poniedziałek, 12 października 2015

Rozdział 30 - Nieoczekiwany współlokator...

Natasza

Pozbawione umiejętności odczuwania zażenowania i wstydu serce szybko przywykło do myśli, że zostałam kolejny raz zeszmacona i wykorzystana do cna. Powróciło do normalnego, statycznego rytmu. Zupełnie jak nasze życie. Pieniądze zabrane z domu skończyły się po tygodniu. Tydzień okazywania sobie uczuć. Tydzień miłości i wzajemnej troski. Tydzień na odrodzenie. Tydzień na pozbycie się bólu. I tydzień wystarczył. A kiedy trzeba było iść na dworzec i zarobić na działkę, zaciskałam zęby i szłam przed siebie. Czekałam przy jednym z filarów na znak od mężczyzny i zakładałam maskę dziwki. Nie miałam czasu na użalanie się nad sobą. Nie miałam nawet czasu na łzy. Dzień przemijał za dniem. Każdy taki sam. Identyczne. Niekiedy jedynie mijałam się z Justinem. Zamienialiśmy raptem parę zdań i muskał mnie krótko w policzek. On również szybko doszedł do siebie po stracie siostry. Ta jedna umiejętność był zaletą narkotykowego półświatka. Czuliśmy słabiej.
Włócząc nogami, weszłam na dworzec. Dwie młode ćpunki, może nawet młodsze ode mnie, siedziały pod jednym z filarów, paląc zioło. Jeden skręt na dwie. Spojrzałam na nie z żalem. Dalej na ławce leżał Zayn, a na oparciu siedział skulony Niall. Blondyna od początku obdarzyłam wyjątkową sympatią. Inny niż wszyscy inni. Zrzuciłam z ławki jedną nogę Zayna i usiadłam na skraju. Odpowiedział cichym przekleństwem. Po chwili tę samą nogę zarzucił mi na kolana. 
-Wiecie, gdzie Justin? - spytałam cicho, zawijając pięści w rękawach granatowej bluzy. 
-Pewnie robi dobrze jakiemuś pedałowi - odparł niewzruszony Zayn.
-Nie pytałam, co robi, tylko gdzie jest - warknęłam ostro. Każda wzmianka o Justinie z obcym mężczyzną bolała. Dlaczego? Bo sprawiała ból również Justinowi.
-A czy ja wyglądam jak jego niańka? Nie mam pojęcia, gdzie jest. Poszedł z jakimś kolesiem godzinę temu. Niedługo powinien wrócić. 
-Przestań się na niej wyżywać - wtrącił Niall. On zawsze, bez względu na okoliczności, stawał po mojej stronie. Nawet w licznych kłótniach z Justinem brał moją stronę. I patrzył na mnie tak inaczej.
Zayn puścił uwagę Nialla mimo uszu. Rozłożył się wygodniej na twardych deskach ławki. Przez chwilę całą trójką wpatrywaliśmy się tępo w punkt przed sobą. Niall w filar, Zayn w sufit, ja natomiast w schody prowadzące na powietrze. Mignęły podarte buty, potem czarne dresy, jego tors, aż w końcu wyraźnie zarysowana szczęka, para smutnych oczu i kosmyki włosów opadające na czoło. Reszta zaczesana na tył głowy. Sunął powoli nogami. Patrzył na mnie łagodnie i nieco groźniej na Zayna, którego ciężka noga wciąż przygniatała moje uda. Westchnął zrezygnowany. Spojrzałam na niego z żalem. Zaciskał szczękę i pięści w kieszeniach. On z każdym dniem coraz bardziej wstydził się tego, co robi. A mi było wszystko niebywale obojętne.
-Cześć - musnął przelotnie mój policzek i opadł na pierwszą deskę ławki. Z impetem strącił nogę Zayna. Nie był w humorze. 
Pogładziłam go po kolanie i odparłam uśmiechem. Nie będę pytać, jak minął mu dzień. Doskonale wiem, co robił, jak wiele wycierpiał i jak zadręczał się, biorąc każdą z win na swoje barki. Dlatego uśmiechałam się na siłę nieprzerwanie. Nie wiem, dlaczego. Justin i tak wiedział, że uśmiech nie był szczery.
-Pójdziesz ze mną na cmentarz? Już kilka dni nie byłem u Jazzy.
Skinęłam nieznacznie głową. Wstałam i wzrokiem poprosiłam, by Justin położył dłoń na mojej. Podniósł się zaraz po mnie. Spojrzeniem pożegnał Nialla. Trzymając się za ręce, ruszyliśmy w stronę schodów. Wdarliśmy się na parter. Świerze powietrze popieściło twarz. Słońce poraziło oczy. Justin nieco opuścił powieki. W kącikach jego oczu utworzyły się zmarszczki. Pojawiały się również wtedy, gdy uśmiechał się szeroko. Bardzo rzadko miałam okazję je widywać.
Jak co dzień unikaliśmy głównych ulic i tłoku w centrum. Wybieraliśmy obrzeża, tereny opuszczonych fabryk, zaniedbane alejki w parku. Im mniej ludzi wokoło tym lepiej. Cmentarz pojawił się po piętnastu minutach spokojnego marszu. Marszu w ciszy. Rzadko kiedy rozmawialiśmy z Justinem o naszych lękach, o słabościach, o tym, co sprawia nam przyjemność i wywołuje unikatowy uśmiech. A kiedy zdobyliśmy się na rozmowę, zwykle łączyła się ze łzami i okazywaniem uczuć pod dachem baraku. 
Brama była otwarta. Lekko rdzewiała na metalowych prętach. Wąskie alejki prowadziły do każdego zakamarka cmentarza. Po obu stronach nagrobki z wygrawerowanymi nazwiskami. Przeszedł mnie zimny dreszcz. Jeśli dobrze pójdzie, kiedyś sama będę spoczywała trzy mery pod ziemią, bez chociaż jednego zbłąkanego promienia słonecznego. Jeśli natomiast pójdzie źle, znajdą mnie po latach w ruderze na 18th Street. Do potwierdzenia tożsamości będą potrzebne badania genetyczne. Na betonie w baraku zostaną jedynie kości i strzępy pozostałych ubrań. Pogodziłam się ze swoim losem.
Przed nagrobkiem Jazzy stała niska ławka. Usiedliśmy na niej razem, ramię w ramię. Justin wbił wzrok w literę J przy imieniu, natomiast ja w wielkie B przy nazwisku. Pomnik z prawdziwego marmuru. Musiał być drogi. Lśniący, wypolerowany, jeszcze nowy. Justin schylił się i dotknął zimnej płyty wnętrzem dłoni. Musnął je, jakby pieszczotliwie. Zaśmiał się gorzko i objął mnie jednym ramieniem. Tym, po której stronie siedziałam. Oparłam policzek na jego ramieniu. Niewiele brakowało, by na kości policzkowej odznaczyła się kość jego barku. Marniał w oczach.
-Może to głupie, ale zastanawiam się, co czuła Jazzy, gdy Tyson trzymał pistolet przy jej skroni. Jestem ciekaw, jakie to uczucie. Bała się? A może nie docierało do niej, co tak naprawdę się dzieje i że zaraz zginie? W końcu to raptem ułamek sekundy. 
-Byłabym spokojniejsza, gdybyś myślał o czymś innym, Justin. O czymkolwiek, ale nie o śmierci. 
-Śmierć musi być przyjemna - odparł, jakby puścił moją uwagę mimo uszu. A ja nie mówiłam do ściany. Chciałam do niego dotrzeć.
-Przestań. Niepokoisz mnie coraz bardziej.
-Ja jedynie mówię, co myślę. Podaj mi choć jeden powód, dla którego śmierć miałaby być nieprzyjemna. Chociaż jeden.
Zastanowiłam się przez moment. Szukałam czegoś, co pozwoliłoby przekonać nie mnie, ale Justina. O tyle trudniejsze zadanie. Przyjemność psychiczna czy fizyczna? Spuściłam głowę i myślałam intensywnie. Szybko wpadłam na prosty banał.
-Po śmierci nie mógłbyś uprawiać seksu. - Spojrzałam na niego z szerokim uśmiechem. 
Justin wstrzymał na moment oddech. Nasze spojrzenia skrzyżowały się w drodze do pomnika. W pierwszej chwili nie przewidziałam reakcji Justina. Szybko jednak w jego oku zalśniła iskierka. Uśmiechnął się szeroko. Z ust uleciał mu nawet cichy chichot. Ten, który tak bardzo kochałam. Justin jest pięknym człowiekiem, ale z uśmiechem zyskuje kolejne miejsca w górę na drabinie piękna. 
-Jednak jesteś wariatką, młoda - roztrzepał moje włosy i opadł miękko na moje kolana. Przytulił policzek do uda. Westchnął głośno. Tak głośno, że usłyszała go nawet Jazzy w zaświatach. - Okay, to jest argument. Tym razem wygrałaś.
-Wiem, jak cię przekonać. - Nachyliłam się i dotknęłam wargami jego ust. Przytrzymał moją twarz, całując mnie dłużej, namiętnie. Już dawno nie otrzymałam od niego tak czułego pocałunku. Znów poczułam się jak w pierwszych dniach naszego związku. Serce biło mocniej. Krew płynęła szybciej. Oczy dostrzegały więcej. Dusza czuła mocniej.
-Wspomniałem właśnie pogrzeb Jazzy. Wiesz, sądziłem, że przez całą godzinę będę zalewać się łzami. A w rzeczywistości może uroniłem kilka, nie więcej.
-Wypłakałeś się wcześniej. Nie miałeś czym płakać. 
-Wszystko zostało na twoim ramieniu - zaśmiał się gorzko. Położył się na plecach. Głowę trzymał na moich kolanach. Mogłam nieustannie przeczesywać jego włosy uciekające spod obszernego kaptura. Czasem miałam ochotę go złapać, przytulić i nie puścić. Nigdy. Ewentualnie wycałować na śmierć. Kochałam go, co tu dużo mówić?
W moich oczach pogrzeb przebiegł inaczej, ale nie czułam potrzeby, by wspominać o tym Justinowi. Niektóre rzeczy lepiej pozostawić tylko i wyłącznie dla siebie. Nie każdą myślą powinniśmy się dzielić



Pełni obaw zatrzymaliśmy się kilkanaście metrów przed tłumem pogrzebowych gości. Najbliżej świeżo rozkopanej ziemi stała matka Justina wraz z partnerem. Niewiele dalej zaniedbany mężczyzna  w starym, spranym garniturze. Gdzieniegdzie czerń materiału przebijała szarość. Był nieogolony, twarz miał zniszczoną, wzrok senny. Może był pod wpływem alkoholu, być może na nieprzerwanym kacu. Uchwyciłam wzrok Justina. Skinął ledwo zauważalnie głową. To jego ojciec. Justin zacisnął szczękę i bez wytchnienia wpatrywał się w tatę z nienawiścią. Jakby chciał wypalić mu w pochylonych plecach dziurę.
Justin potrzebował kogoś, kogo mógłby chwycić i przelać na niego część emocji. Stanęłam krok przed nim. Objął ramionami moją talię, dłonie skrzyżował na podbrzuszu i splótł palce. Sam nie dałby rady. Zaczęłam dostrzegać, jak istotną rolę pełnię w jego życiu. Byłam nie tylko chusteczką higieniczną, ale również pamiętnikiem.
-Dziękuję, że jesteś tu ze mną, młoda. Sam chyba nie dałbym rady przyjść, zebrać się w sobie, odważyć.
-Daj spokój, nie dziękuj. Nie masz za co.
-Ja nie mam za co? Żartujesz? - Jego głos rozbrzmiał przy moim uchu nieco głośniej. - Mam tyle powodów, by ci dziękować, że nie starczyłoby dni w roku na wyliczenie wszystkich.
-Zmieniasz się w poetę, Justin. Niedługo zaczniesz pisać dla mnie wiersze.
-Skąd wiesz, że już nie zacząłem? - Spojrzał na mnie tajemniczo. Nie potrafiłam stwierdzić, czy żartuje i szuka małego powodu do uśmiechu, czy mówi szczerze, z głębi serca i od pewnego czasu przelewa uczucia na skrawki papieru.
-Nie żartuj ze mnie, proszę - sapnęłam zawiedziona, przyjmując do wiadomości pierwszą z dwóch opcji. Była bardziej wiarygodna. Choć patrząc na to z innej perspektywy, list Justina, który dostałam podczas pobytu chłopaka w areszcie, był naprawdę wzruszający i sprowokował więcej łez niż wszystkie smutki razem wzięte i dwukrotnie pomnożone.
-Nie żartuję, mała. Piszę czasem, gdy śpisz. Wyglądasz jak aniołek. Jesteś moją jedyną i największą inspiracją.
Obrzuciłam go podejrzliwym, ale również rozczulonym spojrzeniem. Brwi zmarszczyłam, usta zacisnęłam w cienką linię.
-I nie żartujesz sobie ze mnie?
Chłopak energicznie pokręcił głową i położył na sercu otwartą dłoń. Moje słoneczko. Chwyciłam jego ramiona i otuliłam nimi ciało. Dawały przyjemne ciepło i bezpieczeństwo. Wiedziałam niestety, że bezpieczna mogę być tylko tam, gdzie nie zaznałabym krzty szczęścia.
-Często miałem jej dość - zaczął smętnie. Z bezpiecznej odległości przyglądaliśmy się, jak ksiądz wygłasza ostatnie kazanie, a matka rodzeństwa zalewa się łzami. Proponowałam Justinowi, byśmy podeszli kilka kroków bliżej. Odmówił stanowczo. - Często miałem jej serdecznie dość - powtórzył - ale teraz nie mogę pogodzić się z myślą, że już nigdy nie usłyszę jej irytującego głosu.
- Jeśli chcesz, mogę być irytująca za nas obie - zachichotałam, sprzedając mu delikatnego kuksańca w prawy bok.
-Mimo wszystko obejdę się bez tego. - Pocałował mnie z czułością w czubek głowy. - Po prostu będzie mi tego brakować. Będzie brakować mi jej. Zanim cię poznałem, była najbliższą mi osobą. A zginęła przez własną głupotę. Chyba jej tego nie wybaczę, nawet po śmierci. Że też musiała być tak nieodpowiedzialna. Skończona idiotka.
-Justin, wiesz, że o zmarłych nie mówi się źle? Ona chciała nam pomóc, nie wiń jej za to.
-Ja już nawet nie winię Jazzy. Jestem wściekły na samego siebie. 
-Więc nie bądź - wtrąciłam pospiesznie, zanim zdążyłby zarzucić na barki kolejną winę. - Nie zrobiłeś nic, za co powinieneś mieć do siebie pretensje. 
Tym sposobem ucięłam niewygodną rozmowę. Ścisnęłam dłoń Justina i krótko cmoknęłam jego ramię. Zawsze tu będę. Zawsze dla niego. Musiał obejść się z myślą, że nie pozostawię mu chwili na wytchnienie.
Po skończonej uroczystości każdy z gości złożył kondolencje na dłonie matki Justina. W tej ciężkiej chwili ona sama zbliżyła się do ojca rodzeństwa. Może nie był dobrym człowiekiem, ale z pewnością strata córki nie była dla niego łatwa. Widziałam wyraźnie, jak wycierał w rękaw nos i prawe oko. Przy grobie pozostali już tylko piękna kobieta z nowym, nieznacznie młodszym partnerem. Wtedy Justin dał mi znak spojrzeniem. Ruszyliśmy powoli. Pewnie, choć kroki były wolne, leniwe. Matka Justina spojrzała na nas z żalem. Oboje - i Justin, i Pattie - potrzebowali rozmowy. Szczerej, płynącej prosto z serca. Bez świadków. Ścisnęłam lekko ramię szatyna, by dodać mu tym gestem otuchy i odwagi. Podziękował uśmiechem. Ten uśmiech znaczył w moich oczach więcej, niż jakiekolwiek słowa, nawet najszczersze. Odeszłam wgłąb kolejnej alejki, pozostawiając Justina samego. Również parter jego matki odszedł. Podążał krok w krok za mną. Słyszałam jego ciężkie tąpnięcia na suchych, oszronionych liściach. Nagle zdałam sobie sprawę, jak mi zimno. Zmarzłam natychmiast. Wystarczyło, że Justin puścił moją dłoń.
-Jak długo znacie się z Justinem? - zagadał, doganiając mnie w bramie.
Spojrzałam na niego zniesmaczona, ale postanowiłam powstrzymać się od nieprzyjemnego, niegrzeszącego grzecznością komentarza.
-Kilka miesięcy. Nie wiem dokładnie. Przestałam liczyć czas.
Skinął głową na znak, że rozumie. A prawda była taka, że nie rozumiał nic. Nie rozumiał mnie. Nie rozumiał nas. Nie rozumiał naszego uczucia.
-Chodzisz na dworzec Michigan Central Station, mam rację? - Teraz natomiast wkroczył w grupę tematów, na które nie zamierzałam zaczynać rozmowy. Nie odpowiedziałam, a on dalej naciskał. - Nie musisz przede mną udawać. W zasadzie nie pytałem, tylko stwierdziłam.
Spojrzałam na niego surowo. Uśmiechał się, pewny siebie. Bogaty biznesman. W jego życiu głównymi wartościami były pieniądze, dobra materialne i seks. Wiedziałam to. Oni wszyscy byli tacy sami. Nie zdziwiłabym się, gdyby zdradzał mamę Justina.
-Czego ty ode mnie chcesz? - warknęłam na niego. Nie sądziłam, że mój głos zabrzmi tak dobitnie. 
-Nie denerwuj się, kochanie. Ja tylko...
-Nie mów - syknęłam - do mnie - warknęłam - kochanie - na koniec uniosłam głos. Każde słowo oddzielałam sporą przerwą od kolejnego. - Nie jestem i nigdy nie będę twoim kochaniem.
-To się dopiero okaże. - Oblizał wargi w sposób bynajmniej nieprzyzwoity.
-O czym ty mówisz? - Moje bojowe nastawienie nie ustępowało. Z każdym jego słowem wzbierało na sile. Szykowało się do bitwy. W razie konieczności pójdzie również na wojnę.
-Oboje wiemy, że razem z Justinem potrzebujecie pieniędzy. I oboje również wiemy, w jaki sposób zarabiacie - zaczął z niesmakiem, zaplatając wokół wskazującego palca kosmyk moich włosów. Sparaliżowała mnie wściekłość. Nawet go nie odtrąciłam. - Masz tu kilka stówek i moją wizytówkę. - Wsunął kilka nowych, prostych banknotów w moją kieszeń. - Kiedy Ci zabraknie, po prostu do mnie przyjdź. Wiesz, gdzie mnie znaleźć. - Machnął mi przed nosem wizytówką. - I wiesz, co zrobić, by zarobić.
Odszedł, zostawiając mnie zupełnie zdezorientowaną, z kilkoma stówkami w kieszeni. Był obrzydliwy. Składał mi jawną propozycję seksu za pieniądze. Owszem, robiłam to na co dzień, ale z ludźmi, których nie znałam. A on nie dość, że był w stałym związku z matką mojego chłopaka, to jeszcze miał stały kontakt z moimi rodzicami. Prawdziwy oblech.
A mimo to parę tygodni później będę klęczeć przed nim i znosić jego jęki.



-W zasadzie nigdy nie dowiedziałem się, dlaczego koleś mojej matki dał ci kasę. - Justin podniósł się z ławki, wyprostował nogi i lekko rozmasował kolana. 
Spięłam się na dźwięk pytania. Głos szatyna nie brzmiał podejrzliwie, ale mimo to zasiał we mnie nutkę obawy.
-Sama nie wiem - skłamałam. - Może po prostu zrobiło mu się mnie żal. A może pieniądze nie mieściły mu się w portfelu. Spytaj jego.
-Jakoś nie mam ochoty z nim rozmawiać. Wygląda na typowego bogacza, który szasta kasą na prawo i lewo. Nie znoszę takich typków.
Złapał moją dłoń. Ucałował jej wierzch. Wstałam chwilę po nim. Pozwoliłam się przytulić. Nigdy nie protestowałam, bo ten uścisk był moim szczęściem i nadzieją, zawartą w jednym geście. Ruszyliśmy z powrotem do bramy. Kilka minut przy grobie Jazzy wystarczyło, by Justin odżył i odzyskał energię. Nawet taki kontakt z siostrą stanowił dla niego sprawę kluczową. 
I ponowna cisza. Przez całą drogę, od cmentarza do baraków przy 18th Street. Nasze małe gniazdko. Może zimne, wilgotne, z porozbijanymi ścianami i nieszczelnym dachem, ale wspólne, gdzie mogę okazywać Justinowi miłość, gdzie nie muszę wstydzić się tego, kim jestem. To lepsze, niż życie w szklanych ścianach willi i całodobowe przybieranie maski. Po czasie przyrastała do twarzy i zmieniała nas na stałe.
Justin jako pierwszy opadł na materac w rogu rudery. Wyciągnął proste nogi. Jego stopy kończyły się poza granicami materaca. Ziewnął głośno i mlasnął. Stałam przy jednej z dziur w ścianie i spoglądałam na niego czule. Był taki uroczy. Szybko zorientował się, że nie podeszłam do niego, że nie położyłam się obok, choć byłam równie zmęczona, a miasto pokrył mrok. Wyciągnął w górę rękę i czekał, aż poczuje na dłoni moją dłoń. Ukucnęłam po lewej stronie chłopaka. Prawe kolano strzyknęło głośno podczas przysiadu. Wpierw oparłam się na kolanach, a chwilę później usiadłam okrakiem na udach Justina. Nie chciałam niczego więcej. Tylko uścisku zapewniającego bezpieczeństwo i miłość. Położyłam się na jego klatce piersiowej. Na plecach czułam nikłe ciepło przetartego koca, na piersi temperaturę jego torsu, a na biodrach dłoni. W takich chwilach czułam prawdziwe szczęście. Nie takie cukierkowe, pokazywane w komediach romantycznych - wszystkich z jednolitym zakończeniem. Nasze szczęście naznaczone było smutkiem. Zasłużone.
Naraz krzaki wokół baraku zaszeleściły. Oderwałam się od Justina, z powrotem usiadłam. Zza jednej z dziur w ścianie zaczęła wyłaniać się szczupła postać średniego wzrostu. Smukłe, długie nogi, delikatnie rozszerzone biodra, wyraźne wcięcie w talli. Pokaźny biust, czarne włosy spływające po ramionach i w końcu twarz, której nie mogłam pomylić z żadną inną. W końcu kim bym była, gdybym nie poznała własnej siostry? Zatrzymała się w progu, rzuciła mi przelotne spojrzenie. Na Justinie zatrzymała wzrok dłużej. Obdarzyła go szerokim, śnieżnobiałym uśmiechem, lecz szybko przywołała na twarz fałszywą skruchę.
-Hej. - Miałam wrażenie, że Vanessa mówi jedynie do Justina, a mnie traktuje jak powietrze. - Uciekłam z domu. Mogłabym zostać tutaj na jedną noc, ewentualnie dwie, w porywach do tygodnia?






~*~




Dramat, dramat, dramat! Kogo posłucha Justin? Serduszka czy kutaska? :)

15 komentarzy:

  1. O m g
    Niech on tylko nie zdradzi Nataszy, błagam Cię...

    OdpowiedzUsuń
  2. Ooooo kurde , nie dobrze się robi ... Vanessa na miesza cos tak czuje

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudowny jak zawsze :) oby Justinowi nie odbiło i nie zrobił czegoś głupiego

    OdpowiedzUsuń
  4. Ide o zaklad ze sie z nią prześpi i dojdzie znowu do jakiejs tragedi ;) bez obrazy oczywiscie ale to opowiadanie jest strasznie smutne zero szczesliwych chwil :-/

    OdpowiedzUsuń
  5. Ide o zaklad ze sie z nią prześpi i dojdzie znowu do jakiejs tragedi ;) bez obrazy oczywiscie ale to opowiadanie jest strasznie smutne zero szczesliwych chwil :-/

    OdpowiedzUsuń
  6. Właśnie niech on jej nie zdradza blagam ! Świetny i czekam na kolejny ^ ^

    OdpowiedzUsuń
  7. Twoje pytanie pod rozdziałem mnie całkowicie rozbroiło xD No nie mogę przestać się śmiać. Oby posłuchał serduszka, inaczej przetrącę mu tego kutaska.

    OdpowiedzUsuń
  8. Mam wrazenie ze albo ja zdradzi albo przez vanesse natasha dowie sie o tamtym pocalunku i bd zle...albo jedno i drugie matko! Jezu to takie smutne! Czeoam nn:***

    OdpowiedzUsuń
  9. Cóż, chłopcy myślą jednym :/

    OdpowiedzUsuń
  10. Powalilo cię? XDDDDD matko!

    OdpowiedzUsuń
  11. Opowiadanie najlepsze :-) a rozdział jak każdy jest super :-D kocham tego bloga ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. Zaczęłam nadrabiać rozdziały na tym blogu, co dokończę jutro i jesten mega ciekawa co wydarzy się w związku z Vanessą. Za pewne wszystko wygada Nataszy, albo się mylę
    http://wait-for-you-1dff.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń