poniedziałek, 5 października 2015

Rozdział 29 - Wieczność bez cierpienia, za chwilę smutku z tobą...

Justin

Pierwsze przesłuchanie. Później policjantka ponownie wyszła. Wróciła po kilku minutach z wyższym stopniem policjantem. Usiedli przy biurku i kontynuowali przesłuchanie. Polały się łzy. I moje, i Nataszy. Moje w złości, Nataszy przez obecność obcego mężczyzny w pomieszczeniu. Zapełnili połowę strony drobnym, pochyłym pismem. Postawili stempel nasączony granatowym atramentem. Złożyli dwa podpisy i dali do podpisu nam. Spojrzałem na długopis spod byka. Nie zapisałem nawet jednej litery od kilku lat. Pamiętam jeszcze, jak się pisze? Takiej umiejętności się chyba nie zapomina. Nie przeczytałem bazgrołów funkcjonariuszy. Podpisałem od razu.
Wyszli z pokoju, uprzednio przysuwając krzesła do biurka. Nataszka ponownie opadła na moje kolana. Wtuliła policzek w udo i zaczęła płakać. Pochyliłem się nad nią tak jak wcześniej, objąłem rękoma. Była taka cieplutka. Drżała w moich ramionach i zasypiała po długim, męczącym dniu. Wskazówki zegara wiszącego na ścianie ustawiły się na godzinie jedenastej w nocy. Za oknem panowały egipskie ciemności, a pomieszczenie oświetlała tylko jedna słaba żarówka, w dodatku nieznacznie pęknięta. Ja również chciałbym przyłożyć policzek do poduszki i zasnąć choć na kilka chwil. Pocałowałem Nataszkę w czółko. I tak czekaliśmy na rodziców Nataszy, na moją matkę, pełni niepokoju, strachu, niepewności. Nie wierzyłem, że może być dobrze. Nie wierzyłem, że może być lepiej.
Naraz drzwi pomieszczenia skrzypnęły. Zaczęły otwierać się powoli. Jako pierwszy błysnął w progu mundur. A później dwie eleganckie sukienki i nogi zwieńczone szpilkami oraz dwa drogie garnitury. Rodziców Nataszy rozpoznałem natychmiast. Nasłuchałem się od nich wystarczająco wiele gorzkich słów. Drugiego mężczyzny nie rozpoznałem, natomiast kobieta wprawiła mnie w osłupienie. Szczupła, zadbana, mógłbym nawet zaryzykować stwierdzeniem piękna. Długie włosy spływały po jej ramionach, kręciły się przy końcach. Miały zdrowszy odcień czekoladowego brązu. Delikatny makijaż podkreślający oczy i wyrównujący koloryt skóry, a do tego kobiece perfumy. Musiały być drogie. Patrzyłem w jej oczy i widziałem oczy Jazzy, tylko mniejsze. Wydawała się być szczęśliwa. Chyba to tak bardzo mnie zdenerwowało. Nie miała prawa być szczęśliwą. Nade wszystko, rodzice Nataszy znali moją matkę i jej partnera. Niezła szopka.
-Nataszka - mama szatynki szepnęła z przejęciem. Ukucnęła przed córką. Ta jednak ani myślała spojrzeć na matkę. Podniosła się z moich kolan, wciągnęła nogi na krzesło i wtuliła się w moje ramię. Widziała tylko szarą bluzę. Zaciskała ją w piąstkach i moczyła łzami. Wciągnąłem Nataszę na kolana. Ufała tylko mi. - Córeczko, spójrz na mnie.
-Daj mi spokój - odparła stłumionym szeptem. Objęła moją szyję i mocno przytuliła. Wplątałem palce w jej włosy, otoczyłem talię ramieniem. Jakbym chciał utworzyć barierę pomiędzy Nataszą a jej matką. Pomiędzy nami a nimi. Pomiędzy pozornie gorszymi a pozornie lepszymi.
Czułem na sobie wzrok rodziców Nataszy. Czułem wzrok własnej matki. Próbowała uśmiechnąć się przez łzy. Nie odwzajemniłem krzywego grymasu. Skupiłem się na Nataszy i na składaniu pocałunków wśród jej włosów. Nigdy nie potrzebowała mnie tak bardzo. Cały byłem jej. Od stóp po czubek głowy. 
-Chodźmy do domu. Będziemy mogli porozmawiać na spokojnie - zarządził ojciec Nataszy, kładąc dłonie na ramionach żony. Kochali się, czy łączyła ich miłość do pieniędzy? Ciężko stwierdzić.
Nataszka zsunęła się z moich kolan. Stanęła na prostych nogach. Nie puściła mojej dłoni nawet na moment, a i mi nie uśmiechało się oddalać od Nataszy na większą odległość niż długość naszych ramion. Matka szatynki próbowała objąć ją, przytulić ostrożnie, ale piętnastolatka nie widziała poza mną świata. Znów pokazała, jak bardzo mnie kocha i że nie ufa nikomu poza mną. Przeszliśmy przez próg wprost na pusty korytarz. O tej porze na komisariacie panowała grobowa cisza. Żywy duch nie kręcił się między pomieszczeniami. Tylko my zakłócaliśmy nienaganny spokój. Posterunkowy spiorunował nas wzrokiem przy drzwiach. Przepraszam szanownego pana, że istnieję, że oddycham. Przed drzwiami powróciły wspomnienia. Jeszcze przed paroma godzinami stałem na tych samych schodach z Jazzy. Rozmawialiśmy nerwowo, wymienialiśmy porozumiewawcze spojrzenia. A teraz Jazzy nie było. Pozostało wspomnienie jej uśmiechu i zimne, martwe ciało.
Serce biło mi jak oszalałe. Jakbym mało dzisiaj przeszedł, jeszcze przemiana matki spędzi mi sen z powiek. Chciałbym móc z nią porozmawiać, nie kryjąc urazy. Mógłbym ją nawet przytulić, pierwszy raz po trzech latach. Byłem na to zbyt dumny. To może głupie, może niedojrzałe. Nie mogłem odwrócić się na pięcie i paść jej w ramiona. Ona tego chciała, ja tego chciałem, a było w nas zbyt mało odwagi na wykonanie pierwszego kroku.
-Natasza, chodź do samochodu - zarządziła matka szatynki, klepiąc dłonią szybę w tylnych drzwiach lśniącego wozu. Samochód, przy którym stanęła moja matka i próbowała przyciągnąć mnie wzrokiem wyglądał tak samo. 
-Bez niego nigdzie się nie ruszam. - Natasza postawiła sprawę jasno. Złapała moją dłoń. Spojrzała na swoich rodziców i na moją matkę. Później na nasze splecione dłonie, które ukryłem w obszernej kieszeni.
-W takim razie chodźcie. - Ojciec Nataszy otworzył tylne drzwi samochodu. Spojrzał na nas wyczekująco. Gdyby nie Natasza, pierdoliłbym to wszystko i wrócił na 18th Street, po drodze zahaczając o dworzec. Ale dopóki ona ciągnęła mnie za rękę, dopóki wbijała w moje kostki opuszki palców, podążałem za nią. Jak pies za swoim panem. Miłość za miłością. Pragnienie szczęścia za pragnieniem szczęścia. Zarzuciłem na głowę kaptur, po chwili zrobiłem to samo z kapturem Nataszy. I razem wsiedliśmy na tyły samochodu.
-Twoi rodzice sprawiają wrażenie, jakby nienawidzili mnie odrobinę mniej, zauważyłaś? - szepnąłem Nataszy na ucho. Ryk silnika przeszył powietrze. Świst rozbrzmiał w uszach, wpadając do samochodu przez jedno uchylone okno. Pomiędzy sufitem a szybą pozostała centymetrowa odległość.
-Dziwisz się? Może dostrzegli, że opiekujesz się mną jak brat. - Wzruszyła beznamiętnie ramionami. Nogi wciągnęła na skórzane fotele. Przykleiła się do mnie. Moja mała przylepka. - Z całym szacunkiem, ale twoja mama nie wygląda na zaniedbaną kobietę, która ledwo wiąże koniec z końcem.
-Co ja mam ci powiedzieć? - znów szepnąłem. Nie uśmiechało mi się, by rodzice Nataszy słyszeli naszą rozmowę. Może nie obrzucili mnie słownym błotem, ale nadal nie pałali do mnie sympatią. - Kiedy widziałem ją po raz ostatni, wyglądała dwadzieścia lat starzej niż teraz. Ten facet musiał ją zmienić.
-Jest piękną kobietą - skomentowała, chowając dłonie pod moją bluzę. Niczym małe kostki lodu. Zimne, chude, przy moim ciele rozgrzały się w mgnieniu oka.
-Jak twoja matka - odkaszlnąłem, wtapiając wzrok w wypolerowaną szybę. - I siostra.
Natasza gwałtownie uniosła głowę. Długie pasma włosów uderzyły mnie w twarz. Policzek piekł nieprzyjemnie. Co tu dużo mówić, zasłużyłem sobie.
-Zamknij się, dobrze ci radzę - zagroziła i wgniotła piąstkę w moje podbrzusze. Syknąłem głośno. Zwróciłem uwagę pani Reed, która zarzuciła głową na tył samochodu. Upewniając się, że siedzimy grzecznie na fotelach, odetchnęła i wróciła do obserwowania pustego pasa ruchu. 
Samochód przyspieszył, by zdążyć na zielonym świetle na skrzyżowaniu. Spojrzałem przez tylną szybę. Moja matka wraz z nowym partnerem trzymali się parę metrów za nami. Rosło we mnie zdenerwowanie. Mocniej przytulałem Nataszę, by w bliskości z jej ciałem ukryć emocje. Dziewczyna drżała w moich ramionach, ale nie płakała. Przy rodzicach była inną Nataszą, pozbawioną uczuć, udającą zimną i niewzruszoną.
Naraz ujrzałem na tyle wycieraczki listek tabletek przeciwbólowych. Ukradkiem schyliłem się. Wsunąłem dwa palce pod wycieraczkę. Wyciągnąłem leki powoli, bezszelestnie. Poklepałem Nataszę po ramieniu. Nieprzytomnie spojrzała na mnie spod zamykających się powiek. Ujrzała na mojej twarzy cień ekscytacji. Spojrzałem znacząco na swoje kolana, gdzie między jedną a drugą nogawką położyłem tabletki. Natasza usiadła prosto i wypuściła jeden długi, przeciągły wydech. Chrząkając pod nosem, wydostała z listka kilka tabletek. Połowę dała mi, połowę zamknęła w swojej dłoni. Połknęliśmy wszystkie, jedna po drugiej, licząc na chociaż chwilowe otępienie. Ale nic nie przyszło. Tylko grobowa cisza, pogrzebowy smutek i przedśmiertny ból w każdej kończynie, w każdym organie, w każdym zakamarku duszy.
Noc była ciemna, bezgwiezdna. Granat nieba przykryła warstwa chmur. Wiatr krzyczał, a może śpiewał. W każdym razie nie potrafiłem go zrozumieć. Ani jednego słowa. Natasza zasnęła w drodze do domu. Pochrapywała słodko na moich kolanach. Głaskałem ją po głowie. Mały aniołek. Odpoczęła przez moment. Mogła zapomnieć o każdej przykrości. Może teraz, we śnie, przeskakiwała z chmurki na chmurkę, może wystawiała łagodną buzię na promienie słoneczne, może jadła wielkimi łyżkami lody czekoladowe, uśmiechając się, a w kącikach jej ust siedziały pozostałości czekolady. Chciałbym spotkać się z nią we śnie i przeżyć kilka beztroskich chwil.
Stanęliśmy pod domem. Silnik zgasnął. Mężczyzna schował kluczyk do kieszeni. Pociągnął klamkę w drzwiach. Zamek szczęknął w chwili otworzenia drzwi. Chłodne powietrze wpadło do samochodu. Matka Nataszy odwróciła się na fotelu i spojrzała na mnie łagodnie, później na córkę. Dałbym sobie rękę uciąć, że uśmiechnęła się mimowolnie. 
-Jest taka śliczna - szepnęła, gładząc policzek Nataszy. - Moja córeczka. 
Wysiadłem z samochodu na zamieciony chodnik. Nawet jeden liść nie biegał po asfalcie. Jak w mieście z klocków Lego. Żadnego śmiecia, żadnej suchej gałązki. Na 18th Street można było znaleźć wszystko, od ususzonych kwiatów, przez opakowania po zeszłorocznych jogurtach, po strzykawki regularnych narkomanów. Ojciec Nataszy chciał zanurkować na tyłach samochodu i wziąć ciało córki na ręce. Ubiegłem go ostrym spojrzeniem. Byłem słaby i wycieńczony, ale swojej kruszynki nigdy nie zostawię. Podniosłem drobinkę i wyciągnąłem z samochodu. Lekka jak piórko, drobna jak mała dziewczynka. Przytuliłem ją do piersi. Zacisnąłem dłoń pod jej kolanami, drugą przy żebrach. Jeden pocałunek złożony na czole i ruszyłem w stronę drzwi za matką Nataszy. Otworzyła je przede mną i wpuściła do wnętrza willi. W salonie paliła się mała lampka, również z górnego piętra padała wąska smuga światła. 
-Daj mi ją, zaniosę Nataszę do jej pokoju. Nie wiesz, gdzie to jest. - Ojciec Nataszy z całą pewnością darzył mnie mniejszą sympatią niż jej mama. 
-Zdziwiłby się pan, jak wiele ciekawych rzeczy robiliśmy na jej łóżku. Więcej niż pan ze swoją żoną w ciągu ostatniego roku. - Nie powstrzymałem się przed ciętym komentarzem.
-Uważaj na słowa, młody człowieku - zagroził, zatrzymując mnie przed schodami. Zacisnął dłoń na moim ramieniu i nerwowo spojrzał mi w oczy.
-Mówię tylko to, co myślę. - Wzruszyłem ramionami i wdrapałem się po schodach na piętro. 
Chciałbym powiedzieć, że schody skrzypnęły pod ciężarem moich kroków, lecz tutaj schody były z kamienia. W dodatku wypolerowano każdy skrawek. Lśniły. Czułem się nieswojo. Otoczenie było mi obce. Każda figurka na komodzie była więcej warta, niż wszystko, co kiedykolwiek miałem i będę miał. Dopiero pokój Nataszy wyglądał w miarę normalnie. Kilka ubrań pozostałych na fotelu. Prześcieradło pościągane w rogach łóżka. Na biurku bałagan. Kilka otwartych książek i porozrzucane kartki w kratkę, a na nich długopis i ołówek. Wyglądało na to, że od ostatniej ucieczki Nataszy nikt nawet nie zajrzał do jej pokoju. Nikt nawet nie podniósł koszulki z krótkim rękawem z podłogi. 
-Połóż ją na łóżku i zejdź do nas na dół, Justin. - Moje imię w ustach matki Nataszy nie brzmiało nawet przesadnie obcesowo. Kobieta wyszła z pokoju i przymknęła pomalowane białą, olejną farbą drzwi.
Opuściłem ciało Nataszy na świeżą pościel. Ostrożnie, łagodnie. Natychmiast wtuliła się w poduszkę, objęła ją ramionami. Wypuszczała świszczący oddech w materiał przyozdobiony wyszytymi serduszkami i gwiazdkami. Pocałowałem ją w czoło i wstałem. Na półce zawieszonej nad łóżkiem siedziało kilka pluszaków. Biały misiek trzymający serducho w łapkach. Obok niego pies o orzechowej barwie sierści. Dalej pluszowy słoń z uniesioną w górę trąbą. Na samym końcu półki krył się mały, czarny miś o smutnych oczach. Mieścił się w dłoni. Schowałem go głęboko wewnątrz kieszeni. Na wszelki wypadek chciałem mieć chociaż małą pamiątkę po Nataszy. Coś, co zawsze przypominałoby mi o jej uśmiechu, o jej zapachu, o gładkiej skórze na policzkach i o jej miłości.
-Trzymaj za mnie kciuki, młoda. Może twoi rodzice mnie nie zjedzą - mruknąłem przed wyłączeniem światła. Następnie ciemność zalała pokój. I tylko cichy, miarowy oddech odbijał się od ścian.
Położyłem prawą dłoń na poręczy schodów. Schodziłem powoli. Tak, by schody nie skrzypnęły pod moimi stopami. Ale znów zapomniałem, że tu nawet podłoga jest wyższej klasy. Kamień przecież nie skrzypiał. Droga po prostych schodach ciągnęła się w nieskończoność. W salonie byli już wszyscy - rodzice Nataszy, moja matka i jej partner. Tego ostatniego zmierzyłem wzrokiem. Pierwszej opinii nie wyrobiłem sobie dobrej. Spoglądał na ludzi przez pryzmat pieniędzy. Najwidoczniej moja matka również zaczęła.
-Usiądź, musimy porozmawiać. Może to i dobrze, że Natasza zasnęła.
-Z pewnością dobrze - przytaknąłem. - Odpocznie od wszystkiego przynajmniej przez chwilę.
Zostawili to bez komentarza. Usiadłem na skórzanej kanapie. Kobiety siedziały na drugiej sofie na przeciwko. Mężczyźni stali za ich plecami. Jakby wydali na mnie wyrok. Patrzyli złowrogo. Naprawdę nie chciałem tu być. Byłem wyrzutkiem pomiędzy bogaczami. Nie wiedziałem nawet, jak mówić, by dorównać im. Winny pomiędzy niewinnymi. Rozluźniłem się. Atmosfera w salonie była wystarczając gęsta, bym nie musiał dodatkowo spinać mięśni. Odezwą się w końcu, czy zamierzają milczeć i obserwować każdą plamę na moich butach?
-Nie rozumiem tej całej szopki - warknąłem w końcu. Moja noga nerwowo podrygiwała na panelach. - O czym chcecie ze mną rozmawiać?
-Chcemy wiedzieć, co wydarzyło się dzisiaj, dlaczego zostaliśmy wezwani na komisariat, co z Jazzy, Justin. - Na wzmiankę o siostrze boleśnie ścisnęło mnie w żołądku. Spojrzałem matce w oczy. Wyrażały cień troski.
-Chcemy wiedzieć wszystko, od początku do końca, bez owijania w bawełnę. Potrafisz opowiedzieć nam o wszystkim? - Ojciec Nataszy uniósł zniecierpliwiony brwi. On kipiał niecierpliwością? Co ja miałem powiedzieć?
-Wszystko? W porządku, niech będzie wszystko - postanowiłem, rozsiadając się wygodniej na kanapie. Tapicerka nie należała do wygodnych, ale nie narzekałem. - Jazzy, moja siostra, jeszcze zanim uciekła z domu, zaczęła spotykać się z Tysonem. Był dilerem narkotykowym, miał powiązania z niebezpiecznymi ludźmi. Jazzy zamieszkała z nim. Przez pewien czas podkradała mu dragi i zawsze dawała mi. Potem pojawiła się Natasza. Chodziła z nim do łóżka za narkotyki.
-To nieprawda - przerwał stanowczo pan Reed. - Nasza córka nie zrobiłaby czegoś takiego. Nie jest dziwką.
-Proszę sobie w to wierzyć, a jak pan dojrzeje, opowiem panu, jak naprawdę wygląda jej życie. - Potraktowałem go ostrym spojrzeniem i wróciłem do historii ostatnich godzin. - Jazzy przyszła do nas pod wieczór. Na chwilę po seksie. - Nie twierdzę, że denerwowanie rodziców Nataszy stało się moim hobby, ale ich zaciśnięte w złości szczęki sprawiały satysfakcję. - Tyson dowiedział się, że Jazzy go okradała. Chcieliśmy iść z tym na policję, ale tam nas wyśmiali. Potraktowali jak robaki. Wtedy Tyson i jego znajomi od interesów porwali Nataszę. Kiedy razem z Jazzy dotarliśmy do opuszczonej fabryki na obrzeżach, kazałem jej zostać na zewnątrz i pod żadnym pozorem nie wchodzić do środka. Zabrali Nataszę w podziemia. Gdy zszedłem do piwnicy - przerwałem, by zaczerpnąć powietrza. Obraz rozpaczy, łez i bólu stanął mi przed oczami. - Ci faceci gwałcili ją. Brutalnie. Bezlitośnie. Nieludzko. Nie mogłem nic zrobić. Trzymali mnie. Nie pozwolili się poruszyć. Musiałem patrzeć, jak ją traktują, jak ją gwałcą. - Stanowczo walczyłem ze łzami. Początkowo walkę wygrywałem. 
Matka Nataszy nie była tak silna. Również moja uroniła kilka łez, szepcząc coś niezrozumiałego pod nosem i przykładając do rozchylonych ust dłoń. Teraz nikt nie śmiał mi przerywać. Nawet Pan i Władca Reed.
-Próbowałem uspokoić Nataszę, pocieszyć, do cholery. Wtedy po schodach zbiegła Jazzy. Zagroziła Tysonowi, że zadzwoniła po policję i żaden z nich nie wymiga się od tego, co zrobili. Dorwali ją. Tyson strzelił. Rzucił jej jeszcze ciepłe zwłoki na moje stopy. Patrzyłem w jej martwe, otwarte oczy. Na stróżkę krwi wypływającą z ust. Mam ten widok, do cholery, przed oczami. Miała zostać na górze. Miała nie schodzić. Miała być żywa! - Wstrząsało mną poczucie winy i świadomość, że nie byłem odpowiedzialnym bratem.
Matka zalała się łzami. Jej partner próbował nieudolnie pocieszyć ją i wesprzeć, głaszcząc jej chude ramiona. Nie dodałem nic więcej. Nikt tak naprawdę tego nie potrzebował. Przez kilka minut salon zalewała cisza mieszana z nieśmiałym łkaniem obu kobiet. A ja byłem twardy i nie dałem po sobie poznać, że byłem naładowany emocjami jak granat materiałem wybuchowym. Skórzana tapicerka uwierała coraz bardziej. Wierciłem się, przesiadałem z pośladka na pośladek, ale i tak marzyłem tylko o tym, by wyjść i donośnie trzasnąć za sobą drzwiami.
-Kochasz tę dziewczynkę, prawda? - Mama spojrzała na mnie przez łzy, a potem wymownie rzuciła spojrzenie na schody, po których wniosłem Nataszę jak księżniczkę w dniu ślubu. Że też nigdy nie będę mógł być dla niej księciem, który uratuje ją przed złem w srebrnej zbroi na białym koniu.
-Może kocham, nic ci do tego - warknąłem złowrogo. Mój głos wydał się niższy niż zazwyczaj. Przez gardło razem ze słowami przebiegła uciążliwa chrypa.
-Naucz się szacunku do matki, gówniarzu - zgromił mnie jej partner. 
-Na szacunek trzeba sobie zasłużyć - powiedziałem pewnie. Nie miałem wątpliwości, że ona na ten szacunek nie zasłużyła. Rozmawialibyśmy inaczej, gdyby wstawiła się za mną przed brutalnością ojca jeden raz. Jeden pieprzony raz.
-Sypiasz z nią? - zaatakował ojciec Nataszy.
Naprawdę mocno zmarszczyłem brwi. Wstałem powoli z kanapy, on stanął dwa kroki przede mną. Był dwa centymetry wyższy. Spoglądał złowrogo. Chciał mnie zastraszyć? Nie bałem się go. Nie czułem respektu. Jedynie obrzydzenie w stosunku do jego postawy, do pieniędzy, do intonacji każdego pojedynczego słowa. Z paszczy zionął odrazą. Nie jestem pewien, czy gdyby nie liczyła się dla niego pozycja w społeczeństwie, przyjechałby na komisariat tak szybko. Tylko matka Nataszy zdawała się przejmować jej losem. Żadne z nich nie kochało córki w małym ułamku tak mocno jak ja. 
-Czegoś tu nie rozumiem. Co to ma, kurwa, do rzeczy? To nie pańska sprawa, czy z nią sypiam czy nie. Nic nie jest waszą sprawą. - Wtedy mówiłem już do wszystkich. - Udajecie przejętych, wpieprzacie się w nasze sprawy. Żyliśmy przez długie miesiące na ulicy. Sami. I żyjemy nadal, prawie wszyscy. Gówno was powinno interesować, co robimy, jak zdobywamy pieniądze...
-A jak zarabiacie? - wtrącił nerwowo Reed. Cholerny adwokacik działał mi na nerwy.
-Puszczamy się na dworcu za marne kilka dolarów. Nigdy tego nie zrozumiesz, siedząc z nosem w papierach. - Już chciał mi przerwać, ale nie dopuściłem go do głosu. - Tak, pana córeczka też to robi. Puszcza się z facetami starszymi niż pan.
-Nie waż się tak mówić o mojej córce. Nie masz do niej szacunku.
-Ja nie mam szacunku? To wy traktowaliście ją jak śmiecia, dlatego uciekła. Ja zająłem się nią jak siostrą, zaopiekowałem się nią, troszczyłem, pokochałem, do cholery. Natasza od pierwszego dnia jest dla mnie ważniejsza, niż dla was kiedykolwiek była.
-Justin - odezwała się łagodnie moja matka. - Teraz może być już wszystko dobrze. Natasza wróciła do domu, ty pojedziesz z nami. Oboje wyjdziecie z uzależnienia, wszystko się ułoży, zobaczysz. Ona skończy szkołę, ty znajdziesz pracę. Będziecie mieli wszystkiego pod dostatkiem. Możemy zagwarantować ci lepszą przyszłość.
Parsknąłem suchym, ironicznym śmiechem. 
-Jesteś tak samo zepsuta, jak oni wszyscy - omiotłem szybkim spojrzeniem pozostałą trójkę cholernych bogaczy. - Tak samo pazerna. Tak samo niczego nie rozumiesz. 
Wtedy odgłos małych stóp spłynął po schodach. Odwróciłem głowę. Na ostatnim stopniu stała Natasza. Wzrok miała jeszcze nieprzytomny, usta lekko spierzchnięte i rozchylone. Obudziły ją nasze krzyki. A mogła odpocząć chociaż godzinkę, chociaż pół. Mogła zapomnieć o bólu i poniżeniu. A teraz wróciła świadomość i całe zażenowanie uderzyło w nią ze zdwojoną siłą.
-Co się dzieje? - szepnęła nieprzytomnie i przetarła oczy piąstką zaciśniętą tak mocno, że pobladły jej kostki.
-Nie zamierzam brać dłużej udziału w całej tej szopce - prychnąłem, patrząc z nienawiścią na dorosłych. Ojciec Nataszy nawet teraz wysyłał służbowe sms'y. To ostatecznie przepełniło czarę goryczy. - Idziesz ze mną, czy zostajesz? - zwróciłem się do szatynki, wyciągając przed siebie dłoń. Rozpaloną, szorstką dłoń. Przykryła ją mała, chłodna.
-Głupie pytanie.
Pospiesznie otworzyłem drzwi wyjściowe. Wybiegliśmy przed dom. Wiedziałem, że nasi rodzice tym razem nie odpuszczą tak łatwo, dlatego wciągnąłem Nataszę na tyły wili. W tym czasie oni wybiegli z domu. Zrozpaczone krzyki kobiet rozniosły się echem w obie strony ulicy. Odgłos szpilek i ciężkich męskich kroków. Jeszcze moment, a znikną za zakrętem. Nie puściłem dłoni Nataszy nawet na moment. Patrzyłem jej w oczy, choć widziałem jedynie zarys smukłej twarzy rozjaśnionej uliczną latarnią. Oddychała szybko, rozglądała się na boki. Zdezorientowana, zaspana, wycieńczona.
-Napijesz się ze mną dzisiaj? - tchnąłem w jej wargi. Stopniowo uspokajałem jej oddech. Serce biło w klatce piersiowej szatynki wolniej i wolniej. 
-A masz co pić?
-Widziałem pokaźnych rozmiarów barek twoich rodziców. Wystarczą nam dwie butelki. Oni nie wrócą tak szybko. Będą chcieli nas znaleźć. W tym czasie wrócimy, zabierzemy, co mamy zabrać i wyjdziemy niezauważeni.
Natasza była zbyt zdezorientowana, żeby odpowiedzieć, a co dopiero się poruszyć. Pociągnąłem ją za rękaw z powrotem do drzwi. Przekroczyliśmy próg domu. Pierwsza deska w podłodze skrzypnęła. W końcu coś, co nie jest dopracowane w najmniejszym calu. Natasza otworzyła szafkę z alkoholami, ja skryłem dwie pierwsze butelki pod bluzą. Miałem wyjść, kiedy kątem oka zauważyłem, jak Natasza rozsuwa szufladę w komodzie, wyjmuje kilka banknotów i upycha w kieszeni. Posłała mi znaczące spojrzenie. Grzechem byłoby nie skorzystać, zwłaszcza teraz, gdy oboje byliśmy na głodzie, nie było Tysona, u którego można by wziąć na kreskę i zdecydowanie brakowało sił, by iść zarabiać na dworcu.
Wybiegliśmy z willi jak zawodowi włamywacze. Przemknęliśmy przez bogatszą część dzielnicy, później biegiem przez centrum. Wykończeni wysiłkiem zwolniliśmy w okolicach pasma opuszczonych kamienic z nieszczelnymi dachami. Podczas zeszłorocznej zimy nocowałem w jednej z nich. Wróciłem na 18th Street po dwukrotnym pobiciu i kradzieży jedynej działki, na którą pracowałem od świtu do późnej nocy. W baraku przy ulicy może i było chłodniej, ale czułem się bezpieczny, bez kpiącego oddechu na ramieniu. Nie wrócę tam. 
Rząd rozbitych latarni ulicznych doprowadził nas pod sam płot rudery. Przyspieszyłem na ostatniej prostej, ale szybko powróciłem do poprzedniego tempa marszu. Natasza bowiem nie dawała rady. Była zbyt słaba. Przekonałem się o tym, gdy oboje opadliśmy na materac w baraku. Ja oddychałem ciężko, a jej oddech urywał się jak po wysiłkowym maratonie. Niemal mdlała. Położyłem jej głowę na swoich kolanach. Jak na posterunku i jak podczas późniejszej jazdy samochodem. Działo się z nią coś niedobrego. Zaczęła drżeć z zimna, lecz jej ciało było rozpalone. Spojrzałem w przestrzeń i wyraźnie dostrzegłem parę ulatującą z ust. Mroźne noce ruszały na łowy ofiar. Ofiarami byliśmy my.
-Jeszcze nigdy nie piłem whisky - stwierdziłem po kilku chwilach, wyciągając spod bluzy szklaną butelkę. - Nigdy nie było mnie na to stać. - Odkorkowałem butlę i wlałem w gardło kilka pierwszych łyków. Upragnione szczypanie dosięgnęło przełyku. Tak dawno nie miałem w ustach alkoholu. 
Natasza podniosła się powoli. Podpierała się na zgiętych w łokciach rękach. Trzęsła się, wyciągając przed siebie dłoń. Złapała butelkę i napiła się powoli. Przełknęła ledwie jeden łyk i znów opadła na moje kolana. Poczułem na policzkach łzy. Dotknąłem ich opuszkami palców, by przekonać się, że są prawdziwe i gorące. Nawet polizałem. Słone, jakby ktoś wsypał do nich bryłę soli. Łzy pociągnęły za sobą rzewny płacz, autentyczne spazmy, paniczne wycie tłumione we włosach Nataszy. 
-Nie płacz, Justin, nie płacz - wyszeptała, całując moje udo rozgrzanymi wargami, których temperaturę poczułem nawet przez ubranie.
-Przepraszam. - Próbowałem, starałem się, pociągałem nosem i ocierałem twarz rękawem. Ale zaraz znów wybuchałem. Łzy mnożyły się jak grzyby po deszczu. Powodów do płaczu przybywało. - To wszystko moja wina. Wszystko, bez wyjątku. Chciałbym, żebyś była szczęśliwa. Powinnaś wrócić do domu. Ale ja nie potrafię cię już puścić. Chcę, żebyś cały czas była przy mnie. Jeszcze do niedawna wszystko się między nami pieprzyło, pamiętasz? Ale po tych wszystkich kłótniach kocham cię jeszcze mocniej. Wiesz, jak się czułem, kiedy się kochaliśmy? Jakbym nagle pozbył się wszystkich problemów. Myślałem tylko o tobie i o tym, jak mi z tobą dobrze. Nie mogę cię stracić. Za bardzo cię kocham. To rozpierdala mnie od środka. Sama myśl, że kiedyś możesz odejść, albo że ja zrobię coś, przez co znikniesz. Tak cholernie się o to boję, bo wiem, że jestem do tego zdolny. Jedno niewłaściwe słowo, jeden gest, a moje szczęście, którego posmakowałem tylko dzięki tobie, może nagle zniknąć. 
-Chyba zapominasz, że ja nie kocham cię nawet odrobinę słabiej, Justin - wymamrotała, pociągając ze szklanej szyjki trzy łyki. Oparła się plecami o ścianę za plecami. Chwyciła moją dłoń i przytuliła ją do serca. - Mój najukochańszy na świecie mężczyzna. Nie zdajesz sobie sprawy z tego, ile ci zawdzięczam. A teraz pijmy dalej, bo na trzeźwo jesteśmy dzisiaj zbyt smętni. 
-Pamiętasz, gdzie pierwszy raz przyznałem się do swoich uczuć do ciebie?
-Takich chwil się nie zapomina, Justin. Chciałeś wtedy skakać.
-I nadal chcę - przyznałem śmiało. - Obiecałaś mi, że kiedyś skoczymy.
-I skoczymy. Ale teraz jest za wcześnie, żeby się poddać. 
-Chcesz cierpieć jeszcze bardziej? - Kolejny łyk w moich ustach, kolejny łyk w ustach Nataszy. - Po skoku cierpisz tylko przez ułamek sekundy, kiedy twoja czaszka rozpierdala się na betonie.
-Wiesz, mi osobiście tamto miejsce kojarzy się z twoim pierwszym "kocham cię", a nie z rozbryzganym na asfalcie mózgiem, ale każdy ma inną definicję romantyczności. 
Zaśmiałem się krótko. Na ułamek sekundy zdołała mnie rozbawić. Za to ją kochałem. Szukała pozytywów tam, gdzie wszyscy widzieli jedynie zatrważającą czerń bez przebłysków bieli. Cholerna, kochana optymistka.
-Chciałem cię wziąć na tym dachu - przyznałem po kilku kolejnych seriach przykładania butelki do ust i podawania jej w kolejne ręce. 
-Dałabym się wziąć. 
-Jak wtedy, pod prysznicem? - Dałem jej kuksańca w bok, by choć na moment rozpromieniła śliczne usteczka w uśmiechu.
-Wtedy tym bardziej. Och, chciałam cię, chciałam.
-Nie bardziej niż ja. A potem przy każdej nadarzającej się okazji. - Pocałowałem ją w czoło. Przytrzymałem usta przy skórze chwilę dłużej. - Tak sobie teraz myślę, co by było, gdybym rok temu skoczył z tego dachu. Jazzy by żyła, cierpiałbym znacznie mniej, puszczałbym się krócej i odszedłbym, mając do siebie więcej szacunku. 
-Same plusy. - Uśmiechnęła się do mnie nieśmiało, opierając główkę na mojej klatce piersiowej. Otuliła nas kocem. Było mi tak ciepło. Tak cholernie, przyjemnie ciepło.
-Do niedawna najlepszą formą przekazywania emocji były odłamki szkła w nadgarstkach, co noc. Teraz uspokaja mnie krótka rozmowa z tobą. Wiesz dlaczego? - Natasza pokręciła głową. - Bo wiem, że mnie słuchasz. Zawsze będziesz słuchać. - Kolejny pocałunek na czole, kolejny łyk alkoholu. Potem całus wśród długich włosów i ponownie szkło przy ustach. - Wracając do poprzedniego, owszem, cierpiałbym mniej, nie przyczyniłbym się do śmierci osoby, którą kochałem i zawsze kochać będę, miałbym do siebie więcej szacunku i może wyrządziłbym ludziom mniej zła. Ale za to nigdy nie poznałbym ciebie. Oddam całą wieczność bez cierpienia, za chwilę smutku, ale z tobą. Ból domaga się, żebyśmy go czuli, ale nawet ten ból jest przy tobie przyjemny. Nie chcę nieskończoności, Natasza. Wystarczy mi ułamek sekundy przy tobie. 







~*~



Okay, pięć ostatnich zdań tego rozdziału mi się naprawdę podoba c;

11 komentarzy:

  1. Cudny rozdział *.* czekam nn ❤️

    OdpowiedzUsuń
  2. Sama oddałabym wszystko, by mieć takiego ukochanego, jak Justin.

    OdpowiedzUsuń
  3. cudny<3 nie zabijaj ich :( niech nie skacza i zyja szczesliwie bez cierpien <3

    OdpowiedzUsuń
  4. cudowny rozdział , chce więcej ! <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Cudownie! Boze ten rozdzial jest taki smutny! Chce zeby im sie ulozylo...chcialabym zeby to opowiadanie zakonczylo sie ,,i zyli dlugo i szczesliwie.." ! Czekam nn :**

    OdpowiedzUsuń
  6. Jeeju świetny ! Czekam na kolejny ^ ^

    OdpowiedzUsuń
  7. Niesamowity <3 :0
    /Wiki

    OdpowiedzUsuń