środa, 21 października 2015

Rozdział 31 - Pocieszyciele...

Justin

Smak jej ust na wargach. I dotyk ciepłej dłoni na policzku. Spojrzenie zalotne, figlarne. A na koniec perlisty uśmiech z ukazaniem śnieżnobiałych zębów, kobiecy, tajemniczy. Armia wspomnień zalała myśli. Krok po kroku złączyły się w jedność wyraźną, silną, nieznoszącą zapomnienia. Tym jednym wspomnieniem o wyraźnie zarysowanych kształtach była Vanessa. Piękna, długonoga Vanessa o krągłych pośladkach i pełnych piersiach. Wspomnienia połączone w myśl wykroczyły poza granice przyzwoitości.
-Co ty tu robisz? - Rozeźlona Natasza wstała z moich kolan. Jedynie zarys postaci mignął mi przed oczyma. 
-Pokłóciłam się z rodzicami. Spakowałam parę rzeczy i uciekłam, niewiele myśląc. Mam ich dość.
-Ty masz ich dość? Ty? Idealna córeczka bez skazy, bez wad? Trudno mi w to uwierzyć - prychnęła z ironią.
Chciałem poskromić jej niechęć ostrym spojrzeniem, ale nie raczyła na mnie spojrzeć. Spróbowałem pociągnąć ją za nogawkę. Brak reakcji.
-Nie denerwuj się, Nataszka. - Sam nie wiem, czy zdrobnienie imienia szatynki przepłynęło przez usta Vanessy z ironią czy bez niej. - Pomyślałam, że możesz mi pomóc w tej trudnej dla mnie sytuacji. - Przyłożyła dłoń do serca i spuściła głowę. A gdy ponownie ją uniosła, spojrzenie miała tak łagodne i niewinne. Coś ukłuło mnie w sercu.
-Więc źle pomyślałaś - przerwała ostro Natasza. - Jak i przede wszystkim dlaczego miałabym ci pomóc? Czego ty ode mnie oczekujesz? Powinnaś teraz siedzieć w swoim wielkim jak komnata w pałacu pokoju, a twoim największym zmartwieniem byłby wybór lakieru, jakim powinnaś pomalować paznokcie.
-Oszczędź sobie złośliwości, Natasza - wtrąciłem z cichym burknięciem. Również wstałem i poprawiłem w kroku luźne dresy.
-Nie wierzę. Więc stoisz po jej stronie? - Uniosła w powietrze ręce. Była wyraźnie rozzłoszczona. Spróbowałem ją objąć. Bezskutecznie. Szybko wyplątała się z uścisku ramion.
-Nie stoję po niczyjej stronie. Mówię tylko, że mogłabyś powstrzymać tę kpinę. Nie jest nikomu do szczęścia potrzebna.
-Tak samo jak ona. - Wskazała oskarżycielsko siostrę.
Poczułem się w niezrozumiały sposób źle. Współczułem nie Nataszy, a Vanessie. Została potraktowana niesprawiedliwie. Jeszcze przed paroma miesiącami to Natasza przyszła na 18th Street, licząc na pomoc. Mogłem odepchnąć ją tak jak ona własną siostrę. Nie zrobiłem tego, bo mam serce i to serce pragnie nieść pomoc ludziom w potrzebie. Natasza była egoistką.
Vanessa przytaknęła zawiedziona. Obróciła się na pięcie i ruszyła z powrotem przez podwórze do bramy. Pokręciłem stanowczo głową. Miasto nocą nie było przystosowane do jej bezpieczeństwa. 
-Musiałaś ją tak potraktować? - warknąłem ostro, potrącając ramię Nataszy.
-Podoba ci się, prawda? - rzuciła z bólem, ale język nadal miała cięty.
-Przestań zachowywać się jak dziecko. Gdybym potraktował cię tak jak ty Vanessę, skończyłabyś na cmentarzu. - Pospiesznie wciągnąłem przez głowę bluzę, zarzuciłem kaptur. - W najlepszym wypadku - dodałem ciszej, lecz wściekłość rosła.
Wybiegłem z baraku w chłód nocy. Dogoniłem Vanessę tuż za bramą. Położyłem dłoń na jej kościstym ramieniu. Szybko ustabilizowałem oddech. Spojrzała na nie wystraszona. Łzy błyszczały w jej oczach, pięknych, dużych, ciemnych, okalanych milionem rzęs. Nie zasłużyła na tyle gorzkich słów. Oczekiwała od siostry wsparcia, a otrzymała odrzucenie.
-Nigdzie nie pójdziesz, Van. Jest późno. Nie chcesz mieć do czynienia z Detroit nocą, wierz mi.
-Więc co mam teraz zrobić? - wychlipała. - Nie wrócę do domu z podkulonym ogonem.
-Zostaniesz tutaj tak długo, jak będziesz chciała. - Objąłem ją ramieniem, gdy zaczęła drżeć. Cienka, skórzana kurtka nie zapewniała jej ciepła.
-Natasza mnie nienawidzi, nie zgodzi się. - Oparła policzek na mojej klatce piersiowej. Potrzebowała uścisku, a ja nie widziałem w tym niczego złego. Nie przekroczyłem granic.
-Nataszą się nie przejmuj. Ona nie ma w tej kwestii za wiele do powiedzenia.
-A ty nie będziesz miał nic przeciwko, Justin? Chyba nie powinnam była tu przychodzić. Nie chcę być problemem, przepraszam.
Zanim dziewczyna odeszła w głąb pogrążonej w mroku ulicy, złapałem jej biodra i zatrzymałem przed postawieniem pierwszego kroku. Otarłem z jej policzka łzę, uniosłem kąciki ust. Była piękna, taka delikatna i kobieca. Vanessa była typem dziewczyny, która już po pierwszym spojrzeniu pobudzała fantazję, a po drugim, bardziej wnikliwym, każdy facet miał ochotę skorzystać z jej atutów i wylądować z nią w łóżku. Ja niestety również.
-Po prostu chodź, Vanessa. Za dużo myślisz. I za dużo płaczesz. Uśmiechnij się. Masz piękny uśmiech. Powinnaś odkrywać go częściej.
Vanessa uśmiechnęła się nieśmiało. Krańcem rękawa otarła zbłąkaną łzę z kości policzkowej, która w pogoni za pozostałymi zboczyła z drogi i zawiesiła się na policzku. Razem ruszyliśmy w krótką, powrotną drogę. Ramię w ramię. Materiał naszych ubrań ocierał się o siebie podczas ruchu ramion. Zerknąłem na nią ukradkiem. Zaróżowione policzki wyschły i nawet podmuchy wiatru nie zniosły z ust uśmiechu.
-Masz naturalnie czarne włosy? - spytałem, przepuszczając przez dwa palce falowany kosmyk. - Pytam, bo Natasza i wasz brat mają brązowe.
-Naturalnie - przytaknęła półgłosem. - Mama w młodości była brunetką. Później zaczęła farbować włosy na blond. Wdałam się w matkę, a Natasza i David w ojca.
Tym razem to ja skinąłem głową. Zaszyfrowałem w zakamarkach umysłu ton jej głosu. Dziewczęcy, subtelny, delikatny, dźwięczny. Jak świergot ptaków o poranku. Napawałem się nim, delektowałem, bo wkrótce zostanie samo wspomnienie i pusta luka bez myśli.
-Myślisz, że Natasza będzie wściekła? - spytała przed betonowym progiem, gdzie sterta ususzonych liści rosła i rosła z każdym podmuchem.
-Myślę, że nie powinnaś zaprzątać tym sobie główki.
Posłała mi ostatni blady uśmiech. U wejście do rudery schyliła nisko głowę. Wdarła się przez dziurę do wnętrza. Na moment w moją stronę została wypiętą para zgrabnych pośladków spięta wąskimi spodniami. Niekontrolowanie koniuszek języka zwilżył dolną wargę. Nim zorientowałem się, co do diabła robię, Vanessa zniknęła, a przede mną rozpościerała się wyłącznie dziura w grubych, ceglanych ścianach. Wszedłem do środka pchnięty powiewem. Vanessa stała pod ścianą. Natasza gromiła ją ostrym jak brzytwa spojrzeniem. Niechęć, nienawiść wręcz unosiła się w powietrzu. Natasza zionęła nią z każdym wypuszczonym oddechem. Aż szkoda było patrzeć.
-Więc jednak ją tu przyprowadziłeś - parsknęła ironicznie. 
Nie poznawałem jej. Nie była moją ciepłą Nataszą. Wpuściła do serca zimną sukę pozbawioną empatii.
-Tak, przyprowadziłem. To twoja siostra, do cholery. Nie ma to dla ciebie znaczenia?
-Nie, kiedy moją siostrą jest ktoś taki jak ona. Ale skoro tak bardzo ci na niej zależy, zajmuj się nią, daj się wplątać w te fałszywe gierki i uśmieszki. Żebyś tylko nie przejechał się na tej swojej chorej ufności.
Rozeźlenie ulatywało z ust Nataszy z każdym oddechem, a oddychała nad wyraz szybko i niespokojnie. Złapała jedną ze swoich grubszych bluz zapewniających długotrwałe ciepło i wybiegła przez dziurę w murze. A ja, jak na porządnego chłopaka przystało, ruszyłem za nią. O mały włos nie poślizgnąłem się na zwilżonych mżawką liściach. Odepchnąłem się od metalowej bramy, by nabrać na chodniku rozpędu. Dogoniłem Nataszę, gdy stawiała pierwszy krok na pustej ulicy. Jak na złość zza rogu wyłonił się cholerny samochód. Oślepił nas reflektorami. Kierowca wcisnął klakson. Przeklinając pod nosem, siłą ściągnąłem nadal zapierającą się Nataszę z jezdni. 
-Natasza, nie zachowuj się jak rozkapryszone dziecko. Wiem, że taka nie jesteś.
-Więc każ jej stąd spieprzać. Zanim się zorientujesz, ona omami cię tymi uśmieszkami i zalotnymi spojrzeniami. Już zaczęła tobą manipulować. Naprawdę tego nie dostrzegasz? Jesteś ślepy czy głupi? Wiem tylko, że gdyby nie ona, nie kłócilibyśmy się teraz.
-Nie, Natasza. Kłócimy się przez ciebie. Gdybyś zachowywała się odrobinę bardziej dojrzale, nie mielibyśmy powodu do kłótni.
-Więc skoro to moja wina, puść mnie - wyszarpała nadgarstek z silnego uścisku - i pozwól mi ochłonąć, zanim wydrapię jej oczy.
Krzyczałem, wołałem, prosiłem, do cholery, by nie robiła scen, ale ona jak nabrała rozpędu, tak zniknęła na pierwszej przecznicy w ułamku sekundy. Uderzyłem pięścią w maskę stojącego najbliżej, opuszczonego samochodu. W blasze powstało nieduże wgniecenie. Nie ulżyło mi. Jedynie rozwaliłem sobie kostki i teraz piekły niemiłosiernie. Przekleństwa nie łagodziły wzburzenia. Kolejna kłótnia na naszym koncie. Kolejne wykrzyczane w twarz zdania. Wierzę, że będą punktem wzmacniającym związek.
Wróciłem do rudery ze spuszczoną głową. Nie doszukałem się własnej winy. Zachowałem się tak, jak na człowieka z sercem przystało. I dopóki Natasza nie zmądrzeje, ciemne chmury zawisną nad naszym związkiem. Nie przeproszę jej, bo nie mam za co. Ona również powinna to zrozumieć. Nie zakochałem się w dziewczynie, która w ten sposób traktuje innych.
-Przepraszam, Justin. - Vanessa podbiegła do mnie już od progu, gdy ze zmarszczonym czołem wyprostowałem się po przejściu przez dziurę.
-Za co? - westchnąłem głęboko. Jedna nie potrafiła przepraszać, a druga robiła to zbyt często. Nie mogły odnaleźć złotego punktu równowagi?
-Przeze mnie kłócisz się z Nataszą.
-Nie przez ciebie, Van. Na ogół kłócimy się codziennie. Różnica charakterów. Nie przejmuj się, to nie twoja wina, daję słowo. 
Opadłem ciężko na materac. Drobiny kurzu uniosły się w powietrze. Poklepałem miejsce obok siebie. Vanessa zostawiła niedużą torbę pod ścianą. Zsunęła się po murze na materac. Złączyła nasze ramiona i gdybym nie był odziany bluzą, przeszedłby mnie dreszcz. Brunetka wyjęła z kieszeni paczkę papierosów. Poczęstowała mnie i podała zapalniczkę. Dawno nie czułem w płucach dymu. Błoga przyjemność podrażniła gardło. A i zapach dymu zaczął mi się podobać. Był przyjemny. I pomimo swojej intensywności przebijały się przez niego perfumy Vanessy. 
-O co się pokłóciliście? - spytała zaciekawiona. Strzepnęła z krańca papierosa popiół, uderzając w niego opuszką palca. 
-Natasza najwyraźniej jest o ciebie zazdrosna. Przynajmniej takie mam wrażenie. 
-Powiedziałeś jej o tym, co zaszło między nami w szpitalu?
Odsunąłem od ust papierosa, dym wypuściłem w postaci wąskiej smugi. Rozpłynęła się pośród kłębów chłodnego, późnojesiennego powietrza. Zapadła cisza, uporczywe milczenie. Napięcie rosło, a zaraz opadło na dno pod wpływem dotyku dłoni Vanessy na ramieniu.
-Oczywiście, że nie - odparłem po dłuższej chwili. Obdarzyłem papierosa skupieniem. Wnikliwego spojrzenia brunetki unikałem jak ognia. - Wolę, żeby nigdy się o tym nie dowiedziała. Co ja pieprzę, ona kategorycznie nie może się o tym dowiedzieć. To była tylko chwila słabości, nic więcej.
-Może dla ciebie. - Vanessa zgasiła niedopałek na wilgotnej podłodze i wycelowała nim przez otwór w ścianie. 
-Co masz na myśli? -spytałem zmieszany. Odważyłem się na nią spojrzeć. Obejmowała ramionami kolana i kołysała się nieznacznie w przód i w tył.
-Podobało mi się - stwierdziła bez zbędnych słów.
-Nie powiedziałem, że mi się nie podobało. Chcę jedynie dać Ci do zrozumienia, że to nie powinno się zdarzyć. Mam dziewczynę, kocham ją. 
-Od każdej miłości istnieją odstępstwa.
-Jak przygodny seks bez zobowiązań? - Teraz i ja dokończyłem papierosa. Dym drażnił zbyt mocno.
-Miałam na myśli niewinny pocałunek, ale co kto woli, nie wnikam.
Zaśmiałem się gorzko. Potrzebowałem luźnej rozmowy bez cienia smutku. Przy Nataszy graniczyła z cudem. Mam na karku kolejną kłótnię z dziewczyną i brak perspektyw na porozumienie. A mimo to teraz siedzę z jej siostrą, palę papierosy i rozmawiam o seksie. Coś było nie tak, jak być powinno.

***

Dzień był słoneczny, choć mroźny. Nieliczne obłoki przebiegały po jasnoniebieskim niebie. Dłonie marzły natychmiast po wychyleniu z kieszeni ciepłej bluzy. Nosa nie było sposób skryć, dlatego jego czubek był z pewnością czerwonawy i lodowaty. Ale panujący chłód otrzeźwiał, rozbudzał, był symbolicznym uderzeniem w twarz. Nawet piekło tak samo. Nadeszła końcówka listopada. Zima zmierzała wielkimi krokami. Bałem się jej bardziej niż pedałów z dworca. Bardziej niż narkotykowego głodu.
-Chcesz papierosa? - spytała Vanessa, gdy oboje zeszliśmy schodami w podziemne przejście pomiędzy dwoma ruchliwymi ulicami. 
Skinąłem krótko głową. Wsunąłem papierosa pomiędzy wargi, a brunetka zbliżyła zapalniczkę do krańca. Koniec zajął się ogniem. Strzepnąłem opuszką palca odrobinę popiołu, a po momencie zaciągnąłem się głęboko. Przytrzymałem w płucach dym. Może to mało zdrowe, ale bynajmniej przyjemne. Wypuściłem w postaci nikłej mgiełki.
-Wyglądasz cholernie seksownie, gdy palisz - Vanessa mruknęła ochryple.
Zachłysnąłem i zakrztusiłem się dymem. Przystanąłem, by móc kilkukrotnie odkaszlnąć i przestać się dłużej dusić.
-Czuję, że moja siostra prawi ci za mało komplementów. 
-Nadrabiasz za was obie - mruknąłem lekko speszony. Nie speszony komplementem, a samym faktem, że padł z ust Vanessy.
-Mówię, co myślę. Naprawdę wyglądasz seksownie, gdy palisz i gdy wypuszczasz z ust dym. To mnie podnieca.
Łobuzerski uśmiech zakręcił się na moich wargach. Nie miałem wątpliwości, że kocham Nataszę, ale niewinny flirt jeszcze nikomu nie zaszkodził, prawda? 
-Ty nie musisz palić, żeby wyglądać seksownie.
-Wiem o tym. - Posłała mi szeroki uśmiech.
Z rozbawieniem uniosłem brwi.
-Doprawdy?
-Patrzę czasem w lustro, okay? Nie sposób się nie podniecić.
-Czyli mam rozumieć, że podniecasz się, patrząc we własne lustrzane odbicie?
-Tylko wtedy, gdy jestem naga. - Wzruszyła ramionami z zadziornym uśmiechem przyklejonym do ust i zaciągnęła się swoim papierosem. Z niej dym również robił bardziej seksowną. Nie mogłem oderwać wzroku.
-Lesba - parsknąłem krótko i szybko tego pożałowałem. Van trzepnęła mnie dłonią w czubek głowy. W zasadzie zmierzwiła jedynie włosy ułożone w nieładzie. Nie pohamowałem kolejnej salwy śmiechu, gdy dziewczyna przez nieuwagę weszła w sam środek kałuży. Jej białe trampki w mgnieniu oka stały się szaro-brunatne.
-Zajebiście - jęknęła, otrzepując z czubków krople deszczówki.
-Grzeczne dziewczynki nie przeklinają. - Obdarzyłem ją kuksańcem w bok.
-Kto powiedział, że jestem grzeczną dziewczynką?
-A nie jesteś? - Vanessa energicznie potrząsnęła głową. Minęliśmy właśnie grupę robotników z najbliższej budowy. Na widok Vanessy zagwizdali. - W takim razie co było najbardziej ryzykownym wydarzeniem w twoim życiu?
Vanessa zmarszczyła brwi. Złączyły się niemal w jedną linię. W kącikach jej oczu utworzyły się małe zmarszczki. Wargi nieznacznie wydęła. To potęgowało skupienie.
-Kiedy miałam piętnaście lat, wymknęłam się w nocy z domu, by iść na imprezę i w końcowym efekcie uprawiać seks z dwadzieścia lat starszym facetem. Jestem inna niż Natasza.
-Słonko, ona puszcza się z facetami starszymi nawet o czterdzieści lat - powiedziałem z bólem.
Złapałem Vanessę za rękę, gdy w roztargnieniu omal nie weszła pod rząd rozpędzonych samochodów, każdy w innym kolorze. Miała takie gładkie, delikatne dłonie.
-Nie przeszkadza ci to? - nawiązała do rozmowy sprzed chwili.
-Przecież robię to samo. Wyszedłbym na hipokrytę.
-To zupełnie inna sytuacja. Robisz to z facetami, więc siłą rzeczy, i twojej orientacji, nie odczuwasz przyjemności. Skąd wiesz, że Natasza ma tak samo? Jest dziewczyną, a to oznacza jedno. - Nie chciałem, by dokończyła, a mimo to uniosłem pytająco brwi. - Jeśli tylko trafi na faceta, który nie jest nastawiony wyłącznie na siebie, robi jej dobrze. To proste i logiczne.
Poczułem zatrważający ucisk w żołądku. Myśl o Nataszy dochodzącej pod ciałem obcego faceta przyprawiła mnie o dreszcze. Wmawiałem sobie przez ostatnie miesiące, że robi to wyłącznie z okrutnego obowiązku. Teraz jedna rozmowa z Vanessą zasiała nie ziarno, a dwa ziarna niepokoju. A jeśli któryś z nich sprawia jej przyjemność? A jeśli któryś robi jej dobrze? Poczułem mdłości. Nie, to zdecydowanie niemożliwe. A jeśli jednak możliwe? W końcu nie zawsze oddawała się facetom, którzy wiekiem przypominali jej dziadka. Byli też młodsi. Dużo młodsi. Cholera, nie chcę w to uwierzyć.
-Nie potrafisz pocieszać - westchnąłem po paru minutach, podczas których Vanessa uszanowała moją prywatność i nie odezwała się słowem.
-Chciałam tylko, byś spojrzał prawdzie w oczy.
-I co mi to da? - Spojrzałem na nią z wyrzutem. Teraz zacznę zadręczać się kolejną myślą.
-Będziesz świadomy. To chyba ma znaczenie.
-Sam już nie wiem, wolę o tym po prostu nie myśleć.
Zarzuciłem ramię na chude barki Vanessy. Jedna z kości wbiła się w moje przedramię. Vanessa nie dokończyła swojego papierosa i oddała go mi. Zaciągnąłem się jeszcze kilka razy. Przemierzaliśmy właśnie biedniejsze dzielnice zapchane robotnikami umorusanymi zaschniętym tynkiem i betonem, prostytutkami od siedmiu boleści stojącymi przy krawężniku w obcisłych kieckach i takimi jak ja, narkomanami bez perspektyw. Działo się ze mną coś bynajmniej nieodpowiedniego. Kiedy tak przekraczaliśmy granice kolejnych ulic, odchyliłem lekko głowę i obrzuciłem ulotnym spojrzeniem pośladki Vanessy. Tak cholernie nieprzyzwoicie chciałem ich dotknąć. Jedynie dzięki silnej woli, która swoją drogą przez narkotykowy nałóg słabła z dnia na dzień, trzymałem łapy przy sobie. Prawie przy sobie.
Znaleźliśmy się na dziedzińcu przed dworcem Michigan Central Station, kiedy słońce wzeszło na środek nieba i padało na ziemię pod kątem prostym. Zeszliśmy po brudnych, betonowych schodach w podziemia. To tam rozgrywała się połowa mojego życia. To tam rozgrywała się ludzka tragedia. Nie tylko moja, ale dziesiątek innych młodych ludzi. Współczułem każdemu, ale było parę szczególnie wyróżnianych przeze mnie osób. Trzy dziewczynki, które dopiero co skończyły trzynaście lat. Najmłodsze na dworcu. Utraciły do siebie cały szacunek. Na nie patrzyłem z największym żalem. Dla mnie nie było już ratunku, a przed nimi świat stał otworem. To jeszcze dzieci. Gdyby od tego nie zależało moje być, albo nie być, zemściłbym się na każdym facecie, który je dotknął. 
Ujrzałem Stellę, najmłodszą z całej trójki, blondwłosą dziewczynkę. Siedziała skulona pod jednym z filarów. Przeprosiłem na moment Vanessę i podszedłem do niej. Ukucnąłem, wspierając się na jej ramieniu. Podniosła wzrok leniwie, ale nie wiem, czy cokolwiek do niej docierało. Była zupełnie naćpana. Nie kontaktowała. Widok rozmywał jej się przed oczyma, jej ruchy były spowolnione. Nie miała łatwego życia. Od najmłodszych lat molestowana przez ojca. Po śmierci matki uciekła z domu. Żeby zapomnieć, sięgnęła po narkotyki. By na nie zarobić, puszczała się jak zawodowa prostytutka. Była taka maleńka. Stojąc na wyprostowanych nogach, sięgała mi ledwie do piersi. Buzię również miała dziecięcą, anielską, taką niewinną. Nigdy nie zrozumiem, jak dorośli faceci mogą dotykać ją pomimo tak młodego wieku.
-Wykończysz się, dzieciaku - mruknąłem, odgarniając jej włosy z twarzy.
-Przynajmniej będziesz miał spokój - odparła cichutko. Jej głos był wysoki. Przemawiało przez niego zmęczenie. Niemal zasypiała pod filarem i tylko chłód przebiegający po posadzce nie pozwolił jej zamknąć oczu. - Zostaw mnie, Justin. Chcę być sama. Przestań się mną przejmować. Nie jest ci potrzebne kolejne zmartwienie.
-Jedno w tę czy w tę nie robi różnicy. - Pogłaskałem ją opiekuńczo po głowie. 
-Więc jeśli już poużalałeś się nade mną, pozwól mi spać. Nie zmrużyłam w nocy oka.
Chciałem zapytać, dlaczego, ale szybko uznałem, że pytanie byłoby nie na miejscu. Nie przespała nocy, bo poszła na zarobek. A zarobek był drażliwym tematem dla każdego, kto zarabiał w ten sposób parę groszy.
Z cichym westchnieniem wziąłem Stellę na ręce i zaniosłem na najbliższą ławkę. Pół metra nad ziemią nie wiało tak jak na posadzce. A dla niej nawet nieszkodliwy katar mógłby skończyć się tragicznie. Choć po głębszym zastanowieniu dochodziłem do wniosku, że większej tragedii niż zmarnowane życie nie przeżyje.
-Prześpij się tutaj. Na podłodze się przeziębisz.
-I zdechnę jak pies - dokończyła jednomyślnie. - Albo raczej jak suka.
Przewróciła się na drugi bok. Ukryła twarz w obszernym kapturze bluzy, którą swoją drogą sam jej przyniosłem. Cieszę się, że miała z niej pożytek.
-Powiedz mi jeszcze, młoda, gdzie twoje przyjaciółki. - O pozostałe dwie dziewczynki również martwiłem się do bólu. Z tą drobną różnicą, że Stella odkąd pojawiła się na dworcu, natychmiast ukradła moje serce.
-Pewnie rozkładają nogi na tyłach samochodu. Nie wiem, mnie nie pytaj. 
I odpłynęła, jej oddech uregulował się, a myśli na moment odpłynęły. Doznała ukojenia.
Rozejrzałem się po dworcu.  Vanessa nie stała już w tym samym miejscu co przed paroma chwilami. Podeszła do grupy moich kolegów oblegających jedną z ławek. Zaynowi już z daleka na jej widok świeciły się oczy. Pozostałym podobnie. Jedynie Niall zajęty był obserwowaniem mrówki przemierzającej betonowy podest. Zayn miał na nią ochotę już na szpitalnym korytarzu. Szczerze powiedziawszy, on ma ochotę na wszystko, co ma cycki.
-Widzę, że poznaliście już Vanessę - mruknąłem, obejmując ramieniem talię brunetki. Była mocno wcięta, wąska. Moje ramię pasowało do niej doskonale.
-Naturalnie - przytaknął Zayn, paląc papierosa w sposób, który zawsze działał na dziewczyny oblegające go z każdej strony. - Jeszcze piękniejsza niż wtedy, w szpitalu.
Vanessa zahaczyła kosmyk włosów za ucho i posłała Zaynowi figlarny uśmiech. Do diabła, potrafiła flirtować, nie odzywając się nawet słowem. To wrodzona umiejętność czy nabyty talent?
-A jak ma się twoja córeczka, Justin? - Harry rzucił okiem w stronę śpiącej Stelli.
Koledzy zwykli nazywać ją moim dzieckiem, bo opiekowałem się tą bezbronną istotą, oddając jej całe serce. 
-Mniej więcej tak, jak czuje się trzynastoletnia prostytutka z wyrokiem na karku. Gorzej niż ja.
-A ty czujesz się źle, ponieważ? - Zayn uniósł pytająco brwi. Najwyraźniej samo życie na ulicy z nałogiem nie było dla niego wystarczającym powodem.
-Znów ściąłem się z młodą. Wiecznie jej coś nie pasuje. - W moim głosie pojawiła się irytacja. Niegdyś wspomnienie kłótni z Nataszą sprawiało ból. Teraz wzbierała we mnie złość. Rozumiem nieliczne kłótnie z ważnych powodów, po których następuje przełom i wszystko powraca do lepszej normy. Ale ja i Natasza nie zgadzaliśmy się niemal w każdej sprawie. Ze sprzeczki rodziła się burzliwa awantura. Miałem dość. Wystarczająco ciężko było mi i bez tego.
-Szybko znalazłeś sobie pocieszenie - niespodziewanie odezwał się Niall. Ton jego głosu przepełniony był wyrzutami. Uniósł powoli głowę, rzucił Vanessie pogardliwe spojrzenie, a na mnie jego wzrok spoczął. Oczy miał podkrążone. Wyglądał gorzej niż jego własny cień. Włosy rozrzucone w każdą stronę. Był moim najbliższym przyjacielem. Z racji tego martwiłem się o niego bardziej niż powinienem. Teraz jednak zdenerwował mnie swoją postawą. 
-Nic nie wiesz, więc po jaką cholerę się wtrącasz? - rzuciłem nerwowo.
-Ja nic nie wiem? - parsknął suchym śmiechem. - Myślisz, że do kogo przyszła w nocy Natasza, kiedy jej chłopak ją wystawił?
Krew się we mnie zagotowała. Jeszcze przed momentem marzły mi dłonie i policzki. Teraz wszystko wrzało gorącem.
-Odpieprz się od Nataszy - warknąłem. Zbliżyłem się do ławki, na której siedział.
Wstał, wyprostował się i zacisnął kościste pięści.
-Z jakiej racji? Nie potrafisz jej docenić, więc może zrobi to za ciebie ktoś inny.
Nie wytrzymałem. Mimo że darzyłem blondasa ogromną sympatią, teraz rzuciłem się na niego z pięściami. Nie zdążył uniknąć pierwszego ciosu. Dostał w brzuch, a później w szczękę. Wyprowadził mnie z równowagi. Dokonał niemożliwego. Przekroczył tę cienką granicę łączącą opanowanie z wściekłością. Tak jak byłem zirytowany zachowaniem Nataszy, tak bardzo denerwowała mnie myśl, że mogłaby być z kimkolwiek innym.
-Prawda boli najbardziej, co Bieber? - Niall otarł z wargi krew, a ja nie miałem jak wymierzyć mu kolejnego uderzenia, bo Zayn i Louis złapali mnie za ramiona. Szarpałem się, wyrywałem, lecz w zestawieniu dwóch na jednego nie miałem większych szans.
Niespodziewanie na dworcu pojawiła się Natasza. Zobaczyłem ją już z daleka, jak biegnie w naszym kierunku. Nawet na mnie nie spojrzała. Wzrok utkwiła w Niallu, który miał się coraz lepiej. Najwyraźniej kręciło mu się w głowie, bo trzymał dłoń przy skroni, masował ją lekko z przymkniętymi oczyma. Natasza dotknęła delikatnie jego ramienia. Rozluźnił mięśnie i zadrżał. A ja w tym czasie oddychałem coraz szybciej i przymierzałem się, by kolejny raz rzucić się na przyjaciela. Przyjaciela, który w najbardziej nieodpowiednim momencie wbija w plecy nóż.
-Do reszty padło ci na mózg? - Natasza zaatakowała mnie agresywnie.
Szczęka mi opadła, ramiona również, a w duszy zagościło niedowierzanie. Po tym wszystkim ona ma czelność oskarżać mnie? Chyba śnię.
-Księżniczka bardzo szybko znalazła sobie pocieszenie - warknąłem z wyrzutem i posłałem Niallowi spojrzenie niepozostawiające złudzeń. Byłem wściekły na nich oboje. A oni prawdopodobnie pałali taką samą odrazą w stosunku do mnie.
-Gdybyś posłuchał mnie chociaż jeden pieprzony raz, nie musiałabym. - Jakby na złość stanęła bliżej Nialla. Do tej pory łudziłem się, że przemyśli wszystko i usłyszę z jej ust krótkie "przepraszam", potem będę mógł ją przytulić i wszystko puścimy w niepamięć. Wyszło na jaw, że jesteśmy równie uparci i nie odpuszczamy.
-Pierdol się, idiotko - syknąłem pod nosem, zanim zdążyła odejść wraz z Niallem w kierunku stromych schodów. 
Rzuciła mi ostatnie pogardliwe spojrzenie. Zarzuciła włosami i zniknęła za filarem. Niall obejmujący jej ramię podążał krok w krok za szatynką. Znalazł się pieprzony bohater, obrońca zbłąkanych, głupich dzieciaków.
-Justin - Vanessa szepnęła niepewnie. Nie wiedziała, jak zareaguję i czy mój stan wzburzenia zdążył opaść na dno. - Widziałeś, jak oni na siebie patrzą?
Dzisiejszy dzień obdarzył mnie ważną lekcją - Vanessa zdecydowanie nie potrafiła pocieszać.






~*~



Przepraszam Was z całego serducha, że tak długo nie było rozdziału :(
A oto przykład Janessy - Justina i Vanessy. Zaskoczeni, rozczarowani, podekscytowani? ^^

12 komentarzy:

  1. bylo dobrze...przyszla i sie spieprzylo !!! a justin niech nie bd taki madry bo sam pocalowal te suke a natashka nic nie zrobila!!! nie psuj ich relacji :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak?! Dlaczego?!
    Rozdział świetny <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Ohh Boże jak ja nie lubię Justina w tym ff

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale suka z tej jej siostry no jrpl . Ona chce jej Justina odbić ale nie nie nie to się nie stanie chyba w snack tej pustej lalki . Czekam nn

    OdpowiedzUsuń
  5. Coś czuję, że Van specjalnie namiesza między nimi i podburzy Justina. W konsekwencji to wszystko może się źle skończyć dla naszej ukochanej parki, co mnie bardzo martwi...

    OdpowiedzUsuń
  6. Jestem rozczarowana postawa justina. Jak ona tak moze? Biedna natasha.. A vanessa to glupia suka..psuje wszystko miedzy nimi! Blagam niech w nastepnym rozdziale sie pogodza! Czekam nn :**

    OdpowiedzUsuń
  7. Myślałam ze on jest inny ale jednak jest taki jak każdy ;) niesamowicie wkurwia mnie Vanessa i jego naiwność ;) skąd on sie kurwa urwał ? ;/ Natasza nie ma w tym żadnej winy , czemu ona ma jej pomagać i litować sie gdy Ona jak potrzebowała pomocy najbliższych nie było nikogo. Wrr czuje ze to wszystko skończy sie tragicznie , szkoda bo liczyłam na jakiś mały happy end ;) Pozdrawiam i czekam na kolejny !;*

    OdpowiedzUsuń
  8. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cudowny <3333! Ale Vanessa mnie wku***a ! Mam nadzieje że Justin szybko się ogarnie zanim zrobi coś więcej

      Usuń
  9. O Boże mój Nialler haha *.* Jeszcze cyba nigdy nie byłam tak ciekawa. Oczywiste jest to, że Vanessa to suka. Dziewczyno dodawaj szybko następny
    http://wait-for-you-1dff.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  10. nienawidzę tej vanessy, niech sie Justin wreszcie ogarnie 😡😡😡

    OdpowiedzUsuń
  11. Co za suka z Tej Vanessy.A Natashe popieram. Od poczatku Niall wydawał być sie super chłopakiem,nawet lepszym od Justina.Ma za swoje...

    OdpowiedzUsuń