środa, 30 września 2015

Rozdział 28 - Mój synek...

Natasza

Myliłam się, mówiąc, że widziałam w życiu wszystko. Myliłam się, myśląc, że doświadczyłam wszystkich chwil smutku i szczęścia. Teraz dostrzegam swój błąd. Stałam na samym początku drogi prowadzącej przez poznanie świata. I nie byłam pewna, czy chcę postawić chociaż jeden krok w przód. Już teraz ten świat mnie zniszczył. Pożarł, a potem bez wyrzutów wysrał.
Dłoń Justina drżała. Wciąż trzymał w niej moją. Nie patrzyłam na niego, nie patrzyłam na oprawców. Powieki zaciskałam tak mocno, jakbym chciała w ten sposób bardziej dosadnie odciąć się od przesiąkniętej stęchlizną i zapachem seksu piwnicy. Zamykając oczy tak mocno nie pozwalałam nawet wypłynąć łzom. Ale pod powiekami topiły gałki oczne, obmywały z każdej strony. Prawdziwa powódź bez kropli deszczu. Cisza była zbyt przerażająca. Bardziej nawet, niż parszywe twarze oprawców z Tysonem na czele. Otworzyłam oczy, ale udało mi się zerknąć jedynie na czubki ich butów. Drogich. Przy stopach Justina, przed materacem starej sofy przepełnionej wieloletnim dymem papierosowym, leżało ciało pięknej, młodej dziewczyny. Zakrwawione włosy Jazzy i stróżka krwi wypływająca z jej ust były znacznie gorszym widokiem niż bezczelne, pewne siebie uśmiechy ludzkich potworów. Ale przynajmniej nie cierpiała. Też chciałabym umrzeć. Jedna chwila. Jeden moment. Strzał. A potem wieczny spokój dwa metry pod ziemią, pośród ścian trumny z surowego drewna. Może mogłabym o to poprosić? Wystarczy się odezwać. Dasz radę, Nataszka. Dasz radę. I będzie tak pięknie. Zapomnisz o bólu. Zapomnisz o upokorzeniu. Brutalny gwałt powtórzony dwukrotnie nie będzie miał dla ciebie żadnej wagi. Utraci znaczenie. Będzie cisza, będzie spokój, będzie szczęście. Może być tak pięknie. Wystarczy przecież poprosić.
Justin wydał z siebie coś na kształt wrzasku zmieszanego z żałosnym łkaniem. Zsunął się z materaca. Padł na kolana pomiędzy odchylonym ramieniem Jazzy a jej żebrami. Ten dziki krzyk znaczył więcej niż słowa. Każda wysoka nuta emanowała rozpaczą i wściekłością. Ciało Jazzy było jeszcze ciepłe i to właśnie ciepło zatrzymało Justina na kolanach, przy niej. Jeśli doczeka chwili, w której mała, blada, martwa dłoń siostry zmieni się w kostkę lodu, Justin rzuci się na Tysona i pomimo braku siły wymierzy sprawiedliwość według własnych zasad. Zasad równie brutalnych, jakie stosował sam Tyson. Oko za oko, ząb za ząb. Mógłby zabić. Chciał zabić. 
-Tak więc, Nataszka. - Tyson nachylił się nade mną, dotknął nagiego ciała. - Bądź grzeczna, bo w przeciwnym razie skończysz jak Jazzy.
-Co ona wam zrobiła? - Nie zdawałam sobie sprawy, że jestem tak słaba, dopóki ja sama ledwo usłyszałam swój głos. Należał do kogoś innego. Do innej Nataszy. Ja przecież zawsze byłam silna. A teraz bałam się nawet odezwać.
-Ta dziwka używała ust w złym celu. 
-Nie masz prawa tak o niej mówić! - Justin wrzasnął i poderwał się z połogi. Mogłam ujrzeć jego twarz. Cała we łzach, a na policzkach smugi krwi siostry. - Nie masz prawa, skurwysynu! - Justinowi udało się nawet wymierzyć Tysonowi uderzenie w szczękę, którego czarnoskóry z pewnością się nie spodziewał. Nie był to jednak cios na tyle silny, by zwalić Tysona z nóg i zwiększyć szanse na wygraną Justina w tym niewyrównanym pojedynku.
