Justin
Miałem dylemat - czy niezręcznie szperać pod kocem, by chwycić w dłoń bokserki, czy bez skrępowania wstać z materaca i pokazać się siostrze nago.
Wątpliwości rozwiała Natasza. Podała mi bieliznę, sama również ubrała koszulkę i majtki. Wstała, jej dłoń pocierała z zakłopotaniem lewe ramię. Spoglądała na Jazzy spod rzęs, nie czuła się przy niej pewnie, w pamięci wciął miała jej uderzenia i kopnięcia. Ja również o nich nie zapomniałem. Jazzy miała wielki tupet, by przyjść tutaj i bez słowa przeprosin zakłócić najpiękniejszą w moim życiu chwilę. Zafundowała mi szybki powrót do pierdolonej rzeczywistości, od której oderwałem się dzięki Nataszy, dzięki jej zaufaniu.
I nagle jej słowa odbiły się echem w mojej głowie, zrozumiałem je dokładniej, powtórzyłem jeszcze dwa razy, usta uchyliłem w szoku. Myślałem ze sporym opóźnieniem.
-Powtórz to, co powiedziałaś - zażądałem, przeciągając stare dresy przez długość nóg.
-Tyson dowiedział się, że przez pewien okres czasu kradłam mu dragi. Zawsze wiedziałam, że potrafi być impulsywny, ale teraz... - Wciągnęła przez zaciśnięte zęby smugę chłodnego powietrza, a wargę przygryzła.
-Zrobił ci coś? - W dalszym ciągu próbowałem zachować zimną krew i utrzymać względem siostry dystans, ale strach w jej oczach zbyt mocno bolał. Dzięki Bogu nie znalazłem na jej twarzy świeżych, sinych śladów.
-Żartujesz sobie? - naskoczyła na mnie. - Nie widziałam się z nim od rana. Gdybym go spotkała, byłabym martwa. Zadzwonił do mnie przed godziną, nigdy nie słyszałam, by był tak wściekły. Justin, boję się go. Powiedział, że zarówno ja, ty, jak i ona - pogardliwie skinęła głową w kierunku Nataszy - jesteśmy już martwi. On wie, że nie brałam tych narkotyków dla siebie. Wie, że dawałam je tobie, Justin. Sądzi więc, że szły również dla Nataszy.
Przełknąłem nerwowo ślinę. Wiedziałem, co to oznacza. Wiedziałem, co oznaczają groźby Tysona i wiedziałem też, że on nie odpuszcza z łatwością, a słowo zemsta powinien mieć zapisane w dowodzie jako drugie imię. Był niebezpieczny i nie miał oporów przed sprawieniem drugiej osobie bólu, nawet jeśli osoba ta miałaby być dla niego bliższa niż przypadkowy przechodzień z ulicy. Rzecz jasna, miałem na myśli Jazzy, która od miesięcy mieszkała z Tysonem pod jednym dachem.
-Natasza, kiedy ty u niego byłaś? - skierowałem pytanie do ukochanej i przysięgam, to najbardziej niezręczne pytanie, jakie mogłem wypowiedzieć w obecności Jazzy.
-Przeszło godzinę temu, może półtorej - wymamrotała ze spuszczoną głową i wzrokiem wbitym w betonowe podłoże.
-Dziwka - wysyczała Jazzy, a ja nie miałem nawet siły, żeby ją skarcić. Czułem wiszący w powietrzu zapach niebezpieczeństwa i bólu. Jeszcze większego bólu, niż odczuwaliśmy teraz.
-Jazzy, proszę cię, odpuść. To twój facet jest skurwielem i teraz masz najlepszą okazję, żeby się o tym przekonać.
-Dobrze, nie przyszłam tutaj, żeby kłócić się po raz kolejny. Przyszłam was ostrzec. Tyson pojawi się tutaj w każdej chwili, jestem tego pewna. Nie będzie miał oporów, przed zrobieniem wam krzywdy. Mnie również nie oszczędzi, to nie leży w jego naturze. Jest brutalny.
-Zdążyłam się przekonać - Natasza mruknęła cicho pod nosem, nieświadomie zaostrzyła konflikt z moją siostrą.
-Byłabym wdzięczna, gdybyś przestała wspominać o swoich zażyłych relacjach z Tysonem, bo ranisz nie tylko mnie, ale również mojego brata, a on nie zasłużył na cierpienie. Nie myśl, że jeśli dasz mu się bzyknąć - rzuciła spojrzeniem w stronę zużytej prezerwatywy - zrekompensujesz mu wszystko.
-Dla twojej wiadomości, nie robię tego z przyjemności, tylko z przymusu i radzę ci o tym pamiętać, zanim zaczniesz oceniać mnie po raz kolejny. Ciesz się, że nie musisz robić z siebie dziwki. Dopiero wtedy zrozumiałabyś, co czuję, Jazzy.
Natasza zachowała spokój. Byłem jej za to wdzięczny. Brakowało mi jedynie kłótni pomiędzy dwoma ukochanymi dziewczynami. Byłem smutny, gdy chociaż jedna z nich nie miała na ustach uśmiechu. Kłótnia pomiędzy nimi była najgorszym z możliwych.
-Jazzy, co masz zamiar zrobić? - spytałem siostrę, gdyż sam nie miałem w zanadrzu nawet kiepskiego planu.
-Myślałam o tym przez całą drogę i widzę tylko jedno wyjście. Choćbym miała sama ponieść konsekwencje, musimy iść na policję. Tyson nie odpuści, nie ma takiej opcji. Łączne straty jakie odniósł liczą się w grubych dziesiątkach tysięcy. Nie możemy ukrywać się do końca życia, a jeśli policja go zamknie, będziemy mieli spokój chociaż przez kilka lat.
-A uwierzą ci? Piętnastolatce z dziecięcym wyraz twarzy?
-Uwierzą tobie, jesteś starszy.
-I wyglądam jak ćpun, bo jestem ćpunem, do cholery. Nie będą chcieli mnie nawet wysłuchać. Poza tym, każdy z tych piesków na komisariacie sra w gacie na samą myśl, że miałby się w ogóle zbliżyć do kogoś pokroju Tysona. Każdy z nich boi się go bardziej niż ja, niż ty. Czy to ma jakikolwiek sens?
-Wolisz siedzieć na dupie i czekać na niego, a kiedy przyjdzie, przyjąć go z otwartymi ramionami? Justin, doskonale wiesz, że nic nie kosztuje nas samo spróbowanie, bo próbować trzeba. Nie można siedzieć z założonymi rękoma.
Przyłożyłem zaciśniętą pięść do ust, zaczerpnąłem powietrza nosem. Jeszcze przed momentem przeżywałem najpiękniejsze w życiu chwile, gdy kochałem się ze swoją dziewczyną, ze swoją miłością. Teraz znów musiałem walczyć o kolejne lata w spokoju i bezpieczeństwie. A było tak pięknie. Na co liczyłem, myśląc, że chociaż jeden pieprzony dzień spędzę na odczuwaniu wszechogarniającego szczęścia?
-Jazzy ma rację. Musimy coś zrobić. Coś, cokolwiek - wtrąciła ledwo słyszalnym szeptem Natasza.
Spojrzałem na nią z nieznacznie uniesionymi brwiami, jakbym czekał na ostatni sygnał. A ona skinęła głową i dała mi do zrozumienia, że przemawia przez nią strach. Zacząłem się zastanawiać, czy Tyson kiedykolwiek nie zrobił jej krzywdy. W przeciwnym razie, skąd u niej tak bolesne przekonania, że z konfrontacji z Tysonem nie wyjdziemy cało? Tylko Jazzy znała jego prawdziwą naturę. Ja ujrzałem ją jedynie w postaci sińców na ciele Jazzy, które umiejętnie ukrywała pod warstwą ubrań.
-Dobrze więc, chodźmy.
Jazzy przedarła się przez pierwsze krzaki, stanęła na popękanym chodniku, który nie był remontowany od przynajmniej dwudziestu lat. Dała nam moment, krótką chwilę sam na sam, abym mógł zbliżyć się do Nataszki i podziękować jej za każdy czuły szept, za każdy pocałunek. Kochałbym się z nią jeszcze raz, a potem kolejny, do utraty tchu. Kochałbym się z nią, gdybym mógł, gdyby życie po raz kolejny nie zmieniło naszych planów wbrew woli.
-To była najpiękniejsza i z całą pewnością najprzyjemniejsza chwila w moim życiu - wyszeptałem, moje dłonie przywarły do jej policzków, końcówki palców muskały pasma włosów. - Dziękuję, Nataszka. Dziękuję za każdy moment, w którym byłaś przy mnie. Żyję dla ciebie, maleńka.
Odgłos namiętnego pocałunku rozbrzmiał pośród starych murów. Nasze wargi pracowały powolnie, leniwie, lecz doskonale znały swoją wartość w oczach drugiej osoby. Nataszka położyła dłonie na moim podbrzuszu. Poczułem się tak, jakby wewnątrz ciała na nowo zawiązał się supeł podniecenia, który udało mi się uwolnić przed kilkunastoma minutami. Jeden dotyk, a traciłem zmysły.
-Kiedy wrócimy, będę kochać się z tobą tak długo, jak oboje będziemy tego chcieli.
-Jeśli wrócimy - szepnęła w moje rozedrgane wargi, bała się, a głowę spuściła, nie mogła wytrzymać pod naciskiem mojego spojrzenia.
-Wrócimy, masz na to moje słowo. - Nasz ostatni uścisk był wyjątkowo silny i emocjonalny. Mieliśmy świadomość, że nic już nie będzie takie, jakie było.
Przybrudzoną koszulkę wciągnąłem przez głowę, Natasza natomiast zakryła chude nogi szarością dresów. Ubraliśmy również bluzy, a ja zadbałem o to, by paczka gumek czekała grzecznie pod rogiem materaca. Liście szeleściły pod naszymi stopami, gdy podążaliśmy za Jazzy do bramy. Zniecierpliwiona dziewczyna wstała z krawężnika, butem przydeptała niedopałek ostatniego papierosa pozostałego w paczce. Puste opakowanie kopnęła pod ogrodzenie i ruszyła w dół osiemnastej ulicy. Nie pozostaliśmy w tyle. Chwyciłem dłoń Nataszy, ucałowałem wierzch, a po chwili zdecydowałem się objąć ją ramieniem. Wtedy czułem ją lepiej, bliżej, bardziej.
-Justin, boję się go, jest nieobliczalny - wymamrotała, jej policzek otarł się o moje ramię.
Przytuliłem ją mocniej i westchnąłem:
-Ufasz mi?
-Tobie tak - odparła cicho, choć pewnie.
-Więc zaufaj mi, wszystko będzie dobrze.
-Ufam ci, ale powoli przestaję wierzyć.
Dalsze uspokajanie Nataszy mijało się z celem, gdyż sam tę wiarę traciłem.
Dotarliśmy na dworzec metra w pierwszych kroplach deszczu. Natasza zadrżała, dreszcz wstrząsnął jej ciałem. Jazzy zdawała się nieustraszona. Brnęła przed siebie, rozpychając się łokciami pomiędzy tłumem ludzi. Trzymaliśmy się z Nataszą na tyłach, nie czuliśmy się pewnie pomiędzy ironicznymi spojrzeniami ludzi bogatszych i pozornie szczęśliwych, którzy w duszy cierpieli, prosili o pomoc i kryli emocje pod maską obojętności. Różniliśmy się od nich wyglądem. My nasze uczucia i lęki nosiliśmy jak odzież wierzchnią - brudną, zaniedbaną, poszarpaną, zupełnie jak nasze serca.
Ostatni przedział metra owiany był złą renomą. Na starych siedzeniach przesiadywali przeważnie narkomani, bezdomni, alkoholicy na skraju przepaści bądź po prostu ludzie odrzuceni przez otoczenie. Do ostatniego przedziału nie zapuszczał się nikt o zdrowych zmysłach, w trosce o bezpieczeństwo, w trosce o zdrowie psychiczne. Młodociani narkomani, upojone alkoholem wraki ludzi nie stanowiły widoku przyjemnego dla oczu. Było jasnym, że w ostatnim przedziale nikt nie miał biletu i jakichkolwiek środków na spłatę ewentualnego mandatu. O ostatnim przedziale krążyły pogłoski, później plotki, które w ostateczności zlepiły się w podkoloryzowane legendy.
Wybraliśmy wspomniany, ostatni przedział. Jazzy usiadła na siedzeniu pod oknem, Natasza nieśmiało obok niej. Ja stanąłem przed ukochaną, palce zacisnąłem na metalowym drążku poprowadzonym od sufitu ku podłożu. Na podłodze pod oknem kuliła się młoda narkomanka, kojarzyłem ją z dworca Michigan Central Station. Wyglądała znacznie gorzej niż ja i Natasza razem wzięci. Krótko ścięte, tłuste włosy sterczały w każdym kierunku, ubrania wisiały luźno na ciele, w chudych palcach trzymała strzykawkę. Głód. Widząc u niej działkę znów poczułem głód. Kości zabolały, żołądek ścisnął się. Wytrzymam. Muszę wytrzymać.
-Rozchmurz się - szepnąłem po ukucnięciu przed Nataszą i oparciu się o jej kolana. - Wszystko będzie dobrze.
Głowę spuściła, ramiona nieznacznie uniosła. Była zupełnie inną osobą niż przed godziną. Wtedy widziałem radosną, uśmiechniętą dziewczynę, śmiały się nawet jej oczy. Teraz siedział przede mną jej cień, ponury, wystraszony, kruchy.
Spojrzała mi w oczy. Co prawda nie płakała, ale w każdej chwili mogła zacząć. Jej dolna warga drżała, dłonie skryte w kieszeniach bluzy pewnie też. Nie była już dzielna. Na skraju załamania stanęła mała, wystraszona dziewczynka.
-Kocham cię - ponowiłem cichy szept, musnąłem czoło Nataszy i przytrzymałem przy nim usta kilka sekund dłużej niż powinienem, dodatkowo zamknąłem oczy, by móc czuć tylko i wyłącznie obecność Nataszy.
-Kurwa, jak słodko. Zaraz się porzygam - niespodziewanie wtrąciła się Jazzy i oderwała wzrok od brudnej szyby pokrytej zatrważająco grubą warstwą kurzu, by przenieść go na pozostałość wymiocin na podłodze.
-Czego ty nam zazdrościsz? - naskoczyłem na nią. - Tego, że twój facet okazał się skurwysynem bez serca, czy tego, że ja i Natasza pomimo tego całego gówna, które nas otacza, potrafimy uczyć się szczęścia i miłości?
Nie odpowiedziała. Trafiłem w czuły punkt i bez wątpienia byłem jej winny pełen troski uścisk.
-Jazzy, spójrz na mnie. - O dziwo posłuchała natychmiast. - Nie może być tak jak dawniej? Przecież nie kłóciliśmy się nigdy, a teraz potrafimy jedynie na siebie warczeć.
-Zastanów się co, a może raczej kto - jedno znaczące spojrzenie w kierunku Nataszy - jest powodem naszych kłótni.
-Ne waż się jej znów oskarżać - przerwałem pospiesznie. - Kocham Nataszę, a ty nie masz prawa oceniać jej przez pryzmat relacji z Tysonem.
-Tobie naprawdę nie przeszkadza, że regularnie sypia z nim i z wieloma innymi facetami?
-A sam co robię? - Wyrzuciłem w powietrze obie dłonie, westchnienie irytacji opuściło moje usta. - Sypiam z pedałami z dworca. Większość z nich ma żony, dzieci, szczęśliwe rodziny. Ale robię to, bo muszę. Wierz mi, kiedy jesteś na głodzie, kiedy to uczucie wypełnia każdą cząstkę twojego ciała, nie zastanawiasz się nad tym, co robisz i nie myślisz, komu pozwolisz się wydymać. Żeby to zrozumieć, musiałabyś to poczuć. Obiecaj mi, że nigdy nie wplączesz się w to bagno. Może chociaż ty będziesz bezpieczna i nie stracisz resztki godności.
Jazmyn nie czekała długo. Wstała, załkała krótko i rzuciła mi się na szyję. Przez usta Nataszy przebiegł uśmiech. Rozumiała, że kontakt z siostrą dawał mi szczęście, którego tak niewiele w tym życiu dostawałem. A ja mogłem w końcu przytulić do piersi siostrę, którą niegdyś opiekowałem się na co dzień, mogłem pocałować jej główkę, mogłem objąć szczupłe ciało. Nie zasłużyliśmy na kolejne kłótnie i krzyki.
-Ciebie też chciałam przeprosić, Natasza. - Szatynka zwróciła się twarzą do rówieśniczki dopiero po kolejnych minutach czułego uścisku. - Nie powinnam oceniać cię pochopnie. To Tyson jest skurwielem. Przepraszam za wszystko, za każde słowo, nie powinnam.
Uśmiechnąłem się szczerze i pogodnie. Jazzy zmądrzała i z naszej rozmowy wysnuła pożądane wnioski. Przeprosiła Nataszę, czekałem na ten moment długo, czekałem, aż dwie najważniejsze w moim życiu osoby bez kpiących spojrzeń i ironicznych docinek będą mogły stanąć twarzą w twarz i zamienić chociaż kilka zdań. Nie marzyłem nawet, by zostały najlepszymi przyjaciółkami. Wystarczy, że nie będą spoglądać na siebie z wrogością i nienawiścią.
-Spokojnie, żebra zrastają się prawidłowo - powiedziała Natasza i przytuliła moją siostrę, która otworzyła w jej kierunku ramiona.
Mimo grożącego nam niebezpieczeństwa poczułem się szczęśliwy, widząc je objęte, uśmiechnięte, widząc je razem.
Natasza
Robiąc listę plusów i minusów mogę wymienić po kilka. Kochałam się z Justinem, pogodziłam się z Jazzy i mogłabym być szczęśliwa, gdyby nie groźby Tysona, których nie raczy odpuścić. On wie, jak dopiąć swego i nie spocznie, póki nie osiągnie celu. Jego celem byliśmy my - ja, Jazzy i Justin. Rozwścieczyliśmy drzemiącego wewnątrz ciała Tysona potwora, który tylko czekał spragniony krwi. Teraz wyszedł z ukrycia i rozpoczął polowanie na słabsze od siebie ofiary.
Wysiedliśmy z ostatniego przedziału metra na stacji w centrum. Godziny szczytu, dworzec pełen ludzi i co rusz pogardliwe spojrzenia rzucane w naszym kierunku. Nie wyglądaliśmy najgorzej. Wielu narkomanów aż wyciska spod powiek łzy swym złym stanem. Po nas było jedynie widać, że bierzemy. Nikt nie mógł powiedzieć ile, jak często i do jakiego stopnia uzależnienie ingeruje w nasze życie. Nikt tak naprawdę nie zrozumiałby życia na głodzie i ciągłego poczucia braku cząstki ciała, cząstki duszy ważącej równo gram. Gram heroiny.
-Co jeśli Tyson będzie wiedział, gdzie planujemy się udać? Co jeśli czeka tam na nas z kpiącym uśmiechem? Co jeśli nie jest sam?
-Nie wzbudzaj niepotrzebnej paniki, Natasza - przerwała mi Jazzy. Podziwiałam ją za wytrwałość i odwagę. Nawet nie drżała, kiedy ja byłam bliska płaczu w przypływach paraliżującego strachu. - I wiedz, że Tyson z całą pewnością nie jest sam. On siedzi w tym razem z innymi, niektórzy są postawieni wyżej od Tysona. Raz widziałam, jak załatwiał interesy z dwoma facetami, przy których kulił się jak szczeniak. Mieli przynajmniej trzydzieści pięć lat i ewidentnie wzbudzali w Tysonie respekt.
-Dziewczyny, porozmawiacie innym razem. Teraz naprawdę powinniśmy się spieszyć.
Justin miał rację. Każda minuta zwłoki mogła okazać się tą, której zabraknie. Wsunęłam dłonie w kieszeń jego bluzy, pozwoliłam, by objął mnie w pasie. Ruszyliśmy razem, krok w krok z Jazzy, której determinacja rosła z każdym metrem w kierunku pobliskiego komisariatu - tego, na którym spędziliśmy z Justinem jedną noc. Bardzo zbliżyłam się wtedy do szatyna, zauważyłam w nim człowieka godnego poznania, godnego miłości.
Krótka podróż metrem zasnuła niebo czarnymi chmurami, choć deszcz nie uderzał jeszcze o płyty chodnika. Ludzie przyspieszyli kroku, co niektórzy już teraz otworzyli parasole i kryli się za nimi przed powiewami porywistego wiatru. Do komisariatu zostało jeszcze pół kilometra, 500 metrów, 1000 kroków i przynajmniej pięć minut szybkiego marszu. 5 minut dzieliło nas od bezpieczeństwa. Każda kolejna mogła być ostatnią. Dopiero teraz Jazzy zaczęła się bać, w nerwach przygryzała końcówki włosów i dopiero gdy Justin ujął jej kosmyki i związał gumką zawieszoną na nadgarstku, przestała. Szatyn wydawał się być najbardziej opanowany z naszej trójki. Nie znał bowiem Tysona na tyle dobrze, by wiedzieć, do czego jest zdolny.
1000 kroków zajęło nam równe pięć minut, choć co jeden był szybszy. Zaoferowałam, że zostanę przed wejściem, by mieć wzgląd na najbliższą okolicę. Justin próbował odwieść mnie od tego pomysłu, lecz uległ po namowach.
-Nie chcę, żeby cokolwiek ci się stało, Natasza. Jeśli tylko zobaczyłabyś w pobliżu kogoś podejrzanego, masz natychmiast schronić się na komisariacie, zrozumiałaś?
Pospiesznie skinęłam głową, następnie wepchnęłam chłopaka wraz z siostrą do dużego, odnowionego budynku. Jeszcze dwa razy obejrzał się przez ramię, aż zniknął za ciężkimi drzwiami. Zostałam sama. Objęłam ramiona dłońmi, tak czułam się pewniej. Dodatkowo chroniłam ciało przed chłodem powietrza późnej jesieni. Zaczęłam przenosić ciężar ciała na prawą nogę, to znów z powrotem na lewą. Nie miałam pewności, czy Tyson rzeczywiście zaczął nas szukać, czy co gorsza szuka nas wraz ze znajomymi od brudnych interesów. W tej branży nie ma litości. Stanie w miejscu wydało mi się zbyt denerwujące i bezczynne. Zaczęłam więc przechadzać się wzdłuż murka do wysokości kolan. Raz miałam budynek komisariatu po prawej stronie, raz po lewej, dopóki para silnych dłoni nie opadła na moje ramiona. W pierwszym momencie sądziłam, że to Justin wrócił po mnie, bo sumienie nie pozwalało mu zostawić mnie samej. Jednakże, gdy w nozdrzach zaczął drażnić zapach wody po goleniu, wyzbyłam się złudzeń. Wystarczył dźwięk niskiego, zachrypniętego głosu, bym zdobyła pewność, że od tego momentu wszystko ulegnie zmianie.
-Mam nadzieję, że przesadnie nie tęskniłaś, Nataszka.
~*~
Rozdział nie jest długi i ciekawy, ale taki miał być, by wywołać ciszę przed burzą. Szybciutko się z nim uwinęłam, wczoraj wieczorem zaczęłam bowiem pisać, a dzisiaj już dodaję. Tak więc spodziewajcie się czegoś dużego w kolejnym rozdziale ^^
<3
OdpowiedzUsuńNo i znów zamieniam się w galaretkę czytając to opowiadanie. Rozdział świetny i czekam na kolejny :*
OdpowiedzUsuńvqueeis.blogspot.com
boje sie jezu :( ty jak cos wymyslisz szczegolnie w tym ff :O na 99% tyson, 1% rodzina albo ktos inny :/ nie zran nas za bardzo :)
OdpowiedzUsuńpo prostu rewelacja! piszesz super! ale omg co będzie w następnej części ;o + robisz jeszcze nagłówki?:)
OdpowiedzUsuńSuper :) czekam na następny :D
OdpowiedzUsuńAndzia
ohoho się porobiło :D ty zawsze lubisz komplikować <3
OdpowiedzUsuńbłagam, żeby w następnym rozdziale nie było z nią tak źle jak mi się wydaje.. nie rób mi kolejnego załamania!!! ps. cudowne ff
OdpowiedzUsuńDziewczyno, powiem Ci tak... Mam nadzieję, że za parę lat, kiedy będę przechadzać się po ulicy mojego miasta, na za wystawową szybą w jednej z największych księgarni, zobaczę książkę. A wiesz czy jego autorstwa? Tak, Twojego. Tego Ci życzę, żeby właśnie ludzie na całym świecie mogli podziwiać Twoją twórczość. Jesteś genialna. Nigdy nie czytałam czegoś tak świetnego... Czegoś, co wzrusza, trzyma w lekkim napięciu i momentami nawet bawi... Potrafisz tak idealnie wszystko opisać, zaciekawić czytelnika. A propo rozdziału, uf... brakuje mi słów. Tyle się dzieje. Na samym początku tak pięknie, romantycznie, ale wiedziałam, że znając Ciebie nie potrwa to długo i musiała zjawić się Jazzy z taką wiadomością... W sumie dobrze, że chociaż ostrzegła Justina i Nataszkę. Kurde, dlaczego Justin pozwolił zostać tej drobnej istotce przed komisariatem? Jestem pewna, że Tayson teraz jej coś złego zrobi.... nawet nie chcę o tym myśleć, jeju. Pisz szybciutko kolejny! Słońce, życzę Ci jak najwięcej ciekawych pomysłów i weny! Do następnego! ♥ :)
OdpowiedzUsuńRewelacyjny ! ;* czekam na kolejny ^ ^
OdpowiedzUsuńRewelacyjny ! ;* czekam na kolejny ^ ^
OdpowiedzUsuńCudowny! Czekam na next :)
OdpowiedzUsuńNo nie wierzę, jak to mogło sie stać :o Długo mnie tu nie było,ale już nadrobiłam i szczerze mówiąc cieszę się, że w końcu się kochali <3 Ale co teraz, gdy Tyson złapał Nataszę?
OdpowiedzUsuńKurde, jestem bardzo ciekawa co się stanie w następnym rozdziale :D. Nie mogę się doczekać Misia, powodzenia :*.
OdpowiedzUsuńNie wiem czemu ale jakoś przestaje lubic to opowiadanie , czytam je bo jestem ciekawa, ale już nie z takim zapałem jak na początku :( <3
OdpowiedzUsuńNiesamowity rozdział <3
OdpowiedzUsuń/Wiki
o ludzie ale sie porobiło! cudowny, czekam na nastepny rozdzial!
OdpowiedzUsuńO Boże, to pewnie jest Tyson, oby nic nie zrobił Nataszy :( Cuodwny rozdział <3
OdpowiedzUsuńhttp://wait-for-you-1dff.blogspot.com/
http://dark-sky-1dff.blogspot.com/
O matko jak moglas zostawic.nas w takim momencie? Co dalej?? Przeciez ja nie wytrzymam do nastepnego rozdzialu!:**
OdpowiedzUsuń