Justin
Szpital wyssał ze mnie życie na niemal trzy dni. Ale łóżko było całkiem wygodne i czas się nie dłużył, bo przeważnie spałem. Natasza spędzała przy mnie każdą sekundę i nawet po godzinach, gdy zmieniała się trzecia porcja pielęgniarek (i co za tym idzie - kroplówka) i wypraszały Nataszę z sali, nie dała się odciągnąć od metalowych rurek łóżka. Więc tak spędziliśmy te trzy dni. Całe trzy razem. Całe trzy bez kłótni. Całe trzy z drobnymi poprawkami.
Natasza miała ułatwiony start. Nie brała. Nic. Z wyjątkiem kilku tabletek przeciwbólowych, które wykradła z dyżurki pielęgniarek. Ja nie miałem takiego szczęścia. Szprycowali mnie tabletkami. Nie było ich wiele, ale prowokowały moją dłoń w drodze po kolejne. I dwie ampułki morfiny. I po trzech dniach, które miały być jak zalążek odwyku, byłem nie mniej uzależniony niż przed. Teraz tylko poszerzyłem horyzonty. Spełnienie przynosiło każde otumaniające gówno.
Ale trzeba było wrócić na 18th Street. Nieznacznie silniejszy fizycznie, bo choć ludzie porównują szpitalne jedzenie do psich odchodów, mnie nawet te odchody zadowoliły. Dożywiony, ale z coraz mniejszą nadzieją na zmartwychwstanie do życia. Tego jednak Nataszy nie powiedziałem. I nie powiem, dopóki ma szansę. A szansę ma sporą. Siedzi w tym bagnie krócej i tylko po uszy. Ja już po sam czubek głowy. Różnica pozornie niewielka. W rzeczywistości urwista przepaść.
Rząd butli taniego wina stał pod ścianą. Alkohol z wodą w proporcji jeden do stu. Ale w tym jednym procencie było coś, co dawało niezłego kopa w stronę zgonu. Wszystko tak jak za pierwszym razem, tylko teraz z góry znałem wyniki. I już czułem ten ból w każdym mięśniu. I czułem jej łzy, które będę ocierał i ostatkami sił powstrzymywał swoje. I czułem drżenie ciała, a potem żołądek podchodzący do gardła i falę zeszłorocznych wymiotów.
Ale dla niej warto.
Warto wszystko.
A czasem nawet więcej, niż wszystko.
-Pamiętasz, kiedy w szpitalu powiedziałam, że chcę znów pić z tobą tanie wino? - spytała cicho, trzymając się mojego ramienia.
Bez względu na to, jak słaby bym był, dla niej zagram silnego. Ja mogę upaść. Ona nie.
-Nie sądziłam, że to nastąpi tak szybko. Ale tanie wino kojarzy mi się lepiej niż działka tego gówna.
-I ma się po tym lepszy humor - dołożyłem swoje trzy grosze.
-I można się kochać po pijaku. To ekscytujące. I zabawne.
-Zabawne? - Brwi mi podskoczyły.
-Zabawnie byłoby, gdybyś nie trafił - parsknęła.
-Nie przesadzajmy. - Potargałem jej włosy. - Mam jakieś doświadczenie.
-Ach, no tak - westchnęła. - Zapomniałam, że wytrenowałeś się na jakiejś Vanessie czy kimś takim.
-Zawsze możesz iść do faceta mojej matki. - Posłałem jej bezczelny uśmiech. - Podobno dobrze wsadza.
Uderzyła mnie w ramię i przewróciła oczyma.
Kłótnie o bzdury mamy już za sobą.
-Jesteśmy kwita, Justin. Wyszliśmy na prostą. Ty pobzykałeś. Mnie pobzykali. Wypijmy za to wino marki wino.
Pierwsza butelka poszła w obieg. Ona dwa łyki, ja trzy, a później usiedliśmy na materacu pod ścianą. I piliśmy dalej, bo wino smakowało coraz lepiej. I jej usta smakowały jak niebo muśnięte obłokiem i promieniem słońca. Położyłem ją na materacu. Usta uchyliła, a ja wlałem w nie wąską smugę alkoholu. I przyciągnęła mnie za kark, i musnęła wargi. I poczułem się tak szczęśliwy, bo znów miałem obok cały swój świat. Cały, dosłownie. Moją miłość, moje szczęście i moją śmierć.
I tak mijały kolejne godziny. Alkohol nie smakował już tak dobrze, a uzależnienie dawało mi się we znaki. Natasza trwała w swoim własnym zamroczeniu i trzymała się lepiej. I trzymała moją rękę, i głaskała ją, i było mi tak dobrze.
-Co zrobimy, kiedy będziemy już czyści? - spytała cichutko, całując moją pierś.
Była podpita i taka słodka. Pocałowałem ją w czoło.
-Wyjedziemy do Kanady i tam zaczniemy wszystko od nowa.
Chciałem w to wierzyć. Naprawdę chciałem.
Ale już nie potrafiłem.
-I założymy naszą małą rodzinkę? - Patrzyła przez dziurę w ścianie na rozgwieżdżone niebo wychylające się zza zziębniętych koron drzew. Sama nie była cieplejsza. Jej rączki to żywe kostki lodu. - Będziemy mieć synka i córeczkę. Chłopca nazwiemy Justin Junior, a dziewczynkę Nataszka Junior.
-Nataszka Juniorka - poprawiłem. - I będzie śliczna jak mamusia. Taka mała kruszynka. Chciałbym ją zobaczyć.
-Zobaczysz - zachichotała. Brzmiała tak beztrosko.
W to również chciałbym wierzyć.
Ale już przestałem.
Druga butelka poszła w ruch. Parę przechyleń i zniknęło pół. Robiło się tak ciepło na sercu, a dłonie dalej marzły. Bawiłem się włosami aniołka, głaskałem ją za uszkiem. Odwyk, a najszczęśliwszy w moim życiu. Nawet cierpienie może być czasem przyjemne. O ile cierpi się z ukochaną osobą. Cierpienie razem wnosi w życie sens.
-Wiesz, co dzisiaj jest? - ocknąłem się niespodziewanie, gdy wspomniałem zaznaczoną w kalendarzu na szpitalnej ścianie datę.
-Dzień początku nowego życia? - zainteresowała się.
-Wigilia, szkrabie. Wigilia Bożego Narodzenia. A ja nie mam dla ciebie prezentu.
-Masz. - Pocałowała mnie zachłannie. - Największym prezentem dla mnie jest to, że żyjesz, że jesteś tu ze mną i że teraz wszystko się zmieni.
Zmieni, niewątpliwie. Ale czy w prawo, czy w lewo, o tym miała się dopiero przekonać.
Rozplątała supeł moich ramion i zadrżała, bo już nie było jej tak ciepło jak w moich objęciach pod kocem. Naciągnęła rękawy na kościste dłonie, uprzednio kryjąc czubek głowy pod obszernym kapturem. Wyszła przed ruderę i usiadła na pierwszym odbitym schodku, zalanym zaschniętym betonem przeszło pięć lat temu. Opatulony kocem, dołączyłem do niej na odrapanym murku.
-Spójrz tam. - Wskazała niebo. - Pierwsza gwiazdka. I nasze pierwsze wspólne święta.
-Mamy nawet choinkę, zabrakło tylko lampek.
Rzeczywiście przy płocie stała drobna choinka i wyróżniała się na tle reszty drzew, dziś już bez liści. Wypuściłem powolny oddech i para zatoczyła się przed moją twarzą. Żywa oznaka mrozu dającego w kość. Złapałem jej dłoń. Korzystałem z każdej wspólnej chwili. Mamy za sobą tę pierwszą. Nigdy nie wiadomo, która będzie ostatnią. Wyobraziłem sobie nas - Nataszę, siebie, Justina Juniora i Nataszkę Junior - przy wigilijnym stole, a w kącie salonu świeci się choinka. Dzieciaki zrywają się od pełnych półmisków, by paść na kolana przed zawiązanym ozdobną taśmą prezentem. Chwytam w myślach policzki Nataszy i całuję jej usta, bo jestem tym najszczęśliwszym, który się nie boi, który nie jest już sam, który ma dla kogo walczyć. Marzenia bywają piękne. I tak niesprawiedliwie nierealne.
Naraz z nieba zaczęły spadać pojedyncze płatki śniegu. Każdy piękny i każdy różnił się od poprzedniego. Natasza wystawiła dłoń. Na opuszce jej palca usiadła jedna śnieżynka, a ona wysunęła między wargi język i dotknęła jej koniuszkiem. Zniknęła natychmiast.
-Jest pyszny - szepnęła z uśmiechem. - Spróbuj.
Więc i ja wyciągnąłem przed siebie otwartą dłoń i odczekałem dwie i pół sekundy, aż na linii papilarnej osiedlił się maleńki płatek śniegu. Smakował jak niespełnione marzenia i szczęście tego, co udało mi się uzyskać. I jak woda. Zdecydowanie jak woda.
-Zjadłbym truskawki - mruknąłem nieoczekiwanie, bo wilgoć śniegu, nie wiedzieć czemu, przypomniała mi soczystość truskawek.
-To napij się wina.
-Daleko mu do truskawek.
-Ale bliżej, niż płatkom śniegu. - Przytknęła mi szyjkę butelki pod nos. - Śmiało, pij. Zostajesz w tyle. Nie mogę być bardziej pijana niż ty, bo zacznę gadać głupoty, a ty nie zrozumiesz moich żartów.
Więc uchyliłem korek trzeciej butelki taniego sikacza. Popiłem. Ale truskawek nie poczułem. Nawet nie skojarzyłem z nimi smaku. Płatki śniegu wygrywają to zestawienie.
-A juro, gdy spadnie więcej śniegu, a my będziemy na takim głodzie, że zaczniemy rzygać pod siebie, zrobimy na śniegu aniołka.
-Pewnie - parsknąłem. - I wtedy śnieg przedrze mi się przez dresy i bokserki i zamrozi mi fiutka.
-Więc później pozwolę ci go ogrzać w ciasnym, ciepłym domku.
Spojrzałem na nią głęboko rozbawiony. I wino smakowało lepiej. Może nie truskawkami, ale też nie kocimi sikami.
-Jesteś zboczona.
-Ty też.
-Uzupełniamy się.
I nasze wargi również się uzupełniały, bo gdy pocałowała mnie głęboko i z pasją, nie czułem na ustach czegoś więcej. Jedynie dopełnienie, bez którego posiadałem na wargach ubytek.
Wróciliśmy do rudery, wlokąc za sobą butelkę wina - jedną pustą, drugą pełną - i dwa cienie życia, przyszyte do wycieńczonych ciał. Opadłem na materac, Natasza zaraz obok, aż uderzyła mnie łokciem w brzuch - zupełnie niecelowo. Już teraz było źle, a do szczytu daleko. Minęło kilkanaście godzin siedzenia i cichych rozmów przy paru szkarłatnych procentach. Nie miałem przesadnie dużych szans. Tylko ostatnie strzępy nadziei, że tym razem dopisze mi szczęście.
Kiedy całe niebo zaszło gwiazdami, mrok zalał powietrze, a z oddali dało się słyszeć rodzinne kolędowanie, Natasza szepnęła:
-Zimno mi, Justin.
Bo rzeczywiście temperatura nie przekraczała zera. Mnie ogrzewało jej ciałko oparte na moim. Siedziała mi między nogami i tuliła się do piersi. Ale ją przed chłodem mógł chronić wyłącznie przetarty koc i para moich ramion. Mało, zważywszy na jej chude ciałko.
-Wiesz, co rozgrzewa najlepiej? - wychrypiałem i całując jej szyję, połaskotałem.
Jej śmiech to jak anielski śpiew. Tak cenny, a tak niezwykle rzadko spotykany.
-Nie wiem - odparła. - Pokaż mi.
Odwróciła główkę, by móc na mnie patrzeć. Pogłaskałem jej podbrzusze, bo moja dłoń zdążyła prześlizgnąć się pod bluzę i koszulkę. Czułem każdą kość. I biodrowe, i pojedyncze żebra.
-Masz lodowate ręce - zadrżała. - Wcale nie jest mi cieplej.
-Ale będzie, zaufaj mi, kochanie.
Mówiąc do niej kochanie, uśmiechnąłem się. Nie użyłem tego od tak dawna, a wiem, że każdorazowe zdrobnienie przyspieszało rytm jej serca.
Położyłem ją na materacu, podciągnąłem bluzę i dość sprawnie ściągnąłem. Została w krótkim rękawie przy ujemnej temperaturze. By nie czuła się osamotniona, również pozbyłem się bluzy. Gdy nie opierała się o mnie i nie grzała mnie swoim ciałem, zacząłem zamarzać. Jakby ktoś wbijał mi w pierś naostrzone igły. Miałem problemy z zaczerpnięciem powietrza, bo ilekroć przełykałem oddech, szron osadzał się na ścianach przełyku. Okropne uczucie.
-Od kiedy bez ubrań jest cieplej niż w ubraniach? - zatrzęsła się. Potarłem jej ramiona, łudząc się, że to ją ogrzeje.
Nie odpowiedziałem. Rzecz jasna nie znałem słów, którymi mógłbym odpowiedzieć. Jedynie zsunąłem jej dresy, a kiedy wyciągnęła ręce, przyciągnąłem ją do uścisku. Usiadła więc na moich kolanach i zapoczątkowała długi, namiętny pocałunek. Jakby ostatni, jakby pożegnalny. Może to złudne uczucie. A może wieść, którą znało serce, a ja jeszcze nie.
Zdjąłem koszulkę Nataszy i swoją. Najgorszy był moment, w którym oparłem się plecami o lodowatą, przemarzniętą dogłębnie, betonową ścianę. Ale Nataszka otuliła mnie od tyłu kocem i kiedy rozebrałem ją do naga, a swoje dresy wraz z bokserkami zsunąłem do kolan, również na jej plecy zarzuciłem koc. Dzięki Bogu był duży i pomieścił nas oboje.
-Już mi cieplej, wiesz? - wydyszała w przerwie pocałunku. Trzymała moją twarz, jakby bała się, że gdy opuści dłonie z policzków na choćby ramiona, ja zniknę i nie zobaczy mnie nigdy więcej.
Teoretycznie tak właśnie było.
I zaczęliśmy się kochać. Osunęła się na mnie powoli. Wypełniłem jej całą, a nieosiągalne od tygodni uczucie opuściło nam powieki. Malutka, cała moja, cała przy mnie. Unosiła się, a później upadała i to stanowiło pierwszą połowę przyjemności. Drugą była rozkosz oblewająca jej twarz. Nie do podrobienia. Szczera, prawdziwie niesamowita. Uśmiechała się delikatnie, naprawdę delikatnie, usta miała rozchylone, a oczy wciąż przymknięte. Dryfowała we własnym świecie. I kiedy ja odpuściłem przyglądaniu się jej odprężonej twarzyczce i sam zamknąłem oczy, poczułem to co ona.
Dłonie błądzące po jej chudych plecach i łopatkach, a małe piersi przytulone do mojego torsu. Żadnego skrępowania, tylko miłość. I seks. Ale gdyby pojęcie miłości rozciągnęło obszar, do którego sięga, objęłoby i seks i nienawiść. Tak więc wyłącznie miłość (i malejący chłód) unosiły się w powietrzu. Otworzyłem oczy na moment, by spojrzeć na Nataszę i zastanowić się, co takiego widziałem w jej siostrze, skoro największy skarb i dar zesłany przez los mam tak blisko siebie.
-Miałeś rację - jęknęła - z tym ciepłem. Teraz mi ciepło, jakbym leżała na plaży na Hawajach.
-Byłaś na Hawajach?
-Byłam - mruknęła, opadając. - Nigdzie się tak nie wynudziłam.
Ale rozmowy o plażach i tańcach w kwiatowych naszyjnikach zostawiliśmy na później, bo oto moje dłonie posiadły Nataszę jeszcze bliżej. Nie wiem, czy to możliwe, czy jedynie złudzenie. Byliśmy w rzeczywistości tak blisko (fizycznie i psychicznie), że pomiędzy nas nie wsunęłoby się płatka śniegu smakującego truskawką, a nici łączącej nasze myśli nie przecięłyby najostrzejsze nożyczki.
Na jej zmarszczonym czółku zalśniła kropelka potu. Udało mi się sprawić jej przyjemność i dodatkowo rozgrzać. Przyjemne z pożytecznym. Pocałowałem czubek nosa i ponownie wargi, bo ich słodycz przyciągała z odległości. Smak wina i, o dziwo, w tym wyczułem upragnione truskawki. Nawet bardziej wyraźne niż w płatku śniegu.
Natasza doszła z głośnym jękiem i odchyleniem głowy. Stłumiłem własne stęknięcie po paru sekundach, wpijając się w jej szyję. Malinka wyglądała na jej bladej skórze wyjątkowo niewinnie. A potem nic już nie widziałem i oczy zaszły mi mgłą, gdy również dosięgnąłem punktu na szczycie. Jeszcze przed chwilą seks był w moich oczach miłością. Teraz stał się czymś więcej, bo i nasza miłość znaczyła więcej.
-Dlaczego miałam wrażenie, jakbyśmy kochali się ostatni raz? - zapłakała cichutko. Jak mała myszka, która siedzi w ukryciu i modli się, by nikt nie przepędził jej miotłą.
-Może było ci tak potwornie dobrze, że nie chcesz, żeby następny raz był gorszy? - zażartowałem.
Ileż ona czuła. Każdą moją emocję czytała, jakbym miał wypisane bezpośrednio na czole. Bo ja też miałem takie wrażenie. Piękne, choć bolesne. I z mojej strony uzasadnione, bo choć oboje jesteśmy młodzi i pozornie pełni nadziei, niektóre rzeczy kończą się bardziej niespodziewanie niż inne. Jak miłość, jak życie, jak sens.
-Nie wiem, jak mogłam się na ciebie gniewać i to przez tyle czasu. Ale już będzie dobrze. Już coraz lepiej.
Ubraliśmy się, a ubrania zdążył wyziębić mróz, więc Natasza ponownie zadrżała. Opierałem się o ścianę, a szatynka o moją pierś, zupełnie jak wcześniej. I czwarta butelka pomału się kończyła. I coraz bardziej smakowała jak truskawki. A później nawet jak świeża bułka.
-Za co kupiłaś wino? - spytałem, gdy świtało i gasła wigilijna gwiazdka.
-Ukradłam - mruknęła. - Podczas dostawy do jakiegoś przydrożnego sklepiku. Taka okazja nie powtórzyłaby się drugi raz.
Westchnąłem głośno.
-Jesteś na mnie zły? - Zadarła główkę, by spojrzeć na moje zmarszczone czoło.
-Nigdy, kruszynko. Wiesz, co zrozumiałem? - Pokręciła głową. - Że ludzie to kurwy i skoro oni bogacą się na nieszczęściu innych, my możemy robić to samo.
-W takim razie wiesz, co jeszcze zwinęłam? - Teraz to ja zaprzeczyłem. - Czekoladę. Z truskawkami.
Oczy mi się zaświeciły, a język przebiegł po wargach. Moja słodka mistrzyni.
-I mówisz mi o tym teraz? Kiedyś cię uduszę, przysięgam.
Czekolada była przepyszna i nawet nadzienie przywodziło na myśl truskawki. Ale mimo wszystko jej wargi były słodsze. A jej wargi w połączeniu z czekoladą i truskawkowym nadzieniem - byłem bliski cukrzycy.
Kolejny dzień mijał znacznie ciężej. Natasza trzymała się równo, bo ją skutki głodu dosięgnęły już w szpitalu. To ze mną było coraz gorzej. Kilkanaście razy w śniegu kryły się moje wymiociny - czekolada z winem, na ogół słodkie, ale w tym przypadku obrzydliwe połączenie. Natasza też wymiotowała, ale rzadziej. I nie trzęsła się tak jak ja. Znowu wszystko bolało. Jej troskliwe dłonie uśmierzyły część bólu, ale tyko część. Ta większa narastała.
Prawie nie rozmawialiśmy. Milczenie również było przyjemne, a przy nieznośnie pulsującej głowie, nawet bardziej pożądane. Minął kolejny dzień, później noc i jeszcze jeden dzień. Dopiero wtedy Natasza, wycieńczona tą bezlitosną walką, zasnęła wtulona w moje udo. Zasnęła, więc poczuła się lepiej. Poczuła się lepiej, więc wychodziła na długą prostą w stronę zwycięstwa.
Ale ja nie miałem tego szczęścia. Nie miałem w sobie tej siły. Nie byłem tak waleczny jak ta mała, krucha osóbka. Poddałem się, bo ból i pragnienie nie dały o sobie zapomnieć. Rozpłakałem się, widząc ją śpiącą tak smacznie i niewinnie. Uśmiechała się delikatnie, tylko ja mogłem dostrzec dołeczki w jej policzkach. Ona tę walkę wygra, ja już przegrałem. Przegrałem bitwę z samym sobą. Ten silniejszy Justin zdominował słabszego.
Pod osłoną nocy wymknąłem się z baraku, uprzednio okrywając Nataszę kocem po samą szyję. Nogi mi się uginały, w głowie kręciło, serce wylewało czarne łzy trudnej miłości. A cała reszta ciała i duszy błagała o jedno - o jedną działkę, dzięki której przestałoby boleć, dzięki której byłbym pewniejszy, dzięki której zniknęłaby ta szara rzeczywistość, która błyszczała na głodzie.
Szedłem więc z ostatnim banknotem w kieszeni po działkę. Ostatnią, mówiłem. Już naprawdę ostatnią. Może po niej się uda, może znajdę sposób.
I znajdę. Nie w sile i wytrwałości, a we własnych słabościach.
Przegrałem.
~*~
Gdybym Wam powiedziała, ile zostało do końca, to byście się przestraszyli haha:)
A teraz druga sprawa, dotycząca najważniejszego wydarzenia na przełomie dziesięciu lat. Chodzi oczywiście o naszego (większości) aniołka w Krakowie. Zwracam się tutaj do osób, które zakładają, że nie pojadą. Błagam Was, nie traćcie nadziei, bo nic nie jest jeszcze przesądzone i wszystko może się zdarzyć, musicie do tego dążyć całą sobą! I jak tylko pojawią się takie, naprawdę bierzcie udział w konkursach w których można wygrać bilet. Bo można wygrać, to jest możliwe. Dowód? Sama wygrałam bilet na koncert Justina w Łodzi. Cholera, chciałabym, żeby każda z nas pojechała i go zobaczyła. WIĘC NEVER SAY NEVER, BELIEVE i widzimy się w Krakowie ♥
Polecam!
Jak zwykle wspaniały !
OdpowiedzUsuńNie mogę się doczekać końca ! :D
Mam nadzieję że nie skończy się tak że będę musiała płakać z rozpaczy :(
Omg to jest takie piekne! Płakałam czytaj ten rozdział! Jezu ja nie chce konca, to zbyt piekna historia. Kocham Cie za to ff, za kazde Twoje ff. Piszesz genialnie. To powinno zostac wydane jako ksiazka, przysiegam. Cudowna historia, ew. Czekam na nastepny rozdzial! /L
OdpowiedzUsuńboże niech im sie uda ! jemun!!!!! dodaj szybko i nie psuj :)
OdpowiedzUsuńCudowny <3333
OdpowiedzUsuńBłagam, tylko nie uśmierc Jaya plz, to ff musi się skończyć happyendem!! /supreme
OdpowiedzUsuńJezeli on zginie to ja sie chyba powiesze...to ma sie skonczyc dobrze blagam:((( kocham ich tak mocno, musze dac rade! Justin kurwa wracaj tam, dasz rade! Musisz dla nataszy! Co do koncertu...kiedy sie o num dowiedzialam, mama odrazu powidzziala ze nie da rady tyle pieniedzy wytrzasnac tak szybko...stracilam calkiem nadzieje ze pojade! Ale mam najlepsze przyjaciolki na swiecie! Dzisiaj powiedziala mi jedna z nich ze wylozy za mnie kase a ja jak uzbieram to jej oddam..jestem mega szczesliwa i zycze kazdemu takiego szczescia! Kocham ❤❤❤❤
OdpowiedzUsuńJak zwykle rewelacyjny ale czekam na happy end blagam niech to sie skonczy szczesliwiee ! XD
OdpowiedzUsuńSkoro tak to nie wiem, czy spodziewać się kolejnych 30 rozdziałów, czy raczej już czeka nas ostatni i epilog. Ale czekam na więcej z Twojej strony kochana <3
OdpowiedzUsuńA co do koncertu robię wszystko co mogę, by wysłać na to młodszą siostrę :)
Powinni wygrac w totka�� albo jakoś szczęsliwie blagam bo umre hahah
OdpowiedzUsuńCudowne<3 aby się dobrze skończyło :) ale nie kończ jeszcze
OdpowiedzUsuńmam nadzieje, ze nie skonczysz tego ff tak szybko jak przepowiadalas pod poprzednim rozdziałem, za kazdym razem jak czytam tego ff serce mi sie kraja ale uwielbiam go i jestem pewna, ze nawet jesli za niedlugo skonczysz to pisac, nie raz jeszcze tutaj wroce
OdpowiedzUsuńa co do koncertu to dziekuje za mile slowa, zawsze sie przydadzą @fairlessbieber
Jejku, cudowny rozdział tak jak każdy! <3. Czekam na następny.
OdpowiedzUsuńEhh.. smutny jakiś ten rozdział :/ Chce next :D
OdpowiedzUsuńBuzi
Wiedziałam, że to tak się skończy. Myślę, że Justin chce sobie coś zrobić, to okropne. Jestem przekonana, że on umrze, chociaż tak nie powinno być, ale twoje FF są realistyczne, naprawdę:)
OdpowiedzUsuńhttp://wait-for-you-1dff.blogspot.com/