Natasza
Niall mieszkał na obrzeżach, niedaleko skrzyżowania 12th Street z ulicą, gdzie metalowa tabliczka z nazwą zaszła rdzą i skutecznie zasłoniła napis. Także mieszkał przy ulicy nieznanej. Wzdłuż drogi rozciągał się pas starych kamienic - część opuszczonych, część zamieszkanych przez margines. Niall zajmował jedno z pustych pomieszczeń na parterze, w pobliżu wspólnej, zaniedbanej toalety na korytarzu. Drzwi zamiast klamki i zamka posiadały wyrwaną w drewnie dziurę, przez którą można było włożyć palce i pociągnąć dyktę. Wewnątrz nie było ani ciepło, ani sucho, ale przynajmniej nie wiało i palce nie marzły w kość. Usiadłam na materacu pod ścianą, zrzuciłam z głowy kaptur, a nogi ugięłam w kolanach.
-Nie spodziewałam się tego po nim - zaczęłam z niesmakiem i oburzeniem. - Vanessa zdążyła się tylko pojawić, a Justin lata za nią jak głupi gówniarz.
Niall westchnął ciężko. Odkręcił butelkę wody i upił kilka łyków. Zaproponował mi to samo. Odmówiłam. Bałam się, że przełknięta woda zacznie wrzeć w porywach rozpierającej złości.
-Co ja mogę Ci powiedzieć, Natasza? Nie rozumiem go. Nie rozumiem, jak mając taką dziewczynę jak ty, może w ogóle myśleć o jakiejkolwiek innej.
-To ona tak go zmanipulowała. Znam ją. Jest wredna i przebiegła, tylko czego chce od Justina? Pobawić się w gorsze życie? Zrobić mi na złość? Gdybym tylko wiedziała, do czego zmierza. - Z frustracją przebiegłam palcami po włosach. Szarpnęłam kilkoma kosmykami, gdy opuszki natknęły się na splecione supły. Nie pomoże im żadna szczotka. Jedynie nożyczki dadzą radę w walce z burdelem na głowie. - Kocham Justina, do cholery. Nie chcę go stracić, jest dla mnie najważniejszy. Może ty mógłbyś z nim porozmawiać, Niall? Jesteś jego przyjacielem, on ci ufa.
-Raczej ufał - poprawił mnie. - Dzisiaj rozciął mi wargę. Chyba nie jest nastawiony przesadnie pokojowo. - Niall wskazał resztki zaschniętej krwi na wardze.
Przebiegłam po niej opuszką palca. Rzeczywiście rozcięta. A i policzek posiniaczony. Nie podejrzewałam Justina o pokłady takiej agresji.
-O co wam poszło? - spytałam łagodnie.
Niall milczał, unikał mojego spojrzenia, zajmował nieznacznie drżące dłonie bezustannym wygładzaniem dresów. - Mam zgadywać, czy sam mi powiesz?
-Justin jest o ciebie zazdrosny. Cholernie zazdrosny. Wpadł w szał, gdy dowiedział się, że wieczorem przyszłaś do mnie. - W końcu puścił parę z ust. I natychmiast wprawił mnie w osłupienie.
Może jednak była dla nas szansa na szczęśliwe zakończenie? Zazdrość Justina nie mogła być udawana. Płynęła z serca i przebijała bariery obojętności. Rozcięcie na wardze Nialla nie poszło jednak na marne. Zasiało we mnie ziarno silnej nadziei. Postaram się pielęgnować to ziarno z miłością i pokorą.
-Jak zareagował? - spytałam, nadal pod wpływem chwilowego szczęścia.
-A nie widzisz? - Ponownie otarł resztkę krwi.
-Chodziło mi o to, co mówił. Fizyczne skutki niestety widzę.
-Pieprzył coś, żebym trzymał się od ciebie z daleka. Zwariował. Naprawdę zwariował.
-Muszę z nim porozmawiać, albo chociaż spróbować, na spokojnie, bez kłótni.
Już podrywałam się z ziemi. Już prostowałam nogi, gdy nagle dłoń Nialla objęła mój nadgarstek i ścisnęła go stanowczo. Rzuciłam mu pytające spojrzenie. W jego oczach lśniło coś, czego nigdy wcześniej nie widziałam. A wpatrywałam się w jego oczy naprawdę często. Prosił mnie spojrzeniem, nalegał, wiercił bolesną dziurę, a ja pomimo upływu sekund nie poznałam przyczyny.
-Niall, o co chodzi? - spytałam zniecierpliwiona.
-Nie powinnaś do niego iść. Zrobisz sobie niepotrzebne nadzieje. On na ciebie nie zasłużył - ostatnie zdanie powiedział półszeptem.
Usiadłam pod ścianą raz jeszcze. Słowa Nialla nie brzmiały dobrze. Byłam nimi szczerze... zaniepokojona.
-O czym ty mówisz? - spytałam spokojnie. Jeszcze zachowywałam równowagę duszy.
-Zasługujesz na kogoś lepszego, Nataszka. Na kogoś, kto szanowałby cię zawsze i wszędzie, bez żadnych cholernych wyjątków.
Niespodziewanie poczułam jego chłodną dłoń na policzku i gorący oddech podążający za dotykiem. Wystraszyłam się. Strach sparaliżował mnie od szyi w dół, więc nie mogłam się poruszyć. A Niall się zbliżał. Był bliżej i bliżej z każdym nierównym oddechem, który uciekał z moich ust. I to właśnie na nich w kolejnej sekundzie poczułam muśnięcie obcych warg. Delikatne, czułe, ale niechciane.
-Co ty do cholery robisz, Niall? - Odepchnęłam go natychmiast po odzyskaniu władzy w kończynach. Szok osiągnął poziom zenitu, ale i wściekłość wezbrała na sile.
-Natasza, nie denerwuj się. Ja tylko - zaczął, ale zabrakło mu odwagi na koniec. Miotał się w słowach, jąkał, próbował i poddawał się. I nie dokończył zdania.
-Co tylko? Przecież wiesz, że mam chłopaka. Kocham go pomimo cholernych kłótni. Co ty sobie myślisz? Że z dnia na dzień rzucę jego i wskoczę ci w ramiona? Na co ty liczysz? - Może naskoczyłam na niego zbyt pochopnie, ale wyprowadził mnie z równowagi.
-Nataszka, uspokój się, proszę. Nie chciałem zrobić nic wbrew tobie. Myślałem, że - ponownie zabrakło mu słów, a głos uwiązł w gardle.
-Że co? - pospieszyłam, uderzając rytmicznie stopą o posadzkę.
-Że tego chcesz - przyznał nieśmiało.
Nie wypadało mi zaśmiać się Niallowi prosto w twarz, ale salwa ironicznego śmiechu przepełniła mnie i wylała się poza ciało.
-Ja tego chcę? Niall, gdzie ty masz oczy?
Ostatni raz warknęłam bezsilnie i wybiegłam z pustostanu przez niedomkniętą dyktę w drzwiach. Silny wiatr uderzył we mnie od progu. Czułam w powietrzu nadchodzącą zimę i bałam się jej jak nigdy dotąd. Nie przetrwam bez wiecznie ciepłego uścisku Justina i bez gorącego oddechu, którym ogrzewał moją szyję. Gdyby tylko można było nacisnąć przycisk ma niewidocznym pilocie, który pozwoliłby przeskoczyć z zimy na wiosnę jak z kanału na kanał.
Spojrzałam w prawo, później w lewo. W którą stronę powinnam pójść, skoro żadna nie doprowadzi mnie do celu? Którą wybrać, gdy obie były błędne, plątały słabe nogi, mieszały w głowie i w końcowym efekcie prowadziły donikąd?
Nie będę tchórzem. Pójdę na 18th Street i jeszcze raz porozmawiam z Justinem jak dorosły, którym swoją drogą nie byłam, z drugim dorosłym. Po męsku, na poważnie, szczerze i otwarcie. Potrafiłam bez skrępowania rozebrać się przed nim, więc nie powinno brakować mi odwagi przed rozmową. Zwykłą rozmową z człowiekiem, z którym przeprowadziłam najwięcej w swoim życiu szczerych rozmów.
Droga nie trwała długo. Regularnie przyspieszałam, a gdy tylko łapałam się na szybszym stawianiu kroków, zwalniałam, by po kilku chwilach przyspieszyć raz jesz. Podróż była męcząca, choć trwała jedyne... W zasadzie nie wiem, ile trwała. Pozbyłam się zegarka za dwie działki. Pomyślę nad poproszeniem jednego ze zboczonych bogaczy o zegarek. Albo zwyczajnie ukradnę go, gdy nie będzie patrzył. Zegarek to ważna rzecz, nawet kiedy bieg czasu jest ci tak obojętny jak prognozy o przyszłym końcu świata. Tak, zainwestuję w małe świecidełko na nadgarstku i zamiast obserwować kołujące w powietrzu liście, będę podążała wzrokiem za cienką wskazówką.
Jeśli teraz było mi tak cholernie zimno, nie chcę nawet myśleć o zimowym mrozie i śniegu. Na samą wzmiankę przebiegł mnie dreszcz. Ten chłód, zmarznięte palce i nieustanne drgawki. Prawdziwy koszmar pogodowy. Zaczęłam żałować, że Detroit nie leży w słonecznej Kalifornii.
Przedarłam się przez zatłoczone centrum. By było szybciej, szłam główną ulicą, choć na co dzień wybierałam równoległe, wąskie i ciemne. Po przekroczeniu niewidocznej granicy 18th Street z resztą miasta poczułam ulgę. Byłam u siebie. Mogłam swobodnie unieść głowę i pewnym krokiem przemierzać kolejne płyty chodnika. Ta brama, ten pokryty rdzą płot. Dotarłam z głośnym westchnieniem. Marsz zbił poziom stresu, a sam widok baraku wzniósł go na wyżyny.
Już z pewnej odległości słyszałam cichy chichot Vanessy. Wcale nie działał mi na nerwy. Wcale. Ale mimo to zacisnęłam pięści i ruszyłam wzdłuż toru z suchych liści przed siebie. Każdy krok przybliżał mnie do dźwięku ich głosów i wymienianych zdań. Byli razem, Justin i Vanessa. Jeszcze ich nie widziałam, a już byłam w stanie powiedzieć, że siedzieli zbyt blisko siebie, abym mogła być spokojna. Nie starałam się zachowywać cicho. Nie zamierzałam podsłuchiwać. Niektórych rzeczy lepiej nie wiedzieć. Tego będę się trzymała.
-Masz naprawdę piękne oczy - głos Justina skierowany do Vanessy był cichy, delikatny, może nawet rozczulony.
Szkoda, że mi nigdy nie powiedział, że mam piękne oczy. Ale widziałam też pozytywy. Zwrócił uwagę na coś więcej niż jej pośladki i biust.
-Jesteś taki uroczy. - Nawet słownie wdzięczyła się do niego. O zalotnych spojrzeniach i przesyconych flirtem uśmiechach nie chciałam myśleć.
Straciłam chęć na rozmowę z Justinem, ale żeby zaznaczyć swoją obecność, ostentacyjnie weszłam przez wnękę w ścianie do rudery. Justin gwałtownie odsunął dłoń od jej policzka. Wiedział, że popełnia zbrodnię dla naszego związku, a mimo to dopiero przyłapanie na gorącym uczynku sprowadziło go na ziemię. Chciało mi się wyć wniebogłosy i przeklinać własną siostrę, potem Justina, a na koniec własną naiwność.
-Nie przeszkadzajcie sobie - sapnęłam.
Mogłabym wyjść, zanim przekroczyłam próg, ale co by mi to dało? Zyskaliby satysfakcję, do której nie mogłam dopuścić. Udałam więc, że przyszłam tylko po swoją strzykawkę. Swoją drogą ona również była powodem wizyty. Moja droga przyjaciółka od serca. Miała tajemną moc rozwiązywania problemów. Rzuciłam spojrzenie Justinowi i Vanessie. Siedziała zdecydowanie za blisko niego. Jej ramię nie powinno dotykać jego, a czarne włosy nie powinny spływać po ramionach szatyna. Gdybym nie bała się kompromitacji, wcisnęłabym się pomiędzy nich. A że nie byłam tak zdesperowana i głupia, po prosto wyszłam. Ominęłam kilka drzew i zardzewiałą bramę, później kolejne budynki po prawej stronie chodnika. Z lewej rozciągała się asfaltowa, popękana, niemal doszczętnie pokryta zgniłymi liśćmi i żwirem 18th Street.
-Natasza. - Jego głos zatrzymał mnie przy końcu ulicy. Dołączył i dalej szliśmy wspólnie, ramię w ramię, jak za tych dobrych czasów. Może kiedyś powrócą i znów będziemy beztrosko przechadzać się pośród starych kamienic i uśmiechać pomimo niemalejącej liczby problemów.
-Przyszłam tu, bo chciałam z tobą porozmawiać, a znów widzę cię z nią, tak blisko. Wiesz, jak się, kurwa, czuję? Jak podarta, szmaciana lalka, którą ludzie najpierw kupili i rozpieścili, później wyrzucili, a teraz bezlitośnie przerzucają ze śmietnika na śmietnik.
-Od kiedy z ciebie taka poetka? - mruknął nieprzyjemnie. Żadnego przepraszam, żadnego dziękuję, tylko te ironiczne komentarze. Zupełnie jakbym słyszała Vanessę. Ona również ma dar do używania ciętego języka w najmniej odpowiednich sytuacjach.
-Jeśli teraz powiesz, że to ja prowokuję kłótnię, wyśmieję cię, przysięgam. - Jego ironia ciągnęła za sobą moją agresję. A moja agresja prowokowała go do coraz większej ironii. Teraz zastanawiam się, jak przeżyliśmy ze sobą kilka miesięcy bez stałego uszczerbku na zdrowiu. Pasowaliśmy do siebie jak sól do czekolady.
-Ostatnio jesteś w nastroju na wydrapywanie oczu, nie na śmiech.
Głęboki wdech, a po tym głośny wydech. Jeszcze udało mi się zachować równowagę, ale nie przychodziła mi z łatwością. Jeśli uda mu się przebić tę cienką granicę, wskazana będzie pospieszna ucieczka. Nie ręczę za siebie.
-Nie widzisz, od czego się to wszystko zaczęło? Wystarczyło, że pojawiła się cholerna Vanessa, a ty tracisz dla niej głowę. Przypominasz swojego kumpla, Zayna. Gdyby tylko mógł, śliniłby się na widok każdej.
-Nie ślinię się na widok każdej - wtrącił bezczelnie.
Porównanie do Zayna było gorsze niż do zadufanego bogacza. Zayn nawet w oczach Justina nie miał dobrej opinii, a teraz sam zszedł na jego tory. Z jakim przystajesz, takim się stajesz. Choć nigdy nie traktowałam tego przysłowia poważnie, teraz przyznałam mu rację. Coś w tym jednak było.
-Przepraszam, nie na widok każdej. Tylko przed moją siostrą. Z dwojga złego nie wiem co gorsze.
-Ty akurat nie powinnaś narzekać, Natasza. Widziałem to rozczulone spojrzenie Nialla. Bynajmniej nie patrzył na ciebie jak na koleżankę.
Parsknęłam przesiąkniętym ironią śmiechem. Nie dowierzałam własnym uszom. Justin naprawdę był skrycie (i wyjątkowo mocno) zazdrosny. Tak jak ja. Przy czym ja miałam prawdziwe powody, a Justin chore urojenia bez pokrycia w czynach.
-Nie wierzę, że porównujesz Nialla z Vanessą. Nialla znam od kilku miesięcy, jest moim kolegą, a ty Vanessę poznałeś raptem parę dni temu i już nie widzisz poza nią świata.
-Poznałem ją wcześniej - wymamrotał cicho.
-Słucham? - zdziwiłam się. - Kiedy?
-Gdy leżałaś w szpitalu. Przyjechała razem z twoimi rodzicami. Poznałem ją wcześniej - powtórzył. Dał mi nieświadomie znak, że na to spotkanie powinnam poświęcić więcej uwagi i podejrzliwości.
-Coś było między wami? - Ironia wygasła. Została tylko nadludzka wściekłość.
Justin milczał. Milczał, do cholery. Milczał, bo nie umiał kłamać. A powinien skłamać, by oczyścić się z zarzutów. Więc milczał. To wychodziło mu najlepiej.
-Co, do cholery, było pomiędzy wami?! - krzyknęłam, uderzając zaciśniętą piąstką jego pierś.
Justin chwycił gwałtownie moje nadgarstki i przyparł je do szorstkiego muru kamienicy. Zabolało, ale zacisnęłam zęby i nie wydałam z siebie nawet cichego jęku. Co prawda zdołał mnie uspokoić, ale na krótko, bo gdy tylko rozluźnił uścisk, znów wpadłam w furię.
-Powiedz mi, do cholery. Nie bądź pieprzonym tchórzem.
-Całowałem się z nią, okay?! - wrzasnął i odepchnął się dłońmi od ściany. Wykonał obrót wokół własnej osi, przelotnie szarpiąc końcówkami włosów.
-Okay? - powtórzyłam z niedowierzaniem. Coś we mnie pękło. Zabolało, zaczęło piec, a później płonąć wewnątrz mnie. - To się stało już wtedy, w szpitalu?
-Tak - przyznał sztywno, bez cienia uczucia. Czy on mnie jeszcze kocha? Czy kiedykolwiek kochał?
-Naprawdę masz mi do powiedzenia tylko cholerne, nic nie warte "tak"? Żadnego przepraszam, żadnego "przykro mi"?
-Przecież to i tak gówno by dało. Popełniłem błąd, wiem o tym. Co mam ci jeszcze powiedzieć?
Może życie na ulicy uodporniło mnie na każą ewentualność, a może nie miałam już siły na wyrażanie złości i zawodu poprzez krzyki i gesty. Jedynie spojrzenie się nie poddało. Kaleczyło bezbronnego Justina z każdej strony. Wbijało noże w brzuch, w plecy (nie musiałam ich bowiem widzieć, aby ranić) oraz twarz, na którą nie mogłam dłużej patrzeć. Obrzydzała mnie.
Mówią, że tłumaczy się tylko winny. Justin nie zamierzał się tłumaczyć. Nie czuł się więc winny. I przez to na mnie spadło poczucie winy. Bo może zrobiłam coś nie tak, a może od początku nie powinnam się łudzić, że wygram z kimś pokroju Vanessy. Ideał mężczyzny kontra dzieciak, w dodatku brudny. Śmiechu warte.
-Zawiodłam się na tobie, Justin - stwierdziłam. Brzmiałam nieludzko spokojnie. Chyba uznałam, że ten cholerny pocałunek zdołam wymazać z pamięci, jeśli Justin przejrzy na oczy.
Znów milczał. Milczał wtedy, kiedy potrzebowałam jego głosu najbardziej. Choćby miał się jąkać i dukać pojedyncze słowo po słowie. Oczekiwałam CZEGOKOLWIEK.
W końcu straciłam nadzieje na odzew. Odwróciłam się i ruszyłam przed siebie, nie wiadomo dokąd, nie wiadomo w jakim celu. Po prostu szłam, by nie stać jak słup soli, po którym spływało zażenowanie i poczucie porażki.
-Natasza - raz jeszcze zatrzymał mnie jego głos. - Dokąd idziesz? Znów się obrażasz? To jest twoim zdaniem dojrzałe zachowanie?
Krew się we mnie NIE zagotowała. Ona w mgnieniu oka wyparowała. Wściekłość podniosła temperaturę do cholernego tysiąca stopni. Nim zdałam sobie sprawę z tego, co robię, pchnęłam Justina na ścianę i szarpnęłam jego bluzą. Oddychałam tak szybko, że ledwo nadążałam po wydechu wykonać wdech, bo na usta cisnął się już kolejny wydech.
-Naprawdę jesteś tak cholernie głupi, czy tylko takiego udajesz? - warknęłam wściekle. Chciałam rzucić się na niego, bić, kopać, gryźć i drapać i w tym samym momencie wybaczyłabym wszystko, gdyby obdarzył mnie jednym uściskiem. Tylko on potrafił przytulać tak, że miękły kolana. - Chciałam z tobą porozmawiać, ale kiedy oczekuję od ciebie chociaż kilku słów, ty milczysz. Poddałam się więc, chciałam odejść, a wtedy tobie przypomniało się, że mieliśmy porozmawiać? Nie wiem, od kogo kupujesz dragi teraz, gdy Tysona zamknęli - zbliżyłam twarz do jego twarzy - ale zmień dilera! - wrzasnęłam ostatecznie, z mocnym akcentem kończąc naszą jednostronną rozmowę, w której ja produkowałam się dla dobra naszego związku, a on pozostawał milczącym słuchaczem, któremu mój głos wpadał jednym i wypadał drugim uchem.
Powszechnie znany był mój wybuchowy charakter i Justin miał okazję poznać go i zmierzyć się z nim twarzą w twarz kilkukrotnie. Dzisiaj przeszłam samą siebie. Przemierzyłam dwie pierwsze przecznice, a Justin nadal stał w tym samym miejscu pod ścianą i pogłębiał dziurę w płycie chodnika. Niech wtopi się w pieprzony beton i patrzy, jak to co najważniejsze umyka mu przed oczyma. Jak mknie, a on nie może się poruszyć, by to dosięgnąć, złapać i zatrzymać.
Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Głód narkotykowy wzbierał na sile i wciąż nieodparcie przypominał o swoim istnieniu. Jakby krzyczał "Hej, nie zniknąłem, musisz mnie wyeliminować, bo inaczej nie dam ci żyć". Od rana zagłuszałam jego irytujący głos, ale teraz naprawdę potrzebowałam działki. Na Justina nie mam co liczyć. Jest zajęty nadskakiwaniem niedoszłej modelce, której nogi chwieją się przy każdym kroku w wysokich szpilkach. A przynajmniej ja tak to widzę. Na dworzec również nie pójdę. Nie chciałabym natknąć się na Nialla. Wspomnienie kłótni nadal krzątało się w mojej głowie i z ożywieniem przypominało mi, że teraz nie mam już nikogo, do kogo mogłabym się zwrócić z prośbą.
Wtedy niespodziewanie natknęłam się w głębi kieszeni na małą wizytówkę, białą, z czarnym drukiem po środku. Alex Russo - adwokat i radca prawny. Poniżej numer telefonu i adres kancelarii. Zarozumiały (choć niebywale przystojny) partner matki Justina, który po pogrzebie Jazzy złożył mi niemoralną propozycję i włożył do kieszeni wizytówkę. Wyśmiałam go, gdy powiedział, że wkrótce przyjdę do niego i będę go potrzebować. W prawdzie nie tyle jego, ile jego pieniędzy. A teraz zdawał się być moją ostatnią deską ratunku.
Kancelaria znajdowała się przy Michigan Ave. Kilkanaście minut drogi sprawnym marszem. Przyjdę do niego i co powiem? "Cześć, jednak zgadzam się na twój układ, bo brakuje mi kasy na narkotyki"? Czy może "Witam, pamiętasz, jak proponowałeś mi seks? Zgadzam się, bo jednak jestem dziwką". Z dwojga złego lepiej brzmiała pierwsza opcja, dlatego powtarzając ją w myślach jak mantrę, przemierzałam kolejne zatłoczone ulice ze spieszącymi z pracy do domu ludźmi, innymi biegnącymi z domu do pracy na popołudniową zmianę, by w końcu stanąć przed przeszklonym wieżowcem wysokim na kilkadziesiąt pięter, zadrzeć głowę w górę i zastanawiać się, na którym piętrze pan adwokat ma swoją kancelarię.
-Więc jednak przyszłaś, Nataszka - chrapliwy głos zaatakował mnie od tyłu. Zachodzące słońce rzuciło na chodnik cień postawnego mężczyzny. Przełknęłam zalegającą w ustach ślinę.
-I nadal nie wiem, czy dobrze zrobiłam. - Głos mi nie zadrżał, bo ledwie było go słychać. Straciłam całą pewność siebie.
-Dobrze zrobiłaś. - Mrugnął leniwie. W jego ustach znaczyło to, że jest napalony i jak najszybciej chce mnie zobaczyć pod sobą.
-Nie wstyd ci? Masz przecież partnerkę, a ja jestem dziewczyną jej syna.
-A tobie nie wstyd, aniołku? - zagiął mnie. - Jeśli dobrze pamiętam, masz piętnaście lat. Szybko zaczęłaś się puszczać.
Był typem mężczyzny dominującego, którego nie zadowalała przewaga kobiety. Czy aby na pewno chciałam się pakować w jakiekolwiek układy z nim? Chociaż w prawdzie powinnam zapytać inaczej - czy miałam jakiekolwiek inne wyjście?
Poprowadził mnie do szklanych drzwi. Hol był ogromy, a sufit ograniczał go dopiero na trzecim piętrze. Drogie, skórzane kanapy, na nich bogaci biznesmeni w równie bogatych garniturach trzymający w dłoniach dokumenty zapewniające im bogactwo. Założę się, że tutaj nawet sprzątaczki odpowiedzialne za czystość w toaletach chodziły w czarnych spódnicach, białych koszulach i szpilkach, skoro recepcjonistka wyglądała jak zdjęta z czerwonego dywanu. Pospiesznie ukryłam się w ogromnej windzie z lustrami na każdej ze ścian. Alex nacisnął przycisk z numerem piętnastego piętra. Sekundy spędzone w windzie były najbardziej stresującymi chwilami w moim życiu. Bo oto wspinam się na piętnaste piętro przesiąkniętego bogactwem wieżowca z drogiego szkła tylko po to, by uprawiać seks z ojczymem swojego chłopaka, a potem oczekiwać od niego pieniędzy. Upadłam na głowę.
Korytarz był pusty, wyłożony dywanem, jak na złość czerwonym. Przypadek? Drzwi gabinetów wyobrażałam sobie również przeszklone. Tymczasem niektóre we wnęce w ścianie miały wstawione ciężkie, otwierane kodem lub kartą. Do jednego z takich wprowadził mnie Alex po wpisaniu czterocyfrowego pinu zaczynającego się cyfrą 3, a kończącego 8. Reszty nie zdołałam podpatrzeć. Wewnątrz stało biurko, na które padało słoneczne światło przez ogromne okno wypolerowane na błysk. A pod ścianą na prawo stała skórzana kanapa i to na nią zwróciłam szczególną uwagę.
Kiedy się odwróciłam, Alex powoli zdejmował marynarkę i rozpinał guziki śnieżnobiałej koszuli, z pewnością wyprasowanej przez mamę Justina. Dopadły mnie wyrzuty sumienia. Zdawała się bardzo miłą kobietą, która pomogłaby Justinowi, gdyby tylko dał sobie pomóc. Spięłam się od stóp po czubek głowy. Podszedł do mnie, był bardzo blisko. Leniwie rozpiął błyskawiczny zamek za dużej bluzy i zsunął ją z moich ramion. Puszczałam się za pieniądze niemal codziennie, a dopiero dzisiaj denerwowałam się jak przed pierwszym razem z kapitanem szkolnej drużyny piłkarskiej, który przedtem wsadził każdej doskonałej cheerleaderce.
-Nie bój się, Nataszka - szepnął ochryple, gładząc szorstką dłonią mój policzek. Przeszedł mnie dreszcz. - Doskonale wiem, jak zrobić dobrze kobiecie w każdym wieku.
~*~
Mam nadzieję, że macie jeszcze odrobinę zapału do czytania tego ff, ale powoli (bardzo powoli!) będziemy dreptać do końca :)
boze czemu on jej to robi? niby ja kocha a do tej suki sie malo nie zesra!!!
OdpowiedzUsuńCzy jemu już do końca odjebało ?!? Czemu on za nią nie pobiegł i przeprosił teraz co ona dla niego już nie jest tak bardzo ważna ???!?! Nie lubię jest sukowatej siostrzyczki ona tylko chce wykorzystać Justina żeby zrobić Nataszce nazłość ... Czy mogłabyś zrobić tydzień albo weekend z tym ff ? Czekam nn ❤️
OdpowiedzUsuńCudne *.* Szkoda że się tak posprzeczali, czekam na dalszy ciąg bo jestem ciekawa co się będzie teraz z nimi działo
OdpowiedzUsuńUmarłam
OdpowiedzUsuńnie, blagam, nie kończ tego ff tak szybko, jest jednym z moich ulubionych, w sumie jak jeszcze dwa inne rowniez twoje i nie chce sie z nim rostawac, a justinowi radze sie ogarnac bo zachowuje sie jak dupek, a nie byl taki @fairlessbieber
OdpowiedzUsuńCudo, czekam na nn:)
OdpowiedzUsuńNienawidzę Justina...
OdpowiedzUsuńBoze co tu sie dzieje....
OdpowiedzUsuńJustin zrobił się świnią, a Nataszy mi szkoda. Nie zasłużyła na takie traktowanie z jego strony, nie wiem co on sobie myśli. Weny <3
OdpowiedzUsuńhttp://wait-for-you-1dff.blogspot.com/
W sumie bardzo dobrze że Natasza taka dla niego jest.Jak on ślini się na widok każdej laski z wielkimi cyckami i tyłkiem.A tymbardziej na widok tej suki Vanessy.Sam zaczął tą walke więc jak nie chce jej przegrać to niech ją "zakończy"...!
OdpowiedzUsuńA ta "Vaneska" wielka modnisia nagle takich przybłędą się stała.Dobrze wiedziała że Justin jej nie odmówigdy tam przyszła.Pieprzona gnida
Przestaje mi się podobać zachowanie Justina.. Jak można być taką świnią?!
OdpowiedzUsuń