się zapachem jej perfum.
        Zaczął przelewać na papier swoje uczucia, zarówno kryte w sercu, jak i te, którymi obdarzał Natashę. Pisał o bólu, smutku i wrażliwości, jaką posiadał. Poświęcił akapit również na przyjaźń, troskę i poczucie bezpieczeństwa. Zawierał słowa, których nie potrafiłby wypowiedzieć na głos, lecz również te, do których wstydziłby się przyznać. Za każdym razem, gdy przykładał do kartki końcówkę długopisu wyobrażał sobie siedzącą przed nim Natashę, która słyszała każdy wyraz i silne emocje, które wzrastały w szatynie z każdym bardziej uczuciowym zdaniem. Chciał, aby parę akapitów, zapisanych na papierze, pokazało zarówno jego wrażliwą stronę, lecz także przepełnioną męskością i odwagą do przyznania się do swoich uczuć.
        Kiedy umieścił na kartce swój podpis, kończąc tym samym emocjonalny list, odetchnął głośno, zupełnie jakby przebył wielokilometrowy bieg z licznymi przeszkodami na drodze. Otrzepał lekko kartkę, która mimo swojej wiotkości i małej wartości materialnej znaczyła dla niego naprawdę wiele. Przelał na nią bowiem myśli, pochłaniające go w każdej minucie. Przelał ból, smutek i zupełnie przeciwną radość. Wiedział jednak, że nigdy nie starczy mu odwagi, aby wręczyć list Natashy. Nigdy nie zdobędzie się, aby z uniesionym czołem przekazać dziewczynie to, co naprawdę chciał, aby dotarło do jej serduszka.
        Odrobinę bał się przeczytać naniesione na papier słowa, jednak pragnął kolejny raz doznać każdej z emocji, towarzyszącej mu podczas pisania. Ułożył więc pod głową wygodniej poduszkę, a kartkę wystawił na smugę bladego, księżycowego światła. Przed skupieniem wzroku na drobnym tekście, westchnął jeszcze głęboko, a potem zagłębił się w nieco chaotycznych, lecz płynących prosto z serca zdaniach.



Chciałbym zacząć ten list tak, jak należy, jednak nie potrafiłem znaleźć odpowiednich słów, jakimi mógłbym się do Ciebie zwrócić. Próbowałem zacząć wiele razy, o czym świadczą skreślenia w górnej części kartki, jednak żaden ze zwrotów nie wydał mi się dostatecznie odpowiedni. W głębi duszy chciałbym nazwać Cię aniołkiem, który zgubił skrzydła, jednak myślę, że mam w sobie jeszcze za mało odwagi. Pomyśl więc, że początkowy zwrot, nagłówek listu, płynie prosto z mojego serca i dociera do Twojego.
Jeszcze nigdy w życiu nie pisałem listu, zwłaszcza do dziewczyny, na której naprawdę mi zależy. Nie wiem więc, od czego powinienem zacząć. Nie wiem nawet, co chciałbym napisać, ale czuję, że wewnątrz mnie nagromadziło się zbyt wiele silnych emocji, abym mógł zwyczajnie zamknąć oczy i zasnąć. Brakuje mi Ciebie, tutaj, tak blisko mnie. Brakuje mi Twojego uśmiechu, niewinnego spojrzenia i ciepłego głosu, który otula moje serce. Brakuje mi Twojej obecności, cichego śmiechu, uścisków Twoich chudych ramion i delikatnych pocałunków, które składasz na moim policzku. Mija pierwsza noc, a ja już tęsknię, kiedy Ciebie nie ma obok.
Jeszcze przed tygodniem nie chciałbym opuścić krat więzienia i wrócić na 18th Street, jednak teraz mam motywację, aby wydostać się zza starych murów. Moją motywacją jesteś Ty. Przypominasz promyki słońca, które przebijają się przez burzowe chmury nawet w deszczowy dzień. Pisząc ten list, wiem, że nie starczy mi odwagi, aby kiedykolwiek dać Ci go i czekać na Twoją reakcję, jednakże pisząc i myśląc o Tobie czuję się tak, jakbyś była obok, siedziała na tym samym łóżku i stykała swoje ramię z moim. Chyba zaczynam bać się tego, jak silnie na mnie działasz.
Leżę na starym łóżku i myślę o Tobie. Myślę, co robisz, jak się czujesz, czy płaczesz i czy jesteś bezpieczna. Myślę o tym, jak bardzo chciałbym wtulić się w Twoje małe, kruche ciało. Myślę o tym, jak bardzo mi na tobie zależy i, mimo że nie posiadam nic, jak wiele bym dał, aby znaleźć się przy Tobie. Co się ze mną dzieje? Nie wiem i liczę jedynie na to, że pewnego dnia to Ty odpowiesz na moje pytanie.
Justin



        Chłopak złożył kartkę dwukrotnie i schował ją do kieszeni dresów. Czuł, że tylko tam niewielki świstek papieru pozostanie w pełni bezpieczny. List pochłonął go do tego stopnia, że nie ujrzał słońca, powoli wkraczającego ponad horyzont. Pogrążony był w myślach, ograniczających się do jednej, nastoletniej dziewczyny. Nie czuł nawet, że przez całą noc, od zmierzchu po blady świt, jego usta zdobił delikatny uśmiech. Dryfował w krainie, do której smutek nie miał prawa wstępu.
        Justin odwrócił powoli głowę, kiedy echem pośród ścian korytarza rozniósł się odgłos powolnych, ciężkich kroków. Strażnik skinął głową na Justina i kazał mu wstać z lekko chwiejącego się łóżka. Justinem wstrząsnęły obawy, które przelewał w każdy niepewny ruch. Postawił obie stopy na ziemi i poprawił materiał bluzy, która podczas całonocnego leżenia podwinęła się ponad podbrzusze i ukazała szarą, lekko wygniecioną koszulkę. Do krat podszedł równie wolno i niepewnie, chociaż wiedział, że odwlekaniem terminu przesłuchania nie pomoże, a jedynie zaszkodzi samemu sobie.
        -Masz gościa, Bieber. Jak widać, wieści rozchodzą się bardzo szybko - mruknął policjant, chwytając silną dłonią ramię Justina. 
        Chłopak zmarszczył brwi do tego stopnia, że utworzyły w dole jego czoła złączoną linię. Chociaż starał się znaleźć jedną jedyną osobę, która mogłaby złożyć mu wizytę w policyjnym areszcie, głowa szatyna w tym zakresie świeciła pustkami. Wiedział, że ani jego siostra, ani Natasha, jako osoby niepełnoletnie, nie mają prawa wstępu pomiędzy mury więzienia. Tym bardziej jego zdezorientowanie, lecz równocześnie ciekawość, wzrastały, aby osiągnąć punkt kulminacyjny w momencie przekręcenia klucza w jednym z zamków.
        Justin nie ukrywał zdziwienia, kiedy ujrzał siedzącego po jednej stronie stołu mężczyznę, kilka lat starszego od niego. Z początku sądził, że strażnik pomylił się i poprosił niewłaściwą osobę na spotkanie z gościem. Widział bowiem mężczyznę pierwszy raz w życiu. Kiedy ten jednak wstał z krzesła i poprawił drogi, szyty na miarę garnitur, posyłając przy tym Justinowi lekki uśmiech, chłopak przekroczył próg pomieszczenia i zaczął niepewnie zbliżać się do bruneta, obserwując go bacznie i uważnie. Podchodził do niego z nieufnością, gdyż nie miał złudzeń, że mężczyzna nie jest z tego samego pokroju społecznego, co on.
        Jeszcze przed momentem Justin sądził, że nie zna mężczyzny, natomiast kiedy zbliżył się do niego wystarczająco, aby spojrzeć w jego oczy, zrozumiał, że nie widzi podobnych tęczówek po raz pierwszy. Niemal identyczne lśniły w niewinnych oczkach Natashy, w które uwielbiał wpatrywać się godzinami. Tak samo, jak w jej zaróżowione usta, mały nosek i momentami delikatne rumieńce na gładkich policzkach. 
        -Jesteś bratem Natashy - odezwał się cicho, zbliżając się do mężczyzny z rękoma schowanymi w kieszeniach.
        -Jak mnie poznałeś? - spytał zaintrygowany, gdy po uściśnięciu dłoni Justina usiedli razem na przeciwległych krzesłach przy niewielkim, metalowym i lekko zdewastowanym stoliku, przytwierdzonym do podłoża czterema grubymi śrubami.
        -Po oczach - dwudziestojednolatek machnął ręką w kierunku twarzy Davida i chociaż czuł się przy nim już odrobinę swobodniej, w dalszym ciągu spoglądał na niego z nieufnością.
        -Na tyle dobrze znasz oczy mojej siostry, żeby widzieć podobieństwo w moich? - David podchodził do Justina, jak do równego sobie. Uśmiechał się do niego i chciał pokazać, że nie traktuje go, jak gorszego. Robił to dla Natashy, która do tej pory jeszcze nigdy nie poprosiła go o choćby najmniejszą drobnostkę.
        -Oczy Natashy są piękne, więc nauczyłem się ich na pamięć - odparł z powagą, nie odrywając od bruneta wzroku. Nieświadomie chciał pokazać Davidowi, że traktował jego siostrę w pełni poważnie i dorośle. - Natasha cię tu przysłała? 
        -Poprosiła mnie o pomoc. Martwi się o ciebie i chce, żebyś jak najszybciej stąd wyszedł. Jestem tutaj, żeby ci pomóc, żeby wyciągnąć cię z aresztu. Natasha opowiedziała mi powierzchownie o zarzutach względem ciebie. Są bezpodstawne i chaotyczne. Nie mają zgromadzonych przeciwko tobie żadnych dowodów, dlatego powinni cię w miarę szybko wypuścić.
        -Jesteś z psiarni? - Justin oparł się na łokciach o blat stolika i przymrużył oczy. Starał się zrozumieć jak najwięcej z prawnego języka Davida, jednak do jego uszu słowa docierały w postaci zagmatwanego bełkotu.
        -Jestem adwokatem i uwierz mi, wiem, co mówię. Dlatego pozostaje jeszcze druga, równie ważna sprawa. Natasha powiedziała mi, że jesteś uzależniony od narkotyków. Po samych badaniach, stwierdzających obecność heroiny w organizmie, nie wytoczą ci sprawy sądowej. Zwyczajnie mają ważniejsze sprawy na głowie. Jednakże, jeśli znaleźliby przy tobie choćby gram, możesz mieć poważne kłopoty. Dlatego jeśli nie przeszukali cię do tej pory, zrobią to w najbliższych minutach. Masz przy sobie narkotyki?
        Justin powoli zagłębił dłoń w lewej kieszeni dresów i chwycił między palce szczelnie zapakowany gram heroiny. Nie chciał go wyjmować i nie chciał pokazywać, że biały proszek znajduje się tak blisko niego. Już teraz czuł bowiem lekkie oznaki głodu i potrzebę zażycia, jednak gdy wyobraził sobie smutek w oczach Natashy, który objąłby całą jej postać silnym uściskiem, nie potrafił zażyć heroiny. Wiedział, że tyle wystarczyłoby, aby wytoczyć przeciwko niemu silne zarzuty.
        -Justin, daj mi to. Zrozum, że jeśli znajdą przy tobie narkotyki, zamkną cię. Pomyśl, co poczuje wtedy Natasha. Ona martwi się o ciebie i chce, żebyś był przy niej. Jeśli teraz weźmiesz, lub choćby zostawisz narkotyki przy sobie, nie wrócisz do niej, a widzę doskonale, że ci na niej zależy.
        Tylko silna wola Justina kazała mu położyć pod dłonią Davida gram heroiny. Nie był jeszcze na prawdziwym głodzie, dlatego był w stanie oddać mężczyźnie narkotyki. Gdyby prawdziwie potrzebował ich w tej chwili, nie wahałby się, tylko, bez użycia strzykawki i zniszczonej, tępej już igły, wciągnął działkę nosem. Bolało go tylko, że godziny spędzone z klientami poszły na marne i razem z nimi na marne poszedł również jego ból.
        -Pamiętaj, że robisz to dla niej. Jej naprawdę na tobie zależy, więc dobrze ci radzę, nie spieprz tego - spojrzał Justinowi głęboko w oczy, w których szatyn w dalszym ciągu widział jedynie tęczówki w odcieniu tęczówek Natashy. - Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z przepisami, powinni wypuścić cię najpóźniej za parę dni. Trzymaj się.
        -Dziękuję - Justin mruknął cicho. Chociaż nie okazywał emocji, był wdzięczny zarówno Davidowi, jak i Natashy, która poprosiła brata o pomoc. Pragnął odwdzięczyć się dziewczynie tym samym. Pomocą i troską, płynącą prosto z serca.
        -Może masz do mnie jakąś prośbę? Postaram się pomóc - gdy szatyn potrząsnął przecząco głową, David wstał ze starego stołka i, ściskając na sam koniec dłoń Justina, ruszył w stronę pancernych drzwi.
        Justin jeszcze przez moment stał po środku pomieszczenia, trzymał dłonie w kieszeniach i patrzył, jak David uderza pięścią w metalowe drzwi, które niemal natychmiast zostały otworzone przez jednego ze strażników. Wyczuł jednak pod palcami papierową kartkę, złożoną na kilka części i jednocześnie odnalazł w sobie cień odwagi. Nie byłby w stanie dać Natashy listu bezpośrednio, patrząc w jej hipnotyzujące oczy, jednak przełamał się i postanowił przekazać kartkę jej bratu, wierząc, że nie odczyta treści listu, tylko bez większego zainteresowania przekaże go dziewczynie.
        -Chociaż - zaczął cicho, zatrzymując Davida w pół kroku. - Jest coś, co mógłbyś dla mnie zrobić - wtedy wyciągnął z kieszeni list i wręczył go mężczyźnie. - Daj to Natashy, o nic więcej nie proszę.


~*~


Noo, jestem z rozdziału bardzo zadowolona, w dodatku udało mi się dodać go dość szybko. Cieszycie się? <3
ask.fm/Paulaaa962

Polecam!

poniedziałek, 18 maja 2015

Rozdział 7 - Carrying help...

        Justin miał tego dnia szczęście, jeśli można w ten sposób nazwać dość szybkie znalezienie  klienta i uzbieranie pięćdziesięciu dolarów na gram heroiny. Ze swoim czarnym humorem zawsze śmiał się, że zdobywa szczęście w nieszczęściu, a jako pesymista widział jedynie czarne strony, mimo że wybijały się spod nich białe, jasne strony z historii jego życia. Dopiero Natasha pokazała mu, że może odnaleźć szczęście w ulotnych chwilach. Jedynych, jakie mu pozostały.
        Szedł wzdłuż długiej ulicy, z kapturem na głowie, wśród strumieni jesiennego deszczu. Był już po spotkaniu z klientem i kurczowo ściskał w dłoni zarobione w dniu wczorajszym i dzisiejszym pieniądze. Czuł się upokorzony i wykorzystany, lecz dzięki myśli, że za kilkanaście minut ujrzy łagodną, uśmiechniętą twarz Natashy, nie płakał, a jedynie zaciskał szczękę i pięści w kieszeniach bluzy, ponieważ wiedział, że gdy w końcu wróci na 18th Street, będzie mógł liczyć na pokrzepiający uścisk.
        Zatrzymał się dopiero dwa kroki od postawnego mężczyzny, starszego od Justina o cztery lata. Był czarnoskóry, ubrany w czarne dresy i skórzaną kurtkę w tym samym kolorze. Wzbudzał strach i respekt już z daleka, jednakże Justin przestał obawiać się przy nim o własne bezpieczeństwo, które z każdym dniem znaczyło dla niego mniej. Bał się jednak o swoją małą siostrzyczkę, która przy czarnoskórym spędzała każdą chwilę. Była pod kontrolą Tysona i każde sprzeciwienie się mężczyźnie kosztowało ją siniaka na policzku bądź większą brutalności w łóżku. Justina bolała myśl, że przyglądając się wszystkiemu z boku, nie mógł jej pomóc i uwolnić ją od cierpienia, które swoją drogą nałożyła na siebie sama. 
        -Znów jesteś punktualny, Bieber - klepnął go mocno w prawe ramię, a Justin starał się zatuszować grymas, wpływający na jego usta. - Szkoda tylko, że twoja siostra nie jest tak posłuszna, ale bez obaw, ukształtuję jej charakterek szybciej, niż mógłbyś się spodziewać.
        Justin zacisnął pięści jeszcze mocniej i chciał warknąć na Tysona, jednak to on był tym słabszym i na przegranej pozycji. Mógł jedynie słuchać, jak mężczyzna obraża jego siostrę i zniewala ją z każdym dniem coraz bardziej. Nie rozumiał, jak Jazzy mogła go kochać. Według niego i jego wartości miłością obdarza się osobę do której ciągną nas silne emocje i rodzaj przywiązania, a nie seks i zaspokajanie jedynie własnych potrzeb.
        -Przyszedłem tylko po działkę. Nie chcę wysłuchiwać o waszych relacjach - mruknął, gdy poczuł, że nie byłby w stanie przetrawić ani jednego słowa więcej, wypływającego z jego ust.
        -Nie denerwuj się tak, Bieber. Chcę tylko porozmawiać - zaśmiał się gardłowo. - Słyszałem, że znalazłeś nową, młodziutką koleżankę, Justin. Może kiedy ona również zacznie brać, przedstawisz mi ją, bracie? Ty u mnie w naturze nie zarobisz na działkę, ale ona - posłał chłopakowi znaczące, przepełnione wulgarnością spojrzenie. 
        Justin poczuł ogarniającą go wściekłość. Ujrzał bowiem maleńką Natashę pod znacznie większym, umięśnionym ciałem Tysona. Widział jej łzy i ból na twarzy. Widział cierpienie, którego od pierwszej chwili chciał jej oszczędzić. Potrząsnął więc pospiesznie głową, aby wybić z głowy przerażające wizje. Sama myśl o uzależnionej lub choćby naćpanej Natashy przerażała go bardziej, niż brutalna rzeczywistość, z którą przychodziło mu mierzyć się każdego dnia.  Wziął na siebie ochronę szatynki i postawił ją za główny cel w życiu, którego zawsze mu brakowało.
        -Natasha nie zacznie brać. Dopilnuję tego - wychrypiał, podając Tysonowi banknot o wartości pięćdziesięciu dolarów, a w zamian otrzymując od niego gram heroiny, szczelnie zapakowany.
        -Natasha - powtórzył, zaciągając się głęboko dymem, płynącym z papierosa. - Piękne imię - wiedział, że bezczelnym głosem i zachowaniem, gdy oblizał wulgarnie wargi, jest w stanie wyprowadzić Justina z równowagi. Chociaż nic do niego nie miał i zarobił już wiele tysięcy dolarów na jego uzależnieniu, sprawiało mu przyjemność znęcanie się nad słabszymi, choćby w sposób psychiczny. - Pewnie cała jest piękna, mam rację? W dodatku taka młodziutka.
        -Tyson, proszę cię o jedno - Justin przerwał mężczyźnie, zanim wyobraźnia postawiłaby przed jego oczami bardziej okrutne obrazy, wbijające w jego serce ostre igły. - Niszczysz życie mojej siostry, więc chociaż Natashę zostaw w spokoju. Ona jest zupełnie inna. Nie zasłużyła na to wszystko.
        Trzymając dłoń kurczowo zaciśniętą na szczelnie zapakowanym gramie heroiny, który pozwoli mu uśmiechnąć się i cieszyć obecnością Natashy, zaczął oddalać się od Tysona, ignorując nawołujące go krzyki i śmiechy mężczyzny. Nie kłócił się z nim, gdyż z góry wiedział, że nie ma szans na wygraną przy jego niewyparzonym języku i braku moralności. Bał się, że wysłuchanie jego raniących słów ponownie sprowokowałoby go do łez.
        Zaczął przemierzać dobrze znane mu ulice Detroit. Wielokrotnie przechadzał się wśród zaciemnionych dróg w poszukiwaniu szczęścia i ukojenia duszy, jednak nigdy go nie odnalazł. Nigdy, dopóki nie ujrzał małej, kruchej postaci Natashy, stojącej w przerażeniu pod dachem baraku. Dlatego teraz nie rozglądał się, nie spoglądał ludziom w oczy, tylko brnął w strugach deszczu wprost na 18th Street, tęskniąc za szczupłymi ramionami, otaczającymi jego szyję i ciepłymi wargami przy policzku. Tęsknił za tym, co jemu obce i nieznane.
        Z każdą minutą deszcz wzmagał na sile, aż w końcu krople zaczęły spływać po każdym skrawku odsłoniętej skóry chłopaka. Jego ciałem wstrząsnęły nieprzyjemne, chłodne dreszcze, pozostawiając na ciele gęsią skórkę. Niestety, wiedział, że nie rozgrzeje się, dopóki nie wyschną jego ubrania. Mógł co prawda zamienić je innymi, znalezionymi w kontenerze, również przetartymi i brudnymi, jednak nie miał czym wytrzeć mokrego ciała, nieprzyjemnie złączonego z nasiąkniętymi wodą ubraniami. Wracał więc z myślą, że przez resztę nocy będzie drżał z zimna, marząc o słońcu, wschodzącym na niebo jutrzejszego ranka.
        Dzisiaj po raz pierwszy udawał, że nie widzi oschłych spojrzeń przechodniów. Nie unosił nawet głowy, aby nie psuć sobie humoru, który dzięki Natashy wnosił odrobinę radości do jego zimnego, opuszczonego serca. Kiedy przekroczył skrzyżowanie, łączące 18th Street z resztą Detroit, przyspieszył. Nie mógł jednak biec. Nie miał wystarczająco siły, aby zmusić swoje ciało do wysiłku. Podróż wzdłuż osiemnastej ulicy, wśród echa, odbijającego się od murów starych, opuszczonych kamienic, zajęła mu jedynie dwie minuty. Miał silną motywację, aby w końcu przejść przez pokrytą rdzą bramę i opaść na materac, obok drobnego ciała Natashy.
        Dźwięk kropel jesiennego deszczu, odbijających się od betonowego sufitu w baraku, zagłuszał całą resztę dźwięków, rozbrzmiewających w najbliższej okolicy. Natasha nie mogła więc usłyszeć ciężkich kroków Justina, zbliżającego się do największego pomieszczenia w starej ruderze. Nadal pozostawała na wpół przytomna, a najsilniejsze bodźce z otoczenia zaczęły docierać do dziewczyny dopiero przed paroma minutami, kiedy na nowo przejęła kontrolę nad własnym ciałem i umysłem. 
        -To ty, Justin? - wymamrotała, widząc zarys postaci kilka kroków przed sobą. Starała się wstać z ziemi, obiema dłońmi podpierając się ściany, jednakże mało odporne ciało szatynki nadal pozostawało w objęciach narkotykowego upojenia.
        -Natasha, co się dzieje? - chociaż Justin był wykończony kolejnym, ciężkim dniem, podbiegł do szatynki i ujął jej wątłe ciało w ramiona, zanim osunęłaby się po zimnej, betonowej ścianie i ponownie spotkała z podłożem w bolesnym upadku.
        -Kręci mi się w głowie - wydyszała, podtrzymując się jego ramion, które stanowiły barierę, odgradzającą Natashę od reszty przepełnionego okrucieństwem świata.
        Justin uwielbiał odcień jej tęczówek, dlatego teraz również jego wzrok zatrzymał się na błękitnych, morskich oczach. Momentalnie każdy mięsień w jego ciele spiął się boleśnie, a szatyn pomimo szczerych chęci nie potrafił ich rozluźnić, widząc nienaturalne źrenice Natashy. Przez moment łudził się jeszcze, że jego pozbawiony pokarmu żołądek i wycieńczone ciało płata mu figla, jednak im dłużej ciało szatynki osuwało się w jego ramionach, tym bardziej nieświadomie krzywdziła wrażliwe serce Justina.
        -Co brałaś? - warknął wściekle i mimowolnie zacisnął pięść na ramieniu Natashy. Rozluźnił dłoń dopiero wtedy, kiedy usłyszał z ust dziewczyny głośne syknięcie. Nie chciał jej krzywdzić, a jednocześnie nie potrafił się uspokoić, wiedząc, że drobna piętnastolatka, którą pragnął się opiekować, popełniła największy błąd swojego życia. - Natasha, spójrz mi w oczy i powiedz, co brałaś - jego głos brzmiał łagodniej, lecz jednocześnie zaczął się łamać. Justin objął twarz dziewczyny dużymi dłońmi i zaczął gładzić jej policzki, po których powoli spływało kilka łez.
        -Nic nie brałam - wymamrotała, jednak z tak niewielką pewnością siebie, że nawet ona sama nie potrafiła uwierzyć w swoje słowa.
        -Do cholery, nie okłamuj mnie, dzieciaku. Skąd wzięłaś dragi i przede wszystkim, co wzięłaś? - pod złością Justina kryła się ogromna troska, jaką otaczał szatynkę. Nie mógł zrozumieć, dlaczego nie dotrzymała jedynej złożonej mu obietnicy. Chciał płakać, gdy widział jej na wpół przymknięte i nieprzytomne oczy. Sam wyglądał po zażyciu podobnie i pomimo wielu mitów wiedział, że nieprzyzwyczajony organizm Natashy może uzależnić się raptem po jednej działce.
        -Jazzy powiedziała, że jeden raz nic nie zmieni, a jedynie pozwoli mi się rozluźnić - wybełkotała ledwo zrozumiale, obejmując kolana ramionami i opierając na nich ciężką głowę.
        -Natasha, żeby się rozluźnić pije się wódkę, a nie - zanim dokończył zdanie, przerwał gwałtownie i nabrał w płuca powietrza. Dotarło do niego bowiem, że pominął wypowiedziane przez piętnastolatkę, znane mu imię. - Jazzy dała ci narkotyki? 
        -Mówiłam jej, że nie chcę, a ona powiedziała, że po jednym razie nic mi się nie stanie. Zapewniała mnie, że narkotyki nie są złe, bo gdyby były, sam byś ich nie brał - nadal miała problemy ze skleceniem jednego krótkiego zdania, a jej głowa co parę sekund zmieniała położenie. Raz opierała się na kolanach Natashy, raz na ścianie za jej plecami, aż w końcu, gdy nieświadomie przytuliła policzek do ramienia Justina, nie poruszała już głową. 
        W ciele chłopaka zagotowała się krew. Rzadko kiedy cokolwiek wyprowadzało go z równowagi, natomiast teraz miał ochotę rozszarpać własną siostrę, jedyną osobę, którą kochał. Nikomu nie uwierzyłby w tak niedorzeczne słowa. Nikomu, prócz Natashy, której od pierwszych chwil bezwzględnie ufał. Miał ochotę wyładować część zalegających w nim emocji, dlatego z całej siły uderzył pięścią w betonową ścianę, a że nie była ona pierwszej młodości, razem z jego ciosem na ziemię upadło kilka odłamków betonu. Nie sądził jednak, że to tego stopnia przerazi zagubioną Natashę i wywoła kolejne, małe, gorące łezki, spływające po jej policzkach.
        -Justin, nie krzywdź siebie bardziej, niż robi to za ciebie życie - wychlipała, siadając na kolanach przed szatynem. Ujęła w niewielkie dłonie jego zaciśniętą, poranioną i zakrwawioną pięść, pogładziła opuszkami palców, a na koniec przyłożyła do bladych warg i zaczęła spokojnie muskać, nie odrywając przy tym wzroku od jego zmartwionych oczu. Z każdym pocałunkiem Natashy pięść Justin rozluźniała się, aż w końcu otworzył dłoń i pozwolił piętnastolatce gładzić każdy jej skrawek. 
        Dopiero po czasie poczuł, że jego poranione kostki niemiłosiernie pieką, jednak tego dnia dotyk Natashy łagodził ból. Przestał go odczuwać, gdy znów zatonął w morskiej barwie jej tęczówek. Powoli wyswobodził dłoń z jej dłoni i przyłożył do jej policzka, który zaczął gładzić, znów poświęcając jednej czynności całe swoje zaangażowanie i każdy rodzaj uczuć, od troski i zmartwienia, po bezgraniczne ukojenie i spokój.
        -Nie bądź na mnie zły, proszę - kiedy Natasha ujrzała, że Justin uchyla usta, aby zabrać głos, przerwała mu szybko. Bała się, że skarci ją. Bała się, że warknie oschle i przestanie jej ufać. Bała się również, że gwałtownie zabierze dłoń, przyjemnie gładzącą jej policzek, i odsunie się na odległość, jakiej dziewczyna nie potrafiłaby znieść. Dlatego pozbyła się blokujących ją oporów, wsparła się na barkach szatyna i usiadła okrakiem na jego udach, mimowolnie przysuwając ciało bardzo blisko jego torsu. 
        Nie była jeszcze w pełni przytomna, jednak z każdą chwilą powracała jej pełna świadomość i kiedy oboje zorientowali się, jak niewiele milimetrów dzieli ich postacie, w tym także spierzchnięte usta, Natasha odzyskała już pełną kontrolę nad ciałem i umysłem. Było jej jednak zbyt dobrze z  dłońmi chłopaka na biodrach i wzrokiem, utkwionym w tęczówkach. Była również przekonana, że kiedy obejmie jego szyję ramionami i zatopi twarz w jej ciepłym wgłębieniu, poczuje się jeszcze lepiej, wygodniej, bezpieczniej.
        -Natasha, co ty robisz? - spytał, nie kryjąc zdezorientowania, malującego się zarówno na twarzy, jak i w wypowiadanych słowach.
        -Jeszcze tego nie wiem, Justin, ale chciałabym, abyś mnie przytulił i nie gniewał się na mnie - pod wpływem jej delikatnego, skruszonego głosu, Justin uległ urokowi dziewczyny i mocno wtulił jej ciałko w swoje. 
        -Nie gniewam się na ciebie, tylko nie mogę uwierzyć, że mimo moich ostrzeżeń, mimo tego wszystkiego, co starałem się wpoić do twojej małej główki, ty zgodziłaś się i wzięłaś narkotyki. Nie chcę, żebyś uzależniła się i wylądowała na samym dnie, jak ja. 
        -Nie uzależnię się po jednym razie, Justin, obiecuję ci to. Mam silną wolę.
        -Też tak mówiłem, a potem wylądowałem pod mostem, trzęsąc się na głodzie - wspomniał najgorsze chwile swojego życia i mimowolnie odebrał przebiegający wzdłuż kręgosłupa dreszcz.
        -Justin, ja już mieszkam pod przysłowiowym mostem i naprawdę się nie uzależnię. Jestem silna, zobaczysz. Nie dam się cholernym narkotykom. Nie pozwolę, żeby mnie zmieniły, bo wiem, że potrzebujesz mnie taką, jaka jestem.
        Co prawda jeszcze przed paroma minutami Justin był wściekły i miał ochotę przemówić Natashy do rozsądku krzykiem. Teraz wiedział już, że na osobę tak delikatną, jak ona, nie potrafiłby podnieść głosu, wyzwać, potrząsnąć. Miała rację. Potrzebował jej bardziej, niż sądził. Bardziej, niż kiedykolwiek potrzebował kogokolwiek. Bardziej, niż chciał potrzebować. Bał się przywiązać do ludzi, wiedząc, jak krótkie i ulotne jest ich życie. Bał się ich tracić. Bał się, że kiedy pewnego dnia przetrze pięścią zaspane oczy, najbliższej mu osoby nie będzie obok. Wolał spędzić życie samotnie, niż przeżyć największe rozczarowanie.
        -Wiesz, że jesteś piękna? - szepnął, nie odrywając od niej wzroku. Nie potrafił. Nie potrafił przerwać kontaktu wzrokowego i przenieść go na szarą ścianę, kiedy na jego kolanach siedziała Natasha. 
        -Mówiłeś mi to wczoraj w nocy - odparła zawstydzona, automatycznie zakładając za ucho kosmyk jasnych włosów. Robiła to zawsze, gdy nie do końca wiedziała, jak zareagować i jakimi słowami odpowiedzieć na komplement.
        -Ale teraz jesteś jeszcze piękniejsza - Natasha tylko czekała, aż Justin pogładzi wierzchnią stroną dłoni jej policzek, a kiedy poczuła, jak jego szorstka skóra styka się z jej gładką, przymknęła powieki. Kilka razy próbowała na nowo otworzyć oczy, jednak było jej zbyt przyjemnie. Zupełnie jakby jego dotyk uchylił jej skrawek nieba.
        -Pewnie dlatego, że nie pamiętam, kiedy ostatnim razem czesałam włosy - powiedziała jeszcze z opuszczonymi powiekami, jednak kiedy z ust Justina uleciał cichy chichot, otworzyła oczy i mocno wtuliła się w chłopaka. - Cokolwiek byś nie powiedział, już teraz jesteś moim przyjacielem. Możesz próbować wyrzucić mnie stąd, a ja i tak za każdym razem wrócę. Chcę po prostu, żebyś wiedział, jak wiele dla mnie znaczysz po tych kilku dniach znajomości. Bardzo mi przykro, ale będziesz musiał wytrzymać ze mną kolejne dni, tygodnie, miesiące i lata. Mam to do siebie, że jeśli raz przywiążę się do jakiejś osoby, nie opuszczę jej tak łatwo i bez wysiłku.
        Justin już w połowie jej słów miał ochotę podziękować Bogu za drobną postać Natashy i ogromne serce, jakie skrywała w piersi. Nie miała cholernego pojęcia, do jakiego stopnia potrafiła mu pomóc. I chociaż nigdy nie był dobry w podziękowaniach, gdyż nigdy nie miał okazji do szczerego dziękowania drugiej osobie, teraz chciał pokazać jej gestami i uśmiechem, że ona znaczy dla szatyna równie wiele, a może nawet więcej.
        Wplątał palce w jej gęste włosy i mocno przytulił. Nie mógł powstrzymać się również przed paroma muśnięciami, złożonymi na delikatnej szyi. Z coraz większą gorliwością pobudzała do życia nie tylko jego chłodne, opuszczone i zapomniane serce, ale również drzemiącego w nim mężczyznę. Jeszcze kiedy wychodził o poranku z rudery przy 18th Street, odpychał od siebie myśl, że mogłoby go łączyć z Natashą coś więcej, niż tylko dzielony na podłodze materac i wymiana kilku podnoszących na duchu uścisków. Teraz natomiast nie miał już złudzeń, że blokada, oddzielająca go od ludzi zniknęła, a on zyskał szansę na życie, może nie w pełni szczęścia, ale przy boku niezwykle ważnej osoby.
        -Co to za romanse? - nagle od każdej ze ścian baraku odbił się echem głos Nialla, uroczego blondyna, będącego dotychczas jedynym wsparciem Justina.
        Szatyn odsunął twarz od burzy gęstych włosów Natashy i spojrzał na gromadzących się w pomieszczeniu kolegów, jednak nie opuścił ramion, którymi oplatał drobną talię piętnastolatki. Dopiero kiedy ta speszona zsunęła się z jego kolan, jego dłoń opadła na materac. Nie omieszkał sobie jednak pogładzić na sam koniec jej ramię i obdarzyć dziewczynę ciepłym uśmiechem.
        -Nie fantazjuj za mocno, młody - ze śmiechem podparł się ziemi i wstał, aby podać kumplowi rękę i przywitać się z nim męskim uściskiem.
        -Hej, to, że jesteś z marca, a ja z września nie upoważnia cię do tego, aby traktować mnie, jak dzieciaka - oburzył się, jednak na jego ustach wciąż utrzymywał się uśmiech. Nie wiedział, że Justin poczuł się lepiej, gdy nie ujrzał na twarzy blondyna smutku, a oznaki radości.
        -Zawsze pozostaniesz małym blondaskiem, Niall - tym razem Zayn roztrzepał jego włosy, a potem niepewnie przeniósł wzrok na Justina i przytuloną do jego ramienia Natashę. - Jestem Zayn - wyciągnął do dziewczyny otwartą dłoń, którą z lekkim strachem uścisnęła. - To Harry, Louis, Liam, a Nialla zdążyłaś już poznać. Sory za to, co mówiliśmy przy pierwszym spotkaniu, ale wiesz, nie jesteśmy przyzwyczajeni do widoku Justina z jakąś laską, a zwłaszcza z taką laską.
        -Nie gniewam się, tylko następnym razem nie oceniajcie ludzi po pozorach, bo możecie ogromnie się pomylić.
        Wbrew pozorom każdemu z kolegów Justina zrobiło się po prostu głupio. Teraz, gdy dłużej przyjrzeli się Natashy, ujrzeli w niej nie tylko buzię żywej lalki, ale również przeplatający się w tęczówkach smutek. Prawdę powiedziawszy wyrobili pierwszą opinię na temat szatynki pod wpływem Jazzy, która nie pozostawiła na niej suchej nitki.
        -Wybacz, zasugerowaliśmy się tym, co mówiła siostra Justina i - Zayn nie dokończył zdania, ponieważ w międzyczasie uwagę każdego zwróciło warknięcie szatyna i ramię, którym mocniej otoczył Natashę.
        -Nie wspominaj przy mnie o tej suce -wypuścił ze świstem zalegające w płucach powietrze, a na czole piętnastolatki zostawił ciepły pocałunek. Przed momentem aby wyładować złość uderzył pięścią w ścianę. Teraz natomiast wystarczyło mu muśnięcie gładkiej skóry szatynki, aby rozładować dręczące emocje. Zmieniał się w sposób, w jaki chciał się zmieniać.
        -Coś się stało? Zawsze broniłeś jej, jak ognia. Poza tym, nigdy nie słyszałem, żebyś wyzwał jakąkolwiek dziewczynę.
        -Ta idiotka dała Natashy dragi, kiedy mnie nie było. Jeśli po tym gównie coś by jej się stało, nie podarowałbym tego Jazzy do końca cholernego życia, przysięgam. Zachowała się, jak ostatnia, zimna suka - im dłużej mówił, tym bardziej wzrastała w nim potworna złość na siostrę, osobę, która jeszcze nigdy do tego stopnia nie wyprowadziła go z równowagi. - Muszę do niej iść, jak najszybciej.
        -Justin, to nie ma sensu - Natasha chwyciła dłońmi jego ramię, aby zatrzymać chłopaka, zanim zdążyłby postawić krok poza opuszczony barak. - Proszę cię, zostań tutaj. Justin, proszę - mimo że zaparła się nogami o beton, siła chłopaka przewyższyła jej. Pociągnął ją za sobą najpierw przez próg, a potem do pokrytej rdzą bramy.
        -Muszę z nią porozmawiać, Natasha. Nie zamierzam dłużej pozwalać jej na takie gierki. Zrozum, martwię się o ciebie, dzieciaku, a wszystko przez tę idiotkę, która podała ci pieprzone narkotyki. Jest moją siostrą, a zachowała się, jak pozbawiona skrupułów...
        -Nie kończ, Justin - Natasha momentalnie przysłoniła jego usta dłonią. Przekleństwa, padające z jego ust, powodowały spięcie jej mięśni. Wolała, gdy był łagodny i z uśmiechem gładził jej policzek. Zaciśnięta szczęka chłopaka i palce, zwinięte w pięści, powodowały u piętnastolatki dreszcze, przebiegające wzdłuż kręgosłupa i nieprzyjemnie wstrząsające jej ciałem.
        Tym razem słodki wzrok szatynki nie przekonał Justina, aby zatrzymać się, lub choćby zwolnić. Inaczej ujął natomiast dłoń dziewczyny. Do tej pory to Natasha zaciskała dłonie na jego nadgarstku, a teraz to on objął silnym uściskiem jej małą rączkę. Natasha szybko zrozumiała, że Justin, wbrew pozorom, należy do osób stanowczych. Poddała się więc jego woli i korzystała, że wciąż trzymał jej dłoń. Przez moment poczuła się, jak jego dziewczyna, jak jego własność, którą podświadomie chciała być. 
        -Justin, co masz zamiar zrobić? - spytała cicho, gdy Justin ukrył ich splecione dłonie w kieszeni swojej bluzy.
        -Spokojnie, Natasha. Chcę z Jazzy tylko porozmawiać, jednak ostro i poważnie - zerknął na dziewczynę przelotnie, lecz gdy ujrzał na jej twarzy przerażenie, zatrzymał się na środku mało ruchliwej ulicy. - Wyglądasz tak, jakbym z zimną krwią planował morderstwo - zachichotał, nieświadomie rozluźniając spięte ciało Natashy. Wyczuł to po uścisku jej dłoni. Jeszcze przed momentem jej palce kurczowo ściskały jego, natomiast teraz jedynie trzymały delikatnie.
        -Nie lubię, kiedy jesteś zły, bo nie wiem, czy jesteś zły na Jazzy, czy na mnie - wyszeptała ze skruchą. Gdyby tylko ktoś dał jej szansę, cofnęłaby czas i nie zażyła pierwszego w swoim życiu grama heroiny.
        -Jeśli mam być szczery, jestem zły na was obie, ale możesz być spokojna, nie mam do ciebie pretensji - odparł z pełną powagą w mimice twarzy i głosie. Nie chciał jej wystraszyć, tylko pokazać, że narkotyki nie są żartem, nie są też chwilowym upodobaniem. Natasha musiała zrozumieć, że jeśli raz wpadłaby w uzależnienie, na ulicy nie miałaby możliwości wydostań się z narkotykowej klatki.
        -A mógłbyś mnie przytulić? - z początku uśmiech na jej usta wkraczał nieśmiało, jednak pewności siebie dodała jej świadomość, że delikatne trzepotanie rzęsami silnie wpływa na Justina.
        -A jak sądzisz? - uniósł jedną brew, nie zdają sobie sprawy, że w mgnieniu oka Natasha przestała widzieć w nim uroczego chłopaka, a dostrzegła młodego, seksownego mężczyznę. Wystarczyła do tego jedynie zmiana wyrazu twarzy.
        Natasha najpierw stanęła na palcach, uśmiechnęła się, a na koniec subtelnie zarzuciła ramiona na szyję Justina. Jeszcze przez moment spoglądała w jego oczy, aż w końcu skrępowana schowała twarz w zagłębieniu jego szyi. Poczuła na klatce piersiowej wibracje, spowodowane cichym, gardłowym śmiechem szatyna. On czuł, że zawstydził piętnastolatkę, natomiast ona poczuła delikatne, choć palące rumieńce na policzkach.
        -Czyżby mała dziewczynka się zawstydziła? - zamruczał do jej ucha i nie przegapił dreszczu, jaki wywołał jego ciepły oddech, drażniący wrażliwą skórę szatynki.
        -Przestać, Justin, bo już teraz jestem czerwona, jak truskawka - sapnęła, wtulając się w niego, jak w pluszowego misia, z którym zwykła spać jeszcze do niedawna.
        -Pokaż się, Nataska - zdrobniając jej imię pogłębił tworzące się na pliczkach dziewczyny delikatne zaczerwienienia. - Chcę zobaczyć, jak słodko się rumienisz.
        Justin każdym możliwym sposobem starał się zerknąć na buzię dziewczyny, kiedy ona celowo nie odrywała jej od barku i zagłębienia szyi chłopaka. Aż w końcu, po wielu próbach, szatyn ostrożnie wsunął dłonie pod jej szczupłe uda i uniósł drobne ciało przyjaciółki. Chcąc, nie chcąc Natasha oddaliła od niego twarz i pozwoliła mu dokładnie obejrzeć urocze rumieńce, przeplatane z figlarnym uśmiechem i zalotnym trzepotaniem rzęsami.
        -Justin, trzymasz mnie za pupę - zaakcentowała ostatnie słowo, przygryzając dolną, malinową wargę. Oczekiwała ze strony Justina cichych przeprosin, jednak jego usta opuścił jedynie chichot. Wbrew pozorom Natashy spodobała się odrobinę inna twarz Justina, niż ta, którą ukazywał dotychczas.
        -Wybacz, ale nie przeszkadza mi to nawet w najmniejszym stopniu - z uśmiechem wzruszył ramionami, lecz nie mógł w pełni oddać się szczęściu, które po raz pierwszy zawędrowało do jego serca. Rozpraszały go bowiem pełne wargi Natashy, które regularnie zwilżała krańcem języka. 
        Chciał ją pocałować. Pragnął tego, odkąd pierwszy raz stanął pół kroku przed nią w opuszczonej ruderze. Nie sądził jednak, że ona jego pragnienia odwzajemniała.
        -Boże, jak słodko. Zaraz się porzygam - mogło być pięknie i magicznie, gdy twarze Natashy i Justina zbliżyły się odrobinę , a ich oddechy odbijały od siebie, jednak sielankę współgrających duszy dwójki przyjaciół przerwał ironiczny głos Jazzy.
        Chociaż Justin za wszelką cenę chciał z nią porozmawiać, teraz wolałby, aby nagle zniknęła. Pojawienie się siostry oznaczało bowiem, że będzie zmuszony delikatnie zsunąć ze swoich ramion ciało Natashy i postawić ją na ziemi. Nie potrafił zaprzeczyć, że noszenie na rękach drobnej postury piętnastolatki uświadomiło mu, że on również jest mężczyzną, że on również ma prawo do miłości, którą mógłby obdarzyć bliską jego sercu dziewczynę.
        -Zachowałaś się, jak suka, Jazzy, wiesz? - spojrzał na siostrę z wyrzutem i bólem. 
        -Próbuję ci tylko uświadomić, że ta lalunia jest dziesięć poziomów społecznych wyżej od ciebie i nigdy nie potraktuje cię poważnie, Justin.
        -Przepraszam, że wtrącę się do waszej rozmowy - Natasha wystąpiła o krok przed ciało szatyna, jakby chciała całą sobą ochronić jego postać przed atakami ze strony Jazzy. - Ale nie znasz mnie, nie wiesz o mnie nic. Tym bardziej nie wiesz, jak traktuję twojego brata. Nie potrafisz dostrzedz, że zaczął się uśmiechać? Naprawdę nie zależy ci na jego szczęściu? Jesteś straszną egoistką, a to niespotykane, biorąc pod uwagę, że twojemu bratu do anioła brakuje tylko skrzydeł.
        Justin z pewnością wzruszyłby się słowami Natashy, gdyby jego uwagi nie przyciągnęła postać, leżąca na trawie, kilkanaście metrów za Jazzy. Puszczając dłoń szatynki, podbiegł do mężczyzny i upadł przed nim na kolana. Rozpoznał go z pierwszym spojrzeniem na jego zakręcony ku niebu wąs i duży brzuch, opinający się pod materiałem śnieżnobiałej koszuli. Był jego stałym klientem, na którego widok Justinowi miękły ze strachu nogi. Teraz jednak, widząc krew, wypływającą drobnym strumieniem z kącika jego ust, zachował trzeźwość umysłu, nie wpadł w panikę, nie zaczął uciekać. Widząc człowieka w potrzebie, mimo że dotychczas brutalnego w stosunku do Justina, czuł potrzebę niesienia pomocy.
        Niestety świat już dawno pokazał mu, że jego dobre serce nie jest cenione. Że jego upór w dążeniu do właściwej drogi nie przenosi się na szczęście. Zanim zdążył zatamować krwotok mężczyzny, od murów starych kamienic odbiły się echem policyjne syreny, a dwóch oficerów w świeżo wyprasowanych mundurach chwyciło ramiona Justina. Mimo że szatyn szarpał się, chcąc jedynie udzielić pomocy potrzebującemu, nikt nie ujrzał jego rozpaczliwych prób zmiany świata na lepsze.
        -Zostajesz zatrzymany pod zarzutem morderstwa.


~*~


Cholerka, czegoś mi tu brakuje, jakiejś akcji, jej zwrotów, niespodziewanych wydarzeń. Muszę prędko coś wymyślić, chociaż nie przychodzi mi do głowy żaden porządny pomysł. Ale nie bójcie się, pogłowię się trochę i mam nadzieję, że w przyszłych rozdziałach zbiję Was z nóg ;D
Stąd również moje pytanie, gustujecie w rozdziałach spokojnych, może nawet słodkich, czy lubicie akcję, dramy, nieprzewidywalne zwroty? :)

Polecam!