niedziela, 22 listopada 2015

Rozdział 36 - Niezapomniany smak ust...

Justin

W kieszeni został ostatni papieros. Ostatni na czarną godzinę, na gorszą chwilę, ostatnia deska ratunku. Zamierzałem palić go długo, jak najdłużej. W końcu nie pójdę do sklepu i nie kupię paczki nowych. Drogie to gówno. Ale tego ostatniego papierosa wypaliłem w mgnieniu oka. Nie potrafiłem delektować się dymem. Nie teraz, gdy ciśnienie podskoczyło mi do dwustu, puls do stu, a wydech nie nadążał uciekać z ust przed kolejnym wdechem. 
Rzuciłem niedopałek na beton i mocno przydeptałem go podeszwą. Popiół rozgniótł się na posadzce i pozostawił przebarwioną plamę. Chodziłem w tę i z powrotem, od ściany do ściany, kopałem beton, który nic nie robił sobie z moich uderzeń, a potem uderzałem w mury i boleśnie ścierałem sobie kostki. Ból niwelował niewielką część rozgoryczenia i czułem się minimalnie lepiej. Ale tylko minimalnie.
-Justin? - usłyszałem cichy głos. - Justin, jesteś tu?
Radosny świergot Vanessy na nowo podniósł mi ciśnienie. Nie panowałem nad sobą. Weszła do rudery z szerokim uśmiechem, cała w skowronkach, pełna optymizmu, który udzielał mi się do wczoraj. Teraz pragnąłem zacisnąć dłonie na jej wąskiej szyi i trzymać, dopóki nie zaczerpnęłabym ostatniego zdesperowanego oddechu.
-Cześć, Justin. - Podeszła do mnie i musnęła krótko policzek, który zaraz pogłaskała i poklepała ledwie wyczuwalnie.
Nienawidzę jej szczerze i z całego serca. Pieprzona dziwka.
-Dobrze się bawisz? - warknąłem agresywnie. Popchnąłem jej ramię. Uderzyła plecami o ścianę. W jej oczach krył się strach.
-Justin, o co ci chodzi? - spytała. - Co ty mówisz?
-Nie udawaj głupszej, niż jesteś, suko - nie przebierałem w słowach. Rzadko kiedy to robiłem. Życie na ulicy pozbawiło mnie umiejętności delikatnego dobierania słów.
-Justin, nie wiem, o czym mówisz. - Powstrzymała moje dłonie, które dociskały jej barki do betonu. A przynajmniej bezskutecznie próbowała. - Proszę, uspokój się.
-Ja mam się, do cholery, uspokoić!? - krzyknąłem. Jej niewinne, zdezorientowane spojrzenie wyprowadziło mnie z równowagi. Zamachnąłem się i wymierzyłem Vanessie zdecydowane uderzenie w policzek. Uchyliła usta, nie dowierzała, gładziła zaczerwienioną skórę i patrzyła na mnie ze strachem.
-Oszalałeś? - uniosła głos. - Nie miałeś prawa podnieść na mnie ręki!
-A ty nie miałaś prawa bawić się moim kosztem i moimi uczuciami, cholerna szmato. Natasza miała rację, nie jesteś nic warta. Pusta i tępa bardziej, niż się tego spodziewałem. - Jak grochem o ścianę, ja mówiłem, a ona robiła ze mnie durnia, udając, że nadal niczego nie rozumie. - Widzieliśmy cię razem z Nataszą, kiedy rozmawiałaś z rodzicami. Przypadkowe spotkanie, co? Wcale nie uknuliście razem perfidnego planu, który miał rozdzielić mnie i Nataszę. Wcale nie uwiodłaś mnie tylko po to, by ona kopnęła mnie w dupę. Wcale nie jesteś pustą lalą bez grama mózgu, dla której liczą się tylko pieniądze. Rzygać mi się chce, gdy na ciebie patrzę. Spierdalaj stąd, zanim stracę nad sobą panowanie i czerwony policzek będzie twoim najmniejszym problemem.
Vanessa spuściła wzrok, ale tylko na moment, bo gdy uniosła go ponownie, ujrzałem tę brunetkę spod filaru na dworcu. To samo spojrzenie, tak samo rozchylone usta. I niech mi ktoś powie, że nie grała na moich uczuciach.
