Justin
To tak, jakby dostać mocnego kopa w prawy pośladek od życia.
Zaopiekuj się nią, zanim zrobi to ktoś inny.
I zrobił, możliwie najlepiej, jak potrafi. Przygarnął, pogłaskał po główce, pocałował w czoło i zadziałało. Zdobył ją. Nie ważne, czy skradł jej serce, czy tylko nieograniczony dostęp do miejsca pomiędzy prawą, a lewą nogą. Zdobył ją, kiedy ja utraciłem.
To bolało.
Bolała świadomość, że ktoś może być dla niej lepszy.
Bolało, że kiedyś to w moich, a dziś w jego oczach widziała maleńkie odbicie planety Ziemi.
Wiele bym dał, by cofnąć czas i dałbym jeszcze więcej, by usunąć z dworca ten jeden nieszczęsny filar. Może gdyby nie on... Może gdyby nie on, nie usprawiedliwiałbym się tak żałośnie.
Zawiniłem.
A teraz żałuję.
Dość użalania. Zatrzasnąłem cienki zeszyt, bo choć końcówka długopisu dotykała kartki nieprzerwanie, nadgarstek nie mógł się wysilić, by poruszyć nim i poprowadzić przez pojedyncze kratki.
Wstałem, a kolana mi skrzypnęły, bo długo nie prostowałem nóg. I na tym się skończyło. Wstałem tylko po to, by podnieść niedokończoną butelkę wódki. I z powrotem opadłem na prawy róg materaca, ten najbardziej wgnieciony w posadzkę.
-Jedni mówią, że piją, bo mogą. - Łyk trunku przeturlał się powoli przez przełyk. - Ja powiem: piję, bo mam powód. I może piję już ostatni raz.
Nie dopiłem do końca. Fanem wódki nigdy nie będę. Rozbiłem szkło na murze. Odłamki odskoczyły od ściany jak poparzone. W mojej dłoni została tylko szyjka i parę ledwie widocznych drobiazgów wbitych w linie papilarne. Jeden z większych kawałków upadł obok podeszwy. To na niego padł mój wybór.
-Witaj, przyjacielu. - Uśmiechnąłem się blado. - Pragnę poznać cię bliżej.
I poznałem. Pozwolił mi.
Dotknąłem szkłem nadgarstka, a krew spłynęła jak na zawołanie. Przyjemne uczucie. Uwalniając krew, uwalniałem samego siebie. Stopniowo, kropla po kropli. Przeciąłem raz jeszcze, szybko i bezboleśnie. A potem drugi nadgarstek i znów wróciłem do pierwszego. To takie przyjemne. Odpływałem. Byłem już coraz dalej i dalej. Odszedł szum wiatru i odszedł mój oddech.
Oddalałem się.
Umierałem.
Chciałem umrzeć.
Natasza
Nie przyznam się, że za nim tęsknię.
Nie powiem, że wciąż go kocham.
Nie uwierzę, że nadal mi zależy.
A tak naprawdę oszukuję wyłącznie siebie.
Bo wciąż tęsknię, wciąż kocham i wciąż mi zależy. Takie mam serce.
Na 18th Street szłam pod pretekstem zabrania paru rzeczy. A w rzeczywistości chciałam go zobaczyć. Zakasałam rękawy i minęłam bramę, później rząd równo posadzonych drzew. Przedarłam się przez wnękę w ścianie. Było tak cicho i spokojnie. Zawsze w ten sposób wyobrażałam sobie śmierć.
Wtedy spostrzegłam go na podłodze, w kałuży krwi z nadgarstków. Skórę miał rozharataną i gdybym przyjrzała się uważniej, zobaczyłabym jego kości. Leżał blady, nieprzytomny, taki bezbronny. Tylko on, jego krew i uciekające życie.
Zdradził mnie kiedyś? Skrzywdził tak jak nikt? A jakie miało to znaczenie w obliczu śmierci? Nagle o niczym już nie pamiętałam i pragnęłam go tylko uratować.
On żyje, ja żyję. Obietnic się dotrzymuje.
-Nie, chłopie, nie rób mi tego - zapłakałam żałośnie. - To prawda, wkurwiałeś mnie jak nikt inny na tym świecie, ale chcę cię żywego. Sztywny i zimny do niczego mi się nie przydasz.
Padłam przed nim na kolana. Zadrżałam pod osłoną zapachu krwi. Każdy określał ją mianem metalicznej. Mi wcale metalu nie przypominała. Prędzej ból w stanie ciekłym. I łzy. Krew to zabarwione czerwienią łzy. A czerwień to barwa piętna winy.
Chwyciłam jego ręce. Wiotkie, ciężkie i bez życia, chyliły się ku kałuży krwi. Pocałowałam jego dłonie, te jedyne nie były w zabarwionych łzach, i zapłakałam żałośnie. Wzbogaciłam rdzawe jezioro kilkoma przeźroczystymi kroplami. Zawiązałam kawałki starych szmat ponad ranami, ale ręce mi drżały i zaplątałam supły nie mocniej, niż wiąże się czapkę małemu dziecku pod szyją.
-Proszę cię, skarbie, proszę - wychlipałam.
Ale on mnie nie słyszał.
Nie słyszał wyszeptanego krzyku rozpaczy.
-Czekaj tu na mnie.
Zerwawszy się z ziemi, szybko zdałam sobie sprawę z własnej infantylności.
Przecież nie wstanie i nie ucieknie, idiotko.
Wybiegłam z baraku, przez slalom drzew do bramy, później chodnikiem, spod którego wybijały się kręte korzenie sosen. 18th Street bez życia - żadna nowość. Wbiegłam na pierwszą przecznicę, a kolana mi drżały.
Strach o niego silniejszy był niż głód narkotykowy.
Z bramy przy jednej kamienicy wyszedł postawny mężczyzna, w dresach, łysy. Na ogół nie podeszłabym do niego, ale teraz sytuacja przyparła mnie do muru.
-Niech pan poczeka! - krzyknęłam.
Podbiegłam i mężczyzna odwrócił się przed wejściem do samochodu. Młody ten facet. Nie miał nawet trzydziestki. Zmierzył mnie przelotnie wzrokiem. Wyrzucił pod koła papierosa.
-Mój chłopak próbował popełnić samobójstwo. Chciał się zabić. Ledwo żyje. Proszę, niech pan zadzwoni na pogotowie, błagam - zawyłam żałośnie.
-Gdzie on teraz jest? - spytał zaalarmowany.
-W ruderze przy 18th Street. Zaraz za rogiem.
Mężczyzna machnął ręką. Ruszyliśmy biegiem do baraku, a wiatr świszczał mi w uszach. Nie dałam się potrącić samochodowi, który niespodziewanie wyjechał zza zakrętu. Ale gdyby Justin pozbył się ostatniego oddechu, leżałabym pod kołami, nim kierowca rozróżniłby pedał gazu od hamulca.
Przeprowadziłam go przez dziurę w murze. Spostrzegł bladego Justina i natychmiast wydobył ze spodni komórkę. Dzwoniąc na pogotowie, wyszedł przed budynek i nerwowo przechadzał się pomiędzy zaspami kolorowych, wirujących liści.
A ja, pochłonięta całowaniem papierowo białej twarzy chłopaka, chwytałam co czwarte słowo mężczyzny i zrozumiałam tylko, że karetka przyjedzie możliwie najszybciej.
-Dziękuję panu bardzo - wychrypiałam przez zaciśnięte gardło.
Nie wiem, czy został, czy wyszedł. Nie wiem, czy patrzył na mnie czy na Justina. Nie wiem, co myślał, ani co cisnęło mu się na usta. Nie wiem nawet, czy sama byłam zdolna myśleć, bo odkąd znalazłam Justina w kałuży zabarwionych łez, pękło mi serce, a umysł usechł z żalu.
-Trzymaj się, Justin - szepnęłam. - Jestem przy tobie. I już zawsze będę.
Karetka zaparkowała przy krawężniku, zahaczyła przednią, prawą oponą o betonowy murek. Dwóch ratowników wypadło ze środka. Odsunęli mnie od Justina i szybko przenieśli na nosze. Po moim ukochanym została tylko plama bordowej, gęstej i kleistej krwi.
-Gdzie go zabieracie? - krzyknęłam.
-Do szpitala w centrum.
I pomknęli za zakręt, a po niedawno stojącej przy krawężniku karetce pozostał tylko przeszywający alarm syreny.
-Zawieźć cię do szpitala? - spytał mężczyzna.
Nie od razu go zrozumiałam. Mój umysł to wciąż wielka plama krwi.
-Jeśli to nie byłby problem - mruknęłam cicho.
Rudera przy 18th Street pierwszy raz wzbudziła we mnie respekt. Pusta, cicha i odbierająca marne życie.
Wróciliśmy do jego samochodu. Byłam zbyt przerażona, by czuć przed nieznajomym strach, niepewność, cokolwiek. Pociągnęłam klamkę. Nie walczyła ze mną. Fotel pochłonął moje kości połączone płatami skóry. Wycieraczka przywitała stopy życzliwie, ale nie była szczęśliwa, gdy buty zesłały kilka drobin piasku. Pachniało świeżą kawą, perfumami i odświeżaczem powietrza, który wisiał na przednim lusterku.
-Kochasz tego chłopaka? - spytał, choć mogłam podczepić to pod stwierdzenie. Wątpliwości w jego głosie nie było.
-Pomimo tych wszystkich kryzysów, tak, kocham. Mam tylko jego.
Silnik warczał przyjemnie. Samochód przecinał opór powietrza jak nożownik ludzkie gardło. A zachodzące słońce ślizgało się po przedniej szybie i zniknęło za horyzontem, zanim właściciel samochodu zatrzymał się na podjeździe dla karetek.
-Bardzo panu dziękuję - powtórzyłam raz jeszcze - za wszystko.
-Pozdrów tego chłopaka.
-O ile przeżyje.
Odprowadziłam wzrokiem czarnego Range Rover'a do zjazdu na pierwszym skrzyżowaniu. Istnieją jeszcze dobrzy ludzie, którzy pomoc ofiarują bezinteresownie. Niech mu się w życiu powodzi. Zasłużył.
W szpitalu pustki. Wiedziałam, gdzie położyli Justina, bo sama leżałam na sali przed miesiącami. Po cichu, na palcach zakradłam się pod drzwi. Korzystając z nieuwagi pielęgniarek, weszłam do środka. Ten sam zapach i drażniące oświetlenie, od którego nawet zdrowych zaczynała boleć głowa. Mnie już zaczęła, ale to raczej przez nieustępujący płacz.
Justin leżał na ostatnim łóżku, pod ścianą. Przebiegłam wzdłuż sali i dopadłam jego dłoni wynurzającej się spod szpitalnej kołdry. Nadgarstki miał zszyte i ciasno zabandażowane. Kolorów na twarzy nadal brak. Opuszczony, choć nie samotny. Smutny tak, jakby już nigdy nie miał zaznać szczęścia.
-Justin, skarbie, kocham cię - szepnęłam najsampierw.
Później, gdy poczułam się zbyt słaba, by dalej stać, przysunęłam stołek na trzech koślawych nogach i usiadłam tak blisko łóżka, że moje kolana łączyły się z rogiem kołdry. Chwilę patrzyłam w zamknięte oczy Justina, szczelnie osłonięte powiekami. Zbyt przykry widok. Spuściłam wzrok i odtąd przyglądałam się każdej linii papilarnej na opuszkach jego palców. Całowałam jego dłonie, we wnętrze wtulałam policzek i płakałam. Siedziałam przy jego łóżku może kilka minut, może kilka godzin. Wiem tylko, że w międzyczasie nastąpiła zmiana dyżuru pielęgniarek, dwóch pacjentów zwolniło łóżka i ich miejsce zajęli nowi. A mi powoli kończyły się łzy. Bo ile można płakać? Kiedyś musi nadejść koniec. Nie można przez całe życie umierać w ciszy.
Umierałam razem z nim, według złożonej obietnicy.
Gdy ciebie zabraknie, zabraknie i mnie.
Zanosząc się płaczem, opadłam na pierś Justina. Otoczyłam go w pasie ramionami i zapłakałam po raz ostatni.
Jego serce biło. Wolno, ale biło.
-Kocham cię najmocniej na świecie, skarbie. Nie ważne, co mówiłam i jak się zachowywałam. Jesteś moim aniołkiem, bez którego nie wyobrażam sobie życia. Proszę, nie zostawiaj mnie samej. Prócz ciebie nie mam nikogo. Nikogo, kto mógłbym mnie przytulić i jednym szeptem sprawić, że poczułabym się jak księżniczka. Ja ci to wszystko już dawno wybaczyłam, ale byłam zbyt dumna, by to naprawić. Chcę znów pić z tobą tanie wino i chcę bez żadnego celu oglądać z tobą gwiazdy, tylko proszę, otwórz oczy i powiedz, że ty też chcesz.
Smukłe palce zabłądziły w drodze do głowy pośród kosmyków moich włosów. Dłoń, choć chłodna, mnie zdołała rozgrzać. Pierś Justina uniosła się i po chwili powoli opadła. Zaczerpnął wąski snop powietrza. Przytulił mój policzek do swojego ciała i w końcu delikatnie odnalazł pośród włosów tył mojej głowy.
-Chcę, kruszynko. Zawsze chciałem.
Otworzył oczy i było to porównywalne z narodzinami kolejnego cudu świata. Istniała obawa, że ktoś wyrwał mi serce i zanurzył je we wrzątku, bo nagle zrobiło mi się tak nieprzyzwoicie ciepło. Uśmiechnął się, tym razem szerzej, ale jego oczy nadal pozostawały wąskimi szparkami. Nachyliłam się nad nim, a moje łzy skapnęły na jego policzki i wyglądały tak, jakby to on płakał.
Ale oczy miał suche.
Suche, dopóki nie ucałowałam czule jego powiek. I czoło. I nie zmierzwiłam włosów, za których dotykiem tak tęskniłam.
-Dlaczego chciałeś to zrobić? - zapłakałam. - Dlaczego chciałeś mnie zostawić?
-Bo ty mnie zostawiłaś, Nataszka. Zawiodłem cię. A zawodząc ciebie, zawiodłem przede wszystkim samego siebie.
-Już nic nie mów - szepnęłam. - Nic nie mów i po prostu mnie przytul.
To ten moment. Moment, w którym najważniejsza para ramion utworzyła pętlę, a ja znalazłam się w jej środku. Ramiona jak ramiona, pozornie zwyczajne. A jednak gdyby objęły mnie we śnie, otworzyłabym oczy bez ciebie złudzeń, że to nie kto inny, ale Justin jest wybudzającym.
I serce mu biło szybciej. Jakby upuścić z wysokości piłkę. Im dłużej uderza o ziemię, tym uderzenia są częstsze. Tak samo serce Justina przyspieszało. Najpierw jedno uderzenie. Potem dwa w tym samym czasie. A potem przestałam liczyć, bo zatonęłam w przyjemności płynącej z pocałunku tak namiętnego, jakby był pierwszym i ostatnim, powitalnym i pożegnalnym.
Kiedy obejmował mnie w pasie, był na równi ze mną. Lecz z palcami wsuniętymi pomiędzy pasma włosów, wznosił się krok nade mną. Dlatego gdy jego dłonie ponownie wdrapały się po kręgach jak po stromych schodach do samej głowy, zdominował mnie.
Lubiłam, gdy nade mną górował.
Zagryzł moją wargę i zassał słodko. Jego usta nie równały się z ustami żadnego mężczyzny. A język muskający podniebienie był dożywotnim bilecikiem na kolejkę górską pełną dreszczy. A że pocałunek był spokojny i leniwy, mieliśmy czas na zaczerpnięcie powietrza. Dlatego też trwał dłużej niż każdy poprzedni. W tych zwolnionych obrotach odnalazłam prawdziwe szczęście.
-Powiedz to, Natasza - poprosił słabym głosem.
Nie powiedział, co tak naprawdę mają wyszeptać moje usta, ale ja czułam to głęboko w sercu. Rozmowa bez słów to efekt miłości czy przyjaźni?
-Kocham cię, Justin. Kocham cię tak, jak jeszcze nikt nikogo nie kochał. Głupia byłam, że cię zostawiłam. Przepraszam.
-To ja byłem głupi, zdradzając cię. Przecież mam przy sobie tę najpiękniejszą księżniczkę.
-Proszę, zapomnijmy o tym. Teraz będzie już tylko lepiej, bo kocham cię najmocniej na świecie. Jesteś jedyny.
-Rzucasz tym swoim kocham cię jak dziwka torebką.
Znałam ten głos, ale bez wątpienia nie należał do Justina. Stanowczy, pełen pogardy i jawnych pretensji. Atakował i ranił jak naostrzony sztylet, który ktoś wbijał powolutku i nieudolnie, dla zadania większego bólu. Potworny sadysta zadawał ból sadystce.
Niall miał pełne prawo zareagować impulsywnie. W końcu to samo do ucha szeptałam jemu, raptem parę dni temu.
Blondyn zbliżył się wolnym krokiem do łóżka. Nim zdążyłam go spytać, skąd wie o Justinie i o jego próbie samobójczej, odpowiedział:
-Poszedłem na 18th Street, żeby porozmawiać z Justinem. Widziałem, jak odjeżdżała stamtąd karetka. Dlatego teraz jestem tutaj. - Podrzucił obie dłonie. Nie wydawał się smutny. Raczej zdenerwowany i poirytowany. - Nie rusza mnie to, że do siebie wróciliście. Mógłbym tylko spytać, po co kłamałaś, że mnie kochasz, skoro nic do mnie nie czułaś i wiedziałaś, że nigdy nie poczujesz.
Dobre pytanie, na które jednak odpowiedź nie była mi znana.
Powiedziałam, bo chciałam, by poczuł się kochany.
Skłamałam, bo stwierdziłam, że na tak piękne kłamstwo zasłużył.
Skłamałam, bo chciałam wierzyć, że pokocham kogoś chociaż w części tak mocno, jak pokochałam Justina.
Byłam głupia, sądząc, że to możliwe.
-Przepraszam, Niall - szepnęłam. - Nie chciałam cię skrzywdzić. Nie gniewaj się na mnie. Jesteś świetnym przyjacielem, ale tylko przyjacielem.
-Spoko - parsknął oschle. Nie przypominał Nialla, którego znałam, ale i ja nie przypominałam Nataszy, którą pokochał. A może pokochał tylko obraz rozpaczy, jaki przedstawiałam po rozstaniu z Justinem. Pokochał kruchą, porcelanową lalkę, która potrzebowała czułości. - Przynajmniej dobrze się pieprzysz. Ojczym Justina pewnie podziela moje zdanie.
I wyszedł przez dwuskrzydłowe drzwi, przez które niedługo po tym wnieśli rannego z wypadku na noszach.
-Spałaś z facetem mojej matki? - spytał zaskoczony, mina mu zrzedła, a uśmiech zniknął, jakby w ogóle go tam nie było.
Wzmiankę o seksie z Niallem puścił mimo uszu. Najwyraźniej była sprawą drugorzędną, o której może wiedział, może się domyślał, a może akceptował.
-Justin, to nie tak - załkałam. Nie dopuszczę do nowej kłótni, choćbym miała oddać za to rękę, nogę, cokolwiek. - Alex już na pogrzebie Jazzy zaproponował, że będzie mi płacił za seks. Był po prostu klientem. Tylko klientem, u którego zarabiałam na dragi.
-Ale dlaczego on? - spytał z żalem, bez złości.
Ulga rozpłynęła się pomiędzy komórkami w moim ciele.
Nie był zły.
-Przy nim nie czułam zagrożenia - przyznałam, nie mijając się z prawdą. Jej część po prostu zwinnie ominęłam.
-Faceci z dworca też nie byli dla ciebie zagrożeniem. Znałaś ich już całkiem dobrze. Powiedz mi prawdę, Nataszka. Skoro mamy zacząć od nowa, nie chcę kłamstw już na starcie.
Zapłakałam cicho. Uniosłam dłoń do twarzy i starłam z niej resztkę osadzającego się wstydu i rozżalenia. Wątły pyłek wzleciał w powietrze, zatoczył dwa kółka i z powrotem usiadł na czubku nosa. Wczepił się pazurami i już nie wystarczyło otarcie go dłonią.
Jestem dziwką.
Hipokrytyczną dziwką.
-Bo było mi z nim dobrze - przyznałam najciszej, jak mogłam.
Teraz było mi wstyd, że puszczam się za pieniądze i równocześnie czerpię z tego przyjemność.
Tak nie powinno być. To chore.
Nie patrzyłam mu w oczy. Nie widziałam więc jego reakcji. Słyszałam tylko ciszę i wstrzymany oddech i zastanawiałam się, jak definiować jego milczenie.
-Chodź tu do mnie, słoneczko - powiedział i uczynił mnie najszczęśliwszą, rozsypaną osóbką w promieniu kilku tysięcy kilometrów.
Położyłam głowę na jego piersi. Oddychał szybciej, ale wciąż równomiernie. Może nie miał siły się denerwować. Może uznał, że już za późno.
-Nie jesteś na mnie zły?
-Nie, aniołku. Ja chcę tylko, żeby było jak na początku. Żebyśmy naprawdę się kochali, a nie udawali wielką miłość.
-Ja cię kocham naprawdę. Gdyby było inaczej, nie byłoby mnie teraz tutaj. Pewnie siedziałabym na obrzydliwie wielkim łóżku, zatopiona w obrzydliwie miękkiej pościeli, wpatrywałabym się w ekran obrzydliwie drogiego telewizora i oglądała obrzydliwie infantylny serial.
-Nie szkoda ci tych wszystkich obrzydliwych rzeczy?
-Mam jedną piękną, która zastępuje całą resztę.
Utonął w moim spojrzeniu. Nie mrugnął ani razu w czasie, w którym moje powieki opadły pięciokrotnie. Przypominał figurę w muzeum woskowym, jakie oglądałam w minione wakacje. Wszystkie poważne, zapatrzone w jeden punkt, ale w dziwny sposób realistyczne.
Taki był on. Tak doskonały, że momentami tylko częściowo naturalny.
-Natasza, skończmy z dragami. Teraz tak na poważnie. Bez nich będzie nam lepiej. Wyjdę ze szpitala i zerwiemy z tym. Razem.
-Tylko razem - powtórzyłam. - Inaczej nam się nie uda.
Mieliśmy plany i pragnienia. A stąd już prosta droga do nieba.
I do piekła również.
~*~
Dwa rozdziały do końca, a ja wymyśliłam zupełnie inne zakończenie. I co ja mam biedna zrobić :((
Nie kończ! Blagam :(
OdpowiedzUsuńto co podpowiada ci serce, jakkolwiek banalnie to brzmi :D <3
OdpowiedzUsuńBłagam niech to sie dobrze skończy !!! :(
OdpowiedzUsuńO Boże, nie :o nie przeżyję jeśli to się skończy źle, albo wgl się skończy!!! Piękny był ten rozdział, dziękuję Ci za niego
OdpowiedzUsuńTak sie ciesze ze sie miedy nimi ulozylo!!! Ze sobie wybaczyli i ze justinowi nic sie nie stalo!!! Nie spodziewalam sie takiego zachowania po niallu...no nic byl chlopak wkurzony i zraniony nie dziwie mu sie! Mam nadzieje ze ich historia skonczy soe dobrze! Kocham ❤
OdpowiedzUsuńJeżeli ten ff skończy się źle to ja nie wiem co ja zrobie ... Czekam nn
OdpowiedzUsuńprosze nie kończ tego ff tak szybko albo wykombinuj cos na druga czesc, jakkolwiek banalnie to brzmi zakochalam sie w tym ff od przeczytania pierwszego zdania i nie wyobrazam sobie zeby skonczylo sie tak szybko @fairlessbieber
OdpowiedzUsuńO mój boże! Justin się załamał i chciał popełnić samobójstwo :(( Dobrze,że Natasza była i mu pomogła i ten typek! Niech będzie dobre zakończenie :((((((( tyle przeszli zasługują:((( Świetnie napisany rozdział!
OdpowiedzUsuńZapraszam! http://the-dark-soul-jbff.blogspot.com/#_=_ i http://time-for-us-to-become-one-jbff.blogspot.com/#_=_
Pierwszy raz boję się zakończenia tego wszystkiego :o Co się teraz stanie!? Boże, błagam, niech oni zaznają w końcu szczęścia.
OdpowiedzUsuńboże placze taki cudowny <3
OdpowiedzUsuńMam łzy w oczach! Koniec dramy ołjeee! Tzn, pewnie tylko w tym rozdziale bo czuje ze z tobą jakoś za spokojnie pod koniec opowiadania nie będzie! Niech cie szlag! Chce happy end!
OdpowiedzUsuńBuzi
Jeeju blagaam zakoncz to szczesliwie. Opowiadanie jest przewaznie smutne to niech chociaz zakończenie będzie szczesliwe. Ja przyznaje zalamie sie jak sie skończy drama. Niech z tego wyjda i zyja szczesliwie albo niech oboje popełnia samobojstwo jak w twoim pierwszym (rownie cudownym opowiadaniu) ale zeby byli razem ! :*
OdpowiedzUsuńOmg jestem bliska płaczu. To jest takie piekne ew! Ja nie chce końca :(( Piekny rozdzial, naprawde! Chyba zostanie moim ulubionym. /L
OdpowiedzUsuńTak bardzo chciałabym, aby skończyli z ćpaniem. Mam głęboką nadzieję, że uda im się i wyjdą na prostą:)
OdpowiedzUsuńhttp://wait-for-you-1dff.blogspot.com/