Natasza
Wystarczyło kilka dni, bym zmieniła się w pełnoprawną, rasową dziwkę z brakiem szacunku do samej siebie. Puszczałam się na prawo i lewo, byleby tylko mieć na działkę i władować okrągły gram w żyłę. Pod łokciami zaczęły tworzyć się nawet pierwsze blizny, jakich Justin miał wiele. Moje ciało straciło na wadze od pierwszego dnia na ulicy, a twarz znacznie pobladła. Poszerzyły się również worki pod oczami i ciemne cienie. Wyglądałam jak wrak człowieka. Dokładnie przed tym ostrzegał mnie Justin. Sam z wesołego nastolatka popadł w otchłań smutku, która doszczętnie wyssała z niego resztkę życia. Już nawet nie spoglądałam w lustro. Wolałam nie patrzeć na kościotrupa bez cienia uśmiechu w lustrzanym odbiciu. Dostałabym zawału na widok mocno odznaczających się obojczyków, kości biodrowych i policzkowych. Czekałam tylko na moment, w którym Justin powie, że zakochał się w innej Nataszy i rzuci mnie jak psa. Wtedy i ja rzuciłabym samą siebie - z najwyższego wieżowca w Detroit.
Justin potarł mocno moje ramię, gdy zobaczył, że moje kolana uginają się niebezpiecznie. Nie wysiliłam się nawet na lekki uśmiech. Nie miałam siły. Od wczoraj miałam w ustach jedynie kawałek jabłka i kilka łyków kranówki. Powoli przyzwyczajałam się do nieprzespanych nocy, ciągłego wycieńczenia, narkotykowego głodu i seksu z pierwszym lepszym facetem, który mi za to zapłaci. Każdy dzień wyglądał tak samo, identycznie. Wstawałam z bólem każdego mięśnia z wilgotnej podłogi, szłam na dworzec lub do Tysona, wracałam do rudery późnym popołudniem, ładowałam w żyłę całą działkę, a potem leżałam do rana wtulona w Justina. Czasem oboje płakaliśmy w milczeniu, a czasem rozmawialiśmy o wspólnej przyszłości. Wyobrażaliśmy sobie, że pewnego dnia skończymy z ćpaniem i wyjedziemy daleko, gdzie zaczniemy wszystko od nowa. Pieprzone marzenia, które nigdy nie będą miały szansy się spełnić.
-Jest stuprocentowym pedałem, czy cycki też czasem lubi? - mruknęłam bez życia, spoglądając na zmęczonego Justina.
Szliśmy oboje do jednego z klientów Justina. Mieliśmy zabawiać go we dwójkę. Nie chciałam nawet o tym myśleć. Wolałabym, aby to Justin patrzył, jak posuwa mnie stary zboczeniec. Jeśli natomiast to mi przyjdzie przyglądać się, jak Justin zaciska zęby i z bólem oddaje się klientowi, zacznę ryczeć, wpadnę w histerię i rzucę się na pierdolonego pedała z zaciśniętymi pięściami. Może jako narkomanka miałam w sobie znacznie mniej uczuć niż przed kilkoma tygodniami, lecz jedna kwestia dotykała mnie zawsze. Nie potrafiłam przejść obojętnie obok bólu i cierpienia Justina. Przecież był jedyną osobą, którą kochałam. Wszyscy inni, cały świat dookoła mógłby zwyczajnie zniknąć i zostawić mi jedynie mojego Justina, mojego aniołka, który uciekł z nieba i zagubił drogę powrotną do domu.
-Ciasne cipki też czasem posuwa - odparł z grymasem na pełnych wargach.
Od dłuższego czasu ani Justin, ani ja nie przebieraliśmy w słowach i mówiliśmy wprost to, co leżało nam na sercach. Dlatego już nawet nie reagowałam, kiedy mówił tak bezpośrednio. Nie był w stanie mnie urazić. Nawet gdyby nazywał mnie dziwką, jedynie machnęłabym lekceważąco ręką. Nie mógł pozbawić mnie szacunku, skoro sama go do siebie nie miałam
Justina jednak nadal bolała myśl, że puszczałam się za dragi. Wielokrotnie tłumaczyłam, że chcę ulżyć mu w cierpieniu i znów zobaczyć na jego ustach uśmiech, a dopóki będzie zarabiał na naszą dwójkę, nie będzie szczęśliwy.
-A nie myślałeś czasem, żeby zaszantażować takiego pedała i zagrozić, że jeśli nie zapłaci ci więcej, jego żona dowie się o tym, co wyprawia na dworcu? - uniosłam z zaciekawieniem brwi, zerkając na zadumanego Justina
Ten jednak szybko odwlekł mnie od jednego z niedorzecznych pomysłów. Wystarczyło, aby spojrzał na mnie wzrokiem, mówiącym jesteś chora Natasza. Natychmiast zamilkłam i zwieńczyłam wypowiedź beznamiętnym wzruszeniem ramionami. Czasami nie potrafiłam go zrozumieć. Powinien mieć w sobie chociaż cząstkę egoisty. Ta pieprzona uczciwość pewnego dnia go zabije.
Justin spiął ramiona, więc podążyłam za jego wzrokiem. Obok jednego z filarów stał mężczyzna przed pięćdziesiątką. Szatyn nie zareagował na niego tak nerwowo ze względu na siebie. Wściekał się, bo wiedział, że ubiegłego popołudnia to ja leżałam pod nim na tyłach samochodu i w bólu zaciskałam dłoń na klamce. Ale miałam z tego dochód. Dostawałam dolary, które na sam koniec mogłam zamienić na towar u Tysona, u którego często dorabiałam na pełen gram.
-Daj spokój, nie wściekaj się na niego. Posuwał mnie tak jak połowa facetów z dworca. Przecież każdy doskonale wie, jak ciasna jest cipka twojej dziewczyny - rzuciłam z ironią.
Każdy z wyjątkiem ciebie.
-Nie pomagasz, Natasza. Nie pomagasz ani odrobinę. Lepiej mi się żyło bez świadomości, że może mieć cię każdy facet, który za to zapłaci.
-Przynajmniej nie puszczam się za darmo. Cenię się, widzisz?
Sama nie wiem, czy powinnam śmiać się czy płakać przez naszą infantylną wymianę zdań. Jedno było jednak pewne - Justin wściekał się na sam widok mężczyzn, którzy ubiegłego wieczoru sapali przekleństwami do mojego ucha, natomiast ja byłam w stanie wydrapać oczy każdemu pedałowi, który posunie się w relacji z Justinem za daleko.
-Natasza? Czy z którymkolwiek było ci kiedykolwiek, no wiesz, dobrze? - skrzywił się nieznacznie, lecz nie spojrzał na mnie. Obrzydzała go sama myśl, że ktokolwiek mógłby sprawiać mi fizyczną przyjemność.
-Pytasz, czy którykolwiek doprowadził mnie do orgazmu? - upewniłam się, zyskując potwierdzenie poprzez skinienie głową. - No coś ty. Oni myślą jedynie o tym, żeby samemu dojść. Gdyby którykolwiek postarał się, żeby sprawić mi choćby minimalną przyjemność, zapisałabym to w kalendarzu. Chociaż czekaj, ja przecież nie mam kalendarza - przewróciłam teatralnie oczyma, wsuwając dłonie w kieszenie nisko opuszczonych spodni.
Pogodziłam się z rolą dziwki i od pewnego czasu byłam obojętna na każdego kolejnego klienta. Byli jedynie marionetkami, wydającymi na narkotyki dla mnie setki dolarów.
-Zmieniłaś się, Natasza - Justin zaskoczył mnie lekko swoimi słowami, dlatego skupiłam na nim całą uwagę. - Przystosowałaś się do życia na ulicy i to mnie... martwi.
-Dlaczego martwi?
-Nie chcę, żebyś była jak ci wszyscy przeklęci narkomani walczący jedynie o swoją działkę, niepotrafiący kochać. Obiecaj mi, że nie zmienisz się do tego stopnia. Obiecaj.
-Justin - zaczęłam w szoku, przykładając opuszki palców do rozgrzanego policzka chłopaka. - Chyba nie wątpisz w to, że cię kocham i nic tego nie zmieni. To, że czasem się kłócimy, nie oznacza, że cokolwiek się między nami popsuło. Musisz o tym pamiętać.
-Skoro tak mówisz, zaufam ci, szczeniaku - lekko roztrzepał dłonią moje włosy, lecz szybko strząsnęłam denerwującą dłoń.
-Szczeniaku? Co to za nowa moda? -uniosłam wysoko prawą brew tak wysoko, jak tylko mogłam. - Nie jestem twoim szczeniakiem.
-Jak uważasz - wzruszył beznamiętnie ramionami i ponownie wsunął ręce w głębokie kieszenie w dresach.
Z początku mijane po kolei filary dworca wzbudzały u mnie respekt i odrazę. Zbliżały mnie bowiem do nieuniknionego. Natomiast teraz było mi wszystko jedno. Jedynie mocniej ścisnęłam palce Justina, splatając je ze swoimi. To życie było tak cholernie popieprzone. Szłam na zarobek pełen bólu, a myślałam jedynie o tym, że mam pod butem psie gówno. Za dnia uodporniłam się na świat dookoła. Świadomość marności i dosięgniętego dna powracała dopiero pod wieczór, gdy w ramionach Justina zamykałam oczy. Dopóki były otwarte, miałam siłę iść na przód.
-Mam katar - mruknęłam po chwili, mocno pociągając nosem. - Dzisiaj oprócz działki zażądam również paczki chusteczek.
-Ale za to należy się seks bez gumki - uniósł ostrzegawczo palec, a ja uderzyłam go w rękę i przewróciłam teatralnie oczyma.
-Więc wolę smarkać w rękaw, dzięki.
-Użyczę ci własny rękaw. Nie ma nic piękniejszego, niż katar ukochanej na wieczną pamiątkę.
-Spieprzaj - rzuciłam z ironicznym parsknięciem i odepchnęłam dłonią jego policzek.
Weszliśmy pod jeden z gmachów opuszczonego dworca. Ćpunki zaczęły zarzucać sieci na każdego klienta i momentami zbyt agresywnie nalegać na prywatne spotkanie. Byłam wśród nich najmłodsza i chcąc, nie chcąc to ja miałam największe branie. W przeciwieństwie do nich nie musiałam szukać klientów. To oni odnajdywali mnie. Czasem udawało mi się nawet negocjować cenę, choć wolałam się nie narażać. Nie byli ludźmi gotowymi na dyskusje. Brali to, co było i mieli do wyboru od groma zaćpanych, młodych dup. Na dworcu siedzieli również najbliżsi znajomi Justina. Wśród ich niewielkiej grupy to Justin miał największe branie. Jego buzia nadal momentami przypominała twarzyczkę małego chłopczyka, a każdy z tych starych pedałów leciał na jego delikatne rysy. Innymi słowy, na dworcu wygrywały dzieciaki.
Polubiłam kolegów Justina. Wiadomo, jedni wzbudzali u mnie sympatię, a inni irytowali. Dobrze, przyznajmy szczerze, irytował mnie tylko Zayn i jego niewyparzony język. Dla niego nie miało znaczenia, że byłam związana z Justinem. Nie dostrzegał tego. Podrywał mnie w dość jednoznaczny sposób i z tego powodu nasze rozmowy często kończyły się kłótnią. Musiałam przyznać, był przystojny. Jego czarne włosy układały się w nieładzie i dawały złudne wrażenie, jakby przed momentem wyszedł z łóżka. Jego ciemne oczy momentami hipnotyzowały. Ja jednak mimo wszystko nie widziałam poza Justinem świata. Reszta chłopaków zachowywała się względem mnie zupełnie w porządku. Jedynie Niall, który zaakceptował mnie jako pierwszy, teraz często przyglądał się podejrzliwie. Postanowiłam to zignorować. Może z czasem nabierze do mnie zaufania.
-Gotowi na kolejny dzień pełen seksu i narkotyków? - Zayn stanął pomiędzy mną a Justinem i zarzucił ramiona na nasze barki. Justin ledwo drgnął, natomiast moje kolana ugięły się znacznie pod ciężarem jego ręki.
-Pełen seksu? - zironizowałam. - Kilka minut nazywasz seksem?
-Wolałabyś spędzać długie godziny na tylnych siedzeniach ze starym, jęczącym zboczeńcem? W ogóle kto normalny leci na takie małe, piętnastoletnie dzieciaki jak ty?
Justin odkaszlnął głośno i posłał Zaynowi karcące spojrzenie.
-Może ja? - wtrącił, przewracając oczyma.
-Ty się nie liczysz - brunet odepchnął ze śmiechem chłopaka i teraz obejmował już tylko mnie. - A wracając do ciebie, Nataszka, masz pod tą bluzą w ogóle jakieś cycki?
-Nie licz, że kiedykolwiek się o tym przekonasz.
Zaczęła się kolejna wśród naszych niedorzecznych rozmów, w którą Justin już nawet nie ingerował. Stał jedynie z boku, bez cienia uśmiechu, i patrzył tępo w beton, na którym porozrzucane były odłamki szkła i niedopałki papierosów. Szybko odepchnęłam od siebie Zayna i objęłam Justina w pasie. Potrzebował tego. Natychmiast odwzajemnił silny uścisk i musnął czubek mojej głowy. On nie potrafił odciąć się jak reszta jego kumpli i żartować z marnego życia. Niemal wszystko brał na poważnie, a przekonać go do uśmiechu potrafił jedynie mój uśmiech.
-Kocham cię, kocie - szepnęłam mu do ucha i krótko musnęłam płatek.
-Gotowa? - spytał i skinął głową w kierunku klienta czekającego przy jednym z filarów.
-Wiesz, że nigdy nie będę - westchnęłam z odrobiną strachu w lekko drżącym głosie.
Musiałam jednak chwycić dłoń Justina. Ruszyłam razem z nim w kierunku mężczyzny po pięćdziesiątce z siwym wąsem zakręconym ku górze. Brzuch opinał się pod materiałem koszuli i rozpychał guziki, a spodnie ledwo podtrzymywał skórzany pasek. Najchętniej zwymiotowałabym z odrazą na jego idealnie wypastowane buty, ale między innymi to on był źródłem naszego utrzymania. Przykleiłam więc do twarzy sztuczny uśmiech i mocniej wtuliłam się w ramię Justina.
-Miałeś rację - stary zboczeniec zwrócił się z perfidnym uśmiechem do Justina. - Jest piękna.
Ukradkiem założyłam kosmyk włosów za ucho. Nie chciałam się odzywać, nie chciałam z nim rozmawiać. Miałam zamiar jak najszybciej zacząć i jak najszybciej skończyć. Ten pierdolony wąsik na jego pomarszczonym ryju wywoływał zniesmaczony grymas na moich ustach.
-Miałem dzisiaj wziąć waszą dwójkę, ale mam ochotę zabawić się tylko z dziewczynką - spojrzał na mnie tak, jakby gwałcił mnie wzrokiem już teraz.
Już nawet nie zerknęłam ukradkiem na Justina. Nie chciałam łamać mu serca. Ruszyłam za mężczyzną w kierunku jego samochodu, a gdy objął mnie ramieniem, mogłam jedynie zacisnąć zęby. Odrażał mnie bardziej niż Tyson i jego koledzy, bardziej niż wielu klientów dworca. Może to przez fakt, że ten stary zboczeniec wykorzystywał również Justina. Wepchnął mnie na przednie siedzenie samochodu i z głośnym hukiem zatrzasnął drzwi. Justina widziałam przez szybę, w oddali. Stał pochylony i nie miał odwagi unieść głowy. Ostatni raz przejechałam opuszkami palców po szybie, a później powietrze wypełniło się kurzem, gdy mężczyzna ruszył szybko z szutrowej drogi.
Jechaliśmy w ciszy. On skupiony był na drodze i co kilkanaście sekund zerkał na mnie spod grubych szkieł okularów. Ja natomiast wbiłam wzrok w boczne lusterko i wzdrygnęłam się, gdy jego duża, ciężka dłoń przykryła moje kolano. Śmierdziało od niego papierosami, potem i starością. Cudem nie wykrzywiałam twarzy i wytrzymywałam smród w samochodzie. Liczyły się dla mnie tylko i wyłącznie pieniądze. Pieniądze i narkotyki, które kupię w zamian. Wystarczy, że zamknę oczy i przeczekam te kilka, w porywach do kilkunastu minut sapania, przekleństw i bólu.
Zatrzymał się na czerwonym świetle na jednym z mniej ruchliwych skrzyżowań. Odwrócił się twarzą do mnie i ponownie objął mnie ramieniem. Zaczął dotykać mnie gorliwie i nachalnie. Ujął nawet moją dłoń i położył na swoim kroczu. Przysięgam, brakowało niewiele, bym zwymiotowała na wycieraczkę. Jeśli miałabym wybierać, wolałam zarabiać u Tysona. Wzbudzał u mnie lęk, lecz przynajmniej nie dostawałam na jego widok mdłości, a jego dotyk nie wzbudzał tak wielkiej odrazy.
Nagle dostrzegłam na desce rozdzielczej gruby, wypchany banknotami portfel mężczyzny. Aż prosił się, by chwycić go w dłoń i schować we własnej kieszeni. Dlatego kiedy mężczyzna wsunął dłoń pomiędzy moje nogi i jęknął jednocześnie, gdy ścisnęłam nieznacznie jego krocze, szybko złapałam skórzany portfel, szarpnęłam klamką i dosłownie wyrwałam się z jego objęć. Wyminęłam stojące na światłach samochody, a stary pół pedał nawet za mną nie krzyczał. Prawdopodobnie nie zorientował się, że weszłam w posiadanie czegoś cholernie cennego. Liczyłam na choćby sto dolarów. Może dla niego stówka w tę czy w tę nie robiła żadnej różnicy, ale dla mnie była kwestią być czy nie być. Pozawalała mi i Justinowi na dzień wolny od przemocy.
Nie odjechaliśmy od dworca na znaczącą odległość, więc wróciłam pod zadaszenie w przeciągu dziesięciu minut. Każdy z chłopaków uniósł wzrok na dźwięk zbliżających się kroków, a Justin odwrócił się jako ostatni. Mocno zmarszczył brwi, a gdy podeszłam, objął moją twarz dłońmi i pocałował w czoło. Niby zwykły gest, a tak ciepły i kochany. Justin jednak nadal nie rozumiał, co robiłam z powrotem już po dziesięciu minutach, w dodatku z przyklejonym do ust uśmiechem. Miałam pewne obawy, czy Justin nie zareaguje na kradzież dość impulsywnie, lecz dla mnie liczył się tylko fakt, że dzisiejszego dnia żaden pieprzony staruch nie wejdzie w posiadanie mojej cipki wartej od dziesięciu do dwudziestu dolarów każdorazowo.
-Dzisiaj nie musisz dawać dupy żadnemu frajerowi - mruknęłam, kładąc na otwartej dłoni Justina wypchany portfel.
Chłopak obejrzał go z każdej strony i zajrzał do środka. Przeklął pod nosem, wyciągając ze środka przynajmniej dwieście pięćdziesiąt dolarów. Znacznie więcej niż w moich najśmielszych pragnieniach. Dwa dni bez robienia z siebie dziwki brzmiały jak marzenie.
-Skąd to masz? - spytał z warknięciem, gwałtownie zatrzaskując skórzany portfel.
-Dostałam za ładny uśmiech - odparłam z ironią i uśmiechałam się z wyższością, dopóki Justin nie obdarzył mojego ramienia wyjątkowo silnym uściskiem. Szarpnął mną lekko i spojrzał głęboko w oczy. Był zły. Bardzo zły. Ale ja jego wahania nastroju miałam głęboko w dupie. Nie musiałam się puścić i nic innego nie miało dla mnie znaczenia.
-Okradłaś tego faceta - stwierdził z odrazą.
Zamiast cieszyć się, że będzie miał chociaż dwa wolne dni, on wolał mieć pieprzone pretensje i warczeć na mnie jak pies na listonosza. Typowe.
-Nie zbiednieje od tego, wierz mi. Najwyżej nie kupi żonie kolczyków w komplecie z łańcuszkiem, a same kolczyki. Wielka różnica.
-Ja pierdolę, Natasza, chodzi o samą zasadę! - krzyknął, a ja od razu wykonałam dwa kroki w tył. - Wiesz, że brzydzę się kradzieżą. Poza tym, ten facet był moim stałym klientem.
-Znajdziesz innego - rzuciłam przelotnie, chcąc uniknąć kolejnej kłótni, zwłaszcza w otoczeniu chłopaków. - A poza tym, gówno mnie obchodzi, co ty o tym myślisz. Gdybym została z nim chociaż chwilę dłużej, zarzygałabym mu tę piękną tapicerkę. Był najstarszym facetem, z którym miałabym się przespać, a do tego obrzydliwie śmierdziało od niego papierosami.
-Szukasz księcia z bajki, który za własną kasę zrobi ci dobrze? - parsknął pozbawionym humoru śmiechem, rzucając portfel na beton.
-Nie chce mi się nawet z tobą rozmawiać. Znowu zaczynamy się kłócić - spojrzałam na niego z odrazą, kręcąc powoli głową. - I może masz rację. Może szukam księcia z bajki, który za pieniądze zrobi mi dobrze. Nie musiałabym, gdybyś sam to robił - rzuciłam na odchodne, zanim wyjęłam z portfela banknoty i wsunęłam je za stanik. - Pierdol się. Dosłownie.
Czyżbym trafiła prosto w męską dumę?
Nie miałam wyrzutów sumienia. Unikałam sprzeczek, jak tylko mogłam. To Justin prowokował każdą kłótnię. Nie potrafił zrozumieć, że pragnęłam zrobić wszystko, by żyło nam się lepiej i łatwiej. Jeśli tak bardzo lubił dawać dupy każdemu pedałowi, nie będę mu tego bronić. Może rozładowywał w ten sposób napięcie, może lubił to uczucie, a może sam po tylu latach zmienił orientację, a mnie pokochał jak siostrę, która przytuli go w każdej gorszej chwili. Miałam po prostu dość jego zachowania. Denerwował mnie wyjątkowo mocno i nie raz miałam ogromną ochotę po prostu uderzyć z otwartej dłoni w jego śliczną buźkę.
Usiadłam na ławce w parku i przesunęłam się na oparcie, natomiast na siedzeniu położyłam obie stopy. Chwyciłam szyjkę szklanej butelki taniego wina stojącej przy nodze ławki i pociągnęłam kilka dużych łyków. Gardło zapiekło, lecz przyniosło przyjemne ukojenie. Przez przełyk przepłynęło jeszcze kilka łyków i takim sposobem opróżniłam butelkę do dna. Rzuciłam kolorowym szkłem w pobliskie drzewo i szarpnęłam z frustracją za włosy. Przepełniała mnie głęboka irytacja. Nie chodziło już nawet o to, że mieszkałam na ulicy, nie miałam dostępu do normalnych warunków, a każdego dnia puszczałam się za dragi. Sedno spoczywało w Justinie. Nawet w starej ruderze przy 18th Street moglibyśmy być normalną, typową parą, która całuje się, przytula i kocha. Kurwa, chciałam, aby okazywał mi więcej czułości. To naprawdę tak wiele? Byłam dziewczyną, do cholery. Potrzebowałam tego.
I wtedy jakby znikąd poczułam pociągnięcie za włosy. Zeskoczyłam z ławki jak oparzona, odwróciłam się przez ramię i z miną godną zawodowego boksera zacisnęłam zęby. Pobladłam, gdy z równie zawziętą miną wyłoniła się zza krzaków postać Jazzy. Nie chciała rozmawiać. Była zbyt dumna i wściekła jednocześnie. Wiedziała. Wiedziała o wszystkim. Już przeklinałam w duchu samą siebie, ale nie wypadało mi uciekać. Wiedziałam, że prędzej czy później będę musiała porozmawiać z Jazzy szczerze i otwarcie, choćby dla jej dobra.
-Jesteś pierdoloną kurwa, Natasza - warknęła przez zaciśnięte zęby. Jednocześnie zwinęła w pięści palce obu dłoni.
-Jazzy, daj mi to wszystko wytłumaczyć - przerwałam jej, kiedy otwierała usta, by rzucić w moim kierunku kolejne oszczerstwa.
-Tu nie ma co tłumaczyć. Jesteś zwykłą dziwką. Zdradzasz Justina, puszczając się z moim facetem. Z moim, do cholery! - podniosła głos, robiąc nerwowy krok w moją stronę. Automatycznie wykonałam dwa w tył.
-To Tyson mi to zaproponował. On chciał, żebym zarabiała u niego na dragi. Dlaczego masz pretensje do mnie, a nie do tego dupka, który zapewne zdradzał cię nie tylko ze mną? Przecież doskonale wiesz, że ja nie chcę od Tyson nic poza dragami.
-Czyli mam rozumieć, że dałaś Tysonowi dupy więcej niż raz!? - wrzasnęła, a ja wiedziałam już, że nic nie powstrzyma jej przed rozpierającą złością. - Nie zasłużyłaś na Justina, szmato.
Zamknęłam oczy i przez moment wahałam się, czy uniknąć pierwszego uderzenia pięści Jazzy, lecz gdy ponownie uniosłam powieki, było już za późno. Jej zwinięte palce uderzyły w podbrzusze, a ja zaczerpnęłam głośno powietrza i chwilę później zaczęłam się dusić. Uderzyła w brzuch kilkukrotnie, wyładowując na mnie całą frustrację. Rozumiałam ją doskonale. Chociaż siły opuszczały mnie stopniowo z każdym dniem, zabiłabym każdą dziewczynę, z którą zdradziłby mnie Justin. Dlatego teraz nie unikałam nawet ciosów. Gdy upadłam na wilgotny od deszczu chodnik, Jazzy kopnęła mnie w głowę, a później w plecy. Każdorazowo kaszlałam głośno i blokowałam łzy. Skoro oduczyłam się płaczu, będąc pieprzoną przez ohydnych, starych typów, teraz również nie mogłam ryczeć. Dopiero gdy przestałam się ruszać i powoli traciłam przytomność, Jazzy wykonała ostatnie, najmocniejsze kopnięcie i splunęła na moje wiotkie, posiniaczone ciało.
-Może to oduczy cię pierdolenia cudzych facetów, dziwko.
Głowa pulsowała nieznośnie jeszcze tylko przez moment. Później oczy zaszły mgłą, obraz jesiennego parku zaczął się rozmazywać, a ból ustąpił razem z każdą irytującą myślą. Utrata przytomności była pieprzonym błogosławieństwem.
~*~
Rozdział dość krótki i nic ciekawego się w nim nie dzieje, za to zdradzę Wam, że w kolejnym rozdziale wydarzy się coś, czego nawet ja się nie spodziewałam haha. Jutro wyjeżdżam i będę miała trochę gorsze warunki do pisania, dlatego jeden rozdział mam w zapasie, a kolejne postaram się jakoś w wolnej chwili pisać.
Ps. Zakładka bohaterowie została zaktualizowana, doszło nam kilka zdjęć postaci :)