-Justin, nie gniewaj się. Przecież sam powiedziałeś, że nie układało się między tobą i Nataszą. A ja sprawiłam, że poczułeś się dobrze. Nie bądź na mnie zły. I tak prędzej czy później byście się rozstali. To tylko kwestia czasu.
-Nie rozśmieszaj mnie - parsknąłem ironicznie. Kiedy sięgała dłonią do mojej klatki piersiowej, popchnąłem ją na ścianę i wbiłem pięść w beton ponad jej głową. - Wyjdź stąd i nigdy więcej nie pokazuj mi się na oczy. 
Odwróciłem się z rozmachem. Podszedłem do przeciwległej ściany, byłem w najbardziej odległym od Vanessy punkcie pomieszczenia w baraku. Szarpnąłem włosami równie mocno, co przed chwilą jej ramieniem. Liczyłem w myślach, by opanowanie powróciło. Nie powróciło. Vanessa bowiem zamiast wyjść, podeszła do mnie i przebiegła dłońmi w górę i w dół moich pleców. Zdenerwowałem się jak mało kiedy.
-Powiedziałem ci, do cholery, że masz stąd spieprzać. - W przypływie złości uderzyłem ją raz jeszcze, obawiam się, że mocniej. Zaskomlała, trzymając policzek. Byłem zbyt brutalny, ale wyprowadziła mnie z równowagi i doprawdy ciężko mi było panować nad zbyt narwanymi, ciężkimi dłońmi. Gdyby stała bliżej, ten sam policzek ucierpiałby trzykrotnie.
-Jesteś nieobliczalny. - Uroniła łzę. - Boję się ciebie.
-Więc co tu, do cholery, robisz!? - wrzasnąłem i nie zdziwiłbym się, gdyby usłyszeli mnie na drugim krańcu miasta. Na ogół byłem spokojnym człowiekiem. Do czasu. - Bierz swoje pieprzone szmaty i wypierdalaj. Mam to przeliterować? - Nie odezwała się słowem. - Mam to przeliterować, jebana dziwko!? - Drugi lub trzeci raz pchnąłem ją na ścianę. Nie podejrzewałem samego siebie, o taką agresję. Uaktywniła się chyba pierwszy raz. - Nie wystarczy ci, że rozpieprzyłaś mi życie? Co ci to dało? Poczułaś się lepiej? A może dowartościowałaś się, kiedy przeleciałem cię na tym cholernym dworcu? Kurwa, niczego nie żałuję bardziej. Niczego! - Zamachnąłem się ostatni raz i uderzyłem w ścianę z taką siłą, że odpadło trochę tynku. Vanessa cudem uchyliła się od ciosu. Gdyby nie ukucnęła, bardziej od seksu z nią żałowałbym tego, co mógłbym jej w porywach złości zrobić.
-Jesteś chory - wydusiła przez łzy. Odepchnęła mnie z całą siłą, póki naprawdę nie wyszedłby ze mnie psychopata. - Natasza cudem jeszcze żyje, jeśli ją traktujesz tak samo.
Uciekła, zanosząc się płaczem. Uciekła, zostawiając podręczną torbą w kącie. Jedynym plusem była paczka papierosów skryta w bocznej kieszeni. Mała pamiątka po Vanessie, którą będę mógł bez skrupułów spalić do ostatniej smugi dymu, a potem butem wgnieść w ziemię. Zrobić dokładnie to, co zrobiłbym z Van, gdyby nie te resztki człowieczeństwa i miłości, które trzymały mnie przy zdrowych zmysłach.
I pozostałem z niczym. Obdarty z nadziei i szans na własne życzenie straciłem dziewczynę, straciłem przyjaciela. Wystawiony przez osobę, która przez kilka ulotnych dni naprawdę zdała mi się częścią bratniej, zagubionej duszy. W środku zimna jak lód i żaden ogień nie ogrzeje tego zmarzniętego serca. Ja z pewnością nie będę tym ogniem, który pomagając, poparzy sam siebie. Może Vanessa znajdzie kogoś równie zepsutego jak ona sama. Może pewnego dnia ludzie zmienią się w równych jej. Ale nie ja. I nie Natasza. Od tego uciekła nie po to, by wrócić.
Usiadłem w kącie i rozpłakałem się. Tak zwyczajnie, ludzko pozwoliłem sobie na łzy i żałosne łkanie. Odkąd poznałem Nataszę, płakałem rzadziej niż bez niej. Teraz przypomniałem sobie smak łez i wiecie, smakowały całkiem rozkosznie. Wycierałem je notorycznie w bluzę Nataszy. Na rękawie znalazłem nawet kilka jej długich włosów. Tak miękkie, służyły mi za poduszkę, a teraz pozostał wypchany wełną materiał i wspomnienie jej milczących oczu wpatrzonych we mnie przed snem. Ostatni z cudów natury, którego doglądałem na chwilę przed zaśnięciem. Teraz położyłem się na materacu bokiem i widziałem jedynie nagą ścianę. Niewystarczająco. Wstałem, bo spać nie mogłem, a samo leżenie w jednym miejscu bolało bardziej niż samotny spacer, bo żadne z drzew nie przypominało o Nataszy, a samotna ściana i podłogowy materac, na którym przeżyliśmy swój pamiętny pierwszy raz, owszem. Tak niedawno, a jakby wieki temu. Nie pamiętałem już smaku jej ciała. Nie pamiętałem smaku ust. Dałbym obciąć rękę za jeden pocałunek. Co mi po ręce, gdy to jedno wspomnienie napełniłoby nadzieją?
Wiatr spokojny, mącił ciszę. Szmer liści pod stopami komponował z powolnym, świszczącym oddechem. Chłód mroził czubek nosa. Podczas samej drogi wzdłuż 18th Street rozgrzewałem go w dłoniach trzykrotnie, a on wciąż robił mi na złość i zamarzał na nowo. Początek grudnia dawał się we znaki, ale jak słusznie zdążyłem spostrzec, to dopiero początek. Przetrwałem na ulicy nie jedną zimę. Doświadczenie pozostało takie samo - boli bardziej niż wszystkie spotkania z pedałami na dworcu zebrane do jednego worka. Szron osadzał się powoli w cienkiej warstwie na przednich szybach samochodowych. Przysiadłem na masce jednego grata i tępym scyzorykiem wyrysowałem w tafli cieniutkiego lodu wzór. Dopiero przy ostatniej literze zdałem sobie sprawę, że metalowe ostrze wbijałem odrobinę zbyt głęboko i wygrawerowane imię ukochanej wgniotło się również w szkło. A co mi tam, niech wiedzą, że kocham ją nad życie. Następnym krokiem desperacji byłoby to samo imię wycięte na skórze. Bo szybę można wymienić, a skóry nie. Tak samo jest z miłością.
Byłem tak zmęczony, zasypiałem podczas marszu. Gdybym przycupnął na pierwszej z brzegu ławce, odpłynąłbym w błogi sen. Mróz wstrząsał mną i czułem się już trochę lepiej. Lepiej niż pod dachem rudery, ale nie na tyle dobrze, bym mógł zasnąć bez łez. Z Nataszą było źle, bez niej jeszcze gorzej. Tak działały kobiety. Denerwowały bardziej niż komar brzęczący przy uchu, ale bez nich nie szło wyrobić. A nade wszystko martwiłem się o nią, o to gdzie jest, czy nic jej nie grozi. Zostawiłem ją nocą na ulicy, kiedy powinienem choćby siłą przerzucić przez ramię i dopilnować jej bezpieczeństwa.
Przeszedłem pół miasta, widząc wyłącznie czubki własnych butów. W sąsiedniej dzielnicy niespodziewanie usłyszałem płacz. Momentami donośny, ale przeważnie tłumiony. Rozejrzałem się dookoła. Ciemność i nicość. Brak żywego ducha i nawet cisza na moment przejęła władzę nad łkaniem. Ale zaraz ponowny krzyk, krótki i głośny. Poznałem ten głos. Do niedawna słyszałem go dniami i nocami, później już tylko we wspomnieniach. Brzmiał panicznie, desperacko wręcz i tak przeraźliwie wyraźnie. Rozejrzałem się raz jeszcze, wyrwałem do przodu i zaglądałem w każdą uliczkę. Niemal pominąłbym tę właściwą. Pod koniec ślepego zaułku starszy mężczyzna dociskał do muru małą drobinę. Tą drobinką była moja drobinka. Głos nie pozostawiał złudzeń.
Pomimo braku sił, ruszyłem tak szybko, jak pozwoliły mi uginające się nogi i dające się w kość zmęczenie. Biegłem rozzłoszczony. Im bliżej byłem, tym wyraźniej widziałem zarys mężczyzny w opiętej koszuli. Jeden z najlepszych klientów, którego znaliśmy z Nataszą oboje. Dobierał się do niej agresywnie i wbrew woli. Bluzę ściągnął już dawno, wkładał pod koszulkę pulchne łapy. Był o głowę wyższy i przynajmniej dwa razy tęższy. A ona biedna broniła się wszelkimi metodami i przegrywała, bo jej siła nikła pod cielskiem starucha.
-Zostaw ją, do cholery! - Szarpnąłem jego spasionymi ramionami. Nie drgnął z powodu użytej siły, a przez niepokój. Nie był już z Nataszą sam na sam.
Szarpnąłem nim raz jeszcze. Oderwał się od roztrzęsionego ciała Nataszy, zatoczył i odbił plecami od muru kamienicy na przeciwko. Miałem więc chwilę, by ukucnąć przed Nataszą, która zsunęła się po ścianie na chodnik. Przyciągnęła kolana do piersi, zalała się łzami. A ona płakała nad zwyczaj rzadko. Zazwyczaj wstydziła się przy kimkolwiek, nawet przy mnie. Dowód na to, że była słabsza, niż kiedykolwiek myślałem. Nasze burzliwe rozstanie nie miało znaczenia. Objąłem ramieniem jej szyję i przytuliłem do piersi małą główkę. Stanowczy gest, bo inny odepchnęłaby, zanim zdążyłbym policzyć do trzech.
-Chłoptasiu, wracaj tam, skąd przyszedłeś. Tutaj nikt cię nie zapraszał. - Stanąłem na przeciw mężczyzny, gotów do walki. Za mną skulona Natasza, jej łzy i strach.
-Nie dotkniesz jej więcej.
-To dziwka, bierze ode mnie pieniądze.
Wiedziałem o tym. Ale na zarobek Natasza chodziła za dnia i nigdy przy tym nie płakała. Umiała wyjątkowo mocno zacisnąć zęby. Teraz było inaczej. Spojrzałem przez ramię. Nataszka ledwo zauważalnie pokręciła głową. Przekaz był jasny - ten zboczeniec chciał ją zgwałcić.
-Ona niczego od ciebie nie chce, zostaw ją w spokoju.
-Zejdź mi z drogi, chłopcze.
Oddychał ciężko, wiatr poruszał jego wąsem. Guziki w koszuli ledwo trzymały spasłe cielsko, pasek w spodniach nie pozwalał rozlać się brzuchowi. Odepchnął mnie bez większego trudu i wrócił do Nataszy, do jej wystraszonego ciała, które odsuwało się po kolejnych płytach chodnika. Szarpałem go, ale jego siła mnie przewyższała. Aż w akcie desperacji złapałem szyjkę szklanej butelki spod krawężnika, zacisnąłem na niej palce, niewiele myśląc uderzyłem nią w tył głowy mężczyzny, bo nie mogłem patrzeć, jak Natasza umiera pod samym jego spojrzeniem. Boi się nie mniej niż wtedy, przy Tysonie i jego przydupasach. Każde wspomnienie powróciło. Każde, co do jednego. Każdy grymas i oznaka bólu na bladej twarzy.
Mężczyzna osunął się po ścianie na ziemię. Natasza odskoczyła w popłochu i pisnęła. Wpadła prosto w moje ramiona. Zamknąłem ją w uścisku. Jej twarz przylegała do mojej piersi, czułem gorący i nierówny oddech. Trzymałem palce w jej włosach, by nie mogła odwrócić się i spojrzeć na mężczyznę. Z jego potylicy wypływała stróżka krwi, nie poruszał się, stracił przytomność. Leżał rozciągnięty na połowie chodnika, stopy zwisały mu z krawężnika, krawat wyjątkowo zaciskał gardło. Przewróciłem go stopą na plecy, przykucnąłem. Jego morda wywoływała u mnie dreszcze. Nie mogłem zemścić się na poprzednich oprawcach Nataszy, więc chociaż teraz na ułamek sekundy połączyłem podeszwę buta z jego twarzą w mocnym kopnięciu i splunąłem na niego. 
-Justin - wychrypiała Natasza spod przeciwnej ścianie. - Justin, zostaw go. Nie porusza się. Czy on... nie żyje?
-Niestety żyje - splunąłem raz jeszcze z obrzydzeniem. - Jest jedynie nieprzytomny. A gdybym mógł, zabiłbym drania. - Między nogi też go kopnąłem, mimo że w braku świadomości nic nie poczuł. - Chodź już stąd, Natasza. Po prostu chodź.
Jak zahipnotyzowana patrzyła w zakrwawioną twarz mężczyzny. Złapałem jej dłoń i siłą odciągnąłem. Szarpała się lekko, ale trzymałem ją stanowczo. Na zmianę płakała, łkała i obracała się, by obrzucić ostatnim spojrzeniem mężczyznę. Nie wiem, kiedy zacznie się przebudzać, ale Natasza nie może być wtedy w pobliżu dwóch kilometrów od niego. I ja też, bo chociaż siły mam niewiele, determinacji aż nazbyt.
-W ogóle dlaczego ja z tobą rozmawiam? - Wyrwała się z mojego uścisku na pierwszej sąsiedniej przecznicy.
Spojrzałem na nią, nie dowierzając. Brwi zmarszczyłem, usta uchyliłem. Grała na moich nerwach czy może na uczuciach? Bo czuję, jakby zakpiła z jednego i drugiego.
-Bo uratowałem ci dupę? - spytałem retorycznie. - I to w dosłownym znaczeniu.
-Nikt cię o to nie prosił - burknęła. 
-Czy ty słyszysz sama siebie? - uniosłem się. - Gdyby nie ja, ten skurwiel pieprzyłby cię teraz przy ścianie. Kurwa, należy mi się jakieś marne "dziękuję".
-Nic od ciebie nie chciałam, więc odwal się ode mnie. Leć do swojej Vanessy.
-Przestań robić cholerne sceny! - wrzasnąłem, choć pewnie usłyszało mnie pół osiedla. - Mógłbym przejść obojętnie jak każdy narkoman. Ale ja cię kocham, kurwa. Chcę cię chronić, chcę, żebyś była bezpieczna. Natasza, nie możemy zamienić chociaż jednego zdania bez kłótni? Po ile my mamy lat, żebyśmy nie mogli normalnie rozmawiać?
Natasza ruszyła dziarsko na przód, ja krok w krok za nią. Robiła mi na złość, nieustannie przyspieszając. 
-Zastanów się, czyja to wina - warknęła. - To nie ja pieprzyłam się z twoim bratem.
-Będziesz mi to wypominać do końca życia?
-A nawet dłużej! - krzyknęła, wyrzucając w powietrze ręce. - Jeśli umrzesz przede mną, pójdę na twój cholerny pogrzeb tylko po to, by poinformować twoją trumnę, jak bardzo się tobą brzydzę - rozkręcała się. - Gdybyś jeszcze wybrał jakąkolwiek inną dziewczynę, jakąkolwiek. Ale ty musiałeś przelecieć akurat moją siostrę. Przecież mówiłam ci, jaka ona jest. Powtarzałam tyle razy. Jak grochem o ścianę. Gdybyś zdradził mnie z kimkolwiek innym, nie byłabym tak wściekła i smutna w tym samym momencie.
Skręciła w boczną uliczkę, później w przejście pomiędzy dwoma kamienicami. Zwodziła mnie pomiędzy slalomem murów, ścian i krawężników. Znała te tereny lepiej niż ja i omal nie zgubiłem jej w tej plątaninie zakamarków. Raz nawet umknęła tak szybko, że chwilę mi zajęło, zanim ponownie wpadłem na jej trop.
-Natasza, zaczekaj! Nie zachowuj się jak dziecko. - Złapałem ją na dziedzińcu, przy starym trzepaku ze rdzą na obu krańcach. Pchnąłem ją delikatnie na metalową rurkę i stanąłem nawet nie pół kroku przed. Nie zachowałem dystansu, bo gdy nie było między nami przerwy, nie zdoła mi uciec. Dość miałem podchodów.
-Justin, odwal się ode mnie - warknęła wściekle. Szarpała się, ale mocno napierałem na jej ciało. Była bez szans. - Jesteś głuchy czy głupi?
-Raczej głupi, bo bezgranicznie w tobie zakochany - przyznałem, patrząc jej w oczy. Głęboko, by ona również mogła poczuć tę cząstkę winy.
Natasza nie odzywała się, patrzyła spod rzęs i marszczyła nieufnie brwi.
-Nie moja wina, że jesteś idiotą.
-Zakochanym idiotą - poprawiłem. - Który jak każdy popełnia błędy.
-Głupie błędy.
-Masz rację - przyznałem potulnie. - Cholernie głupie błędy. Błędy, których żałuję bardziej niż tego, że w ogóle się urodziłem. Sama wiesz, ile to znaczy w moich ustach. I wiesz też, że nie kłamię.
-To fakt - przytaknęła. - Ty nie umiesz kłamać.
-Dlatego tego nie robię. - Musnąłem jej nos czubkiem nosa. - Nie kłamię, mówiąc, że kocham cię najmocniej na świecie. - Kojący głos spowalniał jej oddech, wzrok łagodniał. Splątałem nasze palce i przyparłem do barierki. Maleńki kroczek w przód i między naszymi ciałami nie było już odrobiny przestrzeni. Czułem jej chude uda, jej biodra i piersi. Wierciła się z początku. Po paru wdechach dała za wygraną i odpuściła. 
-Jesteś tak upierdliwy i nachalny - burknęła nieprzyjemnie, ale czułem jej przyjemność, gdy głaskałem opuszkami palców jej kostki. 
-Kochasz tego wrednego drania - zaryzykowałem. 
Spuściła głowę, a że byłem tak blisko, oparła czoło na moim ramieniu. Wątpię, że mi wybaczyła. To po prostu piękna chwila słabości, którą mógłbym zatrzymać, chwycić i przypiąć na stałe w jednym z płatów mózgu.
Czułem, że jej kolejne słowo rozwiałoby moje nadzieje, więc do niego nie dopuściłem. Pochyliłem się, naparłem na jej wargi. Wygięła się nieznacznie za barierkę. Nie miała możliwości mnie odepchnąć, ale chęci chyba również, bo kiedy ja uniosłem ją jedną ręką i posadziłem na trzepaku, ona warknęła przez pocałunek i odwzajemniła dwa pojedyncze muśnięcia. Chyba wbrew woli, chyba pod naciskiem impulsu. Owinęła nogi wokół moich bioder. Przez krótki moment miałem cały swój drobniutki świat w rękach i mógłbym umierać ze świadomością, że towarzyszyła mi w ostatnim wspomnieniu. I w końcu przypomniała mi smak ust. A ciałka miała chyba jeszcze mniej.
-Do cholery, co ja wyprawiam!? - pisnęła niespodziewanie. 
Na tym skończyło się moje wyobrażenie dalszego życia pełnego miłości. Natasza odepchnęła mnie, otarła rękawem usta i zeskoczyła z barierki. Była jak chodząca chmura gradowa, albo jak piorun, który czeka, by uderzyć. 
-Natasza, nie broń się przed tym, do cholery! - krzyknąłem w akcie desperacji. 
Już odchodziła, już warczała pod nosem. 
-Przepraszam! -  wrzasnąłem. - No przepraszam cię! Nigdy nie chciałem cię zranić!
-Ale zraniłeś! I nie odkupisz tego jakimś cholernym pocałunkiem. Więc daj mi żyć i proszę cię, nie ratuj mnie więcej - wychlipała donośnie - bo może facet, który zdaje się być pieprzonym skurwielem, miałby do mnie więcej szacunku niż ty.






~*~


Ileż a się męczyłam z tym rozdziałem, o mamo. Jeśli są jakieś błędy, przepraszam za nie, ale pisałam w stanie silnych emocji :')

11 komentarzy:

  1. kurwa no!!!! niech sie pogodza tto wina tej dziwki!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Niech sie nie godza bo Justin to skurwiel :/ zdradza i bije kobiety :/ Niech sam skoczy z tego budynku idiota :/

    OdpowiedzUsuń
  3. Niech sie w koncu pogodza i jak maja skoczyc to niech skocza raazem ! :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja pierdole ...okej..vanessa przegiela ale jak mogl ja uderzyc?? To nie w jego stylu..wsumie tak jak i zdrada...Ale jak mogl ja uderzyc?? Uwazam ze powinni do siebie wrocic ale najpierw justin powienien sie ogarnac, bo co jesli na natasze tez sie zdenerwuje? Tez ja uderzy? Nie mial prawa uderzyc kobiety... Ale maja sie pogodzic i koniex!!!! Do nastepnego buziaki :**

    OdpowiedzUsuń
  5. Ohoho co to się dzieje... :O O matko, niech ona mu wybaczy :( a te Van to szczerze nienawidzę... podła szmata :( Było tak dobrze do momentu, aż pojawiła się ona i bum! wszystko zniszczyła... Muszę powiedzieć Ci kochana, że masz ogromny talent :) uwielbiam tego bloga, jest mega wciągający i dużo się dzieje jednak mam nadzieję, że będzie już coraz lepiej między nimi,tak ich uwielbiałam :( Czekam z niecierpliwością nn:*

    OdpowiedzUsuń
  6. O mój bożee.Niesamowity rozdział!!Teraz spać po nocach nie bd!Czekam nn ♥️

    OdpowiedzUsuń
  7. KOLEJNE OPOWIADANIE GDZIE GŁÓWNI BOHATEROWIE SĄ POKŁOCENI... No kuzwa za parę lat to moja psychika umrze... Ile można czekać? Kiedy Nataszka wybaczy Justinowi no? :/ Przecież on się stara, jest chujkiem ale kochanym i mega uroczym chujkiem.... CHCE JUŻ ICH RAZEM! Kapujesz ? :D

    Buzi

    OdpowiedzUsuń
  8. Bardzo współczuję Nataszy, ale... Justinowi również. I nie wiem co teraz myśleć. Wszystko jest takie dołujące i tylko płakać mi się chce. Czekam na kolejny.

    OdpowiedzUsuń
  9. Omg omg ! Az mi brak slow ! Czytan i kocham i ogolem zajebiste opowiadanie ! I juz sie doczekac nastepnego nie moge ;_;

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie wiem czemu ale jakiś taki nudny ten rozdział moim zdaniem ;c

    OdpowiedzUsuń
  11. Justin i Natasha będą w końcu razem? Bo z każdym rozdziałem coraz bardziej w to wąpię:(
    http://wait-for-you-1dff.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń