środa, 30 września 2015

Rozdział 28 - Mój synek...

Natasza

Myliłam się, mówiąc, że widziałam w życiu wszystko. Myliłam się, myśląc, że doświadczyłam wszystkich chwil smutku i szczęścia. Teraz dostrzegam swój błąd. Stałam na samym początku drogi prowadzącej przez poznanie świata. I nie byłam pewna, czy chcę postawić chociaż jeden krok w przód. Już teraz ten świat mnie zniszczył. Pożarł, a potem bez wyrzutów wysrał.
Dłoń Justina drżała. Wciąż trzymał w niej moją. Nie patrzyłam na niego, nie patrzyłam na oprawców. Powieki zaciskałam tak mocno, jakbym chciała w ten sposób bardziej dosadnie odciąć się od przesiąkniętej stęchlizną i zapachem seksu piwnicy. Zamykając oczy tak mocno nie pozwalałam nawet wypłynąć łzom. Ale pod powiekami topiły gałki oczne, obmywały z każdej strony. Prawdziwa powódź bez kropli deszczu. Cisza była zbyt przerażająca. Bardziej nawet, niż parszywe twarze oprawców z Tysonem na czele. Otworzyłam oczy, ale udało mi się zerknąć jedynie na czubki ich butów. Drogich. Przy stopach Justina, przed materacem starej sofy przepełnionej wieloletnim dymem papierosowym, leżało ciało pięknej, młodej dziewczyny. Zakrwawione włosy Jazzy i stróżka krwi wypływająca z jej ust były znacznie gorszym widokiem niż bezczelne, pewne siebie uśmiechy ludzkich potworów. Ale przynajmniej nie cierpiała. Też chciałabym umrzeć. Jedna chwila. Jeden moment. Strzał. A potem wieczny spokój dwa metry pod ziemią, pośród ścian trumny z surowego drewna. Może mogłabym o to poprosić? Wystarczy się odezwać. Dasz radę, Nataszka. Dasz radę. I będzie tak pięknie. Zapomnisz o bólu. Zapomnisz o upokorzeniu. Brutalny gwałt powtórzony dwukrotnie nie będzie miał dla ciebie żadnej wagi. Utraci znaczenie. Będzie cisza, będzie spokój, będzie szczęście. Może być tak pięknie. Wystarczy przecież poprosić.
Justin wydał z siebie coś na kształt wrzasku zmieszanego z żałosnym łkaniem. Zsunął się z materaca. Padł na kolana pomiędzy odchylonym ramieniem Jazzy a jej żebrami. Ten dziki krzyk znaczył więcej niż słowa. Każda wysoka nuta emanowała rozpaczą i wściekłością. Ciało Jazzy było jeszcze ciepłe i to właśnie ciepło zatrzymało Justina na kolanach, przy niej. Jeśli doczeka chwili, w której mała, blada, martwa dłoń siostry zmieni się w kostkę lodu, Justin rzuci się na Tysona i pomimo braku siły wymierzy sprawiedliwość według własnych zasad. Zasad równie brutalnych, jakie stosował sam Tyson. Oko za oko, ząb za ząb. Mógłby zabić. Chciał zabić. 
-Tak więc, Nataszka. - Tyson nachylił się nade mną, dotknął nagiego ciała. - Bądź grzeczna, bo w przeciwnym razie skończysz jak Jazzy.
-Co ona wam zrobiła? - Nie zdawałam sobie sprawy, że jestem tak słaba, dopóki ja sama ledwo usłyszałam swój głos. Należał do kogoś innego. Do innej Nataszy. Ja przecież zawsze byłam silna. A teraz bałam się nawet odezwać.
-Ta dziwka używała ust w złym celu. 
-Nie masz prawa tak o niej mówić! - Justin wrzasnął i poderwał się z połogi. Mogłam ujrzeć jego twarz. Cała we łzach, a na policzkach smugi krwi siostry. - Nie masz prawa, skurwysynu! - Justinowi udało się nawet wymierzyć Tysonowi uderzenie w szczękę, którego czarnoskóry z pewnością się nie spodziewał. Nie był to jednak cios na tyle silny, by zwalić Tysona z nóg i zwiększyć szanse na wygraną Justina w tym niewyrównanym pojedynku.
Nagle drzwi na górnym piętrze z hukiem uderzyły o ścianę. Rozległo się echo przynajmniej czternastu stóp szurających na posadzce. Następnie na blaszanych schodach. Ogłuszający krzyk stłumiony przez maskę dotarł zza pancernych drzwi. Wszystko działo się tak szybko. Zdążyłam jedynie przez wstrząsy bólu chwycić stary, stęchły koc i zarzucić go na roznegliżowane, posiniaczone ciało. Przez łzy, tym razem ulgi i radości, dostrzegłam, jak grupa uzbrojonych policjantów wykręca w tył umięśnione ramiona oprawców i naznacza ich nadgarstki kajdankami. Nie mieli szans na ucieczkę. Żaden nawet nie próbował. Jedno wyjście pilnie strzeżone przez mundurowych i żadnego okna, przez które można by czmychnąć na podwórze, później przez dziedziniec, z rozpędem wpaść do samochodu i odjechać, paląc gumę w oponach. Ponad to, dziedziniec przed fabryką nie był pusty. Kilka radiowozów obstawiło teren. W odpowiednich miejscach rozmieszczeni byli snajperzy. Nie było mowy o spudłowaniu. Nie mieli do czynienia z drobnymi złodziejaszkami czy początkującymi dilerami, którzy szprycowali narkotykami dzieciaki, dokładając białą śmierć do apetycznych i początkowo, na zachętę, darmowych cukierków. 
-Uspokój się! - jeden z policjantów, ten najwyższy, najbardziej umięśniony, wzbudzający respekt w czystej postaci, ryknął Justinowi w twarz. Lecz szatyn ani myślał poskromić złości. Czy mogłam mu się dziwić?
-Oni zabili moją siostrę. Zgwałcili dziewczynę. Chcieli odebrać wszystko, co kocham - na koniec głos mu się złamał i zadrżał razem ze łzami. Słona fala obmyła policzki, wargi, podbródek. A on nadal drżał. A on nadal umierał. I potrzebował mnie, a ja potrzebowałam jego.
-Justin - wyszeptałam ledwo słyszalnie. 
On jednak czuły był na każdy szept. Natychmiast zarzucił głową w moją stronę. Podszedł powoli, padł przede mną na kolana. Objęłam go całego na tyle, na ile pozwalała mi długość chudych ramion. A kiedy znalazł się w moich objęciach, kiedy poczuł moje ciepło, wybuchnął głośnym, długo wstrzymywanym płaczem. Trząsł się. Wciąż pociągał nosem, jakby chciał w ten sposób powstrzymać łzawiące drgawki. Musiałam trzymać go mocniej, gdy dwoje policyjnych techników wynosiło wciąż ciepłe ciało Jazzy. Justin chwycił się mnie. Nie zamierzał puścić, dopóki koszmar nie minie. A on nie minie nigdy. Będzie się jedynie pogłębiał, wciągając w swój wir coraz to nowe ofiary. Bałam się, ale byłam dzielna. Dla niego. Dla tego, który był dzielny dla mnie.
-Musicie pojechać z nami. - Policjant dotknął ramienia Justina. Ten natychmiast strącił dłoń, która opadła w przestrzeń i zaczęła jak wahadło kołysać się przy biodrze.
Ostatni mężczyzna wyszedł z pomieszczenia. Nie odszedł daleko. Zatrzymał się zaraz za drzwiami. Czekał, paląc papierosa. Nowa dawka dymu wpłynęła przez dziurkę od klucza. I znów nie było czym oddychać.
-Justin, poradzimy sobie, słyszysz? - Ujęłam jego twarz dłońmi. Spojrzałam w przekrwione, pełne świeżych, słonych jak ocean łez, oczy. Przytaknął głową ze znikomą pewnością. - Jeśli ja dam radę, ty również musisz.
-Jesteś najdzielniejszą osobą, jaką znam - wychrypiał pełnym emocji głosem. Na tę chrypę składały się rozpacz, ból i niepohamowana wściekłość względem świata.
Wplątał palce w moje włosy i oddał czuły pocałunek na środku czoła, pomiędzy brwiami. Już się go nie bałam. Nie jego.
Drżącymi dłońmi odziałam nagie, posiniaczone ciało strzępami starych ubrań. Wyciągnęłam nogi spod uścisku ramion. Samo ich wyprostowanie przyniosło ból. Bose stopy dotknęły chłodnej, wilgotnej podłogi. Znów zadrżałam. Justin zarzucił na moje ramiona cienki koc. Zrzuciłam go z przepraszającym wyrazem twarzy. Przypominał mi o piwnicznym piekle. Twarz od łez miałam tak mokrą, że przez moment poczułam się jak podczas wzbierającej na sile ulewy. Oczy były burzowymi chmurami. Oberwały się i hamowanie kropel wydostało się spod ich władz.
Doszłam do drzwi, szurając butami po posadzce. Bolało. Bolało bardzo. Bolała każda część ciała i bolała poważnie naderwana godność. Trzymałam się na prostych nogach i zaciskałam zęby tylko dla Justina. Musiałam być silna, aby on również mógł być silny. I tylko dlatego nie poddałam się w drodze do schodów, a potem wdarłam się po nich na parter. Szorstka dłoń trzymająca moją już nie wzbudzała lęku. Należała przecież do niego. 
Im bliżej drzwi, tym więcej świeżego powietrza. Prawdziwe błogosławieństwo po zapachu wilgoci, brudu i poniżenia. Słońce poraziło oczy przyzwyczajone do piwnicznych ciemności, ale nie wysuszyło łez. Dziedziniec przed fabryką żył własnym życiem, lecz wszystko zdawało się być pokryte grubą warstwą szarości. Tak naprawdę jeszcze nie dotarło do mnie to, co wydarzyło się w podziemiach fabryki. Justin zdawał się czuć za nas dwoje. Życie płynęło w spowolnionym tempie. Koła policyjnego radiowozu kręciły się wolniej. Ja poruszałam się wolniej. Wraz ze mną zatrzymał się cały świat. Byłam otępiała zupełnie jak po całkiem czystym gramie heroiny. A przecież nic nie brałam. Otumanił mnie ból.
Wsiedliśmy na tyły policyjnego samochodu. Ubłocony, gdzieniegdzie zarysowany. W środku czysty, ale gdy tylko ruszyliśmy, poczułam mdłości i uderzenie gorąca. Nacisnęłam przycisk na drzwiach. Okno otworzyło się automatycznie do połowy. Wtedy zsunęłam dłoń na kolana, później wsunęłam ją pomiędzy palce Justina. Zbliżył wierzch do ust, musnął i schował w głębi kieszeni. Wyjrzałam przez okno, choć tak naprawdę nie widziałam nic. Jedynie małe plamy i smugi na szybie. Mijaliśmy osiedle bloków rodzinnych, zapuszczone kamienice z surowych cegieł. Później park miejski i dzielnice robotnicze. Przemknęliśmy przez centrum. W oddali zamigotał napis na szyldzie zdobiącym ośrodek uzależnień[*]. "Pierwszym krokiem jest chęć". Ja tej chęci w sobie nie miałam. Ani chęci, ani siły. Nie doszukałam się nawet sensu. Teraz chciałam się tylko naćpać. Naćpać, żeby zapomnieć. Żeby się naćpać, musiałam się puścić. A na samą myśl o seksie z kimkolwiek znów moczyłam policzki. Zostanę więc trzeźwa, z nienaruszoną pamięcią, w pełni świadoma.
Komisariat. Ten sam, spod którego porwał mnie Tyson. Ten sam, na którym maleńki ułamek mojego serca pokochał Justina. Westchnęłam głośno i pociągnęłam klamkę do siebie. Zamek puścił. Otworzyłam drzwi, gdy tylko kierowca zatrzymał się na tyłach budynku. Parking otoczony był płotem. Dla bezpieczeństwa. Choć i tak jeden radiowóz miał porozbijane szyby, wgniecioną maskę i zdrapany lakier. Oficerowie szli pierwsi. Razem z Justinem podążaliśmy kilka kroków za nimi. Jak dwa zbite psy, jedno gorzej wyglądające od drugiego. Zaczęłam doceniać swoją siłę. Byłam poniewierana przez wielu mężczyzn z dworca. Przez ludzi, przed którymi płaszczyłam się jak dziwka, by tylko otrzymać kilka dolarów. I dzięki temu teraz czułam w przeważającej mierze ból fizyczny. Do utraty godności i szacunku do samej siebie zostałam przyzwyczajona przed kilkoma miesiącami. Wyszło mi to na dobre. Nie załamałam się. Teraz już nawet nie płakałam. Byłam jeszcze bardziej obojętna. Jak typowa ćpunka. Trociny zamiast mózgu i kamień w miejscu serca. 
Justin przytrzymał przede mną drzwi. Weszłam do środka. Znów ta nienaturalna cisza. Wolałabym harmider i głośne rozmowy. Echo kroków irytowało. Byłam przewrażliwiona nawet na punkcie głośniejszych oddechów Justina i regularnego pociągania nosem. Dlatego też uderzałam stopami o kafle głośniej, by zagłuszyć resztę odgłosów. Dzisiaj czułam wszystko ze wzmożoną siłą. Korytarz ciągnął się w nieskończoność. Na końcu czekały na nas otwarte na oścież drzwi i młoda policjantka w progu. Poprawiała blond włosy związane gumką z tyłu głowy. Zaprosiła nas gestem ręki i poleciła, abyśmy usiedli na biurowych krzesłach przed biurkiem. I zaraz zacznie pieprzyć, że musi sporządzić raporty. A później zaparzy sobie kawę i przystąpi do pisania. Posłucha, pokiwa głową, udając zainteresowanie. Koniec końców zapomni o całej sprawie w przeciągu godziny, kiedy wróci do domu, do męża i będzie rozkoszować się doskonałym życiem.
-Jak się nazywasz? - Zaczęła ode mnie. Usiadła za biurkiem, otworzyła teczkę z czystą kartkę i przyłożyła kraniec długopisu do lewego górnego rogu.
-Natasza Reed - odparłam beznamiętnie. Nie spojrzałam na nią. Białe sznurowadła w jej butach były ciekawsze niż twarz ubrana w fałszywe zainteresowanie.
Kobieta zmarszczyła brwi. Zamiast zapisać nazwisko na pustej stronie, wpisała moje dane w komputerową bazę danych. Przez chwilę wpatrywała się w monitor, po czym odłożyła długopis na skraj biurka i oparła się o drewniany blat obiema dłońmi.
-Wiesz, że jesteś poszukiwana, prawda? Twoi rodzice złożyli zawiadomienie przed kilkoma miesiącami.
-Gdyby zależało mi na skontaktowaniu się z nimi, zrobiłabym to, nie sądzisz? - mruknęłam niegrzecznie, patrząc kobiecie w oczy. Zbiłam ją z tropu.
-Poczekajcie tutaj, za moment wrócę. - Odsunęła fotel na małych kółkach, wstała, poprawiła mundur na piersi i raźnym krokiem przeszła przez drzwi, szczelnie zamykając je za sobą.
-Świetnie - warknęłam, opierając głowę na ramieniu Justina siedzącego na sąsiednim krześle. - Teraz zadzwoni do moich rodziców, którzy zabiorą mnie z powrotem do domu.
-Tam będziesz przynajmniej bezpieczna. - Jego szept stłumiony był chrypą. 
-Co mi po bezpieczeństwie? Chcę ciebie, Justin. Tylko ciebie.
-A ja chcę, żebyś była bezpieczna, żeby nigdy więcej nikt cię nie skrzywdził, żebyś nie musiała płakać, żebyś nie musiała się bać.
-Nic nie rozumiesz, Justin - westchnęłam głośno. - Bolało, z tym się zgodzę. Bolało cholernie. Ale oni nie zrobili ze mnie większej dziwki, niż ja sama z siebie robię. Poniżyli mnie tak, jak każdy facet, który we mnie wsadził. Cierpiałam znacznie wcześniej, na swoje własne, cholerne życzenie. Tysona i tych skurwieli już nie ma. Pójdą siedzieć. Nie dożyjemy ich wyjścia, nie musimy się bać.
Justin potrzebował wsparcia bardziej niż ja. Obwiniał się za śmierć Jazzy. Obwiniał się za moje krzywdy. Niepotrzebnie. Ścisnęłam jego dłonie w swoich. Spojrzał na mnie z bólem w oczach. Przysunął krzesło bliżej mojego. Przepraszającym spojrzeniem próbował odkupić część win. A przecież ja nie miałam mu czego wybaczać. W moim bólu nie było ani grama jego winy.
-Jesteś najodważniejszą, najsilniejszą osobą, jaką kiedykolwiek poznałem. Każdy na twoim miejscu zalewałby się łzami, a ty nade wszystko potrafisz podnieść na duchu nie tylko siebie, ale również mnie. Czy cokolwiek byłoby w stanie cię złamać?
Kąciki moich ust drgnęły. Dotknęłam roztrzęsioną dłonią policzek Justina przybrudzony krwią. Starłam jedną z zaschniętych smug.
-Jest coś, co byłoby w stanie mnie zniszczyć - tchnęłam w jego usta. - Żyję dzięki tobie. Jeśli ciebie zabraknie, również mnie nie będzie.
-Dziękuję, Natasza - wymamrotał przez łzy, które usilnie starał się otrzeć przybrudzonymi rękawami.
-Za co?
-Za to, że nie potrafisz się poddać i podczas kiedy inni robią krok w tył, ty robisz dwa w przód.
I wtedy ja również zalałam się łzami. Nie mając nic, posiadałam największy, najcenniejszy skarb. Miłość do człowieka, który darzy mnie uczuciem równie silnym. Czas stanął w miejscu. Szatyn objął mnie ramionami, delikatnie, aby nie wystraszyć, czule. W jego objęciach znajdował się sens mojego życia, sens istnienia, sens walki, sens każdego oddechu. Justin pragnął dać mi do zrozumienia, że jest moim przyjacielem i teraz, gdy potrzebuję go najbardziej, mogę, a wręcz powinnam otworzyć się przed nim, wyrzucić z serca wszystko. Zaczniemy płakać wspólnie, ale potem oboje odczujemy błogą ulgę.
-To było obrzydliwe - zapłakałam w jego ramię. Natychmiast przyciągnął moją głowę bliżej. W ostateczności położyłam policzek na jego udzie. - I cholernie bolało. Jakby ktoś rozrywał mnie od środka. Jakby ktoś palił mnie od wewnątrz - kontynuowałam cicho, apatycznie. Justin głaskał mnie po włosach. I przede wszystkim był. - Poczułam się jak szmata, ale nie pierwszy i nie ostatni raz. Przywykłam. Po prostu... Chcę, żeby zapłacili za to, co zrobili mi, co zrobili Jazzy, co zrobili tobie. Dlatego powiem wszystko, co trzeba. Będę silna. Dopiero po zeznaniach, po przesłuchaniach i całej tej szopce pozwolę sobie na więcej łez. Teraz chcę grać silną, ale wiedz, że taka nie jestem. Po prostu dobrze udaję.
Justin pochylił się nade mną, leżącą na jego kolanach, i w ten sposób przytulił. Odgarnął kosmyk włosów z policzka, pocałował czule, a potem znów przytulił i trwaliśmy w uścisku, dopóki policjantka nie wróciła do pokoju. Trzasnęła drzwiami, stawiała głośne kroki w drodze do biurka. Odkaszlnęła, gdy zasiadła na fotelu obitym skórzaną tapicerką. Stuknęła końcówką długopisu w biurko. Oczekiwała naszej uwagi. W końcu, po kilku kolejnych próbach, podczas których uderzała długopisem o blat, lub kaszlała pod nosem, Justin usiadł prosto. Podążyłam w jego ślady. Spojrzałam na kobietę w mundurze. 
-Dzwoniłam do twoich rodziców. Powiedziałam im w skrócie, co się stało i przez co przeszłaś. Pojawią się w przeciągu dziesięciu minut. 
-Zajebiście - skomentowałam, otaczając się ramionami Justina. - Nie pomyślałaś, że skoro uciekłam z domu i unikam kontaktu z rodzicami, to po prostu nie chcę ich widzieć?
Policjantka udała, że niczego nie usłyszała. Spisała na górze kartki numer protokołu i tytuł, po czym ponownie spojrzała na nas.
-A ty jak się nazywasz? - zadała pytanie Justinowi, po spisaniu mojego nazwiska w pustym polu.
-Justin Bieber - odparł półgłosem.
Kobieta wpisała dane Justina na klawiaturze. Odnalazła kilka notowań w policyjnej bazie i to nie wzbudziło u niej zaskoczenia. Zaraz jednak zmarszczyła brwi, przyjrzała się ekranowi dokładniej. Znalazła haczyk.
-Zdajesz sobie sprawę, że ciebie również szukają rodzice? 
Policjantka zdziwiła nie tylko Justina, ale również mnie. Szatyn wypuścił z płuc długo wstrzymywany oddech i złapał się za głowę. Z opowieści Justina wiem, że nie widział rodziców od ponad trzech lat, kiedy to krótko po ukończeniu pełnoletności uciekł z domu i zamieszkał na ulicy.
-Ile masz lat? Jeśli nie jesteś pełnoletni, mam obowiązek powiadomić również twoich rodziców.
-Dwadzieścia jeden, nie zawracaj sobie mną głowy - rzucił krótko. - Ale czegoś tu chyba nie rozumiem. Nie trafiłem na policję po raz pierwszy. Dlaczego nigdy nie zostałem poinformowany, że szukają mnie rodzice?
Kobieta wykonała kilka kliknięć myszką na ekranie, skupiła wzrok na małych literkach rozmazujących się przez dawno niewymienioną kartę graficzną, po czym ponownie spojrzała na zdezorientowanego Justina.
-Ponieważ zawiadomienie zostało złożone przed miesiącem.
Justin mocniej zacisnął ramiona na mojej talii. Był zdenerwowany i nie mogłam mu się dziwić, że reagował w podobny sposób. Sama byłam porządnie zaskoczona. Co prawda nigdy nie rozmawialiśmy z Justinem na temat jego rodziny. Niewiele o nim wiedziałam.
-Moment. - Policjantka znów zmarszczyła brwi. Odnalazła kolejny haczyk. - Zamordowana dziewczynka była twoją siostrą, tak?
-Tak - Justin warknął nerwowo. Każda wzmianka o Jazzy jeszcze przez wiele tygodni będzie wzbudzać u niego złość i smutek jednocześnie.
-W takim razie, czy tego chcesz czy nie, musimy zawiadomić twoich rodziców, choćby ze względu na nią. Takie mamy procedury. - Odłożyła myszkę na skraj biurka, wstała z fotela i ponownie zniknęła za drzwiami, uprzednio wypowiadając ciche - Przykro mi.
Wszystko spadło na nas jak grom z jasnego nieba. I jedynie uścisk Justina mógł przywrócić mi wiarę w ukrytą siłę. Ukryłam się w materiale jego bluzy. Schowałam głowę pod i przytuliłam policzek do jego brzucha. Oddychał spokojnie, jakby spał. Chciałabym zasnąć chociaż na moment. We śnie wszystko wydaje się tak proste. Jeden krok rozwiązywał każdy problem. Gdyby tylko życie było niekończącym się snem.
-Justin? - Wychyliłam się zza materiału bluzy i spojrzałam mu w oczy. - Dlaczego tak właściwie uciekłeś z domu?
-Nie chcę o tym rozmawiać - rzucił krótko.
-Ale ja chcę. Proszę, powiedz mi. Nic o tobie nie wiem, Justin. A za moment będę miała okazję poznać teściową.
Chłopak westchnął głęboko. Zarzucił na głowę duży kaptur. Chciał ukryć się w nim przed światem. Tylko mnie dopuszczał do swojego serca.
-Mój ojciec pił, nie miał pracy. Wyżywał się przede wszystkim na mnie. Chciałem chronić przed nim i matkę, i przede wszystkim Jazzy, żeby nigdy jej nie tknął. Przez długie lata miałem nadzieję, że matka w końcu się odważy, że przeciwstawi się ojcu, że od niego odejdzie, że zacznie mnie, kurwa, bronić. A ona zawsze zasypywała mnie tą samą śpiewką. "Wszystko będzie dobrze, Justin. Zobaczysz". I tak każdego dnia. Ten drań mnie katował, a ona przyglądała się wszystkiemu ze stoickim spokojem. Nienawidzę jej za to w równym stopniu co jego. - Tyle bólu kosztowało go przywołanie wspomnień, a i tak czułam, że nie powiedział mi wszystkiego.
-Justin, twój ojciec tylko cię bił, czy to nie wszystko? Jest jeszcze coś, o czym nie chcesz mi powiedzieć?
-To naprawdę nie ma teraz znaczenia. - Pierwszy raz słyszałam w głosie Justina prawdziwy wstyd. - Jazzy powiedziała mi, że rodzice się rozstali, a matka zaczęła nowe życie. Mimo to nie chcę jej znać. Zawodziła mnie przez lata. Niczym tego nie odkupi.
-A będę mogła ją poznać? - spytałam z nadzieją, ponownie opadając na jego kolana. Jako jedyny dawał mi poczucie bezpieczeństwa.
-Jeśli tego chcesz - mruknął smętnie, nachylił się nade mną i delikatnie, niezwykle czule, ostrożnie musnął moje wargi. - Kocham cię, pamiętaj o tym.

***

Dom po środku ulicy w jednej z bogatszych dzielnic. Ledowe oświetlenie przy suficie i pod przeszklonym blatem wykwintnie zastawionego stołu. Cicha, smętna muzyka w tle. A salon rozbrzmiewał głosem rozmów i śmiechów. Płynęły opowieści przy drogim, wytrawnym winie, ustalenia biznesowe. Dwie pary w sile wieku prowadziły dyskusje o życiu, o interesach, wplatając w rozmowy żarty i kawały. Po jednej stronie państwo Reed, rodzice Nataszy. Kobieta ubrana w elegancką sukienkę i szpilki z najnowszej kolekcji, mężczyzna w czarnym, szytym na miarę garniturze. Po drugiej stronie Patricia Bieber wraz z nowym partnerem, trzydziestosiedmioletnim Alexem Russo. Ubrani wcale nie mniej elegancko niż właściciele willi. Posyłali gospodarzom uśmiechy, sącząc wino kropla po kropli.
-Słyszałem, że twój nowy projekt wchodzi niebawem na wschodnie rynki - pan Reed, Mike, zwrócił się do Alexa, wznosząc toast.
-Tym razem dopisało mi szczęście.
Alex i Mike znali się jeszcze z czasów studiów. Alex studiował architekturę, natomiast Mike prawo. Państwo Reed utrzymywali regularny kontakt teraz również z nową partnerką życiową Alexa, Pattie. Kolacje przy bogato zastawionym stole, imprezy biznesowe, bankiety. Nie zdawali sobie sprawy, że łączy ich znacznie więcej, niż interesy i zamożne towarzystwo.
-Wspaniała fryzura, Pattie. Co to za fryzjer? Znam go? - Alison Reed obdarowała rozmówczynię komplementem, dolewając do kieliszka wina.
-Nowy salon na Avenue Street - odparła, unosząc delikatne fale na włosach. - Jest genialny, naprawdę polecam.
Sielankę przerwał dźwięk telefonu Alison. Kobieta przeprosiła pozostałych i sięgnęła po kopertówkę leżącą na kolanach, skąd wyjęła dotykowy telefon. Nieznany numer. Odebrała, witając rozmówcę z klasą.
-Witam, nazywam się Margaret Johnson, komenda policji przy 10th Street. Dzwonię w sprawie pani córki, Nataszy Reed. Została przywieziona na komisariat, by złożyć zeznania - policjantka wstrzymała na moment oddech, a później dodała - Pani córka została zgwałcona. Proszę natychmiast przyjechać.
Roztrzęsiona Alison przyłożyła do ust dłoń, a pod powiekami poczuła łzy. Teraz nie bała się nawet, że słone krople rozmażą perfekcyjny makijaż.
-Będziemy za dziesięć minut.
Upuściła komórkę na stół. Zwróciła uwagę męża oraz pary przyjaciół. Mike natychmiast objął żonę ramieniem i spojrzał na nią zmartwiony.
-Alison, skarbie, co się stało?
-Dzwonili w sprawie Nataszy - wydukała z trudem. Szok nadal pożerał jej umysł i serce. Jej córka. Jej mała córeczka.
-Kochanie, co się dzieje? Gdzie ona jest?
-Została zgwałcona. - Alison wybuchnęła gwałtownym płaczem. Oparła czoło na ramieniu męża i chwyciła skrzydła marynarki w pięści. - To nasza wina. Pozwoliliśmy, by została skrzywdzona. Nasza malutka córeczka. - Nie była w stanie mówić dalej. 
I nagle, jakby tego było mało, odezwał się telefon Pattie Bieber. Kobieta ostatni raz spojrzała smutno na przyjaciółkę, po czym odebrała niepokojący telefon.
-Witam, nazywam się Margaret Johnson, komenda policji przy 10th Street. Rozmawiam z panią Patricią Bieber? - sztywny, oficjalny głos zaalarmował Pattie.
-Tak, o co chodzi?
-Bardzo mi przykro. Pani córka, Jazmyn, została dzisiaj zamordowana. Pani syn jest na komisariacie w celu złożenia zeznań. Proszę przyjechać jak najszybciej.
W przeciwieństwie do Alison, Pattie nie odezwała się słowem. Upuściła komórkę, która z hukiem roztrzaskała się na wypolerowanych panelach. Niemal zemdlała. Traciła przytomność, gdy uderzająca fala gorąca zalała jej ciało. Dzięki Bogu, Alex w samą porę chwycił jej słabnącą postać w ramiona.
-Pattie, co się dzieje? Jesteś strasznie blada.
-Moja córeczka - wyszeptała roztrzęsiona. - Moja córeczka została dzisiaj zamordowana.
Łzy i ból zapełnił cały bogato urządzony salon. Przez kilka minut nikt nie potrafił się odezwać, po podłodze biegała zatem jedynie cisza. Przerażająca. Krępująca. I taka obca.
-Dlaczego mam przeczucie, że te sprawy łączą się ze sobą? - odezwał się po kilku chwilach Alex, odgarniając jasną grzywkę ze spoconego czoła.
Alison spojrzała na męża, który natomiast wbił wzrok w panele. Odkaszlnęła cicho i zaczęła:
-Nasza najmłodsza córka, Natasza, której nie mieliście okazji poznać, uciekła z domu kilka miesięcy temu. Spotkała jakiegoś chłopaka. Nie mamy z nią kontaktu.
-Moja córeczka uciekła prawie pół roku temu. Mam również syna. Jego nie widziałam już od przeszło trzech lat.
Nagle w głowie Mike'a zaświeciła się czerwona lampka. Zaczął łączyć wszystko w całość i doszedł do jednego wniosku - to nie mógł być fatalny zbieg okoliczności.
-David! David, zejdź do nas! - krzyknął niespodziewanie, pocierając jedną dłonią ramię małżonki. 
Wszyscy spojrzeli na niego zdziwieni. Nic nie rozumieli. Pozostało im jedynie czekać, aż głośne kroki na schodach sprowadzą Davida na parter. Młody mężczyzna potarł dłonią kilkudniowy zarost. Stanął przed rodzicami z uniesionymi brwiami. Nie wyglądał dobrze. Podkrążone oczy dawały świadectwo nieprzespanych nocy, a kawa, którą zaczął pić na potęgę, znacznie podnosiła mu ciśnienie i od niedawna sięgał po tabletki na serce. Praca w cieszącej się wysoką renomą kancelarii nie była na jego nerwy.
-Czy wiesz, jak nazywa się chłopak Nataszy? - spytał ojciec, zaciskając rękę na ramieniu zdezorientowanego syna. - Odpowiedz, David. To bardzo ważne.
Chłopak spojrzał na twarze rodziców, później zlustrował roztrzęsionych gości. Niewiele rozumiał, ale czuł unoszącą się w powietrzu desperację i rozpacz. Sprawa była na tyle poważna, że zdołała poruszyć serce Davida. Zmiękł.
-Justin Bieber - odparł cicho i natychmiast obrócił się na pięcie, by wbiec po schodach i zamknąć się za drzwiami sypialni.
W oczach Pattie pojawił się nieznany dotąd błysk. Kobieta przyłożyła dłonie do ust, opuszki palców zamoczyła we łzach w kącikach oczu.
-Justin - powtórzyła. - Mój synek.







* wspomniany ośrodek uzależnień to dziwnym trafem ten sam, w którym rozgrywała się akcja My heaven


~*~


No dobra, zupełnie tego nie planowałam, zupełnie c;


Polecam
http://three-soul-one-love-jb.blogspot.com

poniedziałek, 21 września 2015

Rozdział 27 - Rozpacz, jakiej nie czułem jeszcze nigdy...

Justin

Pierdolone psy i ich pierdolone przepisy, rozsiewające dookoła wyłącznie problemy. 
-Mówiłem ci, że nic z tego nie wyjdzie. Na ciebie patrzyli jak na dzieciaka z podstawówki, a na mnie jak na pierwszego zakwalifikowanego do masowego pogrzebu ćpunów zebranych z ulicy - warknąłem wściekle - choć znając życie na 18th Street nawet nie raczyliby zajrzeć.
Byłem wściekły. Bardziej wściekły niż po pierwszej kłótni z Nataszą, bardziej wściekły niż kiedykolwiek. Mój zaniedbany wygląd nie dawał im pieprzonego prawa do przedmiotowego traktowania mnie. Uwaga - ja również czułem i również potrafiłem nocą płakać przez cholernych ludzi.
-Justin, uspokój się. Nerwy w niczym nam nie pomogą. - Jazzy położyła dłoń na moim ramieniu, ale strąciłem ją szybciej, niż najnowszy model ferrari dochodzi do setki. Nie potrzebowałem pocieszenia.
-Nerwy w niczym nie pomogą - powtórzyłem z kpiną. - Wiem, że w niczym nie pomogą, ale mogę sobie bynajmniej ulżyć. Lubię przeklinać i podoba mi się świadomość, że nigdy się z tego nie spowiadałem.
-Jesteś popieprzony, ale mimo to cię kocham.
Przemierzyliśmy długi, prosty korytarz na komisariacie i dotarliśmy do ciężkich drzwi przy wyjściu. Intuicja podpowiadała mi, że coś jest nie tak, dlatego pragnąłem jak najprędzej pochwycić Nataszę w ramiona. Nie umiałbym obronić jej przed gniewem Tysona, ale przynajmniej próbowałbym, zamiast siedzieć na jednym z twardych i należących do wyjątkowo niewygodnych krzeseł przed biurkiem zarozumiałego oficera dyżurnego szczycącego się świeżo uprasowanym mundurem i pomarańczą z południa zamiast tanim, obitym jabłkiem na drugie śniadanie. 
Uderzyło w nas powietrze zmieszane z zapachem spalin. I nic nie było tak jak wcześniej. Wchodząc do budynku komisariatu zostawiałem Nataszę przy pierwszym schodku, teraz nie było jej nigdzie wokoło. Chyba nie było niczym dziwnym, że w przeciągu sekundy dopadły mnie najgorsze obawy dotyczące jej życia i bezpieczeństwa. Kazałem jej czekać, nie oddalać się nawet na krok. Nie odeszłaby nigdzie z własnej woli. Powietrze przeszył pisk opon. Gwałtownie odwróciłem głowę w kierunku pobliskiego baru z wyblakłym szyldem. Spod krawężnika ruszył sportowy samochód z przyciemnianymi szybami. Bez wątpienia mógłby należeń do ruskiej mafii. I nie zwróciłbym na niego większej uwagi, gdyby dłoń Jazzy raptownie nie złapała mojego rękawa.
-Tyson czasami jeździł tym samochodem - wydyszała na jednym tchu, a gdy skończyła, nie mogła zaczerpnąć kolejnego wdechu.
Nie wiem, czy to naturalny odruch, ale moje stopy zamiast pobudzić się do biegu, wtopiły się w ostatni stopień schodów. Zupełnie jakbym miał w podeszwach ogromny kawał ołowiu, który uniemożliwiał podniesienie nogi, nie mówiąc nawet o ruszeniu na przód. Strach. Z pewnością czułem strach i nawet odrobinę nie bałem się o siebie, tylko całość przekładałem na troskę o Nataszę. Gdybym wziął ją ze sobą, gdybym nie pozwolił zostać samej przed komisariatem, gdybym nie był tak cholernie głupi, gdybym zamiast uschniętego kawałka gówna miał w czaszce mózg, ona byłaby teraz w moich ramionach. Może zła, może smutna i zapłakana, ale byłaby. 
-Jazzy, proszę, powiedz mi, że wiesz, dokąd mogli ją zabrać - odezwałem się dopiero w chwili, w której czarne Audi skręciło na drugiej z kolei przecznicy. Prędzej nie potrafiłem. Tak po prostu, głos uwiązł mi w gardle. 
-Mam przypuszczenia - odparła ze strachem, ale nawet przerażenie kazało jej używać mało zrozumiałego dla mnie języka. Nie oszczędziłem więc dziewczynie pełnego irytacji spojrzenia. - Wszystkie czarne interesy załatwiał w podziemiach starej fabryki przy 12th Street. - W jej oczach dostrzegłem coś dziwnego. Jakby litość, może współczucie? 
-Dlaczego, do cholery, patrzysz na mnie w ten sposób? - rozeźliłem się, zaciskając i rozluźniając pięści. Zbiegłem po schodach i ruszyłem w kierunku fabryki. - Muszę tam iść. Muszę się upewnić, że nie dotkną jej małym palcem.
-Justin - przerwała mi przez łzy. - Oni ją... - próbowała kontynuować, ale przerywała już po początku zdania. - Oni...
Niestety za dobrze wiedziałem, co chciała powiedzieć, ale nie przyjmowałem tego do wiadomości. Nie ją. Nie osobę tak kruchą, młodą, małą i niewinną. Nie przeze mnie. 
Ruszyłem biegiem, ale już po dwustu metrach kolana zaczęły się pode mną uginać, a w płucach paliło przez niedotlenienie i wzmożony wysiłek. Byłem słaby. Bardzo słaby. Słabszy, niż mógłbym przypuszczać. Pieprzone narkotyki rujnowały wszystko. Dalszą drogę przemierzałem więc szybkim marszem, a dwa kroki z tyłu wciąż słyszałem pochlipywanie Jazzy. Bała się, ja również się bałem, ale nie wylewałem lęków razem ze łzami. Nie miałem siły, by objąć Jazzy troskliwym uściskiem i wraz z pocałunkiem na jej gładkim czole uspokoić jej roztrzęsione ciało. Tak więc szedłem na przód, nie zatrzymując się, nie odwracając. Kluczowe znaczenie miała każda minuta, może nawet każda sekunda. A i tak męczyła mnie paraliżująco wyraźna świadomość, że nie zdążę na czas. Nie miałem szans, by zdążyć. Byłem śmieciem przemierzającym ulice w podartych butach, a oni sunęli po asfalcie czarnym Audi z rocznika 2015, paląc najdroższe papierosy do połowy, wyrzucając niedopałki na jezdnię przez elektronicznie otwierane okna i zaczynając kolejnego szluga bez najmniejszego zamiaru wypalenia go do końca.
Nie czułem się gorszy. Wcale. Może i mieli wypchane po brzegi portfele, ale w sercach świecili zatrważającą pustką. Ja za to nie miałem nawet portfela, ale moje serce czuło więcej, niż ich kiedykolwiek poczuje. Moje było rozgrzane, płonęło; ich pasowało do historii o Królowej Śniegu. W spojrzeniu nie mieli za grosz troski, a ja łagodniałem jak baranek, gdy w grę wchodziły ukochane osoby. Nie miałem ich wiele - jedynie Natasza i Jazzy - ale za jeden uśmiech na ich twarzach oddałbym więcej, niż oni za życie własnych matek. To czyniło ze mnie bogatego człowieka. Moje bogactwo nie przeliczało się na liczbę zielonych. Mój dobytek był ilością emocji mieszczących się w sercu. Doszedłem więc do wniosku, że byłem człowiekiem bogatym.
-Jazzy, co masz zamiar teraz zrobić? - spytałem na trzeciej przecznicy, gdy nie zważając na czerwone światło, przekraczaliśmy skrzyżowanie.
-Co masz na myśli? - Uniosła wysoko brwi. Podświadomie czułem, że wiedziała, o co pytam, ale odkłada odpowiedź w czasie.
-Co zrobisz teraz, gdy nie będzie przy tobie Tysona. Wrócisz do starych? Czy wylądujesz na ulicy jak my?
Jazzy westchnęła głęboko, jakby łudziła się, że wraz z powietrzem uleci z niej żal. 
-Będę musiała do nich wrócić. Nie jestem pewna, ale zdaje mi się, że rodzice się rozstali. Matka chciała coś zmienić, a ojciec wsiąkł w alkohol tak jak on w niego. Tak więc tata najprawdopodobniej nadal chleje przez całe dnie, a mama zaczęła nowe życie. Jestem pewna, że mój powrót nie będzie jej na rękę, ale nie będzie miała wyjścia. Jestem nieletnia, jej obowiązkiem jest przyjąć mnie z powrotem.
Nie rozmawialiśmy więcej. Każde wypowiedziane słowo spowalniało tempo marszu. Po dziesięciominutowej przerwie znów przebiegliśmy kilkaset metrów. Tym razem zmęczenie dało się we znaki szybciej i wyraźniej. Do tego wręcz stopnia, że kiedy bieg zmienił się w marsz, musiałem na moment przystanąć i wesprzeć się na murze pobliskiej kamienicy. Przed oczyma pojawiły się mroczki. Mocno zacisnąłem powieki, a po chwili oznaki niedotlenienia i wycieńczenia organizmu minęły i ponownie ruszyliśmy w dół ulicy. Im bliżej 12th Street byliśmy, tym głośniej w moich uszach rozbrzmiewał zdesperowany krzyk Nataszy błagającej o pomoc. Czułem wdzięczność każdemu kierowcy, który przejeżdżał szybko tuż przy krawężniku, bo warkotem silnika choć na moment zagłuszał myśli o krzywdzonej Nataszy. Nie wybaczę sobie, przysięgam, nie wybaczę.
-Wiesz, że to nie twoja wina, prawda? - Jazzy zdawała się czytać mi w myślach, ale jej dłoń, która zwykła przynosić ukojenie bólu, teraz utraciła lecznicze właściwości.
-Nie pocieszaj mnie, Jaz, bo i tak na nic się to zda. - Podziękowałem jej ledwie widocznym uśmiechem, a wyrzuty sumienia rozpoczęły pieprzony zlot w środku mojego serca. 
Opuszczona fabryka przy 12th Street nie obnosiła się złą renomą jedynie przez plotki mieszkańców. Wyglądała jak połączenie Alcatraz, domu Frankensteina i kostnicy. Razem z wiatrem owiał mnie nieznaczny strach. Stopy nawet na moment nie zatrzymały się przed przerdzewiałą bramą. Na niewielkim placu z wypaloną zielenią stało czarne Audi z przyciemnianymi szybami - to samo, które odjechało spod komisariatu z piskiem opon. Poczułem w krwi adrenalinę i przezwyciężyłem moment niepewności i zawahania. Tam była Natasza. Oni mieli Nataszę. A jeśli ktoś dotykał Nataszę choćby mały palcem, musiał liczyć się z  moją determinacją. Nie miałem siły ani utajonego sprytu. Posiadałem natomiast godność.
-Jazzy, nie chcę, żebyś tam szła - stwierdziłem krótko, kiedy dziewczyna przekroczyła bramę zaraz po mnie. - Zostań tutaj. Chociaż ty będziesz bezpieczna.
-Nie ma mowy - zaprzeczyła szybko. - Natasza została przed komisariatem i nie wyszło jej to na dobre.
-Pozwól, że sprostuję. Natasza została przed komisariatem, bo uparła się, że zostanie na zewnątrz. Ja najchętniej siłą wciągnąłbym ją na ten przeklęty komisariat. Dlatego teraz zostaniesz tutaj, usiądziesz dupskiem na krawężniku i będziesz na nas czekać.
Nie czekałem na jej odzew. Ruszyłem przez zapuszczone podwórze do stalowych drzwi fabryki. Piasek zgrzytał pod podeszwami adidasów. Pył wznosił się w powietrze z każdym krokiem. Choć deszcz padał z nieba przynajmniej przez cztery dni w tygodniu, tu wciąż było sucho, a kurz wirował w powietrzu przy najdelikatniejszym powiewie wiatru. Przerdzewiała klamka skrzypnęła cicho, gdy nacisnąłem ją całą dłonią i szarpnąłem drzwiami, aby wedrzeć się przez wysoki próg do wnętrza fabryki. Natychmiast zauważyłem dziurę w podłodze o wymiarach trzy na trzy metry i prowadzące od niej schody w podziemia. Wyobrażałem sobie parter fabryki jako pozbawiony najmniejszego szmeru magazyn. I może gdybym był tu przed godziną nie zawiódłbym przypuszczeń. Teraz jednak dziki wrzask przecinał ciszę i wtórujące mu głośne śmiechy. Krzyk, ten krzyk był dobrze znany moim uszom. Wysoki, niemalże dziecięcy głosik, w który uwielbiałem wsłuchiwać się przed snem. Teraz brzmiał jak ostatnie pożegnanie ze światem, jak przejaw zatrważającego bólu, jakby jej ciało płonęło żywcem, a cierpienie potęgowała radość oprawców.
Niewiele myśląc, puściłem się biegiem po schodach, dopadłem dłonią metalowej barierki z prawej strony i przytrzymując się na niej, przeskakiwałem po dwa stopnie, by jak najszybciej znaleźć się na dolnym piętrze. Słyszałem przynajmniej cztery głosy, ale teraz dwa ucichły. Z pewnością usłyszeli moje kroki. Musieli usłyszeć. Nawet nie starałem się zachowywać cicho. Nieznany mi dotąd mężczyzna przed czterdziestką w czarnym garniturze, a za nim Tyson w szarych dresach i skrętem między palcem wskazującym i kciukiem, wyszli z sąsiedniego pomieszczenia. Czarnoskóry uśmiechnął się parszywie na mój widok. Gdybym miał w sobie odrobinę więcej siły, zdarłbym uśmiech z jego ust. Rzuciłem się na nich i tak, jak podejrzewałem, szybko udało im się boleśnie wykręcić w tył moje ramiona. Syknąłem z bólu i poczułem się jak ciota, bo krzyk Nataszy zza starej ściany nasilał się.
-Przyszedłeś w samą porę, Justin. - Tyson wyrzucił skręta i przydeptał go podeszwą.
Znów przypomniałem sobie o głodzie.
-Gdzie ona jest, do cholery? Co jej zrobiłeś? - wysyczałem, szarpiąc ramionami, które trwały w silnym uścisku znacznie starszego mężczyzny.
-Myślę, że chciałbyś to zobaczyć, bracie.
Jednym szarpnięciem otworzył przede mną blaszane, nieszczelne drzwi. Pisk wzrósł na sile. Pod obskurną ścianą stała zniszczona kanapa obita poszarpaną, brudną tapicerką. Na betonowej podłodze utworzył się niewielki stos ubrań, poczynając od dresów i koszulki z krótkim rękawem, kończąc na białych majtkach. A na sofie leżała ona, zupełnie naga, przygnieciona nagim, ciężkim ciałem starszego mężczyzny, który gwałcił ją w sposób okrutny, brutalny i pozbawiony najmniejszych skrupułów. Łzy ciekły ciurkiem w dół jej policzków, później po brodzie i szyi. Jej nadgarstki tkwiły po obu stronach głowy pod silnych uściskiem szorstkich dłoni mężczyzny. Był brunetem o ostro zarysowanej szczęce. Jego wiek z całą pewnością przekraczał trzydzieści pięć lat. Potężny, muskularny, o stanowczym, nieznoszącym sprzeciwu wyrazie twarzy. Wykonywał mocne, brutalne wręcz pchnięcia. Nie musiał się przesadnie wysilać, by trzymać nieruchomo jej ciało. Wystarczyło, że naparł na nią i przytrzymywał w nadgarstkach. Ważył przynajmniej dwukrotnie więcej. Był wyższy o ponad głowę. I silny. Bardzo silny. Natasza próbowała za wszelką cenę wyrwać się spod jego ciała, spod góry podskórnych mięśni. Sprawiał jej niewyobrażalny ból. Nigdy nie widziałem u Nataszki tylu łez, a teraz utworzyły ścieżkę po same obojczyki. Płakała nie tylko z powodu upokorzenia. Płakała z bólu. Nie robiła tego nigdy wcześniej. Każde gwałtowne pchnięcie rozrywało od wewnątrz jej małe ciałko. Widziałem na własne oczy gwałt. Pewnego wieczoru na dworcu, gdy słońce zaszło za horyzont, a pod filarem siedziałem tylko ja i Diana - osiemnastoletnia narkomanka, z którą zamieniałem kilka zdań średnio raz w tygodniu - przyznała, że dostaje więcej za cholernie brutalny seks. Ostrzegła mnie, żebym nie reagował, czegokolwiek bym nie zobaczył. Zostałem za filarem niezauważony, kiedy ona podeszła do dwóch mężczyzn w średnim wieku. Zgwałcili ją, tak po prostu. Jednakże tamten gwałt był delikatnym uniesieniem w porównaniu do tego, co przeżywała Natasza. Z jej wargi sączyła się krew, a powieki zaciskała tak mocno, jakby łudziła się, że to uśmierzy ból. Również jej pięści były zaciśnięte. Na lewym ramieniu połyskiwał siniak. Wyglądała tak, jakby umierała. Wyraz jej twarzy powodował ból każdej cząstki w moim ciele. 
Moje przemyślenia trwały nie dłużej niż pięć sekund. Ocknąłem się i z całej siły szarpnąłem ramionami, jednakże dwóch facetów pod krawatem, w szytych na miarę garniturach, trzymali mnie stanowczo i wykręcali ręce w tył. Wyrywałem się, szarpałem, robiłem wszystko, by chociaż nieznacznie rozluźnić uścisk, a dwójka parszywych goryli za mną śmiała się pełną piersią i trzymała mnie jeszcze mocniej. Ale ja się nie poddawałem.
-Puśćcie ją, do cholery! - wrzasnąłem na całe gardło. - Zostawcie ją, błagam!
Zacząłem ryczeć, krztusić się łzami. Co gorsza, nie pozwolili mi odwrócić głowy. Tyson trzymał moją szczękę i kazał mi patrzeć, jak jeden ze skurwieli gwałci moją dziewczynę. A potem, kiedy sądziłem, że ból Nataszki minął, jeden z facetów za moimi plecami przekazał moje ramiona, które swoją drogą wciąż próbowałem wyszarpać z uścisku, Tysonowi, a sam kilkukrotnie zaciągnął się skrętem z perfidnym uśmiechem przyklejonym do ust. Nie wiedziałem, co się dzieje, ale czułem, że to nie będzie nic przyjemnego. Jak na zawołanie mężczyzna odpiął spodnie, wyciągnął pasek ze szlufek i rzucił go na ziemię. Wrzasnąłem ile sił w piersi. Ten jedynie obejrzał się przed ramię i obdarzył mnie obrzydliwym uśmiechem, odsłaniającym jeden złoty ząb - górną, prawą trójkę. Natasza wpadła w histerię, kiedy zobaczyła, że kolejny mężczyzna ściąga krawat, rozpina każdy guzik koszuli, a potem zsuwa spodnie wraz z bokserkami do połowy ud. Następnie łapie wyrywającą się nastolatkę za włosy, napiera na nią i z głośnym warknięciem wbija się do samego końca wewnątrz jej rozpalonego, obolałego ciała. Kolejny szloch dociera do moich uszu. Tym razem się poddała. Poddała się i przestała walczyć. Wyszeptała tylko ostatnie ciche "pomóż mi" w moim kierunku, a potem zamknęła oczy, zacisnęła zęby i starała się wydawać jak najmniej oznak bólu, kiedy ten kutas rżnął ją do nieprzytomności.
-Przestań, do cholery! Przestań ją krzywdzić! - krzyknąłem przez łzy już któryś raz z kolei. Nie wiem który. Przestałem liczyć po piątym, lecz nie przestałem wyrywać się z uścisku silnych łap. Tym razem odrobinę bardziej skutecznie. Goryl w garniturze musiał zaprzeć się nogami, by utrzymać mnie w tej samej pozycji. 
Było już jednak za późno. Kutas napierający na ciało Nataszy docisnął jej ręce do tapczanu, pchał mocniej, szybciej, bardziej gwałtownie. Nie wierzyłem, że sprawiało mu to przyjemność. Oni wszyscy chcieli jedynie skrzywdzić Nataszkę w najgorszy dla kobiety sposób. Nie zdążyłem jej pomóc. Brutal spuścił się w nią z głośnym "kurwa" ulatującym z ust razem z warknięciem. Poczekał jeszcze chwilę, po czym wysunął fiuta z jej ciałka, podciągnął spodnie, przywrócił skórzany pasek na poprzednie miejsce i pozapinał każdy guzik koszuli, zostawiając rozchylony jedynie śnieżnobiały kołnierzyk. Darzyłem go tak potworną, nieokiełznaną nienawiścią. Ich wszystkich pragnąłem własnoręcznie pozabijać i sprawić im tyle bólu, ile oni sprawili Nataszy. Dziewczyna nie hamowała łez. Zamiast tego przyciągnęła powoli kolana do klatki piersiowej - każdy najmniejszy ruch sprawiał jej przeraźliwy ból - i przysunęła się bliżej ściany. Bała się. Tak bardzo się bała, a ja nie mogłem zrobić nic, by jej pomóc.
-Podobało ci się małe przedstawienie, Justin? - Tyson podszedł do mnie na tyle blisko, bym poczuł zapach dymu wypuszczonego prosto w moją twarz.
-Jesteś nic nie wartym śmieciem, nienawidzę cię! - wrzasnąłem ile sił w płucach, a po chwili zrozumiałem, jak infantylnie brzmiały moje słowa. Nienawidzić mogło dziecko z podstawówki. Ja czułem względem Tysona, względem każdego z tych mężczyzn coś silniejszego. - Co ona ci zrobiła? Nie widzisz, że to jeszcze dziecko? Jak mogłeś, skurwysynu, jak mogłeś!? - Wpadłem w szał potęgowany śmiechem Tysona i jego znajomych. Ten ostatni wciąż patrzył na Nataszę z szaleństwem w oczach. 
-To nauczka na przyszłość, bracie. Swoją drogą - to mówiąc, uderzył mnie z pięści w splot słoneczny. Zgiąłem się w pół, zadławiłem powietrzem, ale wciąż stałem na prostych nogach, przytrzymywany przez facetów, którzy wcale facetami nie powinni zostać nazwani. - Ty już swoją winę powoli spłacasz, ale brakuje mi w naszym gronie twojej uroczej, młodziutkiej siostrzyczki, która obciągała jak zawodowa dziwka. Powiem ci, kolego, że pieprzyłem i twoją siostrę, i twoją dziewczynę i naprawdę nie mogę się zdecydować, która dostarczała mi więcej rozrywki. Chyba obie zostały stworzone wyłącznie do takich celów. A teraz moi drodzy przyjaciele będą mogli przekonać się sami, która z dziewczyn lepiej sprosta ich oczekiwaniom. Powiedz więc, Justin, gdzie schowałeś Jazzy?
Poczułem chorobliwy ucisk w żołądku. Gdybym nie kazał Jazzy zostać na zewnątrz, przed bramą fabryki, i przyprowadził ją tutaj, w paszczę potwora, podzieliłaby losy śmiertelnie przerażonej Nataszy. Ta jedna myśl ugięła pode mną kolana.
Wtem, jak na zawołanie, jeden z metalowych schodów skrzypnął przeraźliwie. Zarzuciłem głowę w tył i zamarłem. Jazzy ze strachem w oczach zatrzymała się w pół kroku. Czego ta cholerna idiotka nie zrozumiała, gdy za żadną cenę nie pozwoliłem jej przekroczyć progu fabryki? Sama prosi się o ból i cierpienie.
-Kochanie, jak miło cię znowu widzieć. - Co prawda Jazzy próbowała zawrócić, ale Tyson z respektem pantery chwycił jej ramię i buchnął dymem prosto w jej twarz.
-Nie wywiniesz się, Tyson - syknęła odważnie. - Policja jest już w drodze. Zgnijesz w pierdlu, obiecuję ci to, obiecuję.
Tyson znacznie spoważniał i nieświadomie rozluźnił uścisk. Jazzy skorzystała z okazji, odepchnęła go i zaczęła uciekać w stronę stromych, stalowych schodów. Wtedy puściło się za nią biegiem czterech mężczyzn - zarówno Tyson jak i jego znajomi od brudnych interesów. Puścili moje ramiona w popłochu, pognali za Jazzy. Chciałem wierzyć, że sobie poradzi. Sam byłem zbyt zdruzgotany, by nieść jej pomoc. Zdruzgotany widokiem roztrzęsionej Nataszy skulonej w narożniku sofy. Powoli zbliżyłem się do dziewczyny i ze łzami w oczach ukucnąłem przed kanapą. Musnąłem opuszką palca jej chudą dłoń. Zareagowała tak, jakby dotykał ją jeden z tych mężczyzn. Odsunęła rękę gwałtownie, spojrzała na mnie spod rzęs, nie miała nawet czym otrzeć łez, a ja bałem się jej dotknąć, bałem się, że znów zareaguje tak, jakbym chciał ją skrzywdzić.
-Aniołku, proszę, nie bój się mnie - szepnąłem. - Przecież wiesz, że ja cię nie...
Nagły wystrzał z pistoletu przerwał moje wyjąkane zdanie. Na górnym piętrze coś uderzyło bezwładnie o podłoże, potem rozległy się kroki i głośne szuranie. Natasza odruchowo złapała mnie za rękę. Oboje wbiliśmy wzrok w schody z zardzewiałą poręczą. Wstrzymaliśmy oddech w płucach. I wtedy moje ciało ogarnęła taka rozpacz, jakiej nie czułem jeszcze nigdy. Po schodach zeszło dwóch mężczyzn, na których widok Natasza odsunęła się pod samą ścianę i zaskomlała cicho. Za nimi szedł Tyson. Lewą dłonią przytrzymywał w ustach skręta. Prawą pięść zaciskał natomiast pośród gęstych włosów o czystym, orzechowym odcieniu. Ciągnął po schodach bezwładne ciało Jazzy. Gdy zsunął się z ostatniego stopnia schodów i dalej ciągnął drobną postać po betonie, rozpościerał za sobą smugi krwi o metalicznym zapachu. Nikt nic nie mówił, piwnicę przeszywała cisza. Jedynie krople wody zebranej z nieszczelnych ścian uderzały w równych odstępach o betonową posadzkę. Tyson stanął krok przede mną. Rzucił jeszcze ciepłe zwłoki na moje stopy i pchnął moją głowę ku ziemi, bym zobaczył zakrwawioną czaszkę Jazzy z dziurą przy skroni, z oblepionymi krwią włosami i szeroko otwartymi, martwymi oczyma.







~*~




Wow, już niemal 100 000 wyświetleń, dziękuję! <3

poniedziałek, 14 września 2015

Rozdział 26 - Mam nadzieję, że przesadnie nie tęskniłaś, Nataszka...

Justin


Miałem dylemat - czy niezręcznie szperać pod kocem, by chwycić w dłoń bokserki, czy bez skrępowania wstać z materaca i pokazać się siostrze nago.
Wątpliwości rozwiała Natasza. Podała mi bieliznę, sama również ubrała koszulkę i majtki. Wstała, jej dłoń pocierała z zakłopotaniem lewe ramię. Spoglądała na Jazzy spod rzęs, nie czuła się przy niej pewnie, w pamięci wciął miała jej uderzenia i kopnięcia. Ja również o nich nie zapomniałem. Jazzy miała wielki tupet, by przyjść tutaj i bez słowa przeprosin zakłócić najpiękniejszą w moim życiu chwilę. Zafundowała mi szybki powrót do pierdolonej rzeczywistości, od której oderwałem się dzięki Nataszy, dzięki jej zaufaniu.
I nagle jej słowa odbiły się echem w mojej głowie, zrozumiałem je dokładniej, powtórzyłem jeszcze dwa razy, usta uchyliłem w szoku. Myślałem ze sporym opóźnieniem.
-Powtórz to, co powiedziałaś - zażądałem, przeciągając stare dresy przez długość nóg.
-Tyson dowiedział się, że przez pewien okres czasu kradłam mu dragi. Zawsze wiedziałam, że potrafi być impulsywny, ale teraz... - Wciągnęła przez zaciśnięte zęby smugę chłodnego powietrza, a wargę przygryzła.
-Zrobił ci coś? - W dalszym ciągu próbowałem zachować zimną krew i utrzymać względem siostry dystans, ale strach w jej oczach zbyt mocno bolał. Dzięki Bogu nie znalazłem na jej twarzy świeżych, sinych śladów.
-Żartujesz sobie? - naskoczyła na mnie. - Nie widziałam się z nim od rana. Gdybym go spotkała, byłabym martwa. Zadzwonił do mnie przed godziną, nigdy nie słyszałam, by był tak wściekły. Justin, boję się go. Powiedział, że zarówno ja, ty, jak i ona - pogardliwie skinęła głową w kierunku Nataszy - jesteśmy już martwi. On wie, że nie brałam tych narkotyków dla siebie. Wie, że dawałam je tobie, Justin. Sądzi więc, że szły również dla Nataszy.
Przełknąłem nerwowo ślinę. Wiedziałem, co to oznacza. Wiedziałem, co oznaczają groźby Tysona i wiedziałem też, że on nie odpuszcza z łatwością, a słowo zemsta powinien mieć zapisane w dowodzie jako drugie imię. Był niebezpieczny i nie miał oporów przed sprawieniem drugiej osobie bólu, nawet jeśli osoba ta miałaby być dla niego bliższa niż przypadkowy przechodzień z ulicy. Rzecz jasna, miałem na myśli Jazzy, która od miesięcy mieszkała z Tysonem pod jednym dachem.
-Natasza, kiedy ty u niego byłaś? - skierowałem pytanie do ukochanej i przysięgam, to najbardziej niezręczne pytanie, jakie mogłem wypowiedzieć w obecności Jazzy.
-Przeszło godzinę temu, może półtorej - wymamrotała ze spuszczoną głową i wzrokiem wbitym w betonowe podłoże.
-Dziwka - wysyczała Jazzy, a ja nie miałem nawet siły, żeby ją skarcić. Czułem wiszący w powietrzu zapach niebezpieczeństwa i bólu. Jeszcze większego bólu, niż odczuwaliśmy teraz.
-Jazzy, proszę cię, odpuść. To twój facet jest skurwielem i teraz masz najlepszą okazję, żeby się o tym przekonać.
-Dobrze, nie przyszłam tutaj, żeby kłócić się po raz kolejny. Przyszłam was ostrzec. Tyson pojawi się tutaj w każdej chwili, jestem tego pewna. Nie będzie miał oporów, przed zrobieniem wam krzywdy. Mnie również nie oszczędzi, to nie leży w jego naturze. Jest brutalny.
-Zdążyłam się przekonać - Natasza mruknęła cicho pod nosem, nieświadomie zaostrzyła konflikt z moją siostrą.
-Byłabym wdzięczna, gdybyś przestała wspominać o swoich zażyłych relacjach z Tysonem, bo ranisz nie tylko mnie, ale również mojego brata, a on nie zasłużył na cierpienie. Nie myśl, że jeśli dasz mu się bzyknąć - rzuciła spojrzeniem w stronę zużytej prezerwatywy - zrekompensujesz mu wszystko.
-Dla twojej wiadomości, nie robię tego z przyjemności, tylko z przymusu i radzę ci o tym pamiętać, zanim zaczniesz oceniać mnie po raz kolejny. Ciesz się, że nie musisz robić z siebie dziwki. Dopiero wtedy zrozumiałabyś, co czuję, Jazzy.
Natasza zachowała spokój. Byłem jej za to wdzięczny. Brakowało mi jedynie kłótni pomiędzy dwoma ukochanymi dziewczynami. Byłem smutny, gdy chociaż jedna z nich nie miała na ustach uśmiechu. Kłótnia pomiędzy nimi była najgorszym z możliwych.
-Jazzy, co masz zamiar zrobić? - spytałem siostrę, gdyż sam nie miałem w zanadrzu nawet kiepskiego planu.
-Myślałam o tym przez całą drogę i widzę tylko jedno wyjście. Choćbym miała sama ponieść konsekwencje, musimy iść na policję. Tyson nie odpuści, nie ma takiej opcji. Łączne straty jakie odniósł liczą się w grubych dziesiątkach tysięcy. Nie możemy ukrywać się do końca życia, a jeśli policja go zamknie, będziemy mieli spokój chociaż przez kilka lat.
-A uwierzą ci? Piętnastolatce z dziecięcym wyraz twarzy?
-Uwierzą tobie, jesteś starszy.
-I wyglądam jak ćpun, bo jestem ćpunem, do cholery. Nie będą chcieli mnie nawet wysłuchać. Poza tym, każdy z tych piesków na komisariacie sra w gacie na samą myśl, że miałby się w ogóle zbliżyć do kogoś pokroju Tysona. Każdy z nich boi się go bardziej niż ja, niż ty. Czy to ma jakikolwiek sens?
-Wolisz siedzieć na dupie i czekać na niego, a kiedy przyjdzie, przyjąć go z otwartymi ramionami? Justin, doskonale wiesz, że nic nie kosztuje nas samo spróbowanie, bo próbować trzeba. Nie można siedzieć z założonymi rękoma.
Przyłożyłem zaciśniętą pięść do ust, zaczerpnąłem powietrza nosem. Jeszcze przed momentem przeżywałem najpiękniejsze w życiu chwile, gdy kochałem się ze swoją dziewczyną, ze swoją miłością. Teraz znów musiałem walczyć o kolejne lata w spokoju i bezpieczeństwie. A było tak pięknie. Na co liczyłem, myśląc, że chociaż jeden pieprzony dzień spędzę na odczuwaniu wszechogarniającego szczęścia?
-Jazzy ma rację. Musimy coś zrobić. Coś, cokolwiek - wtrąciła ledwo słyszalnym szeptem Natasza. 
Spojrzałem na nią z nieznacznie uniesionymi brwiami, jakbym czekał na ostatni sygnał. A ona skinęła głową i dała mi do zrozumienia, że przemawia przez nią strach. Zacząłem się zastanawiać, czy Tyson kiedykolwiek nie zrobił jej krzywdy. W przeciwnym razie, skąd u niej tak bolesne przekonania, że z konfrontacji z Tysonem nie wyjdziemy cało? Tylko Jazzy znała jego prawdziwą naturę. Ja ujrzałem ją jedynie w postaci sińców na ciele Jazzy, które umiejętnie ukrywała pod warstwą ubrań.
-Dobrze więc, chodźmy.
Jazzy przedarła się przez pierwsze krzaki, stanęła na popękanym chodniku, który nie był remontowany od przynajmniej dwudziestu lat. Dała nam moment, krótką chwilę sam na sam, abym mógł zbliżyć się do Nataszki i podziękować jej za każdy czuły szept, za każdy pocałunek. Kochałbym się z nią jeszcze raz, a potem kolejny, do utraty tchu. Kochałbym się z nią, gdybym mógł, gdyby życie po raz kolejny nie zmieniło naszych planów wbrew woli.
-To była najpiękniejsza i z całą pewnością najprzyjemniejsza chwila w moim życiu - wyszeptałem, moje dłonie przywarły do jej policzków, końcówki palców muskały pasma włosów. - Dziękuję, Nataszka. Dziękuję za każdy moment, w którym byłaś przy mnie. Żyję dla ciebie, maleńka.
Odgłos namiętnego pocałunku rozbrzmiał pośród starych murów. Nasze wargi pracowały powolnie, leniwie, lecz doskonale znały swoją wartość w oczach drugiej osoby. Nataszka położyła dłonie na moim podbrzuszu. Poczułem się tak, jakby wewnątrz ciała na nowo zawiązał się supeł podniecenia, który udało mi się uwolnić przed kilkunastoma minutami. Jeden dotyk, a traciłem zmysły.
-Kiedy wrócimy, będę kochać się z tobą tak długo, jak oboje będziemy tego chcieli.
-Jeśli wrócimy - szepnęła w moje rozedrgane wargi, bała się, a głowę spuściła, nie mogła wytrzymać pod naciskiem mojego spojrzenia. 
-Wrócimy, masz na to moje słowo. - Nasz ostatni uścisk był wyjątkowo silny i emocjonalny. Mieliśmy świadomość, że nic już nie będzie takie, jakie było.
Przybrudzoną koszulkę wciągnąłem przez głowę, Natasza natomiast zakryła chude nogi szarością dresów. Ubraliśmy również bluzy, a ja zadbałem o to, by paczka gumek czekała grzecznie pod rogiem materaca. Liście szeleściły pod naszymi stopami, gdy podążaliśmy za Jazzy do bramy. Zniecierpliwiona dziewczyna wstała z krawężnika, butem przydeptała niedopałek ostatniego papierosa pozostałego w paczce. Puste opakowanie kopnęła pod ogrodzenie i ruszyła w dół osiemnastej ulicy. Nie pozostaliśmy w tyle. Chwyciłem dłoń Nataszy, ucałowałem wierzch, a po chwili zdecydowałem się objąć ją ramieniem. Wtedy czułem ją lepiej, bliżej, bardziej. 
-Justin, boję się go, jest nieobliczalny - wymamrotała, jej policzek otarł się o moje ramię.
Przytuliłem ją mocniej i westchnąłem:
-Ufasz mi?
-Tobie tak - odparła cicho, choć pewnie.
-Więc zaufaj mi, wszystko będzie dobrze.
-Ufam ci, ale powoli przestaję wierzyć.
Dalsze uspokajanie Nataszy mijało się z celem, gdyż sam tę wiarę traciłem.
Dotarliśmy na dworzec metra w pierwszych kroplach deszczu. Natasza zadrżała, dreszcz wstrząsnął jej ciałem. Jazzy zdawała się nieustraszona. Brnęła przed siebie, rozpychając się łokciami pomiędzy tłumem ludzi. Trzymaliśmy się z Nataszą na tyłach, nie czuliśmy się pewnie pomiędzy ironicznymi spojrzeniami ludzi bogatszych i pozornie szczęśliwych, którzy w duszy cierpieli, prosili o pomoc i kryli emocje pod maską obojętności. Różniliśmy się od nich wyglądem. My nasze uczucia i lęki nosiliśmy jak odzież wierzchnią - brudną, zaniedbaną, poszarpaną, zupełnie jak nasze serca.
Ostatni przedział metra owiany był złą renomą. Na starych siedzeniach przesiadywali przeważnie narkomani, bezdomni, alkoholicy na skraju przepaści bądź po prostu ludzie odrzuceni przez otoczenie. Do ostatniego przedziału nie zapuszczał się nikt o zdrowych zmysłach, w trosce o bezpieczeństwo, w trosce o zdrowie psychiczne. Młodociani narkomani, upojone alkoholem wraki ludzi nie stanowiły widoku przyjemnego dla oczu. Było jasnym, że w ostatnim przedziale nikt nie miał biletu i jakichkolwiek środków na spłatę ewentualnego mandatu. O ostatnim przedziale krążyły pogłoski, później plotki, które w ostateczności zlepiły się w podkoloryzowane legendy.
Wybraliśmy wspomniany, ostatni przedział. Jazzy usiadła na siedzeniu pod oknem, Natasza nieśmiało obok niej. Ja stanąłem przed ukochaną, palce zacisnąłem na metalowym drążku poprowadzonym od sufitu ku podłożu. Na podłodze pod oknem kuliła się młoda narkomanka, kojarzyłem ją z dworca Michigan Central Station. Wyglądała znacznie gorzej niż ja i Natasza razem wzięci. Krótko ścięte, tłuste włosy sterczały w każdym kierunku, ubrania wisiały luźno na ciele, w chudych palcach trzymała strzykawkę. Głód. Widząc u niej działkę znów poczułem głód. Kości zabolały, żołądek ścisnął się. Wytrzymam. Muszę wytrzymać.
-Rozchmurz się - szepnąłem po ukucnięciu przed Nataszą i oparciu się o jej kolana. - Wszystko będzie dobrze.
Głowę spuściła, ramiona nieznacznie uniosła. Była zupełnie inną osobą niż przed godziną. Wtedy widziałem radosną, uśmiechniętą dziewczynę, śmiały się nawet jej oczy. Teraz siedział przede mną jej cień, ponury, wystraszony, kruchy.
Spojrzała mi w oczy. Co prawda nie płakała, ale w każdej chwili mogła zacząć. Jej dolna warga drżała, dłonie skryte w kieszeniach bluzy pewnie też. Nie była już dzielna. Na skraju załamania stanęła mała, wystraszona dziewczynka.
-Kocham cię - ponowiłem cichy szept, musnąłem czoło Nataszy i przytrzymałem przy nim usta kilka sekund dłużej niż powinienem, dodatkowo zamknąłem oczy, by móc czuć tylko i wyłącznie obecność Nataszy.
-Kurwa, jak słodko. Zaraz się porzygam - niespodziewanie wtrąciła się Jazzy i oderwała wzrok od brudnej szyby pokrytej zatrważająco grubą warstwą kurzu, by przenieść go na pozostałość wymiocin na podłodze.
-Czego ty nam zazdrościsz? - naskoczyłem na nią. - Tego, że twój facet okazał się skurwysynem bez serca, czy tego, że ja i Natasza pomimo tego całego gówna, które nas otacza, potrafimy uczyć się szczęścia i miłości?
Nie odpowiedziała. Trafiłem w czuły punkt i bez wątpienia byłem jej winny pełen troski uścisk.
-Jazzy, spójrz na mnie. - O dziwo posłuchała natychmiast. - Nie może być tak jak dawniej? Przecież nie kłóciliśmy się nigdy, a teraz potrafimy jedynie na siebie warczeć.
-Zastanów się co, a może raczej kto - jedno znaczące spojrzenie w kierunku Nataszy - jest powodem naszych kłótni.
-Ne waż się jej znów oskarżać - przerwałem pospiesznie. - Kocham Nataszę, a ty nie masz prawa oceniać jej przez pryzmat relacji z Tysonem.
-Tobie naprawdę nie przeszkadza, że regularnie sypia z nim i z wieloma innymi facetami?
-A sam co robię? - Wyrzuciłem w powietrze obie dłonie, westchnienie irytacji opuściło moje usta. - Sypiam z pedałami z dworca. Większość z nich ma żony, dzieci, szczęśliwe rodziny. Ale robię to, bo muszę. Wierz mi, kiedy jesteś na głodzie, kiedy to uczucie wypełnia każdą cząstkę twojego ciała, nie zastanawiasz się nad tym, co robisz i nie myślisz, komu pozwolisz się wydymać. Żeby to zrozumieć, musiałabyś to poczuć. Obiecaj mi, że nigdy nie wplączesz się w to bagno. Może chociaż ty będziesz bezpieczna i nie stracisz resztki godności.
Jazmyn nie czekała długo. Wstała, załkała krótko i rzuciła mi się na szyję. Przez usta Nataszy przebiegł uśmiech. Rozumiała, że kontakt z siostrą dawał mi szczęście, którego tak niewiele w tym życiu dostawałem. A ja mogłem w końcu przytulić do piersi siostrę, którą niegdyś opiekowałem się na co dzień, mogłem pocałować jej główkę, mogłem objąć szczupłe ciało. Nie zasłużyliśmy na kolejne kłótnie i krzyki. 
-Ciebie też chciałam przeprosić, Natasza. - Szatynka zwróciła się twarzą do rówieśniczki dopiero po kolejnych minutach czułego uścisku. - Nie powinnam oceniać cię pochopnie. To Tyson jest skurwielem. Przepraszam za wszystko, za każde słowo, nie powinnam.
Uśmiechnąłem się szczerze i pogodnie. Jazzy zmądrzała i z naszej rozmowy wysnuła pożądane wnioski. Przeprosiła Nataszę, czekałem na ten moment długo, czekałem, aż dwie najważniejsze w moim życiu osoby bez kpiących spojrzeń i ironicznych docinek będą mogły stanąć twarzą w twarz i zamienić chociaż kilka zdań. Nie marzyłem nawet, by zostały najlepszymi przyjaciółkami. Wystarczy, że nie będą spoglądać na siebie z wrogością i nienawiścią.
-Spokojnie, żebra zrastają się prawidłowo - powiedziała Natasza i przytuliła moją siostrę, która otworzyła w jej kierunku ramiona. 
Mimo grożącego nam niebezpieczeństwa poczułem się szczęśliwy, widząc je objęte, uśmiechnięte, widząc je razem. 


Natasza


Robiąc listę plusów i minusów mogę wymienić po kilka. Kochałam się z Justinem, pogodziłam się z Jazzy i mogłabym być szczęśliwa, gdyby nie groźby Tysona, których nie raczy odpuścić. On wie, jak dopiąć swego i nie spocznie, póki nie osiągnie celu. Jego celem byliśmy my - ja, Jazzy i Justin. Rozwścieczyliśmy drzemiącego wewnątrz ciała Tysona potwora, który tylko czekał spragniony krwi. Teraz wyszedł z ukrycia i rozpoczął polowanie na słabsze od siebie ofiary.
Wysiedliśmy z ostatniego przedziału metra na stacji w centrum. Godziny szczytu, dworzec pełen ludzi i co rusz pogardliwe spojrzenia rzucane w naszym kierunku. Nie wyglądaliśmy najgorzej. Wielu narkomanów aż wyciska spod powiek łzy swym złym stanem. Po nas było jedynie widać, że bierzemy. Nikt nie mógł powiedzieć ile, jak często i do jakiego stopnia uzależnienie ingeruje w nasze życie. Nikt tak naprawdę nie zrozumiałby życia na głodzie i ciągłego poczucia braku cząstki ciała, cząstki duszy ważącej równo gram. Gram heroiny.
-Co jeśli Tyson będzie wiedział, gdzie planujemy się udać? Co jeśli czeka tam na nas z kpiącym uśmiechem? Co jeśli nie jest sam?
-Nie wzbudzaj niepotrzebnej paniki, Natasza - przerwała mi Jazzy. Podziwiałam ją za wytrwałość i odwagę. Nawet nie drżała, kiedy ja byłam bliska płaczu w przypływach paraliżującego strachu. - I wiedz, że Tyson z całą pewnością nie jest sam. On siedzi w tym razem z innymi, niektórzy są postawieni wyżej od Tysona. Raz widziałam, jak załatwiał interesy z dwoma facetami, przy których kulił się jak szczeniak. Mieli przynajmniej trzydzieści pięć lat i ewidentnie wzbudzali w Tysonie respekt.
-Dziewczyny, porozmawiacie innym razem. Teraz naprawdę powinniśmy się spieszyć.
Justin miał rację. Każda minuta zwłoki mogła okazać się tą, której zabraknie. Wsunęłam dłonie w kieszeń jego bluzy, pozwoliłam, by objął mnie w pasie. Ruszyliśmy razem, krok w krok z Jazzy, której determinacja rosła z każdym metrem w kierunku pobliskiego komisariatu - tego, na którym spędziliśmy z Justinem jedną noc. Bardzo zbliżyłam się wtedy do szatyna, zauważyłam w nim człowieka godnego poznania, godnego miłości.
Krótka podróż metrem zasnuła niebo czarnymi chmurami, choć deszcz nie uderzał jeszcze o płyty chodnika. Ludzie przyspieszyli kroku, co niektórzy już teraz otworzyli parasole i kryli się za nimi przed powiewami porywistego wiatru. Do komisariatu zostało jeszcze pół kilometra, 500 metrów, 1000 kroków i przynajmniej pięć minut szybkiego marszu. 5 minut dzieliło nas od bezpieczeństwa. Każda kolejna mogła być ostatnią. Dopiero teraz Jazzy zaczęła się bać, w nerwach przygryzała końcówki włosów i dopiero gdy Justin ujął jej kosmyki i związał gumką zawieszoną na nadgarstku, przestała. Szatyn wydawał się być najbardziej opanowany z naszej trójki. Nie znał bowiem Tysona na tyle dobrze, by wiedzieć, do czego jest zdolny.
1000 kroków zajęło nam równe pięć minut, choć co jeden był szybszy. Zaoferowałam, że zostanę przed wejściem, by mieć wzgląd na najbliższą okolicę. Justin próbował odwieść mnie od tego pomysłu, lecz uległ po namowach.
-Nie chcę, żeby cokolwiek ci się stało, Natasza. Jeśli tylko zobaczyłabyś w pobliżu kogoś podejrzanego, masz natychmiast schronić się na komisariacie, zrozumiałaś?
Pospiesznie skinęłam głową, następnie wepchnęłam chłopaka wraz z siostrą do dużego, odnowionego budynku. Jeszcze dwa razy obejrzał się przez ramię, aż zniknął za ciężkimi drzwiami. Zostałam sama. Objęłam ramiona dłońmi, tak czułam się pewniej. Dodatkowo chroniłam ciało przed chłodem powietrza późnej jesieni. Zaczęłam przenosić ciężar ciała na prawą nogę, to znów z powrotem na lewą. Nie miałam pewności, czy Tyson rzeczywiście zaczął nas szukać, czy co gorsza szuka nas wraz ze znajomymi od brudnych interesów. W tej branży nie ma litości. Stanie w miejscu wydało mi się zbyt denerwujące i bezczynne. Zaczęłam więc przechadzać się wzdłuż murka do wysokości kolan. Raz miałam budynek komisariatu po prawej stronie, raz po lewej, dopóki para silnych dłoni nie opadła na moje ramiona. W pierwszym momencie sądziłam, że to Justin wrócił po mnie, bo sumienie nie pozwalało mu zostawić mnie samej. Jednakże, gdy w nozdrzach zaczął drażnić zapach wody po goleniu, wyzbyłam się złudzeń. Wystarczył dźwięk niskiego, zachrypniętego głosu, bym zdobyła pewność, że od tego momentu wszystko ulegnie zmianie.
-Mam nadzieję, że przesadnie nie tęskniłaś, Nataszka.





~*~




Rozdział nie jest długi i ciekawy, ale taki miał być, by wywołać ciszę przed burzą. Szybciutko się z nim uwinęłam, wczoraj wieczorem zaczęłam bowiem pisać, a dzisiaj już dodaję. Tak więc spodziewajcie się czegoś dużego w kolejnym rozdziale ^^

środa, 9 września 2015

Rozdział 25 - Jeśli życie wam miłe, uciekajcie stąd jak najszybciej...

Justin


Ulżyło mi. Serce zrobiło się lżejsze, a głos nie zatrzymywał się już w gardle. Ulżyło mi. Powiedziałem coś, co chciałem i powinienem był powiedzieć Nataszy przed tygodniami, nim nasza znajomość wzniosła się na znacznie wyższy poziom. Ulżyło mi. W końcu mogłem być z nią szczery i teraz miałem jedynie nadzieję, że zostanie, że nie odejdzie, że wciąż będzie przy mnie. Jej odejście zabiłoby mnie zarówno psychicznie jak i fizycznie. Ona istnieje, ja istnieję. Jej nie ma obok, mnie nie ma w ogóle. I już nigdy nie będzie.
-Co? - wydukała w szoku. Oddychała szybciej, nierówno. Widziałem przerażenie w jej oczach. Nadal jednak łączyło się z miłością. W jej spojrzeniu doszukiwałem się miłości każdego dnia i do tej pory nigdy mnie nie zawiodła.
-Mam HIV'a, Natasza. Uprzedzę twoje kolejne pytanie. Nie, nie robiłem badań, ale jestem tego niemal pewien. Spałem z wieloma różnymi facetami. Z kobietami z resztą też. Poza tym wielokrotnie użyłem nieswojej igły. Nie potrzebuję więc cholernego papierka kosztującego kilkaset dolarów, żeby być tego niemal pewnym. Przykro mi, Natasza. I przepraszam, że nie powiedziałem ci tego wcześniej. W zasadzie nie wiem, dlaczego to ukrywałem. Może bałem się, że po wszystkim odejdziesz, może nie widziałem takiej potrzeby. Nie wiem.
Natasza nadal nie odezwała się słowem. Jednocześnie nie wyglądała tak, jakby miała odwrócić się na pięcie i odejść. Była dzielna. Bardzo dzielna. Patrzyła mi prosto w oczy, nie zamierzała spuścić wzroku i szukać obiektu zainteresowania w zabłoconych butach. Krańcem język powędrowała po wardze, dłońmi zaczesała włosy na tył głowy. Taka młoda, a taka dorosła. Gdy ujrzałem ją po raz pierwszy, dawałem jej najwyżej tydzień, zanim w pośpiechu wróciłaby do domu. Ona przeżyła ze mną niemal trzy miesiące, we łzach, w bólu, w krwi i w obrzydzeniu do samej siebie. Była zbyt silna, by cokolwiek mogło ją złamać. Była wzorem. Prawdziwym autorytetem dla słabego.
-Justin, muszę ci coś powiedzieć - odezwała się wreszcie. Nie brzmiała naturalnie, choć była niezwykle opanowana.
-Widzę, że mamy dzisiaj dzień szczerości.
-Justin, używałam twoją igłę.
Teraz to ja zamilkłem mową, serce natomiast krzyczało i wyciskało pierwsze łzy. Czas się zatrzymał, wiatr przestał wiać, liście przestały szeleścić, a ryk silników z pobliskiej obwodnicy ucichł. Byłem ja, była Natasza i był ogromny problem między nami. Mianowicie nieświadomie zaraziłem osobę, którą kocham ponad życie, śmiertelnym wirusem. Jak powinienem się czuć? Jak śmieć? Jak zbrodniarz? Jak kawałek gówna, który swoim istnieniem niszczy życie innym? Czułem się znacznie gorzej, niż ktokolwiek mógłby sobie wyobrazić.
-Dzieciaku, co zrobiłaś? - spytałem z niedowierzaniem. Tliła się we mnie nadzieja, że źle usłyszałem, bądź zinterpretowałem jej słowa. Nadzieja była jednak matką głupich i dawała mi to do zrozumienia na każdym kroku.
-Na początku, kilka pierwszych razów. Może trzy, może cztery razy. Nie pamiętam dokładnie. Wiem tylko, że z pewnością używałam. - O dziwo, nie wyglądała, jakby miała się w każdej chwili rozpłakać. Jej głos nie drżał, na twarzy nie pojawił się nawet najmniejszy grymas. Dlaczego?
-Jak możesz tak spokojnie reagować? Jest niemal pewnym, że zaraziłaś się ode mnie tym syfem.
-Po pierwsze, nie masz pewności, Justin. Nie wiesz, czy rzeczywiście jesteś zarażony. Jak sam przyznałeś, nie robiłeś badań. To jedynie twoje przypuszczenia, niepotwierdzone przypuszczenia. Mogłabym powiedzieć to samo. Miałam w sobie więcej kutasów niż moja siostra, matka i babcia razem wzięte. Nie jesteś pewien, więc nie musisz się tego bać. A po drugie, i tak wiem, że nie dożyję dwudziestki. Jakiś cholerny wirus i śmiertelna choroba, która zaczęłaby objawiać się za kilka lat nie ma dla mnie najmniejszego znaczenia. Wierzysz w to, że przeżyjemy kilka kolejnych lat? Wierzysz w to? Bo ja nie wierzę, Justin. Chcę korzystać z każdej pięknej chwili, która trwa teraz. Każdą piękną chwilę spędzam przy tobie. Bez wyjątków. Kiedy mnie przytulasz, całujesz, czuję się po prostu doceniona, szczęśliwa. Daję sobie góra dwa lata. Co w tym przypadku daje mi jakiś pieprzony HIV? Justin, przyszłam tutaj, na ulicę, bo chcę być szczęśliwa chociaż przez chwilę. Chcę wiedzieć, jak to jest być kochanym, jak to jest kochać. Pozwoliłeś mi na to. Pozwól mi jeszcze tylko na jedno.
Przelewała na słowa myśli i choć niektóre pozornie nie brzmiały zrozumiale, odnalazłem ukryty sens w każdej sylabie. Mój podziw jeszcze wzrósł. Nie bała się śmierci, nie bała się o niej mówić, nie bała się szukać przed nią prawdziwego, choćby chwilowego szczęścia. Chciała być szczęśliwa przy mnie, ja chciałem być szczęśliwy przy niej. Dopełnialiśmy się. Nie tylko ona pragnęła, by to dopełnienie nastąpiło również w sposób fizyczny.
Ostrożnie pchnąłem dziewczynę na obskurną ścianę, położyłem dłonie na talii i wychrypiałem niskim, gardłowym głosem:
-Chcesz tego? 
-Jak nigdy dotąd - odparła i dopiero teraz jej głos się złamał.
Zaczęła płakać, rzewnie i głośno. Otarłem jej łzy, nim zdążyły spłynąć po brodzie. Kochała mnie tak mocno, to zabijało ją od środka. Kochałem ją nie mniej. Cały czas starałem się trzymać Nataszę na dystans. Dzisiaj powiedziałem dość. Za długo nieświadomie grałem na jej uczuciach.
-Kocham cię, Natasza, z każdym dniem coraz mocniej. Nigdy nie przestanę. Chcę, żebyś zawsze o tym pamiętała, cokolwiek by się między nami nie wydarzyło. Obiecaj mi, że będziesz o tym pamiętać. 
-Będę, Justin - szepnęła niebywale cicho, choć pewnie.
Czubek jej nosa otarł się o mój, gdy zbliżyłem twarz do twarzy nastolatki. Pocałowałem ją tak delikatnie, na ile pozwalało mi gromadzące się w ciele pożądanie. Natasza chciała więcej. Poczułem jej prawą dłoń wśród końcówek włosów na tyle głowy. Jeszcze przez moment zachowywała dystans, lecz wystarczyło, bym ponownie wpił się w jej wargi, tym razem mocniej, bardziej agresywnie, by ugięły się pod nią kolana. Musnąłem jej język i natychmiast przebiegły mnie dreszcze, jakie otrzymywałem jedynie w wyniku kontaktu jej ciała z moim. 
-Nie jest ci zimno? - spytałem z troską, a moja dłoń odnalazła w tym czasie wąską ścieżkę przez jej biodro do żeber.
-Mam nadzieję, że mnie rozgrzejesz - zaśmiała się cichutko, ocierając łzy w skrawek mojej koszulki. 
Uśmiechnąłem się również. Pocałowałem jej gładką szyję i szczękę, gdy odchyliła głowę i pozwoliła mi na większą bliskość. Równocześnie unosiłem materiał koszulki. Odsłoniłem jej płaski brzuszek i nie potrafiłem oderwać od niego dłoni. Co więcej, zapragnąłem obdarzyć go czułymi muśnięciami. Dlatego też uklęknąłem przed szatynką i kilkukrotnie pocałowałem podbrzusze, okolice pępka i pojedyncze, odznaczające się żebra. Była taka chudziutka i drobna. Moja kruszynka, którą w końcu mogłem bez wyrzutów całować tak, jak tylko chciałem. 
Wtedy i ona nachylił się, by musnąć czubek mojej głowy i przeczesać włosy. Wróciłem na wcześniejszą wysokość. Koszulkę przeciągnąłem przez niedużej wielkości biust. Dla mnie był idealny. Cała była idealna, ponieważ kochałem ją najmocniej na świecie. Ramiona wysunęła z rękawów. Mogłem więc odrzucić materiał na ziemię. Zadrżała, gdy porywisty wiatr przebił się przez dziurę w ścianie i owiał jej skórę. Musiałem ją przytulić, by nie zamarzła. Nie miało ją co grzać. Widziałem wyraźnie każdą kość. Nie była tak chuda, gdy ujrzałem ją po raz pierwszy, lecz w najmniejszym stopniu nie odebrało jej to urody. 
Jednym ruchem ściągnąłem przez głowę koszulkę, odsłaniając chudy tors. Natasza złożyła na nim dwa pocałunki. Jeden na prawym sutku i drugi na lewym. Miałem parę widocznych tatuaży. Przyjaciel zrobił mi je jeszcze w szkole średniej. Dzięki temu nie zapłaciłem za nie ani dolara. Naparłem ostrożnie na Nataszę, dociskając jej plecy do materaca. Zatęskniłem za tymi miękkimi wargami, w które teraz wpiłem się namiętnie. Naprawdę była gotowa, żeby się ze mną kochać. W jej oczach lśniła tylko i wyłącznie pewność.
-Boże, kurwa, chcę tego tak bardzo - szepnąłem, unosząc się nad jej ciałkiem. - Nie wiesz nawet, jak cholernie musiałem się powstrzymywać za każdym razem, gdy mnie prowokowałaś.
-Widocznie starałam się za mało.
-Wierz mi, nie. Zwariowałbym, gdybyś naciskała mocniej. A teraz mam cię w końcu tu, gdzie pragnąłem mieć od dawna i mogę zrobić to, czego chciałem... w zasadzie odkąd zobaczyłem cię po raz pierwszy.
Kolejne pięć sekund i dresy Nataszy spadały z kostek, a moje osuwały się po biodrach i wzdłuż ud. Patrzyła mi w oczy i to było, kurwa, najpiękniejsze. Mogłem kochać się z dziewczyną, która ukradła mi serce. Trzymałem ją za rękę, dociskałem małą dłoń do materaca za głową. Drugą kreśliłem wzory dookoła jej pępka, później przez żebra i obojczyki.
-Nie boisz się? - spytałem cicho. Sam byłem nieznacznie wystraszony. Wystraszony faktem, że jednym nieumyślnym ruchem mogę zranić tak kruchą istotę.
-Nie, bo wiem, że nigdy byś mnie nie skrzywdził.
Miała do mnie pełne zaufanie. Nie jestem pewien, czy na nie zasłużyłem. Nie była traktowana jak księżniczka, nie była traktowana tak, jak powinna być. Ale cóż mogłem jej dać, mając tak niewiele? Czułem, że moja miłość nie jest wystarczającą obietnicą. Natasza twierdziła inaczej. Wtedy zaczynałem kochać ją jeszcze mocniej.
-Wiesz, że cię kocham, prawda? - Musnąłem czubek jej noska i oba policzki, a wciąż było mi mało. Dlatego też przeniosłem pocałunki na dekolt.
-Wiem, ale mimo wszystko czuję się wyjątkowo za każdym razem, gdy to powtarzasz. 
-Więc postaram się mówić to częściej, a ty pamiętaj, że nawet jeśli nie rozmawiamy dużo, nawet jeśli nie powtarzam ci tego tak często, jak powinienem, kocham cię równie mocno. 
Kolejny pocałunek rozbity na jej wargach i kolejne westchnienie przyjemności. Otarłem przyrodzeniem o wnętrze jej uda. Poczułem się jak w niebie i tylko Natasza doprowadzała mnie do takiego stanu. Powoli twardniałem, moje bokserki nabrzmiewały. W powstrzymywaniu odruchów nie pomagała mi drobna dłoń Nataszki. Nie dotarła jeszcze opuszkami palców do krocza, na razie jedynie obrysowywała sutki i całowała szyję. Oddam wszystko za kolejną chwilę sam na sam z moją pięknością. Dlaczego tak długo nie dawałem jej dostępu, broniłem się, chroniłem, odpychałem ją? Dlaczego nie pozwoliłem samemu sobie na tyle przyjemności?
-Mogę spytać, skąd masz gumki? - wychrypiałem przy jej uchu. Wykorzystałem okazję i nie oszczędziłem dziewczynie kilku muśnięć na małżowinie. Płatek ucha przygryzłem zębami.
-Tyson poratował w potrzebie i życzył nam szczęścia - westchnęła z chichotem. 
Mogłem tylko wyobrazić sobie bezczelny uśmiech na ustach Tysona, lecz tym razem jego pomoc okazała się niezbędna.
-Podziękuj mu przy następnej okazji.
-Nie zapomnę.
Seks z Nataszą był dla mnie niezmiernie ważny. Nie zależało mi jedynie na własnej przyjemności. Przede wszystkim chciałem sprawić przyjemność szatynce, patrzeć w jej na wpół przymknięte oczy, widzieć rozchylone w błogiej rozkoszy usta, słyszeć ciche pojękiwania. Naparłem na nią całym ciałem, dłoń wplątałem we włosy i powoli przesuwałem w dół pleców, gdzie otoczyłem zapięcie stanika palcem i pociągnąłem za nie jednym zdecydowanym ruchem. Były piękne, jej piersi i nabrzmiałe od podniecenia i chłodu sutki. Otoczyłem prawy wargami i delikatnie zassałem. Natasza wygięła plecy w nieznaczny łuk, uniosła głowę i opuściła ją po chwili. Obejmowałem lewą ręką jej talię, gładziłem opuszkami plecy. Kochałem ją każdą myślą i każdym słowem. Dzisiaj chciałem kochać ją również ciałem. 
-Wiesz, że jeszcze godzinę temu myślałam, że jesteś prawiczkiem? 
-Matko, skąd takie przypuszczenia? - Dosłownie na moment przerwałem obdarowywanie jej piersi pocałunkami, spojrzałem w oczy i szybko wróciłem do poprzedniej czynności, przynoszącej przyjemność nam obojgu jednocześnie.
-Sama nie wiem. Myślałam, że może się boisz i dlatego wciąż odkładasz to na później. 
Zaśmiałem się pod nosem. Jej myśli były słodkie, ale musiałem ją zawieść.
-Przez jakiś czas zarabiałem na seksie z kobietami - mruknąłem z zażenowaniem. Wstydziłem się przeszłości, która ciągnęła się za mną do teraz i z pewnością będzie towarzyszyć mi przez kolejne lata.
-Naprawdę płaciły ci za to, żebyś je przeleciał? - zdziwiła się.
-Nie zdajesz sobie sprawy, ile stare baby są w stanie zrobić. Podobno leciały na moją dziecięcą, niewinną buźkę. Nie wiem, czy seks z pięćdziesięciolatkami nie był jeszcze bardziej obrzydliwy niż to, co robię teraz. Co niektóre miały tak obwisłe cycki, że sięgały im aż do pępka. Okropny widok, wierz mi.
W uszach rozbrzmiał dźwięczny śmiech Nataszy. Położyłem dłoń na piersi dziewczyny i przytrzymywałem się na drugiej. W ogień pocałunków poszły jej ramiona. Przyrodzeniem coraz mocniej napierałem na krocze szatynki. Od jej wejścia dzieliły mnie tylko dwa cienki materiały - moja bielizna i jej bielizna. Drżałem z podniecenia, choć dopiero powoli gromadziło się w ciele. Płynęło razem z krwią przez całe ciało, lecz skupiało się na członku. I to tam w kolejnym momencie poczułem dłoń Nataszy. Wciągnąłem głęboko powietrze, głowa opadła mi bezwładnie, usta zatrzymały się przy lewym sutku. Tym razem jemu dostarczyłem przyjemności. Chyba odrobinę bałem się rozebrać Nataszę do naga i wejść w nią delikatnie choć stanowczo. Nie wiem, przed czym tliły się we mnie obawy. Że nie będę dla niej wystarczający? Że nie spełnię jej oczekiwań? Sam nie wiem, lecz strach niezaprzeczalnie czułem.
W ostateczności odważyłem się wykonać ten znaczący krok w przód. Jedno pociągnięcie i majtki Nataszy zawisły luźno przy kostkach, po chwili leżały na skraju materaca. Zanim rozebrałem się do naga, narzuciłem na nasze ciała ciepły koc. Spojrzałem w jej oczy. Nie bała się nawet odrobinę. Jej miłość była wyjątkowa. Powoli ściągała moje bokserki, opuszkami musnęła napięte pośladki. Wariowałem pod dotykiem jej dłoni i spragnionych ust. Czubek penisa dotknął delikatnie jej wejścia. Powieki dziewczyny opadły, również po moim ciele przebiegła rozkosz. Mimo to pamiętałem o zdrowym rozsądku. Obrzuciłem spojrzeniem paczkę prezerwatyw za głową Nataszy.
-Podasz mi gumki? - sapnąłem ciężko. Nie było mi łatwo wycofać się, gdy byłem tak blisko jej ciasnego wejścia.
Sięgnęła po małe opakowanie, wsunęła w moją dłoń zaciśniętą na materacu. Nie mrugnęła ani razu. Uważnie przypatrywała się każdemu ruchowi, gdy otworzyłem paczkę, wyjąłem prezerwatywę i rozerwałem cienką folię. Największe zainteresowanie wywołał u niej moment, w którym ubrałem sztywnego członka w gumkę i rozsunąłem jej nogi, ustawiając się na przeciw jej wejścia.
-Wybacz mi, jeśli zrobię coś nie tak. Przez ostatnie miesiące bzykałem się jedynie z własną ręką.
-Już czuję, że będzie niesamowicie. Nie zawiedziesz mnie, Justin. Jestem tego pewna. - Jej dotyk był czymś, za co mógłbym umrzeć. - Z którą ręką?
-Prawą - odparłem z chichotem.
-Zapamiętam.
Mocno zagryzłem wargę, pięść zacisnąłem na jednym z rogów koca w rzadką kratę. Spojrzałem Nataszy w oczy po raz ostatni. Nie rozmyśliła się. Dotknąłem główką penisa jej mokrego wejścia, była mokra tylko dla mnie. Dotknąłem czołem jej czoła i wsunąłem sam czubek. Tchnęła krótko w moje usta, przywarła dłońmi do spiętych pleców. Zagłębiałem się w niej powoli, centymetr po centymetrze. Czułem, jak ścianki jej pochwy zaciskają się z każdą sekundą coraz mocniej. Była na mnie gotowa, czekała na mnie. Przyjęła mnie całego, jej powieki opadły, usta rozchylały się z każdym kolejnym centymetrem wewnątrz jej nastoletniego ciała. Nie mogłem napatrzeć się na obraz rozkoszy oblewającej jej twarz, chociaż samemu ciężko było powstrzymać opadające powieki. Była taka piękna, zwłaszcza w chwilach uniesienia, gdy myślała tylko o nas, tylko o naszych zgranych ciałach. Nagle nie byliśmy już uzależnionymi dzieciakami bez szans na lepszą przyszłość. Byliśmy zakochanymi szaleńcami, którzy oddawali się aktom miłości.
Było mi tak dobrze, oddech zamierał w dole gardła. Wykonywałem naprzemiennie mocne pchnięcia z tymi słabszymi, delikatniejszymi. Raz wychodziłem szybko i wchodziłem powoli. To znów wysuwałem członka ostrożnie i ponownie wbijałem się z dużą siłą. Natasza odpływała, co chwila z jej ust uciekał głośny jęk przyjemności. Jej plecy nieustannie wygięte były w łuk, biodra nieznacznie unosiła, by być jeszcze bliżej mnie. Zawędrowałem dłonią przez jej pośladek w dół uda, ugięte kolano uniosłem ponad własne biodra, zatopiłem się w jej ciasnym wejściu jeszcze głębiej. Nie tylko wchodziłem w nią i wychodziłem, również całym ciałem ocierałem się o jej wrażliwą skórę. Zwłaszcza jej nabrzmiałe sutki potrzebowały tarcia. Kiedy nie były w zasięgu mojego język, bym mógł otaczać je wilgotnym, gorącym koniuszkiem, pomagał im mój tors lub jedna z dłoni i zwinne palce, które raz po raz wędrowały w dól, by musnąć opuszkami łechtaczkę Nataszy. 
Jęknęła z podniecenia, głowę odchyliła w tył. Dała mi doskonały dostęp do szyi. Mogłem oznaczyć ją z premedytacją i w postaci kształtnej malinki przywłaszczyć sobie prawa do Nataszy. Była moja. Nie myślcie, że nie bolał mnie każdy dotyk innych mężczyzn na ciele Nataszki. Mógłbym zabić każdego skurwiela, gdyby od nich nie zależało nasze życie. Przyssałem się do gładkiej skóry, wyszedłem z niej na moment, zagryzłem i obcałowałem miejsce pod szczęką, potem przy uchu. Nigdy nie kochałem się tak jak z nią. Nigdy nie było mi tak dobrze, nigdy nie wkładałem tyle wysiłku w sprawienie przyjemności tej drugiej osobie, a teraz jej doznania potęgowały moje. 
-Jestem już tak blisko - wydyszała ledwo słyszalnie, jej oddech odbił się od ucha, a skórę pokrył dreszcz. Nieprzyzwoicie przyjemny dreszcz.
Nim się spostrzegłem, mój członek pulsował coraz mocniej. Natasza uwolniła nagromadzone w moim ciele pożądanie, zaciskając się na mnie jeszcze mocniej. Zacząłem dochodzić, twarz ukryłem w jej włosach, niektóre kosmyki zacisnąłem między wargami i zamarłem. Wykonałem jeszcze dwa pchnięcia, by poczuć, jak wejście Nataszy oblewa wilgoć. Dziewczyna wiła się pode mną, lecz przy punkcie kulminacyjnym również zamarła, opuszki palców wbiła w moje ramiona. Nie mogłem opuścić widoku jej pięknej, odprężonej twarzy w momencie uniesienia. Jej usta utworzyły niedużą literkę o, powieki miała opuszczone i tylko głośno zaczerpnęła powietrza, bo głos uwiązł jej w gardle. Mój orgazm trwał zaskakująco długo, na koniec mocniej wtuliłem ciało szatynki w swoje i szepnąłem jej do ucha, że kocham ją najmocniej na świecie i już nigdy tego nie zmienię.
Wyszedłem z niej delikatnie, powoli, nie chciałem sprawić dziewczynie bólu na mecie. Wystarczająco wycierpiała i wycierpi na dworcu. Opadłem na materac plecami, naciągnąłem koc do pasa, ręce przeniosłem za głowę, by Natasza mogła wślizgnąć się pod moje ramię i przytulić policzek do torsu. Otoczyłem prawą ręką jej wąską talię, złożyłem czuły pocałunek wśród miękkich włosów i odetchnąłem z ulgą. Właśnie przeżyłem najważniejszy moment w swoim życiu, mógłbym wykreślić poprzednie dwadzieścia jeden lat tylko dla tej chwili.
-Jak mam ci dziękować, Justin? - Uniosła się na łokciach, podparła je po obu stronach mojej głowy i z wdzięcznością musnęła czubek nosa.
-Powiedz, że nie odejdziesz. To mi wystarczy - mówiąc, całowałem ją delikatnie, powoli, leniwie. Słowa wychodziły z ust w postaci niewyraźnego bełkotu.
-Nie zamierzam oddalać się nawet na krok.
Opadła z westchnieniem na moją klatkę piersiową, zrobiła pod głową poduszkę z zawiniętych włosów i bawiła się moim lewym sutkiem. Łaskotała mnie, ale najwidoczniej nie brała pod uwagę myśli, że może udusić mnie przez śmiech. Była aniołkiem, choć jeszcze bardzo młodym, z pewnością dokona wielkich rzeczy. W końcu nie było łatwo sprawić, by moje serce ponownie zaczęło bić. To trudna sztuka, a jej się udało.
-Ile miałeś lat, gdy pierwszy raz to robiłeś? - spytała, a wyrwane z kontekstu zdanie wzbudziło zamęt w mojej głowie. - Gdy pierwszy raz poszedłeś do łóżka z dziewczyną - sprecyzowała.
-Zależy, czy pytasz o seks za pieniądze, czy tak dla samego siebie, dla przyjemności.
-Dla samego siebie, z koleżanką, może dziewczyną.
-Miałem chyba czternaście, może piętnaście lat. Nazywałem ją swoją dziewczyną, ale nasz związek, o ile mogę go tak nazwać, był bardzo niedojrzały. My nie byliśmy ze sobą, my ze sobą chodziliśmy, a to ogromna różnica.
Natasza znów zamilkła. Albo myślała nad moimi słowami, albo szukała kolejnego pytania. Dzisiaj, dopóki nie dorwie mnie głód, chciałem rozmawiać z nią tak długo, jak tylko mogłem.
-Myślę, że jesteś moim Bogiem - stwierdziła wreszcie, wtulając się w mój tors jeszcze mocniej. Mój mały pieścioch.
I właśnie wtedy, gdy miałem uchylić spierzchnięte wargi i odpowiedzieć, ciszę przerwał szmer liści, szybkie, niespokojne kroki zakłóciły miłosną aurę, aż w końcu powietrze przeszył przyspieszony oddech. Jazzy wpadła do baraku przez jedną z dziur w ścianie, oparła się dłonią o mur, przez moment przyglądała się naszym nagim ciałom skrytym pod kocem, przytulonym, aż w końcu uroniła jedną przerażoną łzę i szepnęła wycieńczonym głosem:
-Tyson dowiedział się, że kradłam mu dragi. Jeśli życie wam miłe, uciekajcie stąd jak najszybciej.




~*~


I mamy za sobą ten moment! Przepraszam, że rozdział nie pojawił się długo, ale do takich scen zawsze potrzebuję odrobinę więcej czasu, bo skupiam się na nich bardziej i nie bardzo mogę pisać je w szkole hah :)