Nagle drzwi na górnym piętrze z hukiem uderzyły o ścianę. Rozległo się echo przynajmniej czternastu stóp szurających na posadzce. Następnie na blaszanych schodach. Ogłuszający krzyk stłumiony przez maskę dotarł zza pancernych drzwi. Wszystko działo się tak szybko. Zdążyłam jedynie przez wstrząsy bólu chwycić stary, stęchły koc i zarzucić go na roznegliżowane, posiniaczone ciało. Przez łzy, tym razem ulgi i radości, dostrzegłam, jak grupa uzbrojonych policjantów wykręca w tył umięśnione ramiona oprawców i naznacza ich nadgarstki kajdankami. Nie mieli szans na ucieczkę. Żaden nawet nie próbował. Jedno wyjście pilnie strzeżone przez mundurowych i żadnego okna, przez które można by czmychnąć na podwórze, później przez dziedziniec, z rozpędem wpaść do samochodu i odjechać, paląc gumę w oponach. Ponad to, dziedziniec przed fabryką nie był pusty. Kilka radiowozów obstawiło teren. W odpowiednich miejscach rozmieszczeni byli snajperzy. Nie było mowy o spudłowaniu. Nie mieli do czynienia z drobnymi złodziejaszkami czy początkującymi dilerami, którzy szprycowali narkotykami dzieciaki, dokładając białą śmierć do apetycznych i początkowo, na zachętę, darmowych cukierków. 
-Uspokój się! - jeden z policjantów, ten najwyższy, najbardziej umięśniony, wzbudzający respekt w czystej postaci, ryknął Justinowi w twarz. Lecz szatyn ani myślał poskromić złości. Czy mogłam mu się dziwić?
-Oni zabili moją siostrę. Zgwałcili dziewczynę. Chcieli odebrać wszystko, co kocham - na koniec głos mu się złamał i zadrżał razem ze łzami. Słona fala obmyła policzki, wargi, podbródek. A on nadal drżał. A on nadal umierał. I potrzebował mnie, a ja potrzebowałam jego.
-Justin - wyszeptałam ledwo słyszalnie. 
On jednak czuły był na każdy szept. Natychmiast zarzucił głową w moją stronę. Podszedł powoli, padł przede mną na kolana. Objęłam go całego na tyle, na ile pozwalała mi długość chudych ramion. A kiedy znalazł się w moich objęciach, kiedy poczuł moje ciepło, wybuchnął głośnym, długo wstrzymywanym płaczem. Trząsł się. Wciąż pociągał nosem, jakby chciał w ten sposób powstrzymać łzawiące drgawki. Musiałam trzymać go mocniej, gdy dwoje policyjnych techników wynosiło wciąż ciepłe ciało Jazzy. Justin chwycił się mnie. Nie zamierzał puścić, dopóki koszmar nie minie. A on nie minie nigdy. Będzie się jedynie pogłębiał, wciągając w swój wir coraz to nowe ofiary. Bałam się, ale byłam dzielna. Dla niego. Dla tego, który był dzielny dla mnie.
-Musicie pojechać z nami. - Policjant dotknął ramienia Justina. Ten natychmiast strącił dłoń, która opadła w przestrzeń i zaczęła jak wahadło kołysać się przy biodrze.
Ostatni mężczyzna wyszedł z pomieszczenia. Nie odszedł daleko. Zatrzymał się zaraz za drzwiami. Czekał, paląc papierosa. Nowa dawka dymu wpłynęła przez dziurkę od klucza. I znów nie było czym oddychać.
-Justin, poradzimy sobie, słyszysz? - Ujęłam jego twarz dłońmi. Spojrzałam w przekrwione, pełne świeżych, słonych jak ocean łez, oczy. Przytaknął głową ze znikomą pewnością. - Jeśli ja dam radę, ty również musisz.
-Jesteś najdzielniejszą osobą, jaką znam - wychrypiał pełnym emocji głosem. Na tę chrypę składały się rozpacz, ból i niepohamowana wściekłość względem świata.
Wplątał palce w moje włosy i oddał czuły pocałunek na środku czoła, pomiędzy brwiami. Już się go nie bałam. Nie jego.
Drżącymi dłońmi odziałam nagie, posiniaczone ciało strzępami starych ubrań. Wyciągnęłam nogi spod uścisku ramion. Samo ich wyprostowanie przyniosło ból. Bose stopy dotknęły chłodnej, wilgotnej podłogi. Znów zadrżałam. Justin zarzucił na moje ramiona cienki koc. Zrzuciłam go z przepraszającym wyrazem twarzy. Przypominał mi o piwnicznym piekle. Twarz od łez miałam tak mokrą, że przez moment poczułam się jak podczas wzbierającej na sile ulewy. Oczy były burzowymi chmurami. Oberwały się i hamowanie kropel wydostało się spod ich władz.
Doszłam do drzwi, szurając butami po posadzce. Bolało. Bolało bardzo. Bolała każda część ciała i bolała poważnie naderwana godność. Trzymałam się na prostych nogach i zaciskałam zęby tylko dla Justina. Musiałam być silna, aby on również mógł być silny. I tylko dlatego nie poddałam się w drodze do schodów, a potem wdarłam się po nich na parter. Szorstka dłoń trzymająca moją już nie wzbudzała lęku. Należała przecież do niego. 
Im bliżej drzwi, tym więcej świeżego powietrza. Prawdziwe błogosławieństwo po zapachu wilgoci, brudu i poniżenia. Słońce poraziło oczy przyzwyczajone do piwnicznych ciemności, ale nie wysuszyło łez. Dziedziniec przed fabryką żył własnym życiem, lecz wszystko zdawało się być pokryte grubą warstwą szarości. Tak naprawdę jeszcze nie dotarło do mnie to, co wydarzyło się w podziemiach fabryki. Justin zdawał się czuć za nas dwoje. Życie płynęło w spowolnionym tempie. Koła policyjnego radiowozu kręciły się wolniej. Ja poruszałam się wolniej. Wraz ze mną zatrzymał się cały świat. Byłam otępiała zupełnie jak po całkiem czystym gramie heroiny. A przecież nic nie brałam. Otumanił mnie ból.
Wsiedliśmy na tyły policyjnego samochodu. Ubłocony, gdzieniegdzie zarysowany. W środku czysty, ale gdy tylko ruszyliśmy, poczułam mdłości i uderzenie gorąca. Nacisnęłam przycisk na drzwiach. Okno otworzyło się automatycznie do połowy. Wtedy zsunęłam dłoń na kolana, później wsunęłam ją pomiędzy palce Justina. Zbliżył wierzch do ust, musnął i schował w głębi kieszeni. Wyjrzałam przez okno, choć tak naprawdę nie widziałam nic. Jedynie małe plamy i smugi na szybie. Mijaliśmy osiedle bloków rodzinnych, zapuszczone kamienice z surowych cegieł. Później park miejski i dzielnice robotnicze. Przemknęliśmy przez centrum. W oddali zamigotał napis na szyldzie zdobiącym ośrodek uzależnień[*]. "Pierwszym krokiem jest chęć". Ja tej chęci w sobie nie miałam. Ani chęci, ani siły. Nie doszukałam się nawet sensu. Teraz chciałam się tylko naćpać. Naćpać, żeby zapomnieć. Żeby się naćpać, musiałam się puścić. A na samą myśl o seksie z kimkolwiek znów moczyłam policzki. Zostanę więc trzeźwa, z nienaruszoną pamięcią, w pełni świadoma.
Komisariat. Ten sam, spod którego porwał mnie Tyson. Ten sam, na którym maleńki ułamek mojego serca pokochał Justina. Westchnęłam głośno i pociągnęłam klamkę do siebie. Zamek puścił. Otworzyłam drzwi, gdy tylko kierowca zatrzymał się na tyłach budynku. Parking otoczony był płotem. Dla bezpieczeństwa. Choć i tak jeden radiowóz miał porozbijane szyby, wgniecioną maskę i zdrapany lakier. Oficerowie szli pierwsi. Razem z Justinem podążaliśmy kilka kroków za nimi. Jak dwa zbite psy, jedno gorzej wyglądające od drugiego. Zaczęłam doceniać swoją siłę. Byłam poniewierana przez wielu mężczyzn z dworca. Przez ludzi, przed którymi płaszczyłam się jak dziwka, by tylko otrzymać kilka dolarów. I dzięki temu teraz czułam w przeważającej mierze ból fizyczny. Do utraty godności i szacunku do samej siebie zostałam przyzwyczajona przed kilkoma miesiącami. Wyszło mi to na dobre. Nie załamałam się. Teraz już nawet nie płakałam. Byłam jeszcze bardziej obojętna. Jak typowa ćpunka. Trociny zamiast mózgu i kamień w miejscu serca. 
Justin przytrzymał przede mną drzwi. Weszłam do środka. Znów ta nienaturalna cisza. Wolałabym harmider i głośne rozmowy. Echo kroków irytowało. Byłam przewrażliwiona nawet na punkcie głośniejszych oddechów Justina i regularnego pociągania nosem. Dlatego też uderzałam stopami o kafle głośniej, by zagłuszyć resztę odgłosów. Dzisiaj czułam wszystko ze wzmożoną siłą. Korytarz ciągnął się w nieskończoność. Na końcu czekały na nas otwarte na oścież drzwi i młoda policjantka w progu. Poprawiała blond włosy związane gumką z tyłu głowy. Zaprosiła nas gestem ręki i poleciła, abyśmy usiedli na biurowych krzesłach przed biurkiem. I zaraz zacznie pieprzyć, że musi sporządzić raporty. A później zaparzy sobie kawę i przystąpi do pisania. Posłucha, pokiwa głową, udając zainteresowanie. Koniec końców zapomni o całej sprawie w przeciągu godziny, kiedy wróci do domu, do męża i będzie rozkoszować się doskonałym życiem.
-Jak się nazywasz? - Zaczęła ode mnie. Usiadła za biurkiem, otworzyła teczkę z czystą kartkę i przyłożyła kraniec długopisu do lewego górnego rogu.
-Natasza Reed - odparłam beznamiętnie. Nie spojrzałam na nią. Białe sznurowadła w jej butach były ciekawsze niż twarz ubrana w fałszywe zainteresowanie.
Kobieta zmarszczyła brwi. Zamiast zapisać nazwisko na pustej stronie, wpisała moje dane w komputerową bazę danych. Przez chwilę wpatrywała się w monitor, po czym odłożyła długopis na skraj biurka i oparła się o drewniany blat obiema dłońmi.
-Wiesz, że jesteś poszukiwana, prawda? Twoi rodzice złożyli zawiadomienie przed kilkoma miesiącami.
-Gdyby zależało mi na skontaktowaniu się z nimi, zrobiłabym to, nie sądzisz? - mruknęłam niegrzecznie, patrząc kobiecie w oczy. Zbiłam ją z tropu.
-Poczekajcie tutaj, za moment wrócę. - Odsunęła fotel na małych kółkach, wstała, poprawiła mundur na piersi i raźnym krokiem przeszła przez drzwi, szczelnie zamykając je za sobą.
-Świetnie - warknęłam, opierając głowę na ramieniu Justina siedzącego na sąsiednim krześle. - Teraz zadzwoni do moich rodziców, którzy zabiorą mnie z powrotem do domu.
-Tam będziesz przynajmniej bezpieczna. - Jego szept stłumiony był chrypą. 
-Co mi po bezpieczeństwie? Chcę ciebie, Justin. Tylko ciebie.
-A ja chcę, żebyś była bezpieczna, żeby nigdy więcej nikt cię nie skrzywdził, żebyś nie musiała płakać, żebyś nie musiała się bać.
-Nic nie rozumiesz, Justin - westchnęłam głośno. - Bolało, z tym się zgodzę. Bolało cholernie. Ale oni nie zrobili ze mnie większej dziwki, niż ja sama z siebie robię. Poniżyli mnie tak, jak każdy facet, który we mnie wsadził. Cierpiałam znacznie wcześniej, na swoje własne, cholerne życzenie. Tysona i tych skurwieli już nie ma. Pójdą siedzieć. Nie dożyjemy ich wyjścia, nie musimy się bać.
Justin potrzebował wsparcia bardziej niż ja. Obwiniał się za śmierć Jazzy. Obwiniał się za moje krzywdy. Niepotrzebnie. Ścisnęłam jego dłonie w swoich. Spojrzał na mnie z bólem w oczach. Przysunął krzesło bliżej mojego. Przepraszającym spojrzeniem próbował odkupić część win. A przecież ja nie miałam mu czego wybaczać. W moim bólu nie było ani grama jego winy.
-Jesteś najodważniejszą, najsilniejszą osobą, jaką kiedykolwiek poznałem. Każdy na twoim miejscu zalewałby się łzami, a ty nade wszystko potrafisz podnieść na duchu nie tylko siebie, ale również mnie. Czy cokolwiek byłoby w stanie cię złamać?
Kąciki moich ust drgnęły. Dotknęłam roztrzęsioną dłonią policzek Justina przybrudzony krwią. Starłam jedną z zaschniętych smug.
-Jest coś, co byłoby w stanie mnie zniszczyć - tchnęłam w jego usta. - Żyję dzięki tobie. Jeśli ciebie zabraknie, również mnie nie będzie.
-Dziękuję, Natasza - wymamrotał przez łzy, które usilnie starał się otrzeć przybrudzonymi rękawami.
-Za co?
-Za to, że nie potrafisz się poddać i podczas kiedy inni robią krok w tył, ty robisz dwa w przód.
I wtedy ja również zalałam się łzami. Nie mając nic, posiadałam największy, najcenniejszy skarb. Miłość do człowieka, który darzy mnie uczuciem równie silnym. Czas stanął w miejscu. Szatyn objął mnie ramionami, delikatnie, aby nie wystraszyć, czule. W jego objęciach znajdował się sens mojego życia, sens istnienia, sens walki, sens każdego oddechu. Justin pragnął dać mi do zrozumienia, że jest moim przyjacielem i teraz, gdy potrzebuję go najbardziej, mogę, a wręcz powinnam otworzyć się przed nim, wyrzucić z serca wszystko. Zaczniemy płakać wspólnie, ale potem oboje odczujemy błogą ulgę.
-To było obrzydliwe - zapłakałam w jego ramię. Natychmiast przyciągnął moją głowę bliżej. W ostateczności położyłam policzek na jego udzie. - I cholernie bolało. Jakby ktoś rozrywał mnie od środka. Jakby ktoś palił mnie od wewnątrz - kontynuowałam cicho, apatycznie. Justin głaskał mnie po włosach. I przede wszystkim był. - Poczułam się jak szmata, ale nie pierwszy i nie ostatni raz. Przywykłam. Po prostu... Chcę, żeby zapłacili za to, co zrobili mi, co zrobili Jazzy, co zrobili tobie. Dlatego powiem wszystko, co trzeba. Będę silna. Dopiero po zeznaniach, po przesłuchaniach i całej tej szopce pozwolę sobie na więcej łez. Teraz chcę grać silną, ale wiedz, że taka nie jestem. Po prostu dobrze udaję.
Justin pochylił się nade mną, leżącą na jego kolanach, i w ten sposób przytulił. Odgarnął kosmyk włosów z policzka, pocałował czule, a potem znów przytulił i trwaliśmy w uścisku, dopóki policjantka nie wróciła do pokoju. Trzasnęła drzwiami, stawiała głośne kroki w drodze do biurka. Odkaszlnęła, gdy zasiadła na fotelu obitym skórzaną tapicerką. Stuknęła końcówką długopisu w biurko. Oczekiwała naszej uwagi. W końcu, po kilku kolejnych próbach, podczas których uderzała długopisem o blat, lub kaszlała pod nosem, Justin usiadł prosto. Podążyłam w jego ślady. Spojrzałam na kobietę w mundurze. 
-Dzwoniłam do twoich rodziców. Powiedziałam im w skrócie, co się stało i przez co przeszłaś. Pojawią się w przeciągu dziesięciu minut. 
-Zajebiście - skomentowałam, otaczając się ramionami Justina. - Nie pomyślałaś, że skoro uciekłam z domu i unikam kontaktu z rodzicami, to po prostu nie chcę ich widzieć?
Policjantka udała, że niczego nie usłyszała. Spisała na górze kartki numer protokołu i tytuł, po czym ponownie spojrzała na nas.
-A ty jak się nazywasz? - zadała pytanie Justinowi, po spisaniu mojego nazwiska w pustym polu.
-Justin Bieber - odparł półgłosem.
Kobieta wpisała dane Justina na klawiaturze. Odnalazła kilka notowań w policyjnej bazie i to nie wzbudziło u niej zaskoczenia. Zaraz jednak zmarszczyła brwi, przyjrzała się ekranowi dokładniej. Znalazła haczyk.
-Zdajesz sobie sprawę, że ciebie również szukają rodzice? 
Policjantka zdziwiła nie tylko Justina, ale również mnie. Szatyn wypuścił z płuc długo wstrzymywany oddech i złapał się za głowę. Z opowieści Justina wiem, że nie widział rodziców od ponad trzech lat, kiedy to krótko po ukończeniu pełnoletności uciekł z domu i zamieszkał na ulicy.
-Ile masz lat? Jeśli nie jesteś pełnoletni, mam obowiązek powiadomić również twoich rodziców.
-Dwadzieścia jeden, nie zawracaj sobie mną głowy - rzucił krótko. - Ale czegoś tu chyba nie rozumiem. Nie trafiłem na policję po raz pierwszy. Dlaczego nigdy nie zostałem poinformowany, że szukają mnie rodzice?
Kobieta wykonała kilka kliknięć myszką na ekranie, skupiła wzrok na małych literkach rozmazujących się przez dawno niewymienioną kartę graficzną, po czym ponownie spojrzała na zdezorientowanego Justina.
-Ponieważ zawiadomienie zostało złożone przed miesiącem.
Justin mocniej zacisnął ramiona na mojej talii. Był zdenerwowany i nie mogłam mu się dziwić, że reagował w podobny sposób. Sama byłam porządnie zaskoczona. Co prawda nigdy nie rozmawialiśmy z Justinem na temat jego rodziny. Niewiele o nim wiedziałam.
-Moment. - Policjantka znów zmarszczyła brwi. Odnalazła kolejny haczyk. - Zamordowana dziewczynka była twoją siostrą, tak?
-Tak - Justin warknął nerwowo. Każda wzmianka o Jazzy jeszcze przez wiele tygodni będzie wzbudzać u niego złość i smutek jednocześnie.
-W takim razie, czy tego chcesz czy nie, musimy zawiadomić twoich rodziców, choćby ze względu na nią. Takie mamy procedury. - Odłożyła myszkę na skraj biurka, wstała z fotela i ponownie zniknęła za drzwiami, uprzednio wypowiadając ciche - Przykro mi.
Wszystko spadło na nas jak grom z jasnego nieba. I jedynie uścisk Justina mógł przywrócić mi wiarę w ukrytą siłę. Ukryłam się w materiale jego bluzy. Schowałam głowę pod i przytuliłam policzek do jego brzucha. Oddychał spokojnie, jakby spał. Chciałabym zasnąć chociaż na moment. We śnie wszystko wydaje się tak proste. Jeden krok rozwiązywał każdy problem. Gdyby tylko życie było niekończącym się snem.
-Justin? - Wychyliłam się zza materiału bluzy i spojrzałam mu w oczy. - Dlaczego tak właściwie uciekłeś z domu?
-Nie chcę o tym rozmawiać - rzucił krótko.
-Ale ja chcę. Proszę, powiedz mi. Nic o tobie nie wiem, Justin. A za moment będę miała okazję poznać teściową.
Chłopak westchnął głęboko. Zarzucił na głowę duży kaptur. Chciał ukryć się w nim przed światem. Tylko mnie dopuszczał do swojego serca.
-Mój ojciec pił, nie miał pracy. Wyżywał się przede wszystkim na mnie. Chciałem chronić przed nim i matkę, i przede wszystkim Jazzy, żeby nigdy jej nie tknął. Przez długie lata miałem nadzieję, że matka w końcu się odważy, że przeciwstawi się ojcu, że od niego odejdzie, że zacznie mnie, kurwa, bronić. A ona zawsze zasypywała mnie tą samą śpiewką. "Wszystko będzie dobrze, Justin. Zobaczysz". I tak każdego dnia. Ten drań mnie katował, a ona przyglądała się wszystkiemu ze stoickim spokojem. Nienawidzę jej za to w równym stopniu co jego. - Tyle bólu kosztowało go przywołanie wspomnień, a i tak czułam, że nie powiedział mi wszystkiego.
-Justin, twój ojciec tylko cię bił, czy to nie wszystko? Jest jeszcze coś, o czym nie chcesz mi powiedzieć?
-To naprawdę nie ma teraz znaczenia. - Pierwszy raz słyszałam w głosie Justina prawdziwy wstyd. - Jazzy powiedziała mi, że rodzice się rozstali, a matka zaczęła nowe życie. Mimo to nie chcę jej znać. Zawodziła mnie przez lata. Niczym tego nie odkupi.
-A będę mogła ją poznać? - spytałam z nadzieją, ponownie opadając na jego kolana. Jako jedyny dawał mi poczucie bezpieczeństwa.
-Jeśli tego chcesz - mruknął smętnie, nachylił się nade mną i delikatnie, niezwykle czule, ostrożnie musnął moje wargi. - Kocham cię, pamiętaj o tym.

***

Dom po środku ulicy w jednej z bogatszych dzielnic. Ledowe oświetlenie przy suficie i pod przeszklonym blatem wykwintnie zastawionego stołu. Cicha, smętna muzyka w tle. A salon rozbrzmiewał głosem rozmów i śmiechów. Płynęły opowieści przy drogim, wytrawnym winie, ustalenia biznesowe. Dwie pary w sile wieku prowadziły dyskusje o życiu, o interesach, wplatając w rozmowy żarty i kawały. Po jednej stronie państwo Reed, rodzice Nataszy. Kobieta ubrana w elegancką sukienkę i szpilki z najnowszej kolekcji, mężczyzna w czarnym, szytym na miarę garniturze. Po drugiej stronie Patricia Bieber wraz z nowym partnerem, trzydziestosiedmioletnim Alexem Russo. Ubrani wcale nie mniej elegancko niż właściciele willi. Posyłali gospodarzom uśmiechy, sącząc wino kropla po kropli.
-Słyszałem, że twój nowy projekt wchodzi niebawem na wschodnie rynki - pan Reed, Mike, zwrócił się do Alexa, wznosząc toast.
-Tym razem dopisało mi szczęście.
Alex i Mike znali się jeszcze z czasów studiów. Alex studiował architekturę, natomiast Mike prawo. Państwo Reed utrzymywali regularny kontakt teraz również z nową partnerką życiową Alexa, Pattie. Kolacje przy bogato zastawionym stole, imprezy biznesowe, bankiety. Nie zdawali sobie sprawy, że łączy ich znacznie więcej, niż interesy i zamożne towarzystwo.
-Wspaniała fryzura, Pattie. Co to za fryzjer? Znam go? - Alison Reed obdarowała rozmówczynię komplementem, dolewając do kieliszka wina.
-Nowy salon na Avenue Street - odparła, unosząc delikatne fale na włosach. - Jest genialny, naprawdę polecam.
Sielankę przerwał dźwięk telefonu Alison. Kobieta przeprosiła pozostałych i sięgnęła po kopertówkę leżącą na kolanach, skąd wyjęła dotykowy telefon. Nieznany numer. Odebrała, witając rozmówcę z klasą.
-Witam, nazywam się Margaret Johnson, komenda policji przy 10th Street. Dzwonię w sprawie pani córki, Nataszy Reed. Została przywieziona na komisariat, by złożyć zeznania - policjantka wstrzymała na moment oddech, a później dodała - Pani córka została zgwałcona. Proszę natychmiast przyjechać.
Roztrzęsiona Alison przyłożyła do ust dłoń, a pod powiekami poczuła łzy. Teraz nie bała się nawet, że słone krople rozmażą perfekcyjny makijaż.
-Będziemy za dziesięć minut.
Upuściła komórkę na stół. Zwróciła uwagę męża oraz pary przyjaciół. Mike natychmiast objął żonę ramieniem i spojrzał na nią zmartwiony.
-Alison, skarbie, co się stało?
-Dzwonili w sprawie Nataszy - wydukała z trudem. Szok nadal pożerał jej umysł i serce. Jej córka. Jej mała córeczka.
-Kochanie, co się dzieje? Gdzie ona jest?
-Została zgwałcona. - Alison wybuchnęła gwałtownym płaczem. Oparła czoło na ramieniu męża i chwyciła skrzydła marynarki w pięści. - To nasza wina. Pozwoliliśmy, by została skrzywdzona. Nasza malutka córeczka. - Nie była w stanie mówić dalej. 
I nagle, jakby tego było mało, odezwał się telefon Pattie Bieber. Kobieta ostatni raz spojrzała smutno na przyjaciółkę, po czym odebrała niepokojący telefon.
-Witam, nazywam się Margaret Johnson, komenda policji przy 10th Street. Rozmawiam z panią Patricią Bieber? - sztywny, oficjalny głos zaalarmował Pattie.
-Tak, o co chodzi?
-Bardzo mi przykro. Pani córka, Jazmyn, została dzisiaj zamordowana. Pani syn jest na komisariacie w celu złożenia zeznań. Proszę przyjechać jak najszybciej.
W przeciwieństwie do Alison, Pattie nie odezwała się słowem. Upuściła komórkę, która z hukiem roztrzaskała się na wypolerowanych panelach. Niemal zemdlała. Traciła przytomność, gdy uderzająca fala gorąca zalała jej ciało. Dzięki Bogu, Alex w samą porę chwycił jej słabnącą postać w ramiona.
-Pattie, co się dzieje? Jesteś strasznie blada.
-Moja córeczka - wyszeptała roztrzęsiona. - Moja córeczka została dzisiaj zamordowana.
Łzy i ból zapełnił cały bogato urządzony salon. Przez kilka minut nikt nie potrafił się odezwać, po podłodze biegała zatem jedynie cisza. Przerażająca. Krępująca. I taka obca.
-Dlaczego mam przeczucie, że te sprawy łączą się ze sobą? - odezwał się po kilku chwilach Alex, odgarniając jasną grzywkę ze spoconego czoła.
Alison spojrzała na męża, który natomiast wbił wzrok w panele. Odkaszlnęła cicho i zaczęła:
-Nasza najmłodsza córka, Natasza, której nie mieliście okazji poznać, uciekła z domu kilka miesięcy temu. Spotkała jakiegoś chłopaka. Nie mamy z nią kontaktu.
-Moja córeczka uciekła prawie pół roku temu. Mam również syna. Jego nie widziałam już od przeszło trzech lat.
Nagle w głowie Mike'a zaświeciła się czerwona lampka. Zaczął łączyć wszystko w całość i doszedł do jednego wniosku - to nie mógł być fatalny zbieg okoliczności.
-David! David, zejdź do nas! - krzyknął niespodziewanie, pocierając jedną dłonią ramię małżonki. 
Wszyscy spojrzeli na niego zdziwieni. Nic nie rozumieli. Pozostało im jedynie czekać, aż głośne kroki na schodach sprowadzą Davida na parter. Młody mężczyzna potarł dłonią kilkudniowy zarost. Stanął przed rodzicami z uniesionymi brwiami. Nie wyglądał dobrze. Podkrążone oczy dawały świadectwo nieprzespanych nocy, a kawa, którą zaczął pić na potęgę, znacznie podnosiła mu ciśnienie i od niedawna sięgał po tabletki na serce. Praca w cieszącej się wysoką renomą kancelarii nie była na jego nerwy.
-Czy wiesz, jak nazywa się chłopak Nataszy? - spytał ojciec, zaciskając rękę na ramieniu zdezorientowanego syna. - Odpowiedz, David. To bardzo ważne.
Chłopak spojrzał na twarze rodziców, później zlustrował roztrzęsionych gości. Niewiele rozumiał, ale czuł unoszącą się w powietrzu desperację i rozpacz. Sprawa była na tyle poważna, że zdołała poruszyć serce Davida. Zmiękł.
-Justin Bieber - odparł cicho i natychmiast obrócił się na pięcie, by wbiec po schodach i zamknąć się za drzwiami sypialni.
W oczach Pattie pojawił się nieznany dotąd błysk. Kobieta przyłożyła dłonie do ust, opuszki palców zamoczyła we łzach w kącikach oczu.
-Justin - powtórzyła. - Mój synek.







* wspomniany ośrodek uzależnień to dziwnym trafem ten sam, w którym rozgrywała się akcja My heaven


~*~


No dobra, zupełnie tego nie planowałam, zupełnie c;


Polecam
http://three-soul-one-love-jb.blogspot.com

11 komentarzy:

  1. Super, super, super!

    OdpowiedzUsuń
  2. OMG Ich rodzice się znają !! No w końcu będą mogli zamieszkać z rodzicami i spotykać sie nawzajem jak ja się cieszę . Biedny Justin jego siostra została zabita przez tego dupka !! czekam na następny

    OdpowiedzUsuń
  3. Bosze, bosze bosze, ale się porobiło...
    Świetny !!!

    OdpowiedzUsuń
  4. wow!! teraz musi byc juz tylko dobrze :) justin powoli wybaczy matce u natasz swoim rodzica tez z czasem...bd mieli dom i bd mieli normalne zycie.....skoro wroca do rodzicow to mg isc na odwyk...juz teraz nie mozesz tego spieprzyc...idelanie napisalas ten rozdzial i nowe watki sa idealne <3

    OdpowiedzUsuń
  5. to czysty zbieg okoliczności xd czemu ja to podejrzewałam ? :D : o

    OdpowiedzUsuń
  6. Musze przyznac , że to chyba najlepszy rozdział z tego opowiadania , tak mnie ciekawił, że mógłby się nie kończyć. Uwielbiam <3 Serio mi się bardzo podobał jestem zachwycona

    OdpowiedzUsuń
  7. Rewelacyjny ! ;* czekam na kolejny ^ ^

    OdpowiedzUsuń
  8. Rewelacja! Jezu :(
    Czekam na:*:*

    OdpowiedzUsuń
  9. Jeju...boze plakac mi sie chxe! Co teraz bedzie?? Czy dzieki temu bedzie im latwiej czy trudniej?? Nie moge sie doczekac nastepnego!

    OdpowiedzUsuń
  10. o chuuuuuuj kobieto cos ty zrobiła! to jak piszesz to mistrzostwo świata! nie moge Ske doczekac nastepnego ❤️❤️❤️

    OdpowiedzUsuń
  11. Podoba mi się cała ta sytuacja. Czuję, że będzie ciekawie. Niech oboje zamieszkają u swoich rodziców, tak będzie najlepiej:) Weny <3
    http://wait-for-you-1dff.blogspot.com/
    http://dark-sky-1dff.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń