poniedziałek, 21 września 2015

Rozdział 27 - Rozpacz, jakiej nie czułem jeszcze nigdy...

Justin

Pierdolone psy i ich pierdolone przepisy, rozsiewające dookoła wyłącznie problemy. 
-Mówiłem ci, że nic z tego nie wyjdzie. Na ciebie patrzyli jak na dzieciaka z podstawówki, a na mnie jak na pierwszego zakwalifikowanego do masowego pogrzebu ćpunów zebranych z ulicy - warknąłem wściekle - choć znając życie na 18th Street nawet nie raczyliby zajrzeć.
Byłem wściekły. Bardziej wściekły niż po pierwszej kłótni z Nataszą, bardziej wściekły niż kiedykolwiek. Mój zaniedbany wygląd nie dawał im pieprzonego prawa do przedmiotowego traktowania mnie. Uwaga - ja również czułem i również potrafiłem nocą płakać przez cholernych ludzi.
-Justin, uspokój się. Nerwy w niczym nam nie pomogą. - Jazzy położyła dłoń na moim ramieniu, ale strąciłem ją szybciej, niż najnowszy model ferrari dochodzi do setki. Nie potrzebowałem pocieszenia.
-Nerwy w niczym nie pomogą - powtórzyłem z kpiną. - Wiem, że w niczym nie pomogą, ale mogę sobie bynajmniej ulżyć. Lubię przeklinać i podoba mi się świadomość, że nigdy się z tego nie spowiadałem.
-Jesteś popieprzony, ale mimo to cię kocham.
Przemierzyliśmy długi, prosty korytarz na komisariacie i dotarliśmy do ciężkich drzwi przy wyjściu. Intuicja podpowiadała mi, że coś jest nie tak, dlatego pragnąłem jak najprędzej pochwycić Nataszę w ramiona. Nie umiałbym obronić jej przed gniewem Tysona, ale przynajmniej próbowałbym, zamiast siedzieć na jednym z twardych i należących do wyjątkowo niewygodnych krzeseł przed biurkiem zarozumiałego oficera dyżurnego szczycącego się świeżo uprasowanym mundurem i pomarańczą z południa zamiast tanim, obitym jabłkiem na drugie śniadanie. 
Uderzyło w nas powietrze zmieszane z zapachem spalin. I nic nie było tak jak wcześniej. Wchodząc do budynku komisariatu zostawiałem Nataszę przy pierwszym schodku, teraz nie było jej nigdzie wokoło. Chyba nie było niczym dziwnym, że w przeciągu sekundy dopadły mnie najgorsze obawy dotyczące jej życia i bezpieczeństwa. Kazałem jej czekać, nie oddalać się nawet na krok. Nie odeszłaby nigdzie z własnej woli. Powietrze przeszył pisk opon. Gwałtownie odwróciłem głowę w kierunku pobliskiego baru z wyblakłym szyldem. Spod krawężnika ruszył sportowy samochód z przyciemnianymi szybami. Bez wątpienia mógłby należeń do ruskiej mafii. I nie zwróciłbym na niego większej uwagi, gdyby dłoń Jazzy raptownie nie złapała mojego rękawa.
-Tyson czasami jeździł tym samochodem - wydyszała na jednym tchu, a gdy skończyła, nie mogła zaczerpnąć kolejnego wdechu.
Nie wiem, czy to naturalny odruch, ale moje stopy zamiast pobudzić się do biegu, wtopiły się w ostatni stopień schodów. Zupełnie jakbym miał w podeszwach ogromny kawał ołowiu, który uniemożliwiał podniesienie nogi, nie mówiąc nawet o ruszeniu na przód. Strach. Z pewnością czułem strach i nawet odrobinę nie bałem się o siebie, tylko całość przekładałem na troskę o Nataszę. Gdybym wziął ją ze sobą, gdybym nie pozwolił zostać samej przed komisariatem, gdybym nie był tak cholernie głupi, gdybym zamiast uschniętego kawałka gówna miał w czaszce mózg, ona byłaby teraz w moich ramionach. Może zła, może smutna i zapłakana, ale byłaby. 
-Jazzy, proszę, powiedz mi, że wiesz, dokąd mogli ją zabrać - odezwałem się dopiero w chwili, w której czarne Audi skręciło na drugiej z kolei przecznicy. Prędzej nie potrafiłem. Tak po prostu, głos uwiązł mi w gardle. 
-Mam przypuszczenia - odparła ze strachem, ale nawet przerażenie kazało jej używać mało zrozumiałego dla mnie języka. Nie oszczędziłem więc dziewczynie pełnego irytacji spojrzenia. - Wszystkie czarne interesy załatwiał w podziemiach starej fabryki przy 12th Street. - W jej oczach dostrzegłem coś dziwnego. Jakby litość, może współczucie? 
-Dlaczego, do cholery, patrzysz na mnie w ten sposób? - rozeźliłem się, zaciskając i rozluźniając pięści. Zbiegłem po schodach i ruszyłem w kierunku fabryki. - Muszę tam iść. Muszę się upewnić, że nie dotkną jej małym palcem.
-Justin - przerwała mi przez łzy. - Oni ją... - próbowała kontynuować, ale przerywała już po początku zdania. - Oni...
Niestety za dobrze wiedziałem, co chciała powiedzieć, ale nie przyjmowałem tego do wiadomości. Nie ją. Nie osobę tak kruchą, młodą, małą i niewinną. Nie przeze mnie. 
Ruszyłem biegiem, ale już po dwustu metrach kolana zaczęły się pode mną uginać, a w płucach paliło przez niedotlenienie i wzmożony wysiłek. Byłem słaby. Bardzo słaby. Słabszy, niż mógłbym przypuszczać. Pieprzone narkotyki rujnowały wszystko. Dalszą drogę przemierzałem więc szybkim marszem, a dwa kroki z tyłu wciąż słyszałem pochlipywanie Jazzy. Bała się, ja również się bałem, ale nie wylewałem lęków razem ze łzami. Nie miałem siły, by objąć Jazzy troskliwym uściskiem i wraz z pocałunkiem na jej gładkim czole uspokoić jej roztrzęsione ciało. Tak więc szedłem na przód, nie zatrzymując się, nie odwracając. Kluczowe znaczenie miała każda minuta, może nawet każda sekunda. A i tak męczyła mnie paraliżująco wyraźna świadomość, że nie zdążę na czas. Nie miałem szans, by zdążyć. Byłem śmieciem przemierzającym ulice w podartych butach, a oni sunęli po asfalcie czarnym Audi z rocznika 2015, paląc najdroższe papierosy do połowy, wyrzucając niedopałki na jezdnię przez elektronicznie otwierane okna i zaczynając kolejnego szluga bez najmniejszego zamiaru wypalenia go do końca.
Nie czułem się gorszy. Wcale. Może i mieli wypchane po brzegi portfele, ale w sercach świecili zatrważającą pustką. Ja za to nie miałem nawet portfela, ale moje serce czuło więcej, niż ich kiedykolwiek poczuje. Moje było rozgrzane, płonęło; ich pasowało do historii o Królowej Śniegu. W spojrzeniu nie mieli za grosz troski, a ja łagodniałem jak baranek, gdy w grę wchodziły ukochane osoby. Nie miałem ich wiele - jedynie Natasza i Jazzy - ale za jeden uśmiech na ich twarzach oddałbym więcej, niż oni za życie własnych matek. To czyniło ze mnie bogatego człowieka. Moje bogactwo nie przeliczało się na liczbę zielonych. Mój dobytek był ilością emocji mieszczących się w sercu. Doszedłem więc do wniosku, że byłem człowiekiem bogatym.
-Jazzy, co masz zamiar teraz zrobić? - spytałem na trzeciej przecznicy, gdy nie zważając na czerwone światło, przekraczaliśmy skrzyżowanie.
-Co masz na myśli? - Uniosła wysoko brwi. Podświadomie czułem, że wiedziała, o co pytam, ale odkłada odpowiedź w czasie.
-Co zrobisz teraz, gdy nie będzie przy tobie Tysona. Wrócisz do starych? Czy wylądujesz na ulicy jak my?
Jazzy westchnęła głęboko, jakby łudziła się, że wraz z powietrzem uleci z niej żal. 
-Będę musiała do nich wrócić. Nie jestem pewna, ale zdaje mi się, że rodzice się rozstali. Matka chciała coś zmienić, a ojciec wsiąkł w alkohol tak jak on w niego. Tak więc tata najprawdopodobniej nadal chleje przez całe dnie, a mama zaczęła nowe życie. Jestem pewna, że mój powrót nie będzie jej na rękę, ale nie będzie miała wyjścia. Jestem nieletnia, jej obowiązkiem jest przyjąć mnie z powrotem.
Nie rozmawialiśmy więcej. Każde wypowiedziane słowo spowalniało tempo marszu. Po dziesięciominutowej przerwie znów przebiegliśmy kilkaset metrów. Tym razem zmęczenie dało się we znaki szybciej i wyraźniej. Do tego wręcz stopnia, że kiedy bieg zmienił się w marsz, musiałem na moment przystanąć i wesprzeć się na murze pobliskiej kamienicy. Przed oczyma pojawiły się mroczki. Mocno zacisnąłem powieki, a po chwili oznaki niedotlenienia i wycieńczenia organizmu minęły i ponownie ruszyliśmy w dół ulicy. Im bliżej 12th Street byliśmy, tym głośniej w moich uszach rozbrzmiewał zdesperowany krzyk Nataszy błagającej o pomoc. Czułem wdzięczność każdemu kierowcy, który przejeżdżał szybko tuż przy krawężniku, bo warkotem silnika choć na moment zagłuszał myśli o krzywdzonej Nataszy. Nie wybaczę sobie, przysięgam, nie wybaczę.
-Wiesz, że to nie twoja wina, prawda? - Jazzy zdawała się czytać mi w myślach, ale jej dłoń, która zwykła przynosić ukojenie bólu, teraz utraciła lecznicze właściwości.
-Nie pocieszaj mnie, Jaz, bo i tak na nic się to zda. - Podziękowałem jej ledwie widocznym uśmiechem, a wyrzuty sumienia rozpoczęły pieprzony zlot w środku mojego serca. 
Opuszczona fabryka przy 12th Street nie obnosiła się złą renomą jedynie przez plotki mieszkańców. Wyglądała jak połączenie Alcatraz, domu Frankensteina i kostnicy. Razem z wiatrem owiał mnie nieznaczny strach. Stopy nawet na moment nie zatrzymały się przed przerdzewiałą bramą. Na niewielkim placu z wypaloną zielenią stało czarne Audi z przyciemnianymi szybami - to samo, które odjechało spod komisariatu z piskiem opon. Poczułem w krwi adrenalinę i przezwyciężyłem moment niepewności i zawahania. Tam była Natasza. Oni mieli Nataszę. A jeśli ktoś dotykał Nataszę choćby mały palcem, musiał liczyć się z  moją determinacją. Nie miałem siły ani utajonego sprytu. Posiadałem natomiast godność.
-Jazzy, nie chcę, żebyś tam szła - stwierdziłem krótko, kiedy dziewczyna przekroczyła bramę zaraz po mnie. - Zostań tutaj. Chociaż ty będziesz bezpieczna.
-Nie ma mowy - zaprzeczyła szybko. - Natasza została przed komisariatem i nie wyszło jej to na dobre.
-Pozwól, że sprostuję. Natasza została przed komisariatem, bo uparła się, że zostanie na zewnątrz. Ja najchętniej siłą wciągnąłbym ją na ten przeklęty komisariat. Dlatego teraz zostaniesz tutaj, usiądziesz dupskiem na krawężniku i będziesz na nas czekać.
Nie czekałem na jej odzew. Ruszyłem przez zapuszczone podwórze do stalowych drzwi fabryki. Piasek zgrzytał pod podeszwami adidasów. Pył wznosił się w powietrze z każdym krokiem. Choć deszcz padał z nieba przynajmniej przez cztery dni w tygodniu, tu wciąż było sucho, a kurz wirował w powietrzu przy najdelikatniejszym powiewie wiatru. Przerdzewiała klamka skrzypnęła cicho, gdy nacisnąłem ją całą dłonią i szarpnąłem drzwiami, aby wedrzeć się przez wysoki próg do wnętrza fabryki. Natychmiast zauważyłem dziurę w podłodze o wymiarach trzy na trzy metry i prowadzące od niej schody w podziemia. Wyobrażałem sobie parter fabryki jako pozbawiony najmniejszego szmeru magazyn. I może gdybym był tu przed godziną nie zawiódłbym przypuszczeń. Teraz jednak dziki wrzask przecinał ciszę i wtórujące mu głośne śmiechy. Krzyk, ten krzyk był dobrze znany moim uszom. Wysoki, niemalże dziecięcy głosik, w który uwielbiałem wsłuchiwać się przed snem. Teraz brzmiał jak ostatnie pożegnanie ze światem, jak przejaw zatrważającego bólu, jakby jej ciało płonęło żywcem, a cierpienie potęgowała radość oprawców.
Niewiele myśląc, puściłem się biegiem po schodach, dopadłem dłonią metalowej barierki z prawej strony i przytrzymując się na niej, przeskakiwałem po dwa stopnie, by jak najszybciej znaleźć się na dolnym piętrze. Słyszałem przynajmniej cztery głosy, ale teraz dwa ucichły. Z pewnością usłyszeli moje kroki. Musieli usłyszeć. Nawet nie starałem się zachowywać cicho. Nieznany mi dotąd mężczyzna przed czterdziestką w czarnym garniturze, a za nim Tyson w szarych dresach i skrętem między palcem wskazującym i kciukiem, wyszli z sąsiedniego pomieszczenia. Czarnoskóry uśmiechnął się parszywie na mój widok. Gdybym miał w sobie odrobinę więcej siły, zdarłbym uśmiech z jego ust. Rzuciłem się na nich i tak, jak podejrzewałem, szybko udało im się boleśnie wykręcić w tył moje ramiona. Syknąłem z bólu i poczułem się jak ciota, bo krzyk Nataszy zza starej ściany nasilał się.
-Przyszedłeś w samą porę, Justin. - Tyson wyrzucił skręta i przydeptał go podeszwą.
Znów przypomniałem sobie o głodzie.
-Gdzie ona jest, do cholery? Co jej zrobiłeś? - wysyczałem, szarpiąc ramionami, które trwały w silnym uścisku znacznie starszego mężczyzny.
-Myślę, że chciałbyś to zobaczyć, bracie.
Jednym szarpnięciem otworzył przede mną blaszane, nieszczelne drzwi. Pisk wzrósł na sile. Pod obskurną ścianą stała zniszczona kanapa obita poszarpaną, brudną tapicerką. Na betonowej podłodze utworzył się niewielki stos ubrań, poczynając od dresów i koszulki z krótkim rękawem, kończąc na białych majtkach. A na sofie leżała ona, zupełnie naga, przygnieciona nagim, ciężkim ciałem starszego mężczyzny, który gwałcił ją w sposób okrutny, brutalny i pozbawiony najmniejszych skrupułów. Łzy ciekły ciurkiem w dół jej policzków, później po brodzie i szyi. Jej nadgarstki tkwiły po obu stronach głowy pod silnych uściskiem szorstkich dłoni mężczyzny. Był brunetem o ostro zarysowanej szczęce. Jego wiek z całą pewnością przekraczał trzydzieści pięć lat. Potężny, muskularny, o stanowczym, nieznoszącym sprzeciwu wyrazie twarzy. Wykonywał mocne, brutalne wręcz pchnięcia. Nie musiał się przesadnie wysilać, by trzymać nieruchomo jej ciało. Wystarczyło, że naparł na nią i przytrzymywał w nadgarstkach. Ważył przynajmniej dwukrotnie więcej. Był wyższy o ponad głowę. I silny. Bardzo silny. Natasza próbowała za wszelką cenę wyrwać się spod jego ciała, spod góry podskórnych mięśni. Sprawiał jej niewyobrażalny ból. Nigdy nie widziałem u Nataszki tylu łez, a teraz utworzyły ścieżkę po same obojczyki. Płakała nie tylko z powodu upokorzenia. Płakała z bólu. Nie robiła tego nigdy wcześniej. Każde gwałtowne pchnięcie rozrywało od wewnątrz jej małe ciałko. Widziałem na własne oczy gwałt. Pewnego wieczoru na dworcu, gdy słońce zaszło za horyzont, a pod filarem siedziałem tylko ja i Diana - osiemnastoletnia narkomanka, z którą zamieniałem kilka zdań średnio raz w tygodniu - przyznała, że dostaje więcej za cholernie brutalny seks. Ostrzegła mnie, żebym nie reagował, czegokolwiek bym nie zobaczył. Zostałem za filarem niezauważony, kiedy ona podeszła do dwóch mężczyzn w średnim wieku. Zgwałcili ją, tak po prostu. Jednakże tamten gwałt był delikatnym uniesieniem w porównaniu do tego, co przeżywała Natasza. Z jej wargi sączyła się krew, a powieki zaciskała tak mocno, jakby łudziła się, że to uśmierzy ból. Również jej pięści były zaciśnięte. Na lewym ramieniu połyskiwał siniak. Wyglądała tak, jakby umierała. Wyraz jej twarzy powodował ból każdej cząstki w moim ciele. 
Moje przemyślenia trwały nie dłużej niż pięć sekund. Ocknąłem się i z całej siły szarpnąłem ramionami, jednakże dwóch facetów pod krawatem, w szytych na miarę garniturach, trzymali mnie stanowczo i wykręcali ręce w tył. Wyrywałem się, szarpałem, robiłem wszystko, by chociaż nieznacznie rozluźnić uścisk, a dwójka parszywych goryli za mną śmiała się pełną piersią i trzymała mnie jeszcze mocniej. Ale ja się nie poddawałem.
-Puśćcie ją, do cholery! - wrzasnąłem na całe gardło. - Zostawcie ją, błagam!
Zacząłem ryczeć, krztusić się łzami. Co gorsza, nie pozwolili mi odwrócić głowy. Tyson trzymał moją szczękę i kazał mi patrzeć, jak jeden ze skurwieli gwałci moją dziewczynę. A potem, kiedy sądziłem, że ból Nataszki minął, jeden z facetów za moimi plecami przekazał moje ramiona, które swoją drogą wciąż próbowałem wyszarpać z uścisku, Tysonowi, a sam kilkukrotnie zaciągnął się skrętem z perfidnym uśmiechem przyklejonym do ust. Nie wiedziałem, co się dzieje, ale czułem, że to nie będzie nic przyjemnego. Jak na zawołanie mężczyzna odpiął spodnie, wyciągnął pasek ze szlufek i rzucił go na ziemię. Wrzasnąłem ile sił w piersi. Ten jedynie obejrzał się przed ramię i obdarzył mnie obrzydliwym uśmiechem, odsłaniającym jeden złoty ząb - górną, prawą trójkę. Natasza wpadła w histerię, kiedy zobaczyła, że kolejny mężczyzna ściąga krawat, rozpina każdy guzik koszuli, a potem zsuwa spodnie wraz z bokserkami do połowy ud. Następnie łapie wyrywającą się nastolatkę za włosy, napiera na nią i z głośnym warknięciem wbija się do samego końca wewnątrz jej rozpalonego, obolałego ciała. Kolejny szloch dociera do moich uszu. Tym razem się poddała. Poddała się i przestała walczyć. Wyszeptała tylko ostatnie ciche "pomóż mi" w moim kierunku, a potem zamknęła oczy, zacisnęła zęby i starała się wydawać jak najmniej oznak bólu, kiedy ten kutas rżnął ją do nieprzytomności.
-Przestań, do cholery! Przestań ją krzywdzić! - krzyknąłem przez łzy już któryś raz z kolei. Nie wiem który. Przestałem liczyć po piątym, lecz nie przestałem wyrywać się z uścisku silnych łap. Tym razem odrobinę bardziej skutecznie. Goryl w garniturze musiał zaprzeć się nogami, by utrzymać mnie w tej samej pozycji. 
Było już jednak za późno. Kutas napierający na ciało Nataszy docisnął jej ręce do tapczanu, pchał mocniej, szybciej, bardziej gwałtownie. Nie wierzyłem, że sprawiało mu to przyjemność. Oni wszyscy chcieli jedynie skrzywdzić Nataszkę w najgorszy dla kobiety sposób. Nie zdążyłem jej pomóc. Brutal spuścił się w nią z głośnym "kurwa" ulatującym z ust razem z warknięciem. Poczekał jeszcze chwilę, po czym wysunął fiuta z jej ciałka, podciągnął spodnie, przywrócił skórzany pasek na poprzednie miejsce i pozapinał każdy guzik koszuli, zostawiając rozchylony jedynie śnieżnobiały kołnierzyk. Darzyłem go tak potworną, nieokiełznaną nienawiścią. Ich wszystkich pragnąłem własnoręcznie pozabijać i sprawić im tyle bólu, ile oni sprawili Nataszy. Dziewczyna nie hamowała łez. Zamiast tego przyciągnęła powoli kolana do klatki piersiowej - każdy najmniejszy ruch sprawiał jej przeraźliwy ból - i przysunęła się bliżej ściany. Bała się. Tak bardzo się bała, a ja nie mogłem zrobić nic, by jej pomóc.
-Podobało ci się małe przedstawienie, Justin? - Tyson podszedł do mnie na tyle blisko, bym poczuł zapach dymu wypuszczonego prosto w moją twarz.
-Jesteś nic nie wartym śmieciem, nienawidzę cię! - wrzasnąłem ile sił w płucach, a po chwili zrozumiałem, jak infantylnie brzmiały moje słowa. Nienawidzić mogło dziecko z podstawówki. Ja czułem względem Tysona, względem każdego z tych mężczyzn coś silniejszego. - Co ona ci zrobiła? Nie widzisz, że to jeszcze dziecko? Jak mogłeś, skurwysynu, jak mogłeś!? - Wpadłem w szał potęgowany śmiechem Tysona i jego znajomych. Ten ostatni wciąż patrzył na Nataszę z szaleństwem w oczach. 
-To nauczka na przyszłość, bracie. Swoją drogą - to mówiąc, uderzył mnie z pięści w splot słoneczny. Zgiąłem się w pół, zadławiłem powietrzem, ale wciąż stałem na prostych nogach, przytrzymywany przez facetów, którzy wcale facetami nie powinni zostać nazwani. - Ty już swoją winę powoli spłacasz, ale brakuje mi w naszym gronie twojej uroczej, młodziutkiej siostrzyczki, która obciągała jak zawodowa dziwka. Powiem ci, kolego, że pieprzyłem i twoją siostrę, i twoją dziewczynę i naprawdę nie mogę się zdecydować, która dostarczała mi więcej rozrywki. Chyba obie zostały stworzone wyłącznie do takich celów. A teraz moi drodzy przyjaciele będą mogli przekonać się sami, która z dziewczyn lepiej sprosta ich oczekiwaniom. Powiedz więc, Justin, gdzie schowałeś Jazzy?
Poczułem chorobliwy ucisk w żołądku. Gdybym nie kazał Jazzy zostać na zewnątrz, przed bramą fabryki, i przyprowadził ją tutaj, w paszczę potwora, podzieliłaby losy śmiertelnie przerażonej Nataszy. Ta jedna myśl ugięła pode mną kolana.
Wtem, jak na zawołanie, jeden z metalowych schodów skrzypnął przeraźliwie. Zarzuciłem głowę w tył i zamarłem. Jazzy ze strachem w oczach zatrzymała się w pół kroku. Czego ta cholerna idiotka nie zrozumiała, gdy za żadną cenę nie pozwoliłem jej przekroczyć progu fabryki? Sama prosi się o ból i cierpienie.
-Kochanie, jak miło cię znowu widzieć. - Co prawda Jazzy próbowała zawrócić, ale Tyson z respektem pantery chwycił jej ramię i buchnął dymem prosto w jej twarz.
-Nie wywiniesz się, Tyson - syknęła odważnie. - Policja jest już w drodze. Zgnijesz w pierdlu, obiecuję ci to, obiecuję.
Tyson znacznie spoważniał i nieświadomie rozluźnił uścisk. Jazzy skorzystała z okazji, odepchnęła go i zaczęła uciekać w stronę stromych, stalowych schodów. Wtedy puściło się za nią biegiem czterech mężczyzn - zarówno Tyson jak i jego znajomi od brudnych interesów. Puścili moje ramiona w popłochu, pognali za Jazzy. Chciałem wierzyć, że sobie poradzi. Sam byłem zbyt zdruzgotany, by nieść jej pomoc. Zdruzgotany widokiem roztrzęsionej Nataszy skulonej w narożniku sofy. Powoli zbliżyłem się do dziewczyny i ze łzami w oczach ukucnąłem przed kanapą. Musnąłem opuszką palca jej chudą dłoń. Zareagowała tak, jakby dotykał ją jeden z tych mężczyzn. Odsunęła rękę gwałtownie, spojrzała na mnie spod rzęs, nie miała nawet czym otrzeć łez, a ja bałem się jej dotknąć, bałem się, że znów zareaguje tak, jakbym chciał ją skrzywdzić.
-Aniołku, proszę, nie bój się mnie - szepnąłem. - Przecież wiesz, że ja cię nie...
Nagły wystrzał z pistoletu przerwał moje wyjąkane zdanie. Na górnym piętrze coś uderzyło bezwładnie o podłoże, potem rozległy się kroki i głośne szuranie. Natasza odruchowo złapała mnie za rękę. Oboje wbiliśmy wzrok w schody z zardzewiałą poręczą. Wstrzymaliśmy oddech w płucach. I wtedy moje ciało ogarnęła taka rozpacz, jakiej nie czułem jeszcze nigdy. Po schodach zeszło dwóch mężczyzn, na których widok Natasza odsunęła się pod samą ścianę i zaskomlała cicho. Za nimi szedł Tyson. Lewą dłonią przytrzymywał w ustach skręta. Prawą pięść zaciskał natomiast pośród gęstych włosów o czystym, orzechowym odcieniu. Ciągnął po schodach bezwładne ciało Jazzy. Gdy zsunął się z ostatniego stopnia schodów i dalej ciągnął drobną postać po betonie, rozpościerał za sobą smugi krwi o metalicznym zapachu. Nikt nic nie mówił, piwnicę przeszywała cisza. Jedynie krople wody zebranej z nieszczelnych ścian uderzały w równych odstępach o betonową posadzkę. Tyson stanął krok przede mną. Rzucił jeszcze ciepłe zwłoki na moje stopy i pchnął moją głowę ku ziemi, bym zobaczył zakrwawioną czaszkę Jazzy z dziurą przy skroni, z oblepionymi krwią włosami i szeroko otwartymi, martwymi oczyma.







~*~




Wow, już niemal 100 000 wyświetleń, dziękuję! <3

16 komentarzy:

  1. Nie wierzę, że to zrobiłaś, naprawdę nie wierzę ;c
    Mimo, że Jazzy była tak strasznie wredną suką to to i tak uderzyło we mnie z ogromną siłą, bo znaczyła tak wiele dla Justina, że tego się nawet nie da określić słowami.
    I do tego krzywda, która stała się Nataszy... Nie rozumiem tego chorego postępowania Tysona. Do chuja pana, co on sobie wyobraża?
    To wszystko jest takim wielkim ciosem dla Justina, że boję się teraz o niego...

    school-loser-and-love-jb.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Porzygam się zaraz, ale czytam dalej

    OdpowiedzUsuń
  3. Rewelacyjny ! ;* czekam na kolejny ^ ^

    OdpowiedzUsuń
  4. Co za skurwysyny! Nie mam slow...boze..co teraz bedzie? Jak oni sobie poradza? Przeciez oni sie totalnie zalamia! Rozdzial super, ale szokujacy! Do nastepnego!

    OdpowiedzUsuń
  5. Super :) ale nie musiałaś zabijac Jazzy

    OdpowiedzUsuń
  6. Po pierwsze... Kocham to jak piszesz, ale moim zdaniem Justin to ciota. Uważam, że mężczyzna powienien być delikatny, ale to... Heh brak słów. Jazzy mi nie szkoda, bo nie darzę jej sympatią, a Natasza... Natasz miała z nich najgorzej, już tam Jazz tyle nie cierpiała.
    Genialnie piszesz ^^
    No to Justin do roboty, trzeba im skopać tyłki! Bestio do boju!
    Czekam, czekam.
    Weny
    Supcio *.*

    OdpowiedzUsuń
  7. ale dlaczego! jak to jazzy😭😭😭

    OdpowiedzUsuń
  8. Jejku dziewczyno co Cię naszło by napisac taki dramatyczny rozdział , ja się normalnie bałam jak to czytałam .... Masakra mimo to rozdział super !

    OdpowiedzUsuń
  9. To był najbardziej dramatyczny rozdział jaki KIEDYKOLWIEK przeczytałam :0
    Piszesz niesamowicie <3
    /Wiki

    OdpowiedzUsuń
  10. Jezu, co ty zrobiłaś. Teraz będzie na pewno jeszcze gorzej. Tak bardzo szkoda mi Nataszy, to okropne co jej zrobili.
    Gratuluję takiej liczby wyświetleń <3
    http://wait-for-you-1dff.blogspot.com/
    http://dark-sky-1dff.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  11. Matko zakochalam sie w tym opowiadaniu ��

    OdpowiedzUsuń
  12. Cos ty narobiła!!Umieram przez cb!!Co za skurwiele!!Ja pier.... aaa nie wytrzymam,co to ma byyc!?!!

    OdpowiedzUsuń