niedziela, 29 listopada 2015

Rozdział 37 - Milczenie ponad słowa...

Natasza

Wbrew pozorom na ulicy czas nie dłużył się, a dni następowały po sobie nieubłaganie szybko. Nim zdążyłam porządnie otworzyć oczy, już zachodziło słońce, a gdy przykładałam policzek do poduszki, ponownie wschodziło. Czasem brakowało mi czasu, by rozejrzeć się wokoło. Krajobraz zmieniał się z tygodnia na tydzień i zaufani ludzie się zmieniali. Jedni odchodzili, drudzy przychodzili. Nic nie było stałe. Tylko tak samo upływający czas.
Mijały tygodnie, od rozstania z Justinem dokładnie trzy~, i nie czułam, żeby ubyło mi nie wiem jak wiele. Normalna sprawa. Ludzie się rozstają i z czasem o sobie zapominają, nawet jeśli łączyło ich niezaprzeczalnie silne uczucie. Takie jest życie, czasem zdecyduje się wymienić nam towarzystwo, byśmy mogli się przekonać, czy ta pierwsza miłość była tą prawdziwą. A ponad to stawia na drodze ludzi, nowych ludzi, którzy obdarzając nas miłością, stawiają przed wyborem. 
Od czasu rozstania zamieszkałam z Niallem. Miałam opory, bo jednak Niall był tylko kolegą, a wyobrażał sobie znacznie więcej. Ale szybko przekonałam się, że nie ma co stać w miejscu. Justin też był z początku tylko kolegą. Równie dobrze mogłam wpaść wtedy na Nialla i to w nim się zakochać. Dlatego później już bez oporów spędzałam z nim każdy dzień i pozwalałam, by zbliżał się tak, jak tego potrzebował - psychicznie i fizycznie. Nie raz zdarzyło nam się przegadać całe noce, nie raz również przytulał mnie przez długie, niekończące się godziny. A mi było wtedy tak ciepło, jakbym leżała we własnym łóżku pod puchową kołdrą. Niall wiedział, jak się mną zaopiekować.
-Humorek dopisuje, księżniczko? - spytał Nialla, gdy przeciągnąłem się na materacu.
-A czy dopisywał przez ostatnie kilka miesięcy? - spytałam retorycznie. Nie dopisywał z wyjątkiem tych pięknych chwil z Justinem. Ale o tym Niall nie musiał wiedzieć. Idę na przód, nie stoję w miejscu.
-A mogę spróbować cię jakoś rozweselić? - Trącił nosem moją szyję i skubnął płatek ucha. Zachichotałam i zaraz szybko odepchnęłam go. Opadł na plecy na materac.
-Co ty kombinujesz? - Przyjrzałam się blondynowi uważnie, a moje zmarszczone brwi bawiły i mnie, i jego.
-Powinnaś się częściej uśmiechać, maleńka - skomentował. Założył pasmo moich włosów za ucho, później odrzucił na tył głowy swoje, które wchodziły do oczu. - Masz piękny uśmiech.
-Tyle, ile nasłuchałam się przy tobie komplementów, nie dostałam w całym swoim życiu, Niall. Z natury jesteś taki słodki, czy próbujesz się podlizać?
-Próbuję się podlizać.
I już zaatakował mnie z uśmiechem. I już po sekundzie leżałam na materacu, a moje nadgarstki przypierały do podłoża dłonie Nialla. Zawisł nade mną, puścił oczko i pocałował. Pocałował delikatnie i z nutą zawahania, bo do tej pory zrobił to tylko dwa razy - za pierwszym odepchnęłam go jednoznacznie, za drugim miałam wątpliwości. Teraz, za trzecim, brak było zawahania, a moje wargi szybko wkomponowały się w czuły pocałunek. Pogładziłam Nialla po policzku. Ten, w przeciwieństwie do Justina, uśmiechnął się przez muśnięcia. W ogóle był bardziej radosny. Nie znałam drugiej tak smutnej osoby jak Justin. Przy nim nie sposób było się szczerze uśmiechać.
-Napisałbym dla ciebie piosenkę, gdybym miał długopis i kartkę, gdybym umiał ładnie pisać i ponad to gdybym umiał śpiewać - wymruczał.
-Czyli na zasadzie "zerwałbym ci gwiazdkę z nieba, gdyby spadła na ziemię i gdyby chciało mi się ruszyć dupsko, by ją podnieść" - parsknęłam śmiechem. - Obędzie się bez piosenki, ale możesz mnie przytulić.
I tak trzymał mnie w ramionach przez następne minuty, tak sądzę. Do czasu, aż na korytarzu za cienką, drewnianą dyktą nie wzniósł się szmer i podekscytowane szepty. Pogładził mnie po głowie po raz ostatni i pocałował w czoło. Kogoś takiego potrzebowałam. Justin traktował mnie jak swoją małą księżniczkę tylko na początku, później zmienił się nie do poznania. A może to ja się zmieniłam i zaczęłam inaczej go postrzegać. W każdym razie nie było sensu dłużej tego ciągnąć. Podjęłam słuszną decyzję. Tak mi się przynajmniej zdawało.
-Idziesz dzisiaj do Alexa? - spytał. Nie starał się ukryć lekkiego zniesmaczenia.
-Nie - odparłam krótko. To drażliwy temat. - Wyjechał służbowo na kilka dni. Muszę iść na dworzec razem z tobą. Szczęśliwy?
-Nie - sapnął. - Ale gdybyś poszła do niego też nie byłbym szczęśliwy.
-Czyli innymi słowy, hipokryta.
-Czemu tak myślisz? - Uniósł brwi, zdziwiony.
-Puszczasz się za kasę i przeszkadza ci, że ja to robię?
-Nie zrozumiałaś mnie. - Stanowczo pokręcił głową, objął moje zmarznięte dłonie. - Puszczam się za dragi i zrobiłbym wiele, żebyś ty nie musiała.
-Jedno i to samo. Po prostu ładniej to nazwałeś.
-Nie to samo, Natasza - westchnął. Uzyskanie w rozmowie ze mną jakiegokolwiek kompromisu graniczyło z cudem. Byłam w równym stopniu zagubiona, co wyszczekana i pewna siebie.
-Dobra, skończmy ten temat. Tak czy siak, zaliczę dzisiaj bogatego dziada z wąsem i brzuchem i nic z tym nie zrobisz. Taka praca.
-Puszczanie się to nie praca.
-A niby co? - parsknęłam. - Przyjemność?
-Raczej smutny i bolesny obowiązek - warknął. - Ale rzeczywiście skończmy temat, zanim zdążylibyśmy się pokłócić.
-Z tym się zgodzę - przytaknęłam. - Kłótni przy Justinie miałam aż w nadmiarze.
Zarzucona na ramiona bluza, a na głowie kaptur, by rozczochrane włosy nie odstraszyły przechodniów. Bliższego kontaktu ze szczotką nie miały od tygodni. Że też Niall mógł jeszcze na mnie patrzeć. Wyszłam z pustostanu na korytarz tak samo odrapany jak rudera przy 18th Street. Z tą drobną różnicą, że tu było kilka stopni więcej. I nie było Justina.
Potrząsnęłam głową. Niech nie myśli, że mi na nim zależy. Oszukiwałam się notorycznie od paru tygodni, mogę ciągnąć to dalej, aż nie uschnę z tęsknoty.
Niall dołączył do mnie i razem wyszliśmy przed kamienicę zamieszkaną w głównej mierze przez narkomanów i alkoholików, którzy przez pijaństwo wylądowali na bruku. Zarówno starsi, także młodsi. I jeden dzieciak - ja.
Słońce przyświecało i od razu robiło się cieplej nie tylko na sercu. Późnojesienne słońce potrafiło zdziałać cuda jak to letnie. Nawet zdjęłabym kaptur, ale przypomniałam sobie o prawdziwej pajęczynie splątanych włosów i odpuściłam. Niall złapał mnie za rękę, niespodziewanie, z lekką niepewnością, ale nie spojrzał mi w oczy, by zyskać pozwolenie. Schował w swojej kieszeni i uznał, że zdobył nade mną chwilową przewagę. Nie będę się kłócić - jego kieszenie są cieplejsze niż moje. A nawet pełne słońce nie zmieniało końcówki jesieni w upalne lato.
W centrum wypadek i cała armia policjantów. Przeważnie dopisywały im humory i na takich jak my nie zwracali uwagi. Ale bywały też dni, gdy osa gryzła ich w nos i wtedy doszukiwali się dziury w idealnych całościach. Zatrzymywali nastoletnich narkomanów (umówmy się, byliśmy rozpoznawani już z daleka) i zawozili na komisariat, gdzie dochodziło do pobrania krwi i telefonu do rodziców. Później odwyk, rzadziej więzienie i zmarnowane życie wbrew woli dążyło do ustatkowania. Żeby jeszcze chcieć pomocy, którą naprawdę łatwo jest otrzymać. 
Droga pozbawiona niebezpieczeństw - policjanci w humorze.
Dworzec Michigan Central Station wyłonił się znad koron drzew. Nigdy nie zwracałam większej uwagi, jaki ogromny kawał budynku rozpościerał się w powietrzu. Teren również zajmował zatrważająco duży. Ale co się dziwić. Kiedy siedziałam na ławce przy jednej ścianie, widziałam wyłącznie zarys postaci po drugiej, a przejście po przekątnej zabierało siły jak po górskiej wędrówce w palącym słońcu. Przeszliśmy przez dziedziniec i zbiegliśmy wąskimi, betonowymi schodami wprost w tylne wyjście. Niewielu o nim wiedziało. Justin należał do tych nielicznych, to on zapoznał z nim mnie i Nialla. Czasem zdawało mi się, jakby odkrył na tym dworcu każdy zakamarek i dostał się za drzwi, które podobnież od lat pozostawały zamknięte i zapieczętowane.
-Co słychać u naszych zakochanych gołąbeczków? - Mogłabym nie rozpoznać głosu i nie widzieć rozmówcy. Sam nieudolny dobór słów zdradzał Zayna. 
-Nie wiem, o kim mówisz - rzuciłam krótko i konkretnie. - Nie widzę tu żadnych zakochanych gołębi. Poza tym gołębie kojarzą mi się tylko z obsranym parapetem, więc jeśli chcesz być śmiesznie romantyczny, wysil się na coś porządniejszego.
Minęło już kilka miesięcy, odkąd pierwszy raz weszłam na dworzec i przyznam szczerze, nigdy nie przywykłam do Zayna, a on do mnie. Ludzi trzeba akceptować i szanować, ale polubić niektórych się po prostu nie da. Oboje z Zaynem zdążyliśmy się o tym przekonać.
-Ugryzło cię coś, czy zawsze jesteś tak wstrętnie drażliwa? - Celowo rozstawił nogi, by zająć większą część ławki, ale na mnie nie ma bata. Wcisnęłam się pomiędzy Zayna a Harry'ego, obaj siedzieli na ławce.
-A ty jesteś złośliwy z natury, czy nikt cię dawno nie przeleciał? - odpyskowałam. Zayn działał mi na nerwy bardziej niż Justin, któremu zdażało się mieć pretensje o wszystko. Ale nawiązując do Justina, zawsze był inny, zawsze na uboczu. Różnił się, czuł więcej i przede wszystkim nie miał w sobie nawet zalążka charakteru Zayna. Gdyby miał, mogłabym co najwyżej pokochać go nienawiścią, nie miłością.
-Mógłbym spytać o to samo - odegrał się.
-A ja mógłbym kopnąć was oboje w te chude tyłki - zainterweniował Liam. - Dzień bez waszej kłótni byłby dniem straconym, co?
-Nie będzie takiego - odparliśmy równocześnie. - Chyba że jedno z nas szybciej zejdzie.
Wtedy Niall zatrzymał spojrzenie na czyś w oddali, wydawał się skupiony i przygnębiony, ale nie na tyle, by zareagować jakkolwiek. Tylko stał i patrzył, a gdy tak patrzył, powieka mu nie drgnęła. Więc i ja pchnęłam Zayna, zasłaniał mi bowiem pole widzenia, i wychyliłam się ku wyjściu. Powłócząc nogami, Justin snuł się przez środek. Szedł ciężko, jakby z trudem, ale wciąż wytrwale, bo minął jedną ławkę, minął drugą i bez wątpienia zmierzał ku nam. No dobrze, ku naszej ławce, nie nam. On ludzi ma w dupie.
Dopiero gdy dzieliło nas kilkanaście kroków, spostrzegłam, że nie wyglądał jak co dzień. Poruszał się ospale i jakby z trudem. Utykał na prawą nogę, trzymał się za bark i co chwila ocierał krew z nosa i wargi. Nade wszystko oko miał podbite i napuchnięte i zamiast czystej barwy skóry, naszło lekko fioletem. Nie wyglądał dobrze. Zmartwiłam się wewnątrz, z zewnątrz byłam równie obojętna. Skrzywdził mnie, więc nie musi wiedzieć, że boli mnie jego krzywda. A bolała chyba bardziej niż własna.
-Co ci się stało? - spytałam obojętnie, gdy doszedł do filaru i oparł się o niego. Ale zaraz szybko odskoczył, jakby przypomniał sobie coś, co napełniło go niesmakiem do głupiego, niczemu niewinnego filaru.
-Nie udawaj, że cię to obchodzi, okay? - rzucił nieprzyjemnie. 
Wzdrygnęłam się. Chciałam być tylko miła. Niektórzy nie potrafią tego docenić.
-Nie musisz od razu na mnie warczeć, tylko się odezwałam.
A prawda była taka, że najzwyczajniej w świecie zrobiło mi się przykro. Nawet ja mam uczucia, które Justin zawodowo rozszarpuje.
-Nie potrzebuję twojej sztucznej troski - mruknął, osunął się na ziemię i ponownie przetarł zakrwawioną twarz ubrudzonym krwią rękawem. W efekcie końcowym na niewiele się to zdało. Tylko dodatkowo ją rozmazał.
-Czegoś tu, kurwa, nie rozumiem - warknęłam. Teraz przegiął. - Ty jesteś na mnie wściekły? A nie powinno być przypadkiem na odwrót? Przypomnę ci, że to to ty...
-Że to ja pieprzyłem się z twoją siostrą. Kurwa, wiem, bo przypomniałaś mi o tym już przynajmniej sto razy. 
Wykonałam szybki rachunek w myślach i tak, to brzmiało prawdopodobnie. Mogłam przypomnieć Justinowi o zdradzie już koło setki razów. 
-Więc nie rozumiem, o co się wściekasz. Chciałam tylko spytać, kto cię tak urządził.
-A ja odparłem, żebyś nie udawała, że cię to interesuje. Przecież oboje dobrze wiemy, że masz w dupie moje samopoczucie.
Zacisnęłam zęby. On jak nikt potrafił wyprowadzić mnie z równowagi.
-Wiesz co? Masz rację. Mam w dupie to, co się z tobą dzieje.
Rzecz jasna, nie miałam. Co więcej, chciałam ukucnąć obok niego i otrzeć tę krew własnym rękawem. 
Jeszcze raz pchnęłam Zayna, który teraz akurat nie zawinił, i wstałam. Klienta znajdę równie dobrze na zewnątrz, a posiniaczona twarz Justina niezdrowo podnosiła mi ciśnienie. Wspięłam się po schodach, tym razem przy głównym wejściu. Minęłam dwie znajome twarze i nikomu nie odpowiedziałam na krótkie przywitanie. Wiedziałam też, że nikt nie będzie miał do mnie pretensji. Nastrój narkomana zmienia się częściej niż kobietom w ciąży. 
-Natasza, zaczekaj. - Oddałabym cząstkę życia, by usłyszeć głos Justina. Niestety, to Niall wspiął się po schodach zaraz po mnie i przyspieszył, by dogonić i złapać mnie za nadgarstek.
-Przepraszam cię, Niall, ale nie mam nastroju. Ktoś mi go przed chwilą rozpieprzył.
-Słyszałem - mruknął smętnie. - Justin chyba sobie nie radzi.
-Nie radzi z czym?
-Z życiem - westchnął. Przez głos blondyna przebiła się maleńka i słabiutka troska o dawnego przyjaciela, ale jednak była.
-I może to moja wina?
Nie odpowiedział. Bo po części miałam w tym swój udział. Wina sprowokowana winą Justina. Gdyby nie ja, nie popełniłby błędu. Gdyby nie on, ja sama również bym do niego nie dopuściła. To niedorzeczne. Potrafiliśmy pokochać się, będąc ogniem i wodą, które nie mają szansy na współistnienie.
-To milczenie chyba znów uratowało nas przed kłótnią - zaśmiałam się sucho, pocierając ramię. Zdążyło zmarznąć.
-Może powinniśmy milczeć częściej? - Zbliżył się. Stał już na tyle blisko, że aby czuć się komfortowo, musiałam wykonać kroczek w tył. Plecy spotkały się ze ścianą, a ciało zadrżało. W powietrzu wisiał kolejny pocałunek. Taki z własnej, nieprzymuszonej woli.
-Może i powinniśmy - zgodziłam się. 
Następna chwila należała do nas. Przyciągnęłam go za kark i pocałowałam delikatnie, ciepło i po raz pierwszy poczułam coś więcej w dole żołądka. Ale szybko uświadomiłam sobie, że to nie przysłowiowe motylki, tylko głód. Gładził mnie po głowie i całował. Oddawałam muśnięcia, bo w tej chwili nie miałam żadnych innych perspektyw. Jakaś odmiana w tym szarym, nerwowym dniu.
Naraz na podziemnych schodach pojawił się Justin. Chciał przejść szybko i niepostrzeżenie, ale gdy spostrzegł nasz pocałunek, zatrzymał się na ostatnim stopniu. Pustka w jego oczach była chyba jeszcze większa niż w moich, a to niezwykle rzadko spotykane zjawisko. Do tej pory sądziłam, że jestem najbardziej bezuczuciową ćpunką na dworcu. Justin w jednej sekundzie pobił mój rekord.
-Nie przeszkadzajcie sobie - warknął. Chciał przekląć, ale powstrzymał się.
Wyskakując z wnęki w ścianie, potrącił ramię Nialla. No dobrze, jednak miał uczucia i wszystkie przerodziły się teraz w złość. Odszedł, nie odwracając się przez ramię. Biłam się z myślami, czy to dobrze, że zobaczył mnie z Niallem, czy może niekoniecznie. I szybko doszłam do wniosku, że chociaż nie powinnam, poczułam się jak zdrajczyni. I było mi z tym nad wyraz dobrze. Może poczuł to co ja. Może zrozumiał, bo do tej pory jakby niewiele do niego docierało.
-Chodźmy stąd, Natasza. - Niall pociągnął mnie za rękę. - Przyjdziemy wieczorem.
I wróciliśmy do pustostanu na obrzeżach. Nic po nas na dworcu, a na działkę zdążymy jeszcze zarobić. Może to przez nerwy, może przez bliższe stosunki z Niallem, wcale nie czułam większego narkotykowego głodu. Trochę było mi niedobrze (przywykłam), trochę kręciło się w głowie (do tego też przywykłam). Ale fizycznie było ze mną całkiem w porządku. Psychika pozostawała w znacznie gorszym stanie. Jak po silnym huraganie, trzęsieniu ziemi i wybuchu wulkanu. I wszystko w przeciągu kilku tygodni. Gdyby serce nie zionęło tak wielką pustką, te następujące po sobie katastrofy pozostawiłyby znacznie większe zniszczenia. A że i tak nie miały czego niszczyć...
Dotarliśmy na właściwą ulicę, skręciliśmy w otwarte drzwi kamienicy. Niezaprzeczalnie było wewnątrz cieplej. Zrzuciłam z głowy kaptur, gdy Niall kopnął drewnianą dyktę w trzecim z kolei pomieszczeniu po prawej. Widziałam, jak nerwowo przetarł twarz i zastanowiło mnie, o czym pomyślał.  Niall też był całkiem tajemniczy. Oczywiście nie mógł się równać z Justinem, ale nie czytałam z niego jak z otwartej księgi. Dlatego tak zdziwiło mnie, gdy dał upust emocjom i popchnął mnie na ścianę, zanim zdążyłam usiąść na materacu, na którym bezczynnie spędziłabym kolejne godziny.
-Niall, co...
Ale nie dał mi do kończyć. Pokręcił spokojnie głową. Uznałam to za jasny przekaz - milczenie ponad słowa.
Dotknął mnie ciepłą dłonią, a i tak przebiegł mnie wstrząsający dreszcz. Obchodził się ze mną jak z jajkiem, któremu w każdej chwili może pęknąć skorupka. Nie byłam tak krucha, ale nie miałam nic przeciwko jego delikatności. Było mi przyjemnie, jego pocałunki również nie pozostawiały wiele do życzenia. Raz przygryzłam nawet jego wargę, by poczuć słodycz parę sekund dłużej. Choć ściana za plecami była chłodna, on mnie rozgrzewał. Musnął moją szyję, płatek ucha i szczękę. We wszystkim zachowywał jednak minimalny dystans, bo nie powiedziałam jeszcze stanowczego tak. Dopiero zamierzałam powiedzieć.
-Chcę się z tobą kochać, Natasza - szepnął ciężko, jakby był zmęczony. Ale nie był, tylko trudno było mu mówić, gdy nie pozwolił sobie na przerwanie pocałunków za moim uchem.
-Nie zauważyłam, wiesz? - zachichotałam, obejmując jego twarz. Był spragniony, może mnie, może mojego ciała (w co wątpię), a może zwyczajnej bliskości. Zdradzały to jego błękitne oczy.
-Zawsze odpowiadasz z ironią, co? - zażartował jak ja przed momentem. 
Uniósł moją bluzę, ale zanim zupełnie ją zdjął, upewnił się, że nie mam nic przeciwko. Nie miałam.
-Zdarza się - wzruszyłam ramionami - ostatnio nawet często.
-Średnio dwa razy w jednym zdaniu - wtrącił i otrzymał za to kuksańca w lewy bok.
-Bądź już cicho, Niall. Kompromitujesz się, mówiąc tę szczerą i czystą prawdę. Owszem, zamieniłam smutek na sarkazm i ironię i dobrze mi z tym.
Odepchnęłam się od ściany podeszwą prawego buta. Niall chwycił moje biodra i obrócił plecami do materaca, więc po kilku krokach w tył mogłam opaść na niego (i syknąć pod nosem, bo przy takich upadkach najbardziej cierpiała jedna z wystających łopatek). Podciągnął bluzkę, pozbył się jej tak sprawnie, że nim zdążyłam po mrugnięciu otworzyć oczy, ona zwisała już ze stołka w rogu. Po tylu transakcjach sprzedaży własnego ciała, skrępowania już nie czułam. Przed kim? Przed Niallem, któremu ufałam i który w ciągu paru tygodni stał się mi w znacznej części tak bliski jak Justin? To byłoby niedorzeczne. Nie wstydziłam się tych wystających kości i resztek biustu, jakie mi pozostały. I tak wszystko miałam gdzieś. I to, co się ze mną stanie, i to, co się stanie z innymi. 
-Jeśli nie masz gumek, lepiej przestań - przypomniałam w porę. Jednej zasady mogłam przestrzegać, kiedy wszystkie inne lekceważyłam.
-Coś mi jeszcze zostało. - Konkretnie pod rogiem materaca, bo tam sięgnął ręką. Jedna ostatnia w opakowaniu. - Może nie zapomniałem, jak się ją zakłada.
Rozbił wargi na moich. Przyciągnęłam go za kark, by położył się ostrożnie pomiędzy moimi rozchylonymi nogami. Jeszcze chwilę wymienialiśmy się śliną (tak, mój romantyzm też ostatnio zaginął), a potem Niall zdjął bluzę razem z koszulką przy jednym ruchu i dotknął chłodnym podbrzuszem mojego brzucha, który rozgrzał się pod naciskiem jego ciała. Całował dobrze. Po prostu dobrze. Nie mogłam mówić o żadnych fajerwerkach czy motylach w brzuchu, o płomieniu na ustach, o zawrotach głowy. Było dobrze. I tylko dobrze. Nic poza tym. Żadnego większego napięcia.
-Zawsze byłaś taką kruchą drobinką? - spytał, a jego oddech odbił się od mojego mostka. Schodził coraz niżej, zahaczając wargami o wierzch piersi (albo o ich brak).
-Nie jestem krucha - zaprzeczyłam.
-Wcale - zironizował. - Tylko gdyby mocniej zawiał wiatr, złamałby cię w pół.
-A tak na poważnie, zawsze byłam szczupła, ale ostatnie miesiące nie pozwoliły mi na zbędne kilogramy. I odpowiadając na to, o co naprawdę chciałeś zapytać, kiedyś cycki miałam większe. Nie duże, ale większe.
-Przestań. - Przewrócił oczyma. - Nie o to mi chodziło.
Wróciliśmy do pocałunku. Słowa były zbędne. Ustaliliśmy już wszystko, co powinno zostać ustalone. Seks, gumki i milczenie. Mi pasuje, Niallowi najwyraźniej też, bo nie próbował już o nic pytać. Tylko całował i całował, raz wargi, zaraz po tym czubek nosa, policzki i szczękę. Bawił się mną, dokładnie poznawał, bo do tej pory byłam dla niego obca. Poznawał ciało i smak ust. Poznawał dłońmi i wargami, a gdzie nie pasowało ani jedno, ani drugie, zahaczał smukłe palce. Tak jak na przykład za gumkę w dresach. Odchylił ją i wzrokiem poprosił, bym podniosła pośladki. Zsunął je do kostek, a później sama ściągnęłam stopami i kopnęłam pod stołek. Równie szybko sam pozostał w bokserkach. Nie patrzyłam mu w oczy, bo w moim spojrzeniu nie było szczerości. Nie wiem, czy było w nich cokolwiek poza pustką. Przecież od dawna nie dostały powodu, by zalśnić iskrami.
Rozebrał mnie do końca sprawniej, niż radził sobie z koszulką i dresami. I siebie również obdarł z ubrań. Nie patrzył na mnie, gdy odważyłam się zerknąć. Wzrok miał równie pusty. Ależ się dobraliśmy. Jeszcze moment dla prezerwatywy, a później osunął się powoli i złączył nasze palce u jednej dłoni. I dopiero, gdy umiejscowił się pomiędzy moimi nogami i od dokładnego poczucia go w sobie dzieliło mnie raptem kilka sekund, zrozumiałam, że cała ta szopka jest mi równie obojętna co każdy stosunek na dworcu. Z tym tylko wyjątkiem, że Niall był o niebo przystojniejszy.
Wszedł we mnie normalnie, ani szybko i gwałtownie, ani wolno i delikatnie. Bólu nie poczułam, jakiejś większej przyjemności też nie. Jak w przypadku pocałunku, było dobrze. Po prostu dobrze i nic poza tym. Pewnie dawno tego nie robił, ale o niczym nie zapomniał. Poruszał się równomiernie i nawet zaczęło mi się to podobać po tych kilkunastu pierwszych pchnięciach. Ale chyba największą korzyść czerpałam dzięki jego bliskości. Mogłam, bądź co bądź, przytulić się do niego i trwać w takim rzadziej spotykanym uścisku przez długie minuty. Głowa pozbawiona myśli i ciało odbierające delikatną przyjemność. Patrząc na ogół sytuacji, podjęłam słuszną decyzję.
Ocierał się o moje ciało i pomimo nie za wysokiej temperatury, było ciepło. Momentami nawet bardzo ciepło, bo nie mogłam zaprzeczyć, że im bardziej zbliżaliśmy się do punktu kulminacyjnego, tym bardziej roztrzęsiona byłam. Odwołuję to, co mówiłam na początku. Niall znał się na rzeczy, tylko to ja od pierwszych chwil byłam nastawiona negatywnie. A kiedy zaczęłam dopuszczać pozytywy, przyjemność rosła. Nie broniłam się przed nią dłużej. 
Zmierzwiłam jego włosy. Były gęste i całkiem miękkie. Coraz bliżej, coraz lepiej i coraz to nowe doznania. Aż doszłam i przytuliłam policzek do jego szyi. Nie jęknęłam głośno, zawsze wydawało mi się to sztuczne. Moje ciało jedynie cicho dało mu do zrozumienia, że było mi dobrze, i że odwalił kawał dobrej roboty. Podziękować mogłam mu buziakiem w płatek ucha. Niall zadrżał w przyjemności. Uśmiechnął się. Poczułam grymas jego ust rozciągający się na mojej szyi. Seks to dużo, ale szczery uścisk jeszcze więcej, a skoro potrafił przytulać mnie z oddaniem, seks nie był czymś wykraczającym poza normę.
-Kocham cię, Nataszka - szepnął ciężko. Spojrzał mi w oczy, ale szybko przyciągnęłam go do kolejnego uścisku.
-Ja ciebie też - odparłam cicho. Odpowiedziałam słowami, które chciał usłyszeć.
Ale to nie była prawda.








~*~



O Boże, ten rozdział to takie pieprzenie o wszystkim i o niczym, że jak doszło do momentu, w którym musiałam go przeczytać, aż mi się słabo zrobiło. Ogólnie już kończymy tę całą dramę. I bądź co bądź, będziemy też pomału kończyć opowiadanie, bo już chyba wszyscy nie mamy na nie siły :')

Polecam!

niedziela, 22 listopada 2015

Rozdział 36 - Niezapomniany smak ust...

Justin

W kieszeni został ostatni papieros. Ostatni na czarną godzinę, na gorszą chwilę, ostatnia deska ratunku. Zamierzałem palić go długo, jak najdłużej. W końcu nie pójdę do sklepu i nie kupię paczki nowych. Drogie to gówno. Ale tego ostatniego papierosa wypaliłem w mgnieniu oka. Nie potrafiłem delektować się dymem. Nie teraz, gdy ciśnienie podskoczyło mi do dwustu, puls do stu, a wydech nie nadążał uciekać z ust przed kolejnym wdechem. 
Rzuciłem niedopałek na beton i mocno przydeptałem go podeszwą. Popiół rozgniótł się na posadzce i pozostawił przebarwioną plamę. Chodziłem w tę i z powrotem, od ściany do ściany, kopałem beton, który nic nie robił sobie z moich uderzeń, a potem uderzałem w mury i boleśnie ścierałem sobie kostki. Ból niwelował niewielką część rozgoryczenia i czułem się minimalnie lepiej. Ale tylko minimalnie.
-Justin? - usłyszałem cichy głos. - Justin, jesteś tu?
Radosny świergot Vanessy na nowo podniósł mi ciśnienie. Nie panowałem nad sobą. Weszła do rudery z szerokim uśmiechem, cała w skowronkach, pełna optymizmu, który udzielał mi się do wczoraj. Teraz pragnąłem zacisnąć dłonie na jej wąskiej szyi i trzymać, dopóki nie zaczerpnęłabym ostatniego zdesperowanego oddechu.
-Cześć, Justin. - Podeszła do mnie i musnęła krótko policzek, który zaraz pogłaskała i poklepała ledwie wyczuwalnie.
Nienawidzę jej szczerze i z całego serca. Pieprzona dziwka.
-Dobrze się bawisz? - warknąłem agresywnie. Popchnąłem jej ramię. Uderzyła plecami o ścianę. W jej oczach krył się strach.
-Justin, o co ci chodzi? - spytała. - Co ty mówisz?
-Nie udawaj głupszej, niż jesteś, suko - nie przebierałem w słowach. Rzadko kiedy to robiłem. Życie na ulicy pozbawiło mnie umiejętności delikatnego dobierania słów.
-Justin, nie wiem, o czym mówisz. - Powstrzymała moje dłonie, które dociskały jej barki do betonu. A przynajmniej bezskutecznie próbowała. - Proszę, uspokój się.
-Ja mam się, do cholery, uspokoić!? - krzyknąłem. Jej niewinne, zdezorientowane spojrzenie wyprowadziło mnie z równowagi. Zamachnąłem się i wymierzyłem Vanessie zdecydowane uderzenie w policzek. Uchyliła usta, nie dowierzała, gładziła zaczerwienioną skórę i patrzyła na mnie ze strachem.
-Oszalałeś? - uniosła głos. - Nie miałeś prawa podnieść na mnie ręki!
-A ty nie miałaś prawa bawić się moim kosztem i moimi uczuciami, cholerna szmato. Natasza miała rację, nie jesteś nic warta. Pusta i tępa bardziej, niż się tego spodziewałem. - Jak grochem o ścianę, ja mówiłem, a ona robiła ze mnie durnia, udając, że nadal niczego nie rozumie. - Widzieliśmy cię razem z Nataszą, kiedy rozmawiałaś z rodzicami. Przypadkowe spotkanie, co? Wcale nie uknuliście razem perfidnego planu, który miał rozdzielić mnie i Nataszę. Wcale nie uwiodłaś mnie tylko po to, by ona kopnęła mnie w dupę. Wcale nie jesteś pustą lalą bez grama mózgu, dla której liczą się tylko pieniądze. Rzygać mi się chce, gdy na ciebie patrzę. Spierdalaj stąd, zanim stracę nad sobą panowanie i czerwony policzek będzie twoim najmniejszym problemem.
Vanessa spuściła wzrok, ale tylko na moment, bo gdy uniosła go ponownie, ujrzałem tę brunetkę spod filaru na dworcu. To samo spojrzenie, tak samo rozchylone usta. I niech mi ktoś powie, że nie grała na moich uczuciach.
-Justin, nie gniewaj się. Przecież sam powiedziałeś, że nie układało się między tobą i Nataszą. A ja sprawiłam, że poczułeś się dobrze. Nie bądź na mnie zły. I tak prędzej czy później byście się rozstali. To tylko kwestia czasu.
-Nie rozśmieszaj mnie - parsknąłem ironicznie. Kiedy sięgała dłonią do mojej klatki piersiowej, popchnąłem ją na ścianę i wbiłem pięść w beton ponad jej głową. - Wyjdź stąd i nigdy więcej nie pokazuj mi się na oczy. 
Odwróciłem się z rozmachem. Podszedłem do przeciwległej ściany, byłem w najbardziej odległym od Vanessy punkcie pomieszczenia w baraku. Szarpnąłem włosami równie mocno, co przed chwilą jej ramieniem. Liczyłem w myślach, by opanowanie powróciło. Nie powróciło. Vanessa bowiem zamiast wyjść, podeszła do mnie i przebiegła dłońmi w górę i w dół moich pleców. Zdenerwowałem się jak mało kiedy.
-Powiedziałem ci, do cholery, że masz stąd spieprzać. - W przypływie złości uderzyłem ją raz jeszcze, obawiam się, że mocniej. Zaskomlała, trzymając policzek. Byłem zbyt brutalny, ale wyprowadziła mnie z równowagi i doprawdy ciężko mi było panować nad zbyt narwanymi, ciężkimi dłońmi. Gdyby stała bliżej, ten sam policzek ucierpiałby trzykrotnie.
-Jesteś nieobliczalny. - Uroniła łzę. - Boję się ciebie.
-Więc co tu, do cholery, robisz!? - wrzasnąłem i nie zdziwiłbym się, gdyby usłyszeli mnie na drugim krańcu miasta. Na ogół byłem spokojnym człowiekiem. Do czasu. - Bierz swoje pieprzone szmaty i wypierdalaj. Mam to przeliterować? - Nie odezwała się słowem. - Mam to przeliterować, jebana dziwko!? - Drugi lub trzeci raz pchnąłem ją na ścianę. Nie podejrzewałem samego siebie, o taką agresję. Uaktywniła się chyba pierwszy raz. - Nie wystarczy ci, że rozpieprzyłaś mi życie? Co ci to dało? Poczułaś się lepiej? A może dowartościowałaś się, kiedy przeleciałem cię na tym cholernym dworcu? Kurwa, niczego nie żałuję bardziej. Niczego! - Zamachnąłem się ostatni raz i uderzyłem w ścianę z taką siłą, że odpadło trochę tynku. Vanessa cudem uchyliła się od ciosu. Gdyby nie ukucnęła, bardziej od seksu z nią żałowałbym tego, co mógłbym jej w porywach złości zrobić.
-Jesteś chory - wydusiła przez łzy. Odepchnęła mnie z całą siłą, póki naprawdę nie wyszedłby ze mnie psychopata. - Natasza cudem jeszcze żyje, jeśli ją traktujesz tak samo.
Uciekła, zanosząc się płaczem. Uciekła, zostawiając podręczną torbą w kącie. Jedynym plusem była paczka papierosów skryta w bocznej kieszeni. Mała pamiątka po Vanessie, którą będę mógł bez skrupułów spalić do ostatniej smugi dymu, a potem butem wgnieść w ziemię. Zrobić dokładnie to, co zrobiłbym z Van, gdyby nie te resztki człowieczeństwa i miłości, które trzymały mnie przy zdrowych zmysłach.
I pozostałem z niczym. Obdarty z nadziei i szans na własne życzenie straciłem dziewczynę, straciłem przyjaciela. Wystawiony przez osobę, która przez kilka ulotnych dni naprawdę zdała mi się częścią bratniej, zagubionej duszy. W środku zimna jak lód i żaden ogień nie ogrzeje tego zmarzniętego serca. Ja z pewnością nie będę tym ogniem, który pomagając, poparzy sam siebie. Może Vanessa znajdzie kogoś równie zepsutego jak ona sama. Może pewnego dnia ludzie zmienią się w równych jej. Ale nie ja. I nie Natasza. Od tego uciekła nie po to, by wrócić.
Usiadłem w kącie i rozpłakałem się. Tak zwyczajnie, ludzko pozwoliłem sobie na łzy i żałosne łkanie. Odkąd poznałem Nataszę, płakałem rzadziej niż bez niej. Teraz przypomniałem sobie smak łez i wiecie, smakowały całkiem rozkosznie. Wycierałem je notorycznie w bluzę Nataszy. Na rękawie znalazłem nawet kilka jej długich włosów. Tak miękkie, służyły mi za poduszkę, a teraz pozostał wypchany wełną materiał i wspomnienie jej milczących oczu wpatrzonych we mnie przed snem. Ostatni z cudów natury, którego doglądałem na chwilę przed zaśnięciem. Teraz położyłem się na materacu bokiem i widziałem jedynie nagą ścianę. Niewystarczająco. Wstałem, bo spać nie mogłem, a samo leżenie w jednym miejscu bolało bardziej niż samotny spacer, bo żadne z drzew nie przypominało o Nataszy, a samotna ściana i podłogowy materac, na którym przeżyliśmy swój pamiętny pierwszy raz, owszem. Tak niedawno, a jakby wieki temu. Nie pamiętałem już smaku jej ciała. Nie pamiętałem smaku ust. Dałbym obciąć rękę za jeden pocałunek. Co mi po ręce, gdy to jedno wspomnienie napełniłoby nadzieją?
Wiatr spokojny, mącił ciszę. Szmer liści pod stopami komponował z powolnym, świszczącym oddechem. Chłód mroził czubek nosa. Podczas samej drogi wzdłuż 18th Street rozgrzewałem go w dłoniach trzykrotnie, a on wciąż robił mi na złość i zamarzał na nowo. Początek grudnia dawał się we znaki, ale jak słusznie zdążyłem spostrzec, to dopiero początek. Przetrwałem na ulicy nie jedną zimę. Doświadczenie pozostało takie samo - boli bardziej niż wszystkie spotkania z pedałami na dworcu zebrane do jednego worka. Szron osadzał się powoli w cienkiej warstwie na przednich szybach samochodowych. Przysiadłem na masce jednego grata i tępym scyzorykiem wyrysowałem w tafli cieniutkiego lodu wzór. Dopiero przy ostatniej literze zdałem sobie sprawę, że metalowe ostrze wbijałem odrobinę zbyt głęboko i wygrawerowane imię ukochanej wgniotło się również w szkło. A co mi tam, niech wiedzą, że kocham ją nad życie. Następnym krokiem desperacji byłoby to samo imię wycięte na skórze. Bo szybę można wymienić, a skóry nie. Tak samo jest z miłością.
Byłem tak zmęczony, zasypiałem podczas marszu. Gdybym przycupnął na pierwszej z brzegu ławce, odpłynąłbym w błogi sen. Mróz wstrząsał mną i czułem się już trochę lepiej. Lepiej niż pod dachem rudery, ale nie na tyle dobrze, bym mógł zasnąć bez łez. Z Nataszą było źle, bez niej jeszcze gorzej. Tak działały kobiety. Denerwowały bardziej niż komar brzęczący przy uchu, ale bez nich nie szło wyrobić. A nade wszystko martwiłem się o nią, o to gdzie jest, czy nic jej nie grozi. Zostawiłem ją nocą na ulicy, kiedy powinienem choćby siłą przerzucić przez ramię i dopilnować jej bezpieczeństwa.
Przeszedłem pół miasta, widząc wyłącznie czubki własnych butów. W sąsiedniej dzielnicy niespodziewanie usłyszałem płacz. Momentami donośny, ale przeważnie tłumiony. Rozejrzałem się dookoła. Ciemność i nicość. Brak żywego ducha i nawet cisza na moment przejęła władzę nad łkaniem. Ale zaraz ponowny krzyk, krótki i głośny. Poznałem ten głos. Do niedawna słyszałem go dniami i nocami, później już tylko we wspomnieniach. Brzmiał panicznie, desperacko wręcz i tak przeraźliwie wyraźnie. Rozejrzałem się raz jeszcze, wyrwałem do przodu i zaglądałem w każdą uliczkę. Niemal pominąłbym tę właściwą. Pod koniec ślepego zaułku starszy mężczyzna dociskał do muru małą drobinę. Tą drobinką była moja drobinka. Głos nie pozostawiał złudzeń.
Pomimo braku sił, ruszyłem tak szybko, jak pozwoliły mi uginające się nogi i dające się w kość zmęczenie. Biegłem rozzłoszczony. Im bliżej byłem, tym wyraźniej widziałem zarys mężczyzny w opiętej koszuli. Jeden z najlepszych klientów, którego znaliśmy z Nataszą oboje. Dobierał się do niej agresywnie i wbrew woli. Bluzę ściągnął już dawno, wkładał pod koszulkę pulchne łapy. Był o głowę wyższy i przynajmniej dwa razy tęższy. A ona biedna broniła się wszelkimi metodami i przegrywała, bo jej siła nikła pod cielskiem starucha.
-Zostaw ją, do cholery! - Szarpnąłem jego spasionymi ramionami. Nie drgnął z powodu użytej siły, a przez niepokój. Nie był już z Nataszą sam na sam.
Szarpnąłem nim raz jeszcze. Oderwał się od roztrzęsionego ciała Nataszy, zatoczył i odbił plecami od muru kamienicy na przeciwko. Miałem więc chwilę, by ukucnąć przed Nataszą, która zsunęła się po ścianie na chodnik. Przyciągnęła kolana do piersi, zalała się łzami. A ona płakała nad zwyczaj rzadko. Zazwyczaj wstydziła się przy kimkolwiek, nawet przy mnie. Dowód na to, że była słabsza, niż kiedykolwiek myślałem. Nasze burzliwe rozstanie nie miało znaczenia. Objąłem ramieniem jej szyję i przytuliłem do piersi małą główkę. Stanowczy gest, bo inny odepchnęłaby, zanim zdążyłbym policzyć do trzech.
-Chłoptasiu, wracaj tam, skąd przyszedłeś. Tutaj nikt cię nie zapraszał. - Stanąłem na przeciw mężczyzny, gotów do walki. Za mną skulona Natasza, jej łzy i strach.
-Nie dotkniesz jej więcej.
-To dziwka, bierze ode mnie pieniądze.
Wiedziałem o tym. Ale na zarobek Natasza chodziła za dnia i nigdy przy tym nie płakała. Umiała wyjątkowo mocno zacisnąć zęby. Teraz było inaczej. Spojrzałem przez ramię. Nataszka ledwo zauważalnie pokręciła głową. Przekaz był jasny - ten zboczeniec chciał ją zgwałcić.
-Ona niczego od ciebie nie chce, zostaw ją w spokoju.
-Zejdź mi z drogi, chłopcze.
Oddychał ciężko, wiatr poruszał jego wąsem. Guziki w koszuli ledwo trzymały spasłe cielsko, pasek w spodniach nie pozwalał rozlać się brzuchowi. Odepchnął mnie bez większego trudu i wrócił do Nataszy, do jej wystraszonego ciała, które odsuwało się po kolejnych płytach chodnika. Szarpałem go, ale jego siła mnie przewyższała. Aż w akcie desperacji złapałem szyjkę szklanej butelki spod krawężnika, zacisnąłem na niej palce, niewiele myśląc uderzyłem nią w tył głowy mężczyzny, bo nie mogłem patrzeć, jak Natasza umiera pod samym jego spojrzeniem. Boi się nie mniej niż wtedy, przy Tysonie i jego przydupasach. Każde wspomnienie powróciło. Każde, co do jednego. Każdy grymas i oznaka bólu na bladej twarzy.
Mężczyzna osunął się po ścianie na ziemię. Natasza odskoczyła w popłochu i pisnęła. Wpadła prosto w moje ramiona. Zamknąłem ją w uścisku. Jej twarz przylegała do mojej piersi, czułem gorący i nierówny oddech. Trzymałem palce w jej włosach, by nie mogła odwrócić się i spojrzeć na mężczyznę. Z jego potylicy wypływała stróżka krwi, nie poruszał się, stracił przytomność. Leżał rozciągnięty na połowie chodnika, stopy zwisały mu z krawężnika, krawat wyjątkowo zaciskał gardło. Przewróciłem go stopą na plecy, przykucnąłem. Jego morda wywoływała u mnie dreszcze. Nie mogłem zemścić się na poprzednich oprawcach Nataszy, więc chociaż teraz na ułamek sekundy połączyłem podeszwę buta z jego twarzą w mocnym kopnięciu i splunąłem na niego. 
-Justin - wychrypiała Natasza spod przeciwnej ścianie. - Justin, zostaw go. Nie porusza się. Czy on... nie żyje?
-Niestety żyje - splunąłem raz jeszcze z obrzydzeniem. - Jest jedynie nieprzytomny. A gdybym mógł, zabiłbym drania. - Między nogi też go kopnąłem, mimo że w braku świadomości nic nie poczuł. - Chodź już stąd, Natasza. Po prostu chodź.
Jak zahipnotyzowana patrzyła w zakrwawioną twarz mężczyzny. Złapałem jej dłoń i siłą odciągnąłem. Szarpała się lekko, ale trzymałem ją stanowczo. Na zmianę płakała, łkała i obracała się, by obrzucić ostatnim spojrzeniem mężczyznę. Nie wiem, kiedy zacznie się przebudzać, ale Natasza nie może być wtedy w pobliżu dwóch kilometrów od niego. I ja też, bo chociaż siły mam niewiele, determinacji aż nazbyt.
-W ogóle dlaczego ja z tobą rozmawiam? - Wyrwała się z mojego uścisku na pierwszej sąsiedniej przecznicy.
Spojrzałem na nią, nie dowierzając. Brwi zmarszczyłem, usta uchyliłem. Grała na moich nerwach czy może na uczuciach? Bo czuję, jakby zakpiła z jednego i drugiego.
-Bo uratowałem ci dupę? - spytałem retorycznie. - I to w dosłownym znaczeniu.
-Nikt cię o to nie prosił - burknęła. 
-Czy ty słyszysz sama siebie? - uniosłem się. - Gdyby nie ja, ten skurwiel pieprzyłby cię teraz przy ścianie. Kurwa, należy mi się jakieś marne "dziękuję".
-Nic od ciebie nie chciałam, więc odwal się ode mnie. Leć do swojej Vanessy.
-Przestań robić cholerne sceny! - wrzasnąłem, choć pewnie usłyszało mnie pół osiedla. - Mógłbym przejść obojętnie jak każdy narkoman. Ale ja cię kocham, kurwa. Chcę cię chronić, chcę, żebyś była bezpieczna. Natasza, nie możemy zamienić chociaż jednego zdania bez kłótni? Po ile my mamy lat, żebyśmy nie mogli normalnie rozmawiać?
Natasza ruszyła dziarsko na przód, ja krok w krok za nią. Robiła mi na złość, nieustannie przyspieszając. 
-Zastanów się, czyja to wina - warknęła. - To nie ja pieprzyłam się z twoim bratem.
-Będziesz mi to wypominać do końca życia?
-A nawet dłużej! - krzyknęła, wyrzucając w powietrze ręce. - Jeśli umrzesz przede mną, pójdę na twój cholerny pogrzeb tylko po to, by poinformować twoją trumnę, jak bardzo się tobą brzydzę - rozkręcała się. - Gdybyś jeszcze wybrał jakąkolwiek inną dziewczynę, jakąkolwiek. Ale ty musiałeś przelecieć akurat moją siostrę. Przecież mówiłam ci, jaka ona jest. Powtarzałam tyle razy. Jak grochem o ścianę. Gdybyś zdradził mnie z kimkolwiek innym, nie byłabym tak wściekła i smutna w tym samym momencie.
Skręciła w boczną uliczkę, później w przejście pomiędzy dwoma kamienicami. Zwodziła mnie pomiędzy slalomem murów, ścian i krawężników. Znała te tereny lepiej niż ja i omal nie zgubiłem jej w tej plątaninie zakamarków. Raz nawet umknęła tak szybko, że chwilę mi zajęło, zanim ponownie wpadłem na jej trop.
-Natasza, zaczekaj! Nie zachowuj się jak dziecko. - Złapałem ją na dziedzińcu, przy starym trzepaku ze rdzą na obu krańcach. Pchnąłem ją delikatnie na metalową rurkę i stanąłem nawet nie pół kroku przed. Nie zachowałem dystansu, bo gdy nie było między nami przerwy, nie zdoła mi uciec. Dość miałem podchodów.
-Justin, odwal się ode mnie - warknęła wściekle. Szarpała się, ale mocno napierałem na jej ciało. Była bez szans. - Jesteś głuchy czy głupi?
-Raczej głupi, bo bezgranicznie w tobie zakochany - przyznałem, patrząc jej w oczy. Głęboko, by ona również mogła poczuć tę cząstkę winy.
Natasza nie odzywała się, patrzyła spod rzęs i marszczyła nieufnie brwi.
-Nie moja wina, że jesteś idiotą.
-Zakochanym idiotą - poprawiłem. - Który jak każdy popełnia błędy.
-Głupie błędy.
-Masz rację - przyznałem potulnie. - Cholernie głupie błędy. Błędy, których żałuję bardziej niż tego, że w ogóle się urodziłem. Sama wiesz, ile to znaczy w moich ustach. I wiesz też, że nie kłamię.
-To fakt - przytaknęła. - Ty nie umiesz kłamać.
-Dlatego tego nie robię. - Musnąłem jej nos czubkiem nosa. - Nie kłamię, mówiąc, że kocham cię najmocniej na świecie. - Kojący głos spowalniał jej oddech, wzrok łagodniał. Splątałem nasze palce i przyparłem do barierki. Maleńki kroczek w przód i między naszymi ciałami nie było już odrobiny przestrzeni. Czułem jej chude uda, jej biodra i piersi. Wierciła się z początku. Po paru wdechach dała za wygraną i odpuściła. 
-Jesteś tak upierdliwy i nachalny - burknęła nieprzyjemnie, ale czułem jej przyjemność, gdy głaskałem opuszkami palców jej kostki. 
-Kochasz tego wrednego drania - zaryzykowałem. 
Spuściła głowę, a że byłem tak blisko, oparła czoło na moim ramieniu. Wątpię, że mi wybaczyła. To po prostu piękna chwila słabości, którą mógłbym zatrzymać, chwycić i przypiąć na stałe w jednym z płatów mózgu.
Czułem, że jej kolejne słowo rozwiałoby moje nadzieje, więc do niego nie dopuściłem. Pochyliłem się, naparłem na jej wargi. Wygięła się nieznacznie za barierkę. Nie miała możliwości mnie odepchnąć, ale chęci chyba również, bo kiedy ja uniosłem ją jedną ręką i posadziłem na trzepaku, ona warknęła przez pocałunek i odwzajemniła dwa pojedyncze muśnięcia. Chyba wbrew woli, chyba pod naciskiem impulsu. Owinęła nogi wokół moich bioder. Przez krótki moment miałem cały swój drobniutki świat w rękach i mógłbym umierać ze świadomością, że towarzyszyła mi w ostatnim wspomnieniu. I w końcu przypomniała mi smak ust. A ciałka miała chyba jeszcze mniej.
-Do cholery, co ja wyprawiam!? - pisnęła niespodziewanie. 
Na tym skończyło się moje wyobrażenie dalszego życia pełnego miłości. Natasza odepchnęła mnie, otarła rękawem usta i zeskoczyła z barierki. Była jak chodząca chmura gradowa, albo jak piorun, który czeka, by uderzyć. 
-Natasza, nie broń się przed tym, do cholery! - krzyknąłem w akcie desperacji. 
Już odchodziła, już warczała pod nosem. 
-Przepraszam! -  wrzasnąłem. - No przepraszam cię! Nigdy nie chciałem cię zranić!
-Ale zraniłeś! I nie odkupisz tego jakimś cholernym pocałunkiem. Więc daj mi żyć i proszę cię, nie ratuj mnie więcej - wychlipała donośnie - bo może facet, który zdaje się być pieprzonym skurwielem, miałby do mnie więcej szacunku niż ty.






~*~


Ileż a się męczyłam z tym rozdziałem, o mamo. Jeśli są jakieś błędy, przepraszam za nie, ale pisałam w stanie silnych emocji :')

niedziela, 15 listopada 2015

Rozdział 35 - Ulotny jak papierosowy dym...

Natasza

Zacisnęłam palce na skórzanym obiciu kanapy. Poruszył się mocno jeszcze raz i przy kolejnym doszedł, sapiąc ciężko. Tchnął dwukrotnie smugą gorącego powietrza w moją szyję i ostrożnie odgarnął z ramienia włosy, by móc ledwo wyczuwalnie musnąć odznaczający się pod skórą obojczyk. Zsunął się z mojego ciała, wciągnął spodnie wraz z bokserkami, zapiął koszulę i wygładził czarny krawat przed prostokątnym lusterkiem zawieszonym wewnątrz górnych drzwiczek szafki na szklanki, kawę, cukier i inne pierdoły, które bogaci biznesmeni trzymają pochowane po szafkach w swoich biurach. Ubrałam się, zaczynając od koszulki, poprzez majtki, a kiedy chciałam założyć również dresy i sprawnie ulotnić się z pomieszczenia, Alex uprzedził mnie. Schylił się po spodnie, wsunął do ich kieszeni banknot z wizerunkiem jednego z prezydentów Stanów Zjednoczonych. Zapłata za wykonaną pracę, za przyniesienie wraz z sobą pełnej tacy przyjemności. Czyli nazywając rzeczy po imieniu, jak to robią dorośli ludzie, za kurwienie się bez skrupułów.
-Dobrze robi się z tobą interesy, Alex - podsumowałam oschle jak na biznesowym spotkaniu. Przekazanie towaru i odebranie pieniędzy. Ja może towarem nie handlowałam, ale świadczyłam usługi, a w dzisiejszych czasach nie ma niczego za darmo i za każdą pracę, nawet tak żałośnie pozbawioną szacunku, należy się wypłata. A Alex był dobrym szefem, który nigdy nie spóźniał się z wynagrodzeniem.
Po kryjomu przemknęłam z biura do windy, która czekała na mnie na piętrze, jakby czuła, że nie mam czasu oczekiwać jej po naciśnięciu przycisku. Przed wypolerowanym lustrem zarzuciłam kaptur na głowę. Włosy włożyłam pod bluzę. Najbardziej denerwującym uczuciem, jakiego w życiu doznałam, były kosmyki łaskoczące obojczyki i szyję. Rozśmieszały, kiedy nie było mi do śmiechu. W zasadzie od kilku miesięcy nigdy nie było mi do śmiechu, ale dzisiaj w szczególności. Przemierzyłam hol biurowca i wypadłam z budynku, zanim sekretarka uniosłaby wzrok znad telefonu i zdążyłaby zawiadomić ochronę. Ale zanim dwójka goryli zjawiłaby się w drzwiach, byłabym już po drugiej stronie miasta, a kobieta w recepcji nie byłaby w stanie nawet wskazać mojej płci. Od tyłu mogłam grać nastolatkę albo wychudzonego chłopaka, w zależności od potrzeb zaistniałej sytuacji.
Przed wieżowcem czekał na mnie Niall. Siedział na pobliskiej ławce po drugiej stronie ulicy, w zaciszu starego dębu. Grzebał czubkiem buta w stercie zgniłych liści. Poderwał się, gdy zagwizdałam na palcach, by go przywołać. Ruszyłam powoli ulicą. Dołączył do mnie po chwili i dalej szliśmy już razem. Nie odzywałam się, on również, choć niezaprzeczalnie coś go gryzło. Kilka razy nawet zaczynał, ale cała przemowa kończyła się na tłumionym westchnieniu.
-Jak chcesz o coś zapytać, po prostu to zrób, Niall - odezwałam się zirytowana. W tej swojej niepewności był całkiem uroczy, ale mnie wyjątkowo drażniło uporczywie wlepione w profil spojrzenie.
-Kim jest ten facet, do którego chodzisz? Chodzi mi o to, czy poznałaś go na dworcu, czy może...
-Ktoś taki jak on nie zapuszcza się na Michigan Central Station. On jedynie przygarnął dziwkę stamtąd. 
-Kim on jest? Znałaś go wcześniej?
Zagryzłam wargę zębami. Nie powinnam nikomu mówić, o to prosił mnie Alex. Nie uśmiechał mi się zawód z jego strony. Ale Niall był przyjacielem, lepszym nawet niż Justin.
-Tylko obiecaj, że nikomu nie powiesz. - Niall przyłożył dłoń do piersi i przejechał złączonymi palcami po wargach na znak, że będzie siedział cicho, jakby ktoś zamknął mu usta na kłódkę i wyrzucił klucz. - Alex jest ojczymem Justina - wydusiłam z trudem.
-Pierdolisz. - Niall zatrzymał się gwałtownie, nie dowierzając.
-Naprawdę. On sam poznał go dopiero parę tygodni temu. Nie wie, że z nim sypiam i wolałabym, żeby tak zostało. - Spojrzenie, którym obdarzyłam Nialla, nie znało sprzeciwu. Mówiło jasno i wyraźnie, by trzymał język za zębami i nie pisnął słówka, nawet teraz, gdy upokorzenie Justina byłoby jak woda dla spragnionego.
-To by go zabolało - skomentował, gdy ponownie ruszyliśmy. Minęliśmy po drodze stoisko z warzywami i lombard, w którym zastawiłam zegarek za jedną z pierwszych działek. - W końcu wiadomość o tym, że jego ojciec...
-Ojczym - poprawiłam.
-Że jego ojczym posuwa jego dziewczynę.
-Byłą dziewczynę - wtrąciłam dosadnie. Ja i Justin to przeszłość. A przynajmniej tak mi się wydawało, lecz moje wyobrażenie okazało się wyłącznie przykrywką dla prawdziwych emocji. Nie da się przestać kochać z dnia na dzień.
-Dobrze więc, Justina zabolałby fakt, że jego była dziewczyna pieprzy się z jego ojczymem.
-Tak lepiej - stwierdziłam, omijając kobietę z wózkiem, która poza telefonem i rozmową z przyjaciółką nie widziała świata i omal nie wjechała kołem na moją stopę.
-Mogę spytać cię o coś... intymnego? - Niall z wyraźnym zakłopotaniem podrapał się po karku.
-Zabrzmiało dość niebezpiecznie, ale śmiało, pytaj. Chyba że cię uprzedzę. Tak, spałam z Justinem.
-Nie o to chodzi - odparł, a po jego głosie mogłam poznać, że sprawa zapowiada się dość kłopotliwie. - Po prostu zauważyłem, że kiedy wracasz od tego faceta, od Alexa, jesteś inna niż po seksie z typami z dworca. Jakby...
-Jakby co? - pociągnęłam go za język, gdy zamilkł niespodziewanie.
-Jest ci z nim, no wiesz, dobrze?
Niall zadał jedno z najtrudniejszych pytań, na które odpowiedź nie była z góry jasna i oczywista. Zatrzymałam się w drodze pomiędzy jedną ławką a drugą i cofnęłam się do tej, którą minęliśmy przed momentem. Usiadłam na niedawno malowanym drewnie, wciągnęłam na deski stopy i objęłam kolana ramionami. Nie zaczęłam mówić, dopóki Niall nie usiadł obok mnie. Ale kiedy puściłam parę z ust i powróciłam wspomnieniami do pierwszego spotkania z Alexem, poczułam na policzkach falę palących rumieńców.



-Doskonale wiem, jak zrobić dobrze kobiecie w każdym wieku - szepnął mi do ucha, przebiegając szorstkimi palcami po moim policzku.
Przebiegł mnie dreszcz, ale nie dałam tego po sobie poznać. Przecież to niewłaściwe. Przyszłam zarabiać, a nie drżeć pod jego dotykiem, który zdecydowanie należał do przyjemnych i to było z jednej strony pocieszające, a z drugiej głęboko niepokojące. Wyobraziłam sobie na jego miejscu mężczyznę dwadzieścia lat starszego, z brzuchem i rozchodzącej się na nim koszuli, z wąsem zakręconym w stronę oczu, ze śmierdzącym oddechem i pedofilskimi zapędami. Ale nie mogłam. Nie kiedy stał przede mną Alex - zupełne przeciwieństwo wyobrażenia sprzed chwili. Był jeszcze stosunkowo młody, ładnie pachniał i był niezaprzeczalnie przystojny dla zarówno starszych pań, tych w sile wieku i młodych, jak na przykład ja. Tak, był atrakcyjny.
-Boisz się mnie? - odezwał się ponownie, chyba jeszcze bardziej zachrypniętym głosem i wcale nie pomogło mi się to skupić. Było jeszcze gorzej, o ile gorzej być mogło.
-Nie boję się - odparłam zdecydowanie. - Po prostu czuję się niepewnie, to chyba zrozumiałe.
-Zrozumiałe, maleńka. - Ściągnął mi z głowy kaptur wolnym, spokojnym ruchem. - Zdajesz sobie sprawę z tego, jak piękna jesteś?
Alex nie był pierwszym facetem, z którym zaczęłam sypiać za pieniądze, ale nikt do tej pory nie obdarzył mnie komplementem. A ponad to on patrzył mi w oczy i powieka mu nie zadrżała. Muszę przyznać - poczułam się wyjątkowo. Jak księżniczka, z której ktoś mocnym szarpnięciem zdjął warstwę ochronną.
-Nie powinieneś prawić mi komplementów. Nie po to tu jestem. - Chciałam co prawda dodać, żeby nie robił mi nadziei na bycie wyjątkowym, ale zachowałam komentarz dla siebie. Nie musi wiedzieć.
-A po co tu przyszłaś? - spytał, przypierając mnie do ściany. 
Poczułam atak paniki, ale nie takiej pospolitej. Wiecie, drżenie i pocenie się dłoni, supeł zawiązujący się w dole brzucha i przebieranie z nogi na nogę. Ta panika dotyczyła reakcji mojego ciała, które bynajmniej nie było obojętne na bliskość Alexa.
-Dobrze wiesz, po co - odparłam cicho, przylegając do ściany za plecami dłońmi. Wyczułam pod palcami szorstką i chłodną powierzchnię ściany i zaczęłam się zastanawiać, czy to przy niej weźmie mnie Alex.
-Wiem - przytaknął - ale chcę to usłyszeć z twoich ust.
Bawił się mną, drażnił. Jak kocur zbłąkaną szarą myszkę. Potrącał łapą, by po chwili musnąć czubkiem nosa. Szukałam jakiejś maleńkiej mysiej nory, aby skryć się w niej cała, ale po chwili dochodziłam do wniosku, że podoba mi się ta niedorzeczna zabawa i wcale nie miałam ochoty od niego uciekać.
-Przyszłam tu, żeby zarobić - przyznałam nieśmiało.
-Zarobić w jaki sposób? - dopytywał, choć doskonale znał odpowiedź. Może słowo "seks" w moich ustach stało się jego fetyszem? Jeśli tak, mogę wypowiadać je we wszystkich językach świata i nie posunąć się dalej.
-Uprawiając z tobą seks - odparłam wyraźnie, kładąc nacisk na czuły punkt.
Alex przymknął na moment oczy, jakby rozkoszował się moim głosem. W tym samym momencie zaczerpnął również powietrza. Niespodziewanie jego dłoń wślizgnęła się pod moją koszulkę, a chłodne palce musnęły podbrzusze. Spięłam mięśnie, nie tylko te na brzuchu, ale na całym ciele. Musnął moją szyję, odgarnął włosy na drugie ramię, by dać sobie większy dostęp do skóry, którą powolutku zalewała lawina dreszczy. Teraz nawet ja zamknęłam oczy. Powieki opadły same, nie pomogłam im. Straciły kontrolę również usta, które rozchyliły się minimalnie. Pocałunki Alexa były takie doświadczone i dojrzałe, że aż zmienił nimi moje nastawienie do całego syfu, w którym tkwiłam po uszy.
-Nie mam nic przeciwko szybkim numerkom przy ścianie, ale dzisiaj proponuję, żebyśmy przenieśli się na kanapę, skarbie. - Skarb w jego ustach zabrzmiał zaskakująco szczerze. 
Spojrzałam na skórzaną kanapę pod ścianą i z powrotem na nasze złączone na podłodze stopy. Nawet za pierwszym razem z Tysonem czułam większą swobodę, ale zdenerwowanie w ramionach Alexa niosło za sobą przyjemne uczucie wiążące się w dole brzucha, a może jeszcze niżej.
-Rozluźnij się - wyszeptał mi do ucha, zanim usiadłam na jednym z krańców kanapy. - Obiecuję, że poczujesz się dobrze.
Ukucnął przed moimi złączonymi kolanami i pogładził uda, ale nie czułam jego dotyku wyraźnie, bo od jego dłoni dzielił mnie dość gruby materiał. Zdjął ze mnie bluzę i koszulkę również przeciągnął powoli wzdłuż klatki piersiowej. Zahaczył palce na gumce dresów i spojrzał mi w oczy tak głęboko, jak nikt do tej pory nie spojrzał. Znów poczułam się wyjątkowo. Niepotrzebnie mieszał mi w głowie. Zdjął dresy i od tej pory siedziałam przed nim w samej bieliźnie, skrępowana jak nigdy dotąd. Pierwszy raz zaczęłam się zastanawiać, co myśli o mnie mężczyzna, który zaraz zerżnie mnie za pieniądze. Do tej pory nie zwracałam na to uwagi. Przy nim nastąpił przełom. Po raz pierwszy chciałam się podobać. 
Ale to nadal był tylko przykry obowiązek.
Alex wstał, nie spuszczając ze mnie wzroku. Zadzierałam głowę, by móc na niego patrzeć, a kolana drżały mi niepokojąco. Powoli rozpiął każdy guzik koszuli, a gdy uporał się z ostatnim, przeniósł palce na guzik i rozporek w spodniach. Obserwowałam każdy jego ruch z precyzją godną mistrza, a zdenerwowanie zamiast maleć, rosło. Odpiął drogi zegarek z nadgarstka i położył go na rogu biurka, dodatkowo ustawiając równo z krawędzią blatu. Podszedł do szafki, a dokładniej do szuflady, która zaszurała przy otwieraniu. Obejrzał się przez ramię, a wzrok miał tak tajemniczy, jakby planował wyciągnąć ze schowka broń i strzelić, nim zdążyłabym mrugnąć. Ale on zamiast broni wyjął prezerwatywę i rozdarł opakowanie jeszcze przed dojściem do kanapy. Polecił dłonią, bym rozebrała się do naga. Zdejmując bieliznę, nie patrzyłam mu w oczy, bo wtedy stres osiągnął poziom zenitu.
Alex tylko zsunął spodnie i bokserki do kolan. Założył prezerwatywę, a gdy ponownie nachylił się nade mną, ujął moją dłoń i przyłożył ją do klatki piersiowej. Serce biło mu szybko, a skórę miał gładką. Więcej na niego nie spojrzałam, to było za trudne. Gdy położył mnie na kanapie, obróciłam głowę i wbiłam spojrzenie w metalową klamkę w komodzie po drugiej stronie pokoju. Poczułam na sobie jego ciężar i zniewalająco przyjemny zapach perfum. Najpierw jego członek dotknął wewnętrznej części mojego uda i dopiero po kilku kolejnych sekundach, w których wstrzymywałam oddech, poczułam go przy samym wejściu. 
Głośno nabrałam w płuca powietrza. Byłam przygotowana na wszystko, od bólu po upokorzenie, a tymczasem gdy wszedł we mnie tak precyzyjnie, aż jęknęłam w przypływie niesamowitej przyjemności. To uczucie pociągnęło za sobą najprawdziwszy strach. Nagły impuls poderwał moje dłonie, do tej pory zaciśnięte na krawędziach kanapy, i opuścił je dopiero na plecy Alexa. Nie był przesadnie delikatny, ale precyzja, jaką wykazywał w każdym pchnięciu, nie mogła się równać z niczym, czego do tej pory doświadczyłam.
I tak odpływałam przez długie minuty, aż nagle, pod wpływem strachu i oszołomienia, doszłam chwilę przed Alexem. Oddychałam ciężko, nie mrugałam, bo nadal się bałam. Ale czego się bałam, tego nie wiem. Pierwszy raz było mi dobrze z facetem, który płacił mi za seks. Ale tak naprawdę, naprawdę dobrze, jak nigdy dotąd. Czułam się jak zdrajczyni i po głębszym zastanowieniu dochodziłam do wniosku, że właśnie nią byłam - podłą zdrajczynią, która nie dość, że kurwi się za pieniądze, to jeszcze czerpie z tego przyjemność, na którą nie zasłużyła.



Prawdę powiedziawszy, Niall nie wydawał się zaskoczony. Spoglądał na mnie ukradkiem i zastanawiał się, czy powinien się odezwać, czy może bardziej wskazane jest milczenie. Bujałam się na ławce jak opuszczona sierota (którą stałam się na własne życzenie). Czekałam, czekałam, a kiedy nie doczekałam się ani słowa komentarza ze strony Nialla, poderwałam się z chłodnych desek i stanęłam krok przed zdezorientowanym chłopakiem.
-Nie myśl, że chodzę do Alexa z przyjemnością - zaczęłam, nerwowo zaplątując pięści w rękawy bluzy. - Po prostu kiedy mam do wyboru jego i tych zboczeńców z dworca, to naturalne, że wybieram jego. Czuję się przy nim bezpieczniej.
-I robi ci dobrze - wtrącił pospiesznie.
-Nie zawsze - warknęłam. Powoli żałowałam, że powiedziałam o wszystkim Niallowi. Czy to zbrodnia, że kiedy i tak muszę się puszczać, robię to z kimś, kto sprawia mi choć odrobinę przyjemności?
-Nataszka, bez nerwów. Przecież cię nie oceniam. - Klepnął mnie w ramię, trochę za mono, ale nie narzekałam. - A teraz choć, robi się chłodno i zaraz się ściemni.
-Idź sam - poleciłam. - Muszę jeszcze coś załatwić i wtedy przyjdę.
Nie dałam mu dojść do słowa, bo próbowałby mnie zatrzymać. Odeszłam więc, zakładając na głowę kaptur, dłonie chowając w kieszeniach dresów. W rzeczywistości nie miałam nic do załatwienia. Chciałam tylko pobyć sama ze sobą, w ciszy, we własnym przygnębiającym smutku. Niall był uroczy, ale czasem za dużo mówił i o zbyt wiele pytał. Wszystko musiał wiedzieć, zawsze chciał pocieszyć, a czasem trzeba wypłakać się w swój własny rękaw, bo każdy inny jest niewystarczający gruby.
Kiedyś w takich chwilach zawsze pomagała mi muzyka. Dzisiaj nie miałam skąd jej puścić, przestała więc być lekarstwem na całe zło i to jej brakowało mi po ucieczce najbardziej. Szłam więc w ciszy i tylko resztki pamięci przywoływały pierwsze nuty niegdyś ulubionych piosenek. Nie widziałam nic poza kolejnymi płytami chodnika, dlatego w pewnym momencie moje serce stanęło, gdy niespodziewanie czyjaś dłoń pociągnęła mnie w głąb przejścia pomiędzy dwiema obskurnymi kamienicami.
-Spokojnie, to tylko ja - szepnął ciepło, przyciągając mnie do swojego ciała.
Nie ważne, co by się działo. Nie ważne, co bym czuła. Nie ważne, jakie emocje targałyby moim ciałem. Nie ważne, ile czasu by minęło. Nie ważne, jak bardzo chciałam zapomnieć. Głos Justina nawet po latach rozpoznałabym przez sen.
-Czego chcesz? - warknęłam, wyrywając z uścisku ramię. - Za lekko oberwałeś?
-Wystarczająco. - Uniósł dłonie do twarzy, jakby chciał ochronić się przed kolejnym ewentualnym ciosem. - Prawie złamałaś mi nos.
-Najwyraźniej zasłużyłeś. A teraz daj mi spokój. - Już odchodziłam, kiedy Justin złapał moje biodra. Kiedy chciał, potrafił być silny.
-Nigdzie nie pójdziesz, dopóki nie porozmawiamy.
-A mamy o czym? Przypomnij mi, bo nie pamiętam, żebyśmy mieli powód.
Justin przebiegł dłońmi po włosach i nastroszył je. Patrzył na mnie przez kilka sekund, słowem się nie odzywając. Chciałam prychnąć pod nosem i odejść. Wtedy zatrzymał mnie i zdał się na odwagę, by wydusić kilka słów.
-Wiem, że spieprzyłem - wydusił z trudem.
-Naprawdę? Co ty nie powiesz. Moim zdaniem to całkiem naturalne. Przecież gdybyś miał brata, już dawno poszłabym z nim do łóżka.
-Jesteś najbardziej złośliwą i sarkastyczną osobą, jaką znam - mruknął. - Ale taką cię pokochałem. I kocham nadal. Natasza, wiem, że popełniłem błąd. Żałuję tego. Możesz mi nie wierzyć, ale naprawdę żałuję.
-I masz rację - wtrąciłam. - Nie wierzę ci.
-To co mam, do cholery, zrobić, żebyś uwierzyła?
-Odwal się ode mnie, nie potrzebuję twoich pieprzonych tłumaczeń. Nie jestem twoją matką, żebyś musiał się przede mną spowiadać. Żyj sobie, jak chcesz, z kim chcesz, bzykaj kogo chcesz. To już nie jest mój problem.
Wychyliłam się zza murów kamienic, ale szybko wykonałam dwa kroki w tył i pociągnęłam za sobą Justina. Na chodniku, kilkanaście metrów dalej, stała bowiem Vanessa, a przed nią moi rodzice, oboje. Mama głaskała brunetkę po policzku, a ojciec nerwowo przechadzał się w tę i z powrotem. Spisek wyczuwałam na węch z odległości kilometra, dlatego przytrzymałam Justina za rękaw, by nie wyszedł i nie ujawnił nas.
-Boże, kochanie, jak się czujesz? - Troskliwy głos matki przyprawił mnie o dreszcze. Szkoda, że nigdy nie zwróciła się w podobny sposób do mnie.
-W porządku, naprawdę, nic mi nie jest.
-A jak mają się sprawy? - wtrącił ojciec, który brzmiał jak zwykle poważnie, ale dziś jego głos trząsł się odrobinę.
-Natasza już nie jest z Justinem. Postarałam się o to, by ją zdradził. Prawdę mówiąc to było tak proste, jak zabranie dziecku cukierka. Chyba od dawna nie układało się między nimi, bo Justin sam przyznał, że ostatnio miał wrażenie, jakby Natasza już nic do niego nie czuła. - Spojrzałam na Justina nieśmiało, a ten, wbijając zaciśniętą pięść w chłodny mur, nie odrywał wzroku od liści na chodniku. Czy byłam względem niego zbyt oschła?
-Czyli Natasza powinna teraz wrócić do domu, tak?
-Nie do końca - zawahała się Vanessa. - Jest jeszcze jeden, do którego Natasza chyba coś czuje. Nazywa się Niall, jest kolegą Justina, z tego co zdążyłam się dowiedzieć. - Gdybym mogła, wyśmiałabym w tej chwili Vanessę. Ja czuję coś do Nialla? Kiepska z niej obserwatorka. - Z nim nie poszłoby tak łatwo jak z Justinem. Ten cały Niall chyba nie darzy mnie sympatią.
Podsumowując, pojawienie się Vanessy nie było bezinteresowne, jak podejrzewałam. Ale nigdy nie sądziłam, że rodzice są zdolni do uknucia spisku przeciwko mojemu szczęściu. Bo dopóki Vanessa nie stanęła w progu rudery przy 18th Street, byłam szczęśliwa tak, jak oni nigdy nie będą. To oczywiście nie usprawiedliwia postępowania Justina, ale może w całej tej plątaninie dni i nocy, w całym zabieganiu, na którego końcu zawsze znajdowała się działka narkotyku, zapomniałam, o co tak naprawdę walczyłam. Zapomniałam, że tym szczęściem od początku był Justin, a nie sama wolność.
Chciałam mu to powiedzieć, ale gdy odwróciłam się na pięcie, jego już nie było. Ulotnił się jak papierosowy dym po lżejszym podmuchu wiatru.






~*~


Purpose i Made in the A.M podbiły moje serca, a Wasze?

niedziela, 8 listopada 2015

Rozdział 34 - Jestem tylko człowiekiem...

WAŻNA NOTATKA POD ROZDZIAŁEM


Justin

Przez resztę nocy przewracałem się z boku na bok na materacu pod dachem rudery przy 18th Street. A to róg wbijał się w biodro, a to dłoń bezwładnie lądowała w kałuży deszczówki naniesionej przez mokre buty i skraplającą się wodę z sufitu. Nie zasnąłem nawet na parę minut i przez to bladym świtem, gdy na zachmurzonym niebie przebijały się pierwsze słoneczne promienie, byłem wykończony. Oczy mi się kleiły, lecz gdy próbowałem je zamknąć, sen nie nadchodził. Tylko coraz większe zmęczenie.
Nad ranem Vanessa leżąca obok mruknęła pod nosem coś niezrozumiałego. Wypuściła świszczący oddech i położyła się na boku. Jej policzek przytulił się do mojego torsu. Czułem ciepło jej ciała, czułem równomierny oddech. Jej klatka piersiowa unosiła się i opadała w regularnych odstępach. Bliskość Vanessy była przyjemna, ale, do cholery, niewłaściwa. Powinienem walczyć o Nataszę jak rycerz na białym koniu w srebrnej zbroi. Możecie nie wierzyć, ale naprawdę ją kochałem. Nie jak zakochany młody człowiek kocha swoją dziewczynę, ale jak narkoman kocha narkomankę. To zupełnie co innego.
Obudziła się po kolejnych minutach, gdy przeczesałem palcami jej włosy. Były miękkie i zdrowe, a ponad to kryło się w nich ciepło. Zamrugała nieprzytomnie, wyglądała znacznie bardziej niewinnie niż wczorajszej nocy, kiedy dochodziła z rozchylonymi ustami i zamglonym spojrzeniem. Oszukała mnie. Powiedziała, że nie jest dziewicą, a tymczasem to ja odebrałem jej cnotę. Widzę tylko jedno wyjaśnienie - Vanessa coś do mnie poczuła. A jeśli rzeczywiście rozpaliłem w niej uczucia, strzelę sobie w łeb z broni, której nigdy nie ujrzę na oczy. To po prostu spektakularnie brzmi. Znacznie lepiej niż podcięcie żył czy skok z dachu. Bo ja do Vanessy nie poczuję niczego silniejszego, a to wiąże się z małą raną pozostawioną na jej sercu. Listopad był miesiącem nowego talentu - krzywdzenie istot najbardziej kruchych.
Vanessa musnęła krótko moje usta. Poczułem się wyjątkowo, ale gdyby przedłużyła pocałunek, nie odwzajemniłbym go. Każdy jej dotyk przypominał mi Nataszę, bo to za nią tak naprawdę tęskniłem. Vanessa była pewnego rodzaju tabletką przeciwbólową - nie zwalczała przyczyn bólu, tylko uśmierzała go na parę dni. A potem znów zacznie boleć. I znów poleją się łzy. I znów kogoś zranię. I znów ja zostanę zraniony. Błędne koło bez drzwi wyjściowych.
-Co się dzieje? - spytała cicho, gdy nie pałałem entuzjazmem po jej krótkim pocałunku.
-Przepraszam, Van, ja nie mogę. - Usiadłem prosto na materacu i przeczesałem zmęczone leżeniem włosy. Każdy odstawał w inną stronę świata. Nie rozumiałem więc, dlaczego włosy Vanessy wyglądały jak po wyjściu od fryzjera.
-Jesteś taki przystojny. - Poprawiła moją grzywkę. Zdecydowanie znała się na tym lepiej niż ja. Działałem następująco: gdy poszczególne kosmyki zaczynały wchodzić do oczu lub drażnić, po prostu je ucinałem. I swoją drogą nie wyglądałem, jakbym wyszedł spod kosiarki. Może to fryzjerski talent, o którym nie miałem okazji przekonać się wcześniej?
-Van, proszę cię, przestań. - Wziąłem jej dłoń w swoją i pocałowałem. Nie chciałem jej odtrącać. Po prostu musiałem.
-Żałujesz tego, co się między nami wydarzyło? - spytała smutno, chyba szczerze, sam już nie wiem.
-Nie żałuję samego seksu. Żałuję, że zdradziłem Nataszę.
-Czego możesz żałować? - Powoli traciła cierpliwość. Ilekroć wzdychałem ciężko, ona zaciskała zęby, poirytowana. - Przecież gdybyś ją kochał, nie zrobiłbyś tego. 
-Co ty możesz wiedzieć? - rzuciłem bez namysłu. Pozwoliłem, by cisza na moment zawisła w powietrzu. Podjąłem wątek po paru sekundach przerwy. - To, że ją zdradziłem, nie oznacza, że jej nie kocham. Mało facetów zdradza swoje kobiety, dziewczyny, kochając je do szaleństwa? Mało później żałuje i stara się zrobić wszystko, by je odzyskać?
-Więc dlaczego zdradzają? - Wyrzuciła dłonie w powietrze. Próbowałem zgłębić i otworzyć przed nią umysł, ale najwidoczniej nie rozumiała tego, co dla mnie było jasnym.
-Bo brakuje im ciepła, czułości? Nie tylko dziewczyny czują i chcą być kochane, uwierz mi. Po prostu faceci okazują to inaczej. Co byś zrobiła, gdyby twój chłopak zaczął cię odtrącać, tak nagle, bez żadnego konkretnego powodu? Co byś zrobiła, odpowiedz - ponagliłem.
-Pewnie poszłabym do niego, krzyczała, płakała i wymogła na nim odrobinę uczucia.
-Właśnie w tym rzecz. - Klasnąłem w dłonie, bo Vanessa zaprowadziła wątek rozmowy w miejsce, w którym powinien się znaleźć od początku. - A wyobrażasz sobie, żeby tak samo zachował się facet? Żeby przyszedł do ciebie, rozpłakał się, krzyczał i prosił o odrobinę czułości?
Vanessa otworzyła usta, ale zamknęła je równie szybko. Patrzyła mi w oczy przez parę sekund, aż w końcu dała za wygraną.
-No nie - stwierdziła cicho. - Nazwałabym go ciotą i nieudacznikiem.
-Właśnie - zaśmiałem się krótko. - A kiedy facetowi też brakuje uczuć? Kiedy potrzebuje rozmowy, ciepła drugiej osoby? Nie zaleje się łzami, bo zostanie wyśmiany. Nie przyzna się do słabości, dopóki nie zrozumie tego jego dziewczyna. Gdyby pomimo krzyków i łez twój chłopak nadal traktował cię jak powietrze, co byś zrobiła? Jak byś się zachowała?
Spojrzała na mnie nieufnie. Prawdopodobnie pierwszy raz rozmawiała z kimś tak na poważnie, bez ukrywania jakichkolwiek słabości. Wczułem się w tę kilkuminutową rolę psychologa. 
-Byłoby mi przykro. - Wykonałem kilka kółek w powietrzu nadgarstkiem, by zachęcić ją do dalszego mówienia. I mi ulży, i jej również. - Pewnie byłabym załamana. Po co mi chłopak, który nie okazuje mi uczuć? 
-I co byś zrobiła w ostateczności?
-No rzuciłabym go. Związek polega na okazywaniu uczuć. Znasz to powiedzenie? Zaopiekuj się swoją dziewczyną, zanim ktoś zrobi to za ciebie.
-Znam doskonale - potwierdziłem. - A jak sądzisz, mogłoby brzmieć odwrotnie? Zaopiekuj się swoim chłopakiem, zanim inna zrobi to za ciebie?
Vanessa westchnęła głośno. Zrozumiała zawiłe metafory nieuchronnie prowadzące do jednego - do sedna, do zdrady.
-Oczywiście, że mogłoby.
-Bo widzisz, Vanessa. Dziewczyny potrafią wszystko wykrzyczeć i kiedy to nie przyniesie skutku, zrywają. A facet nie powie ci tego wprost. Będzie czekał, aż sama zrozumiesz, że coś jest nie tak; jest zbyt dumny, żeby powiedzieć o wszystkim otwarcie. Dlatego szuka pocieszenia u innej i dopiero wtedy dociera do niego, że zrobiłby wszystko, by walczyć o tę miłość, pozwoliłby sobie nawet na łzy, jednak wtedy zazwyczaj jest już za późno. 
-To znaczy, że...
-Przepraszam, Van - wszedłem jej w słowo.
-Wykorzystałeś mnie - zauważyła słusznie. 
Złapałem jej rękaw, bo już podnosiła się z posadzki i prostowała smukłe nogi. To nic nie dało. Szarpnęła ręką. Byłem bezsilny.
-Naprawdę nie chciałem, żebyś tak to odebrała. Przez chwilę naprawdę poczułem się świetnie, ale to jej potrzebuję. Kiedy kochałem się z tobą, widziałem na twoim miejscu Nataszę. Cholera, ja niemal powiedziałem do ciebie Natasza. Po prostu mi jej brakuje. Zachowywała się tak, jakby mnie w ogóle nie zauważała, albo jakbym był dla niej najbardziej obojętnym człowiekiem, jakiego spotkała. A na początku było między nami naprawdę pięknie. Cały czas mam wrażenie, że ona zwyczajnie przestała mnie kochać. To była chwila słabości. Przepraszam, że cię w to wciągnąłem Vanessa, ale tak, żałuję.
Takie były fakty. Dochodząc przy Vanessie, w myślach dochodziłem obok Nataszy i nie ułatwiały mi pozbycia się niedorzecznych wizji niemal takie same oczy, które obie kryły za kurtyną rzęs. I faktem była również potrzeba czułości. Natasza nie pozwalała się nawet przytulić. Jakby dorwał ją wielotygodniowy okres. Cokolwiek powiedziałem, było źle. A kiedy milczałem, było jeszcze gorzej. Przez parę dni byłem niemal pewien, że jest w ciąży, przysięgam. Jednak nie była, a jej wrogie nastawienie wzrastało na sile. Stąd pytanie - to ja zrobiłem coś nie tak, czy prowokowało ją samo moje istnienie?
-Teraz to ja zaczynam żałować, że zgodziłam się na to wszystko - Vanessa wymamrotała pod nosem. Miała nadzieję, że tego nie usłyszę. Jej niedoczekanie.
-Nie zgodziła na co? 
-Nie ważne, to nie ma znaczenia - sprostowała pospiesznie, a w jej głosie drżało zdenerwowanie. Takie, z jakim mamy do czynienia, gdy chcemy ukryć coś przed drugą osobą. Posłała mi też uśmiech. Uwierzyłem w niego i już po chwili, powtarzając pod nosem ciche "przepraszam", wyszedłem z baraku, później minąłem przerdzewiały płot i rozpocząłem wędrówkę po krętych chodnikach wśród chłodu porannego powietrza, smrodu samochodowych spalin i odoru gnijących liści.
-Zachciało ci się skoków w bok - mamrotałem pod nosem, mijając rząd opuszczonych samochodów obsypanych liśćmi tak, że przez żółć i czerwień niemal nie przebijała się warstwa lakieru. - Więc teraz masz za swoje, pierdolony kretynie.
Ale ta naprawdę cały ciężar zrzuciłem na Vanessę. Ona była - chętna, młoda, piękna i taka do niej podobna. Byłem człowiekiem, który czuje, który potrzebuje, który kocha. A Natasza, zachowując pełen szacunek do jej osoby, ostatnio zachowywała się jak suka. Może gdyby mnie kochała, pamiętałaby o mnie chociaż troszkę. To prawda, czułem się zapomniany i odtrącony. Nie wiem, kiedy ostatnim razem przytuliła mnie z własnej woli. Nie wiem, kiedy choćby musnęła mój policzek. Straciłem rachubę i przestałem liczyć wschody słońca. 
Normalna kolej rzeczy ma się następująco: z biegiem czasu miłość pozwala ujrzeć coraz to nowe strony drugiej połówki. Z Nataszą było odwrotnie: przyszła otwarta i zaczęła zamykać się z każdym mijającym dniem, kiedy z kolei ja chciałem się przed nią otworzyć. W efekcie doprowadziliśmy do tego, że oboje byliśmy zamknięci tak silnie, jak zamyka się elektrownie atomowe grożące wybuchem. Wina leżała po obu stronach, ale kto rozpoczął obarczanie się nią? Nienawiść nie rodzi się z miłości, obojętność tym bardziej.
Szedłem na dworzec i nie wiem, na co liczyłem. Nie na zrozumienie czy wsparcie, ale też nie na zbesztanie za zdradę. Po kilkunastu minutach (a przynajmniej tak podejrzewałem) dotarłem pod gmach dworca. Przeszedłem przez tory, które rdza wyżerała chyba tak mocno jak płot przy 18th Street. Nigdy nie potrafiłem zrozumieć, jak to jest, że pomimo częstych deszczów, pył z szutrowych dróg unosił się jak podczas długotrwałej suszy. Teraz również kilka moich kroków uniosło chmurę kurzu. Machając dłońmi przed twarzą (piaskowy dym był bowiem duszący), wszedłem do budynku. Pomiędzy ścianami z wulgarnymi graffiti prowadziły w podziemia schody betonowe i bardzo wilgotne. I znów, na zewnątrz, zaledwie parę metrów dalej, susza jakiej nie widział sam Bóg, a tu woda spływała po każdym stopniu. Zbiegłem po nich, o ile biegiem można nazwać szybkie, koślawo stawiane kroki. Dworzec żył własnym życiem, czyli obrazowo rzecz biorąc - umierał powoli, w agonii. Ławkę nieopodal oblegał Harry, Zayn i Niall, a na betonie po turecku siedziała Natasza odwrócona do mnie plecami. Cała czwórka trzymała w dłoniach po puszce piwa. Piwa, kurwa, kiedy mi rzadko kiedy starczało na suchą bułkę. 
Zayn dostrzegł mnie już na ostatnim stopniu schodów. Machnął ręką na głową, więc ruszyłem w ich kierunku, a żołądek niebezpiecznie zaciskał mi się, gdy zbliżałem się do Nataszy. Przecież nadal ją kocham i to mocniej niż na początku. Ja tylko chciałem poczuć to samo, chciałem poczuć się ważny, chciałem poczuć to przyjemne ciepło. Nie osądzajcie mnie. Jestem tylko człowiekiem. Człowiekiem wyjątkowo wrażliwym i wyjątkowo niefortunnie ukrywającym uczucia.
-Chcesz? - spytał Zayn, unosząc na wysokość obojczyków puszkę piwa. - Twoja dziewczyna chyba napadła na monopolowy.
Więc znów rzecz tyczyła się niespodziewanego wpływu gotówki w kieszeń Nataszy. Może naprawdę zaczęła kraść? Tylko ja ją przed tym powstrzymywałem. Sama nie miała oporów.
Wahałem się, ale po krótkich przemyśleniach wziąłem od Zayna puszką i opadłem na beton nieopodal Nataszy. Spojrzała na mnie przelotnie, poczułem jej wzrok na policzku, ale sam nie odważyłem się na nią spojrzeć. Otworzyłem puszkę, która wydała specyficzny syk. Łudziłem się, że piwo doda mi odwagi przed rozmową. Dlatego też przechyliłem puszkę i wypiłem całe pół litra niemal duszkiem, aż przepełniony gorzkawym smakiem rzuciłem puszkę pod ścianę. Wgniotła się nieznacznie i poturlała w kąt. Teraz byłem lekko zamroczony. I teraz też uzmysłowiłem sobie, że kłamca ze mnie taki, jak z koziej dupy trąba (swoją drogą, nie wiem skąd to porównanie, ale niezaprzeczalnie pasowało do mojej sytuacji). 
-Natasza, możemy porozmawiać? - spytałem. Targały mną wyrzuty sumienia. Skręcały żołądek, wątrobę i głos zamierający w gardle. 
-Myślę, że możemy. - Podniosła pośladki z betonu, a gdy oddaliliśmy się na parę kroków, dodała - A nawet powinniśmy. - Wychyliła piwo do dna i rzuciła puszkę na nieużywane już tory.
Odeszliśmy na przeciwny kraniec dworca. Gdy była tak blisko, znów czułem, że mamy szansę naprawić wszystko. Ale wtedy spojrzałem na jeden z filarów pośrodku hali i ujrzałem nas, mnie i Vanessę, uprawiających seks. I miałem wrażenie, że gdy Natasza powędrowała za moim wzrokiem, ujrzała to samo. Dlatego też szybko spojrzałem na czubki zniszczonych butów i nie oderwałem go wzroku, dopóki nie usiedliśmy na ławce pod obskurną ścianą. Tu nie mógł nas usłyszeć nikt, prócz włochatych pająków biegających po posadzce i myszy, które przemykały raz na jakiś czas.
-W końcu poszedłeś po rozum do głowy? - spytała, zawijając pięści w rękawach bluzy. Było coraz chłodniej, a ją nie miało co grzać. Sama skóra i kości.
-Natasza, ja... - Nie wiedziałem nawet, jak zacząć. To chyba najtrudniejszy moment w moim życiu. - Muszę ci coś powiedzieć.
Natasza coś podejrzewałam, bo kiedy spojrzałem na nią spod byka, ona zastygła i nawet nie mrugnęła, a minęło przynajmniej pół minuty.
-Więc powiedz. Tylko nie pieprz o wszystkim dookoła. Wiesz, że tego nie znoszę.
Gdybym tak mógł mieć tę chwilę za sobą. To była moja kara. Pokuta do odpracowania. Zawiniłem i najciężej było mi się przyznać do błędu, do mojej osobistej porażki. Seks z Vanessą był chwilą cholernej słabości. Brakowało mi ciepła i uczucia, a Van chciała mi to dać i była najbliżej. Była przy mnie wtedy, kiedy brakowało Nataszy.
-Zdradziłem cię - wydusiłem stłumionym przez wyrzuty sumienia głosem.
Natasza przestała kołysać się na ławce, a jej usta ułożyły się w ironicznym uśmiechu. Tym, którego tak nienawidziłem.
-Znowu całowałeś się z tą szmatą? - parsknęła ironicznie. Zawsze kiedy mówiła w ten sposób, miałem ogromną ochotę zatkać jej usta kawałkiem rękawa. 
-Natasza, ja z nią spałem - szepnąłem na tyle cicho, że nie miałem pewności, czy mnie usłyszała. - Uprawiałem seks z Vanessą. Zdradziłem cię.
Zdecydowanie poczułem się lżej. Wyrzuciłem z siebie sekret, który spędzał mi sen z powiek. Ale jednocześnie cisza zalegająca na dworcu na nowo spięła każdy mój mięsień. Nie było słychać nic. Ani głosów kolegów, ani wiatru z parteru, ani kropli spływających po ścianach i uderzających o posadzkę, ani przede wszystkim  oddechu Nataszy. To mnie zaniepokoiło. Po upływie kilkunastu sekund w tak grobowej, ponurej ciszy, odważyłem się spojrzeń na Nataszę, lecz nie pewnie i odważnie. Znów spod byka, znów jakby to ona zawiniła.
-Powiedz coś - szepnąłem, spuszczając głowę. Jej oczy były zbyt puste, był mógł patrzeć w nie dłużej. Bolało, ale wiedziałem też, że na ten ból zasłużyłem. Nie był palący. Nikt nie przykładał mi ognia do skóry. Był wyniszczający. Huragan do serca wpuściłem sam i to ja ponosiłem winę za nasze niepowodzenia, choć jeszcze do wczoraj rozkładałem winę pomiędzy nas oboje.
Natasza z głośnym westchnieniem odepchnęła się dłońmi od pierwszej belki w ławce i wstała. Zobaczyłem, jak luźno dresy wiszą na jej ciele. Kiedyś wypełniała je odrobina ciała, teraz niemal nic. Czy sam również tak wyglądałem? Nie patrzyłem w lustro, nie miałem okazji, a może wcale nie byłem lepszy. W prawdzie czułem, że gumka w pasie stawała się coraz luźniejsza, ale usprawiedliwiałem ją częstotliwością noszenia. Każdy materiał rozciąga się z czasem, prawda? Tak jak ludzkie serca. Rozciągają się, by pomieścić więcej uczuć, a po wrzuceniu do pralki, zalaniu, zniszczeniu, wyplenieniu chemicznym proszkiem do prania, kurczą się i czekają na kogoś, kto rozciągnie je na nowo.
-Wiesz, Justin - zaczęła, przechadzając się najpierw kilka kroków ode mnie, później do mnie. Gdy wracała, stawiała stopy prosto i wystawiła w bok ramiona, jakby wyobrażała sobie, że idzie po cienkiej linie nad przepaścią i każdy moment rozkojarzenia może skończyć się upadkiem. - Mam do ciebie ogromnie wiele szacunku, że odważyłeś się powiedzieć mi prawdę prosto w oczy. Podziwiam cię, serio. Większość facetów na twoim miejscu zachowało by się jak ostatnie pizdy - mówiła spokojnie, lecz wtedy, gdy stanęła krok przede mną i w końcu na mnie spojrzała, w jej oczach płonął ogień żądny zemsty. - A to za pieprzenie mojej siostry, skurwielu. - Nim zdążyłem mrugnąć, zaciśnięta pięść Nataszy mignęła mi przed oczyma i uderzyła mnie w nos. Wzięła kolejny zamach, tym razem trafiając w szczękę. Cholera, jak bolało. Ale prócz bólu czułem również, że zasłużyłem. Nie broniłem się więc przed trzecim uderzeniem. Przekręciłem lekko głowę, bo nie uśmiechało mi się wyjść z dworca z powybijanymi zębami. Trafiła nieco powyżej kości policzkowej. Własna dziewczyna (albo i już nie dziewczyna) podbiła mi oko. Zarąbiście.
-Ty pieprzony, cholerny egoisto! - wrzasnęła mi prosto w twarz. Spuściłem głowę, bo poczucie winy było słabsze, gdy nie patrzyłem jej w oczy. Natasza jednak szybko szarpnęła moimi włosami i uniosła mi głowę. - Naprawdę łudziłam się, że jesteś inny, że nie jesteś takim chujem!
Pchnęła mnie mocno na ławkę. Drewniane belki na oparciu boleśnie wbiły się w kręgi nieco ponad łopatkami. Poniewierała mną jak workiem ziemniaków. Brakowało jeszcze tylko, żeby ściągnęła mnie na podłogę i skopała zawodowo. Chyba nawet bym się nie bronił. Na jakąś karę zasłużyłem, a że przyszło mi ją wziąć na szczękę, rozcięty łuk brwiowy i wargę, z których kapała krew oraz na nos, z którego lała się ciurkiem, to już wola Nataszy. Niestety Natasza nie zamierzała na tym poprzestać. Za bardzo wczuła się w rolę zawodowego boksera. Poprawiła uderzenie w nos i, do cholery, teraz naprawdę miałem ochotę zawyć z bólu. Raz w jedno miejsce był w porządku. Drugi raz w to samo to już przegięcie. A na sam koniec chyba celowała pięścią w krocze. Moje krocze. Już zaciskałem zęby, bo byłem zbyt słaby, żeby przechwycić jej pięć. Wtedy podbiegli do nas Zayn i Niall. Oboje złapali za ramiona rozwścieczoną, rzucającą się Nataszę i nawet oni, we dwójkę, mieli problem z ujarzmieniem jej. Walczyła zacięcie, szarpała się, wyrywała. W końcu spasowała. Omiotła mnie pełnym obrzydzenia spojrzeniem i warknęła przez łzy:
-Z nami koniec, skurwysynu.
Zrobiła pół obrotu na pięcie, narzuciła na głowę kaptur i ściągnęła go dwoma sznurkami po bokach. Puściła się biegiem do wyjścia, pewnie po to, by nikt nie ujrzał jej łez. Nienawidziła płakać przy kimś. Dla niej to oznaka słabości, dla mnie walki, bo płakałem zbyt często, bym mógł być nazywany przez to słabym. A Niall, który nawet nie obdarzył mnie spojrzeniem, pobiegł za nią. Przez zamglony wzrok i stróżkę krwi spływającą z brwi na powiekę ujrzałem, jak chwyta ją za ramię przy schodach po drugiej stronie dworca, a potem razem znikają za murem. 
-Ty, żyjesz? - Zayn trącił moje ramię. Idealne wyczucie delikatności. Zasyczałem jak waż, któremu ktoś nadepnął na ogon.
-Jak widać - mruknąłem z niechęcią. Oddałbym wszystko co mam (czyli w zasadzie nic, bo straciłem nawet dziewczynę, którą sądziłem, że nie ma możliwości stracić) za jeden dzień tylko dla siebie. Nikt nie odzywałby się do mnie, nikt by nie przeszkadzał, święty spokój i cisza.
-Nie sądzisz, że mała zamiast się puszczać, mogłaby brać udział w płatnych ustawkach? - zaproponował, siadając na ławce po mojej lewej. Nie spytał, jak się czuję, choć moja twarz zalana była krwią, która powoli zaczęła zasychać.
-Wybacz, ale ta "mała" już nie jest moją małą - wydusiłem przez łzy, które jednak mieszały się razem z krwią i nie były widoczne. 
Na uginających się kolanach wyszedłem z dworca tylnym wyjściem, za kurtyną gęsto postawionych filarów. Upadłem na kolana na wysuszoną trawę porastającą tyły ogromnego budynku. Kilka kamieni boleśnie wbiło mi się w kolana, a upadku nie zamortyzowały dresy. I nadszedł ten dzień, w którym straciłem wszystko, co trzymało mnie przy ziemi. Teraz nie pozostało już nic. Żadna cieniutka nitka łącząca moje serce z sercem Nataszy. Żadna mgiełka trzymająca mnie przy życiu.






~*~


Miałam tu napisać długą notkę, ale jej sobie i Wam oszczędzę. Napiszę tylko to, co najważniejsze.
W komentarzach poprzednim rozdziałem (których było wyjątkowo dużo i za to dziękuję) rozpętało się niemałe wzburzenie. Zacznę więc może w punktach:
1) W większości moich ff były zdrady, ale przeważnie to dziewczyna zdradzała i wtedy nie było problemu, a teraz Justin wykonał skok w bok i od razu drama. Spokojnie, to tylko jeden rozdział :)
2)Drugi punkt dotyczy charakteru Justina i Vanessy. Co do Justina, mam nadzieję, że opisał swoje emocje w tym rozdziale wystarczająco i zrozumieliście, co siedzi w Justinie i jakie były jego ostatnie stosunki z Nataszą. A co do Vanessy, ona jest tajemnicą, której jeszcze NIE ODKRYŁAM PRZED WAMI, co oznacza, że nie możecie oceniać jej jako anioła bądź jako diabła, bo o niej jeszcze nic nie wiecie. Poczekacie rozdział, dwa, a przekonacie się, czy to wzburzenie było potrzebne. Nawet zawarłam w jej rozmowie z Justinem (pod koniec) pewne zdanie, które daje do myślenia. Tak więc SPOKOJNIE, proszę o SPOKÓJ :)
Ps. I w ostateczności wyszła mi długa notka pod rozdziałem, a chciałam tego uniknąć :')