piątek, 31 lipca 2015

Rozdział 21 - Chodzi o samą zasadę...

Natasza

Wystarczyło kilka dni, bym zmieniła się w pełnoprawną, rasową dziwkę z brakiem szacunku do samej siebie. Puszczałam się na prawo i lewo, byleby tylko mieć na działkę i władować okrągły gram w żyłę. Pod łokciami zaczęły tworzyć się nawet pierwsze blizny, jakich Justin miał wiele. Moje ciało straciło na wadze od pierwszego dnia na ulicy, a twarz znacznie pobladła. Poszerzyły się również worki pod oczami i ciemne cienie. Wyglądałam jak wrak człowieka. Dokładnie przed tym ostrzegał mnie Justin. Sam z wesołego nastolatka popadł w otchłań smutku, która doszczętnie wyssała z niego resztkę życia. Już nawet nie spoglądałam w lustro. Wolałam nie patrzeć na kościotrupa bez cienia uśmiechu w lustrzanym odbiciu. Dostałabym zawału na widok mocno odznaczających się obojczyków, kości biodrowych i policzkowych. Czekałam tylko na moment, w którym Justin powie, że zakochał się w innej Nataszy i rzuci mnie jak psa. Wtedy i ja rzuciłabym samą siebie - z najwyższego wieżowca w Detroit.
Justin potarł mocno moje ramię, gdy zobaczył, że moje kolana uginają się niebezpiecznie. Nie wysiliłam się nawet na lekki uśmiech. Nie miałam siły. Od wczoraj miałam w ustach jedynie kawałek jabłka i kilka łyków kranówki. Powoli przyzwyczajałam się do nieprzespanych nocy, ciągłego wycieńczenia, narkotykowego głodu i seksu z pierwszym lepszym facetem, który mi za to zapłaci. Każdy dzień wyglądał tak samo, identycznie. Wstawałam z bólem każdego mięśnia z wilgotnej podłogi, szłam na dworzec lub do Tysona, wracałam do rudery późnym popołudniem, ładowałam w żyłę całą działkę, a potem leżałam do rana wtulona w Justina. Czasem oboje płakaliśmy w milczeniu, a czasem rozmawialiśmy o wspólnej przyszłości. Wyobrażaliśmy sobie, że pewnego dnia skończymy z ćpaniem i wyjedziemy daleko, gdzie zaczniemy wszystko od nowa. Pieprzone marzenia, które nigdy nie będą miały szansy się spełnić.
-Jest stuprocentowym pedałem, czy cycki też czasem lubi? - mruknęłam bez życia, spoglądając na zmęczonego Justina. 
Szliśmy oboje do jednego z klientów Justina. Mieliśmy zabawiać go we dwójkę. Nie chciałam nawet o tym myśleć. Wolałabym, aby to Justin patrzył, jak posuwa mnie stary zboczeniec. Jeśli natomiast to mi przyjdzie przyglądać się, jak Justin zaciska zęby i z bólem oddaje się klientowi, zacznę ryczeć, wpadnę w histerię i rzucę się na pierdolonego pedała z zaciśniętymi pięściami. Może jako narkomanka miałam w sobie znacznie mniej uczuć niż przed kilkoma tygodniami, lecz jedna kwestia dotykała mnie zawsze. Nie potrafiłam przejść obojętnie obok bólu i cierpienia Justina. Przecież był jedyną osobą, którą kochałam. Wszyscy inni, cały świat dookoła mógłby zwyczajnie zniknąć i zostawić mi jedynie mojego Justina, mojego aniołka, który uciekł z nieba i zagubił drogę powrotną do domu.
-Ciasne cipki też czasem posuwa - odparł z grymasem na pełnych wargach.
Od dłuższego czasu ani Justin, ani ja nie przebieraliśmy w słowach i mówiliśmy wprost to, co leżało nam na sercach. Dlatego już nawet nie reagowałam, kiedy mówił tak bezpośrednio. Nie był w stanie mnie urazić. Nawet gdyby nazywał mnie dziwką, jedynie machnęłabym lekceważąco ręką. Nie mógł pozbawić mnie szacunku, skoro sama go do siebie nie miałam
Justina jednak nadal bolała myśl, że puszczałam się za dragi. Wielokrotnie tłumaczyłam, że chcę ulżyć mu w cierpieniu i znów zobaczyć na jego ustach uśmiech, a dopóki będzie zarabiał na naszą dwójkę, nie będzie szczęśliwy. 
-A nie myślałeś czasem, żeby zaszantażować takiego pedała i zagrozić, że jeśli nie zapłaci ci więcej, jego żona dowie się o tym, co wyprawia na dworcu? - uniosłam z zaciekawieniem brwi, zerkając na zadumanego Justina
Ten jednak szybko odwlekł mnie od jednego z niedorzecznych pomysłów. Wystarczyło, aby spojrzał na mnie wzrokiem, mówiącym jesteś chora Natasza. Natychmiast zamilkłam i zwieńczyłam wypowiedź beznamiętnym wzruszeniem ramionami. Czasami nie potrafiłam go zrozumieć. Powinien mieć w sobie chociaż cząstkę egoisty. Ta pieprzona uczciwość pewnego dnia go zabije.
Justin spiął ramiona, więc podążyłam za jego wzrokiem. Obok jednego z filarów stał mężczyzna przed pięćdziesiątką. Szatyn nie zareagował na niego tak nerwowo ze względu na siebie. Wściekał się, bo wiedział, że ubiegłego popołudnia to ja leżałam pod nim na tyłach samochodu i w bólu zaciskałam dłoń na klamce. Ale miałam z tego dochód. Dostawałam dolary, które na sam koniec mogłam zamienić na towar u Tysona, u którego często dorabiałam na pełen gram.
-Daj spokój, nie wściekaj się na niego. Posuwał mnie tak jak połowa facetów z dworca. Przecież każdy doskonale wie, jak ciasna jest cipka twojej dziewczyny - rzuciłam z ironią.
Każdy z wyjątkiem ciebie.
-Nie pomagasz, Natasza. Nie pomagasz ani odrobinę. Lepiej mi się żyło bez świadomości, że może mieć cię każdy facet, który za to zapłaci.
-Przynajmniej nie puszczam się za darmo. Cenię się, widzisz?
Sama nie wiem, czy powinnam śmiać się czy płakać przez naszą infantylną wymianę zdań. Jedno było jednak pewne - Justin wściekał się na sam widok mężczyzn, którzy ubiegłego wieczoru sapali przekleństwami do mojego ucha, natomiast ja byłam w stanie wydrapać oczy każdemu pedałowi, który posunie się w relacji z Justinem za daleko.
-Natasza? Czy z którymkolwiek było ci kiedykolwiek, no wiesz, dobrze? - skrzywił się nieznacznie, lecz nie spojrzał na mnie. Obrzydzała go sama myśl, że ktokolwiek mógłby sprawiać mi fizyczną przyjemność.
-Pytasz, czy którykolwiek doprowadził mnie do orgazmu? - upewniłam się, zyskując potwierdzenie poprzez skinienie głową. - No coś ty. Oni myślą jedynie o tym, żeby samemu dojść. Gdyby którykolwiek postarał się, żeby sprawić mi choćby minimalną przyjemność, zapisałabym to w kalendarzu. Chociaż czekaj, ja przecież nie mam kalendarza - przewróciłam teatralnie oczyma, wsuwając dłonie w kieszenie nisko opuszczonych spodni.
Pogodziłam się z rolą dziwki i od pewnego czasu byłam obojętna na każdego kolejnego klienta. Byli jedynie marionetkami, wydającymi na narkotyki dla mnie setki dolarów.
-Zmieniłaś się, Natasza - Justin zaskoczył mnie lekko swoimi słowami, dlatego skupiłam na nim całą uwagę. - Przystosowałaś się do życia na ulicy i to mnie... martwi.
-Dlaczego martwi?
-Nie chcę, żebyś była jak ci wszyscy przeklęci narkomani walczący jedynie o swoją działkę, niepotrafiący kochać. Obiecaj mi, że nie zmienisz się do tego stopnia. Obiecaj.
-Justin - zaczęłam w szoku, przykładając opuszki palców do rozgrzanego policzka chłopaka. - Chyba nie wątpisz w to, że cię kocham i nic tego nie zmieni. To, że czasem się kłócimy, nie oznacza, że cokolwiek się między nami popsuło. Musisz o tym pamiętać.
-Skoro tak mówisz, zaufam ci, szczeniaku - lekko roztrzepał dłonią moje włosy, lecz szybko strząsnęłam denerwującą dłoń.
-Szczeniaku? Co to za nowa moda? -uniosłam wysoko prawą brew tak wysoko, jak tylko mogłam. - Nie jestem twoim szczeniakiem.
-Jak uważasz - wzruszył beznamiętnie ramionami i ponownie wsunął ręce w głębokie kieszenie w dresach. 
Z początku mijane po kolei filary dworca wzbudzały u mnie respekt i odrazę. Zbliżały mnie bowiem do nieuniknionego. Natomiast teraz było mi wszystko jedno. Jedynie mocniej ścisnęłam palce Justina, splatając je ze swoimi. To życie było tak cholernie popieprzone. Szłam na zarobek pełen bólu, a myślałam jedynie o tym, że mam pod butem psie gówno. Za dnia uodporniłam się na świat dookoła. Świadomość marności i dosięgniętego dna powracała dopiero pod wieczór, gdy w ramionach Justina zamykałam oczy. Dopóki były otwarte, miałam siłę iść na przód.
-Mam katar - mruknęłam po chwili, mocno pociągając nosem. - Dzisiaj oprócz działki zażądam również paczki chusteczek.
-Ale za to należy się seks bez gumki - uniósł ostrzegawczo palec, a ja uderzyłam go w rękę i przewróciłam teatralnie oczyma.
-Więc wolę smarkać w rękaw, dzięki.
-Użyczę ci własny rękaw. Nie ma nic piękniejszego, niż katar ukochanej na wieczną pamiątkę.
-Spieprzaj - rzuciłam z ironicznym parsknięciem i odepchnęłam dłonią jego policzek.
Weszliśmy pod jeden z gmachów opuszczonego dworca. Ćpunki zaczęły zarzucać sieci na każdego klienta i momentami zbyt agresywnie nalegać na prywatne spotkanie. Byłam wśród nich najmłodsza i chcąc, nie chcąc to ja miałam największe branie. W przeciwieństwie do nich nie musiałam szukać klientów. To oni odnajdywali mnie. Czasem udawało mi się nawet negocjować cenę, choć wolałam się nie narażać. Nie byli ludźmi gotowymi na dyskusje. Brali to, co było i mieli do wyboru od groma zaćpanych, młodych dup. Na dworcu siedzieli również najbliżsi znajomi Justina. Wśród ich niewielkiej grupy to Justin miał największe branie. Jego buzia nadal momentami przypominała twarzyczkę małego chłopczyka, a każdy z tych starych pedałów leciał na jego delikatne rysy. Innymi słowy, na dworcu wygrywały dzieciaki. 
Polubiłam kolegów Justina. Wiadomo, jedni wzbudzali u mnie sympatię, a inni irytowali. Dobrze, przyznajmy szczerze, irytował mnie tylko Zayn i jego niewyparzony język. Dla niego nie miało znaczenia, że byłam związana z Justinem. Nie dostrzegał tego. Podrywał mnie w dość jednoznaczny sposób i z tego powodu nasze rozmowy często kończyły się kłótnią. Musiałam przyznać, był przystojny. Jego czarne włosy układały się w nieładzie i dawały złudne wrażenie, jakby przed momentem wyszedł z łóżka. Jego ciemne oczy momentami hipnotyzowały. Ja jednak mimo wszystko nie widziałam poza Justinem świata. Reszta chłopaków zachowywała się względem mnie zupełnie w porządku. Jedynie Niall, który zaakceptował mnie jako pierwszy, teraz często przyglądał się podejrzliwie. Postanowiłam to zignorować. Może z czasem nabierze do mnie zaufania.
-Gotowi na kolejny dzień pełen seksu i narkotyków? - Zayn stanął pomiędzy mną a Justinem i zarzucił ramiona na nasze barki. Justin ledwo drgnął, natomiast moje kolana ugięły się znacznie pod ciężarem jego ręki. 
-Pełen seksu? - zironizowałam. - Kilka minut nazywasz seksem?
-Wolałabyś spędzać długie godziny na tylnych siedzeniach ze starym, jęczącym zboczeńcem? W ogóle kto normalny leci na takie małe, piętnastoletnie dzieciaki jak ty?
Justin odkaszlnął głośno i posłał Zaynowi karcące spojrzenie.
-Może ja? - wtrącił, przewracając oczyma.
-Ty się nie liczysz - brunet odepchnął ze śmiechem chłopaka i teraz obejmował już tylko mnie. - A wracając do ciebie, Nataszka, masz pod tą bluzą w ogóle jakieś cycki?
-Nie licz, że kiedykolwiek się o tym przekonasz.
Zaczęła się kolejna wśród naszych niedorzecznych rozmów, w którą Justin już nawet nie ingerował. Stał jedynie z boku, bez cienia uśmiechu, i patrzył tępo w beton, na którym porozrzucane były odłamki szkła i niedopałki papierosów. Szybko odepchnęłam od siebie Zayna i objęłam Justina w pasie. Potrzebował tego. Natychmiast odwzajemnił silny uścisk i musnął czubek mojej głowy. On nie potrafił odciąć się jak reszta jego kumpli i żartować z marnego życia. Niemal wszystko brał na poważnie, a przekonać go do uśmiechu potrafił jedynie mój uśmiech.
-Kocham cię, kocie - szepnęłam mu do ucha i krótko musnęłam płatek.
-Gotowa? - spytał i skinął głową w kierunku klienta czekającego przy jednym z filarów.
-Wiesz, że nigdy nie będę - westchnęłam z odrobiną strachu w lekko drżącym głosie.
Musiałam jednak chwycić dłoń Justina. Ruszyłam razem z nim w kierunku mężczyzny po pięćdziesiątce z siwym wąsem zakręconym ku górze. Brzuch opinał się pod materiałem koszuli i rozpychał guziki, a spodnie ledwo podtrzymywał skórzany pasek. Najchętniej zwymiotowałabym z odrazą na jego idealnie wypastowane buty, ale między innymi to on był źródłem naszego utrzymania. Przykleiłam więc do twarzy sztuczny uśmiech i mocniej wtuliłam się w ramię Justina.
-Miałeś rację - stary zboczeniec zwrócił się z perfidnym uśmiechem do Justina. - Jest piękna.
Ukradkiem założyłam kosmyk włosów za ucho. Nie chciałam się odzywać, nie chciałam z nim rozmawiać. Miałam zamiar jak najszybciej zacząć i jak najszybciej skończyć. Ten pierdolony wąsik na jego pomarszczonym ryju wywoływał zniesmaczony grymas na moich ustach.
-Miałem dzisiaj wziąć waszą dwójkę, ale mam ochotę zabawić się tylko z dziewczynką - spojrzał na mnie tak, jakby gwałcił mnie wzrokiem już teraz.
Już nawet nie zerknęłam ukradkiem na Justina. Nie chciałam łamać mu serca. Ruszyłam za mężczyzną w kierunku jego samochodu, a gdy objął mnie ramieniem, mogłam jedynie zacisnąć zęby. Odrażał mnie bardziej niż Tyson i jego koledzy, bardziej niż wielu klientów dworca. Może to przez fakt, że ten stary zboczeniec wykorzystywał również Justina. Wepchnął mnie na przednie siedzenie samochodu i z głośnym hukiem zatrzasnął drzwi. Justina widziałam przez szybę, w oddali. Stał pochylony i nie miał odwagi unieść głowy. Ostatni raz przejechałam opuszkami palców po szybie, a później powietrze wypełniło się kurzem, gdy mężczyzna ruszył szybko z szutrowej drogi.
Jechaliśmy w ciszy. On skupiony był na drodze i co kilkanaście sekund zerkał na mnie spod grubych szkieł okularów. Ja natomiast wbiłam wzrok w boczne lusterko i wzdrygnęłam się, gdy jego duża, ciężka dłoń przykryła moje kolano. Śmierdziało od niego papierosami, potem i starością. Cudem nie wykrzywiałam twarzy i wytrzymywałam smród w samochodzie. Liczyły się dla mnie tylko i wyłącznie pieniądze. Pieniądze i narkotyki, które kupię w zamian. Wystarczy, że zamknę oczy i przeczekam te kilka, w porywach do kilkunastu minut sapania, przekleństw i bólu. 
Zatrzymał się na czerwonym świetle na jednym z mniej ruchliwych skrzyżowań. Odwrócił się twarzą do mnie i ponownie objął mnie ramieniem. Zaczął dotykać mnie gorliwie i nachalnie. Ujął nawet moją dłoń i położył na swoim kroczu. Przysięgam, brakowało niewiele, bym zwymiotowała na wycieraczkę. Jeśli miałabym wybierać, wolałam zarabiać u Tysona. Wzbudzał u mnie lęk, lecz przynajmniej nie dostawałam na jego widok mdłości, a jego dotyk nie wzbudzał tak wielkiej odrazy.
Nagle dostrzegłam na desce rozdzielczej gruby, wypchany banknotami portfel mężczyzny. Aż prosił się, by chwycić go w dłoń i schować we własnej kieszeni. Dlatego kiedy mężczyzna wsunął dłoń pomiędzy moje nogi i jęknął jednocześnie, gdy ścisnęłam nieznacznie jego krocze, szybko złapałam skórzany portfel, szarpnęłam klamką i dosłownie wyrwałam się z jego objęć. Wyminęłam stojące na światłach samochody, a stary pół pedał nawet za mną nie krzyczał. Prawdopodobnie nie zorientował się, że weszłam w posiadanie czegoś cholernie cennego. Liczyłam na choćby sto dolarów. Może dla niego stówka w tę czy w tę nie robiła żadnej różnicy, ale dla mnie była kwestią być czy nie być. Pozawalała mi i Justinowi na dzień wolny od przemocy. 
Nie odjechaliśmy od dworca na znaczącą odległość, więc wróciłam pod zadaszenie w przeciągu dziesięciu minut. Każdy z chłopaków uniósł wzrok na dźwięk zbliżających się kroków, a Justin odwrócił się jako ostatni. Mocno zmarszczył brwi, a gdy podeszłam, objął moją twarz dłońmi i pocałował w czoło. Niby zwykły gest, a tak ciepły i kochany. Justin jednak nadal nie rozumiał, co robiłam z powrotem już po dziesięciu minutach, w dodatku z przyklejonym do ust uśmiechem. Miałam pewne obawy, czy Justin nie zareaguje na kradzież dość impulsywnie, lecz dla mnie liczył się tylko fakt, że dzisiejszego dnia żaden pieprzony staruch nie wejdzie w posiadanie mojej cipki wartej od dziesięciu do dwudziestu dolarów każdorazowo.
-Dzisiaj nie musisz dawać dupy żadnemu frajerowi - mruknęłam, kładąc na otwartej dłoni Justina wypchany portfel.
Chłopak obejrzał go z każdej strony i zajrzał do środka. Przeklął pod nosem, wyciągając ze środka przynajmniej dwieście pięćdziesiąt dolarów. Znacznie więcej niż w moich najśmielszych pragnieniach. Dwa dni bez robienia z siebie dziwki brzmiały jak marzenie.
-Skąd to masz? - spytał z warknięciem, gwałtownie zatrzaskując skórzany portfel.
-Dostałam za ładny uśmiech - odparłam z ironią i uśmiechałam się z wyższością, dopóki Justin nie obdarzył mojego ramienia wyjątkowo silnym uściskiem. Szarpnął mną lekko i spojrzał głęboko w oczy. Był zły. Bardzo zły. Ale ja jego wahania nastroju miałam głęboko w dupie. Nie musiałam się puścić i nic innego nie miało dla mnie znaczenia.
-Okradłaś tego faceta - stwierdził z odrazą.
Zamiast cieszyć się, że będzie miał chociaż dwa wolne dni, on wolał mieć pieprzone pretensje i warczeć na mnie jak pies na listonosza. Typowe.
-Nie zbiednieje od tego, wierz mi. Najwyżej nie kupi żonie kolczyków w komplecie z łańcuszkiem, a same kolczyki. Wielka różnica.
-Ja pierdolę, Natasza, chodzi o samą zasadę! - krzyknął, a ja od razu wykonałam dwa kroki w tył. - Wiesz, że brzydzę się kradzieżą. Poza tym, ten facet był moim stałym klientem. 
-Znajdziesz innego - rzuciłam przelotnie, chcąc uniknąć kolejnej kłótni, zwłaszcza w otoczeniu chłopaków. - A poza tym, gówno mnie obchodzi, co ty o tym myślisz. Gdybym została z nim chociaż chwilę dłużej, zarzygałabym mu tę piękną tapicerkę. Był najstarszym facetem, z którym miałabym się przespać, a do tego obrzydliwie śmierdziało od niego papierosami. 
-Szukasz księcia z bajki, który za własną kasę zrobi ci dobrze? - parsknął pozbawionym humoru śmiechem, rzucając portfel na beton. 
-Nie chce mi się nawet z tobą rozmawiać. Znowu zaczynamy się kłócić - spojrzałam na niego z odrazą, kręcąc powoli głową. - I może masz rację. Może szukam księcia z bajki, który za pieniądze zrobi mi dobrze. Nie musiałabym, gdybyś sam to robił - rzuciłam na odchodne, zanim wyjęłam z portfela banknoty i wsunęłam je za stanik. - Pierdol się. Dosłownie.
Czyżbym trafiła prosto w męską dumę?
Nie miałam wyrzutów sumienia. Unikałam sprzeczek, jak tylko mogłam. To Justin prowokował każdą kłótnię. Nie potrafił zrozumieć, że pragnęłam zrobić wszystko, by żyło nam się lepiej i łatwiej. Jeśli tak bardzo lubił dawać dupy każdemu pedałowi, nie będę mu tego bronić. Może rozładowywał w ten sposób napięcie, może lubił to uczucie, a może sam po tylu latach zmienił orientację, a mnie pokochał jak siostrę, która przytuli go w każdej gorszej chwili. Miałam po prostu dość jego zachowania. Denerwował mnie wyjątkowo mocno i nie raz miałam ogromną ochotę po prostu uderzyć z otwartej dłoni w jego śliczną buźkę.
Usiadłam na ławce w parku i przesunęłam się na oparcie, natomiast na siedzeniu położyłam obie stopy. Chwyciłam szyjkę szklanej butelki taniego wina stojącej przy nodze ławki i pociągnęłam kilka dużych łyków. Gardło zapiekło, lecz przyniosło przyjemne ukojenie. Przez przełyk przepłynęło jeszcze kilka łyków i takim sposobem opróżniłam butelkę do dna. Rzuciłam kolorowym szkłem w pobliskie drzewo i szarpnęłam z frustracją za włosy. Przepełniała mnie głęboka irytacja. Nie chodziło już nawet o to, że mieszkałam na ulicy, nie miałam dostępu do normalnych warunków, a każdego dnia puszczałam się za dragi. Sedno spoczywało w Justinie. Nawet w starej ruderze przy 18th Street moglibyśmy być normalną, typową parą, która całuje się, przytula i kocha. Kurwa, chciałam, aby okazywał mi więcej czułości. To naprawdę tak wiele? Byłam dziewczyną, do cholery. Potrzebowałam tego.
I wtedy jakby znikąd poczułam pociągnięcie za włosy. Zeskoczyłam z ławki jak oparzona, odwróciłam się przez ramię i z miną godną zawodowego boksera zacisnęłam zęby. Pobladłam, gdy z równie zawziętą miną wyłoniła się zza krzaków postać Jazzy. Nie chciała rozmawiać. Była zbyt dumna i wściekła jednocześnie. Wiedziała. Wiedziała o wszystkim. Już przeklinałam w duchu samą siebie, ale nie wypadało mi uciekać. Wiedziałam, że prędzej czy później będę musiała porozmawiać z Jazzy szczerze i otwarcie, choćby dla jej dobra.
-Jesteś pierdoloną kurwa, Natasza - warknęła przez zaciśnięte zęby. Jednocześnie zwinęła w pięści palce obu dłoni.
-Jazzy, daj mi to wszystko wytłumaczyć - przerwałam jej, kiedy otwierała usta, by rzucić w moim kierunku kolejne oszczerstwa.
-Tu nie ma co tłumaczyć. Jesteś zwykłą dziwką. Zdradzasz Justina, puszczając się z moim facetem. Z moim, do cholery! - podniosła głos, robiąc nerwowy krok w moją stronę. Automatycznie wykonałam dwa w tył.
-To Tyson mi to zaproponował. On chciał, żebym zarabiała u niego na dragi. Dlaczego masz pretensje do mnie, a nie do tego dupka, który zapewne zdradzał cię nie tylko ze mną? Przecież doskonale wiesz, że ja nie chcę od Tyson nic poza dragami. 
-Czyli mam rozumieć, że dałaś Tysonowi dupy więcej niż raz!? - wrzasnęła, a ja wiedziałam już, że nic nie powstrzyma jej przed rozpierającą złością. - Nie zasłużyłaś na Justina, szmato.
Zamknęłam oczy i przez moment wahałam się, czy uniknąć pierwszego uderzenia pięści Jazzy, lecz gdy ponownie uniosłam powieki, było już za późno. Jej zwinięte palce uderzyły w podbrzusze, a ja zaczerpnęłam głośno powietrza i chwilę później zaczęłam się dusić. Uderzyła w brzuch kilkukrotnie, wyładowując na mnie całą frustrację. Rozumiałam ją doskonale. Chociaż siły opuszczały mnie stopniowo z każdym dniem, zabiłabym każdą dziewczynę, z którą zdradziłby mnie Justin. Dlatego teraz nie unikałam nawet ciosów. Gdy upadłam na wilgotny od deszczu chodnik, Jazzy kopnęła mnie w głowę, a później w plecy. Każdorazowo kaszlałam głośno i blokowałam łzy. Skoro oduczyłam się płaczu, będąc pieprzoną przez ohydnych, starych typów, teraz również nie mogłam ryczeć. Dopiero gdy przestałam się ruszać i powoli traciłam przytomność, Jazzy wykonała ostatnie, najmocniejsze kopnięcie i splunęła na moje wiotkie, posiniaczone ciało.
-Może to oduczy cię pierdolenia cudzych facetów, dziwko.
Głowa pulsowała nieznośnie jeszcze tylko przez moment. Później oczy zaszły mgłą, obraz jesiennego parku zaczął się rozmazywać, a ból ustąpił razem z każdą irytującą myślą. Utrata przytomności była pieprzonym błogosławieństwem.


~*~


Rozdział dość krótki i nic ciekawego się w nim nie dzieje, za to zdradzę Wam, że w kolejnym rozdziale wydarzy się coś, czego nawet ja się nie spodziewałam haha. Jutro wyjeżdżam i będę miała trochę gorsze warunki do pisania, dlatego jeden rozdział mam w zapasie, a kolejne postaram się jakoś w wolnej chwili pisać. 
Ps. Zakładka bohaterowie została zaktualizowana, doszło nam kilka zdjęć postaci :)

piątek, 24 lipca 2015

Rozdział 20 - Stop screaming...

Justin

Obudziłem się o świcie, z pierwszymi promieniami słonecznymi, padającymi na twarz. Ziewnąłem cicho i przetarłem zaciśniętą pięścią powieki. Oddychałem dość głośno. Byłem wyczerpany. Nigdy nie byłem na tak silnym głodzie jak podczas początkowego stadium odwyku. Nie miałem pojęcia, że wraz z upływającymi godzinami ból wszystkich mięśni zacznie narastać razem z dreszczami. Cudem nie rzygałem pod siebie i znajdowałem ostatki sił, aby doczołgać się do dziury we frontowej ścianie. Uczucie z rana, bez głodu i bólu, było dla mnie niczym zmartwychwstanie po okrągłej dobie nieustannego bólu.
Nagle poczułem w ramionach ruch. Zerknąłem na dziewczynkę słodko śpiącą w moich ramionach i omal nie wypuściłem spod powieki łzy. Miała piętnaście lat, a musiała puścić się za dragi, żebym ja poczuł się lepiej. Nasze życie nie miało tak wyglądać. To ja miałem dbać o nią, opiekować się, troszczyć. Ilekroć wyobrażałem sobie jej kruche ciałko, które miałem okazję całować i pieścić, pod umięśnionym ciałem niemal dziesięć lat starszego Tysona, chciałem płakać, jednocześnie uderzając pięściami w ścianę. Jak mógł jej to zrobić? Jak mógł ją wykorzystać? Jak mógł posuwać ją i zwyczajnie gwałcić, widząc w jej oczach przerażenie zmieszane z bólem?
Moja mała Nataszka została zgwałcona przeze mnie. Tylko i wyłącznie przeze mnie.
Oparłem się plecami o ścianę, przyciągnąłem wciąż śpiącą szatynkę na kolana i mocno objąłem. Łzy spływały po mojej twarzy, mocząc włoski piętnastolatki. Łkałem żałośnie, chociaż to Nataszka powinna płakać w moje ramię. Została potwornie skrzywdzona przez potwora, nie mężczyznę. Prawdziwy mężczyzna nigdy nie dotknąłby dziewczyny, gdyby nie miał pewności, że jest na to gotowa i naprawdę tego chce.
-Justin, spokojnie, nie płacz - usłyszałem przy uchu szept i niemal natychmiast zacisnąłem ramiona mocniej na ciele Nataszy. Było mi tak cholernie wstyd, że ze względu na mnie musiała się puścić. Czułem się tak, jakbym to ja namówił ją do tego.
-Jak mam nie płakać!? - mimowolnie podniosłem na nią głos, a Natasza drgnęła niespokojnie i oddaliła się od mnie ze strachem w oczach. 
Do cholery, powinienem ją wspierać, a nie krzyczeć na nią.
-Justin, uspokój się. Boję się ciebie - wyszeptała z delikatnie uchylonymi wargami, które drżały z każdym jej słowem. - Boję się o ciebie.
-Nie musisz się o mnie bać - warknąłem przez zaciśnięte zęby. Nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Nagle poczułem przypływ wściekłości, mimo że oczy nadal napełniały się łzami. - Lepiej martw się o własny tyłek, bo ja już nie potrafię.
-Co ty pieprzysz? - dziewczyna zmarszczyła brwi i przyglądała mi się nieufnie. Spojrzeniem lustrowała mnie od stóp po czubek głowy. - Justin, uspokój się, bo zachowujesz się jak opętany. Najpierw płaczesz, a po chwili krzyczysz na mnie i warczysz. Mi również nie jest łatwo, ale to nie powód, abym mogła wyżywać się na tobie. Teraz, właśnie teraz, potrzebuję cię najbardziej. Pocieszaj mnie, przytulaj, po prostu bądź blisko i nie zachowuj się tak, jakbym była ci obojętna, bo wiem, że tak nie jest.
-Wiesz, co widzę za każdym razem, gdy choćby na chwilę zamykam oczy? - zniżyłem ton głosu, lecz szczękę zaciskałem nadal. - Tego pierdolonego czarnucha, który posuwa mojego aniołka z cholernym uśmiechem na ustach. Powiedz mi, dlaczego akurat on? Dlaczego to z nim poszłaś się pieprzyć? Dlaczego dałaś dupy człowiekowi, którego tak cholernie nienawidzę?
-U Tysona dostałam dwa gramy za to, że raz wsadził we mnie swojego pierdolonego kutasa. Naprawdę wolałbyś, żebym poszła na dworzec i w przeciągu paru godzin kurwiła się z kilkoma? Ja nie wybieram ci pedałów, u których zarabiasz na działki, więc ty również nie miej do mnie pretensji, kiedy doskonale wiesz, że puściłam się dla ciebie. Gdybym do niego nie poszła, zdechłbyś jak pies.
-Nie mielibyśmy pieprzonego problemu, gdybyś nagle nie wymyśliła sobie idiotycznego odwyku, który już z początku był przegrany i skazany na porażkę. Po jaką cholerę w ogóle mnie do tego namawiałaś?
-Wyobraź sobie, kretynie, że cię kocham i nie chcę do końca życia martwić się o kolejną działkę. Chcę przestać brać i miałam nadzieję, że ty skończysz razem ze mną.
-Trzeba było w ogóle nie zaczynać, idiotko. Mało razy cię ostrzegałem? Mało razy prosiłem, abyś trzymała się od narkotyków z daleka? - kłótnia z nią coraz bardziej podnosiła mi ciśnienie, ale żadne z nas nie potrafiło przestać, dopóki nie poleją się prawdziwe łzy.
-Jeśli zapomniałeś, to twoja siostra pierwszy raz podała mi to gówno, więc nie zrzucaj całej winy na mnie. A teraz naprawdę chcę z tym skończyć. Szkoda, że ty wolisz się zaćpać i w wieku dwudziestu jeden lat skończyć kilka metrów pod ziemią.
-Skoro jest ci tak źle, wracaj do swojej pięknej, idealnej rodzinki. Jesteś taka sama jak oni - warczałem na Nataszę, ale i ona nie była mi dłużna.
-Możesz mówić o mnie wszystko, ale nigdy nie porównuj mnie do bandy tych snobów. Powiedz wprost, o co ci, do cholery, chodzi, bo zachowujesz się jak gówniarz, który nie potrafi wyrazić własnego zdania.
-Chcesz znać moje zdanie? - splunąłem wściekle. Nie panowałem nad gestami, a w szczególności nad słowami, których już niebawem będę cholernie żałował. - Przez ciebie muszę szukać kolejnych starych pedałów, żeby zarobić nie tylko na działkę dla siebie, ale też dla ciebie. 
-O nic cię, kurwa, nie prosiłam! - wrzasnęła, a ja nie przypuszczałem, że w tak drobnym ciele krył się tak potężny głos. Jej klatka piersiowa unosiła się szybko i w nierównym tempie, a moje stopy jakby wrosły w wilgotny beton. - Chcesz być egoistą? Proszę bardzo, bądź nim. Potrafię poradzić sobie sama i nie potrzebuję twojej pieprzonej pomocy - dopiero jej gorzkie łzy przywołały zdrowy rozsądek. Natychmiast poczułem wyrzuty sumienia. - Kocham cię całym cholernym sercem, ale teraz chce mi się rzygać, kiedy tylko na ciebie patrzę. Nie musisz nic dla mnie robić, nie musisz poświęcać się jak pieprzony Romeo. Po prostu zajmij się własną dupą i przestań udawać, że się o mnie troszczysz.
-W takim razie martw się o siebie, pieprzona idiotko! - krzyknąłem, z impetem ciskając szklaną butelką po tanim winie w ścianę nad głową Nataszy. Butelka rozbiła się na tysiące drobnych części, a złość nadal nie uleciała z mojego ciała. Miałem ochotę rzucić tym pieprzonym szkłem w Nataszę.
-Tak zrobię! Myślisz, że nie poradzę sobie sama!? 
-Ależ poradzisz sobie doskonale - parsknąłem pozbawionym humoru śmiechem. - Przecież każdy zapłaci za twój chudy tyłek!
Natasza zacisnęła szczękę. Wyglądała tak, jakby w każdej chwili miała rzucić się na mnie z pięściami. I być może rzuciłaby się na mnie, gdyby nie była wycieńczona i obolała. 
-Jesteś pieprzonym hipokrytą, Justin. Nienawidzę cię, słyszysz? Nienawidzę! - wydarła się na mnie po raz ostatni, a później odwróciła się na pięcie i zaczęła pospiesznie przemierzać drogę od rudery do płotu.
-Jasne, leć! - krzyczałem, chociaż wiedziałem, że już nie słyszy moich słów. - Leć i zostaw mnie tu samego, do cholery. Przecież sam się o to prosiłem - dodałem z warknięciem i, kryjąc twarz w dłoniach, zsunąłem się po chłodnym murze.
Spierdoliłem po raz kolejny.


Natasza

Pieprzony, egoistyczny dupek, który sądzi, że jego słowa nie sprawiają mi bólu. Liczyłam na to, że choćby dzisiaj będzie przytulał mnie do piersi i głaskał po włosach. Najwyraźniej znacznie się przeliczyłam. On wolał wywołać kłótnię i dokładać mi bólu. Cholera, momentami miałam ochotę wydrapać mu oczy, gdy przemawiał przez niego zwykły hipokryta. Wolałam więc wybiec z baraku, żeby przypadkiem nie zrobić mu krzywdy.
Nie zamierzałam dłużej być dla niego problemem. Zacznę zarabiać sama i nic nie będę winna Justinowi. Choćbym miała puszczać się jak ostatnia zaćpana dziwka, przestanę być dla Justina ciężarem. Może rzeczywiście miał prawo mieć do mnie pretensje, może rzeczywiście wykorzystałam jego dobre serce, by samej nie musieć zarabiać. Im bardziej oddalałam się od starej rudery, tym większe dopadały mnie wyrzuty sumienia. Przecież nie myślałam poważnie o żadnym z wykrzyczanych słów. Były jedynie nagłym, chwilowym impulsem. Teraz żałowałam. 
Kopnęła butem niewielki kamień, który przez długość całej ulicy uporczywie plątał się pod nogami. To idiotyczne, że w jednej chwili miałam ochotę porządnie zamachnąć się i uderzyć Justina w twarz, a w następnej bez słowa wpadłabym w jego ramiona. To heroina, a w zasadzie walka o nią wprowadzała nas w podobny stan. Skakaliśmy sobie do gardeł, a zaraz po tym wypłakiwaliśmy ostatnie łzy w rękaw. Miałam tego dość. Pragnęła chociaż jednego spokojnego dnia, który mogłabym spędzić razem z Justinem jak prawdziwa para, przytulając się, całując, kochając i zwyczajnie spacerując za rękę po parku. Nie chciałam, byśmy do końca życia budząc się rano, mieli świadomość, że czeka nas zarobek i walka o kolejny gram narkotyku.
-Nataszka - nagle usłyszałam cichy, męski pomruk, który wpadł przez prawe ucho. 
Przystanęłam gwałtownie i odwróciłam głowę w stronę źródła dźwięku. Tyson z papierosem między wargami, z którym swoją drogą nie rozstawał się nawet na krok, uśmiechnął się do mnie bezczelnie i skinął głową, bym podeszła bliżej. Wyjęłam dłonie z kieszeni dresów i lekko potarłam ramię. Nie byłam przekonana, czy chciałam zbliżyć się do niego, ale w zasadzie miałam wszystko i wszystkich w dupie. Zrobiłam więc te dwa kroki w przód i oparłam się o mur, stykając ramię z ramieniem Tysona. Mężczyzna wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i poczęstował mnie szlugiem. Wzięłam go bez wahania. Może papierosowy dym zdoła mnie uspokoić.
-I jak się czujesz, Nataszka? - spytał ochryple, wydychając w moją twarz smugę dymu. 
Z trudem powstrzymałam duszący kaszel. Spojrzałam spod byka na Tysona i sama zaciągnęłam się tytoniem. Denerwowało mnie, gdy zdrabniał moje imię z pieprzonym uśmiechem na ustach. Jedynie Justin mógł zwracać się do mnie zdrobniale.
-Jestem cała obolała, ale prócz tego nie mam na co narzekać - odparłam niechętnie. Rozmowa z nim nie była spełnieniem moich marzeń, zwłaszcza że miałam cholerną potrzebę spędzenia kilku godzin jedynie we własnym towarzystwie.
-Jak na pierwszy raz i tak dzielnie się trzymasz - zachichotał, a gdy wypalił do końca jednego papierosa i przygniótł go podeszwą, natychmiast sięgnął po kolejnego. -Chociaż minki nie masz zbyt szczęśliwej. Twój chłoptaś się wkurzył, gdy wróciłaś wczoraj z dwoma działkami? Zrobił ci aferę za to, że się puściłaś?
-Raczej stwierdził, że skoro tak bardzo chcę, od dzisiaj sama będę zarabiać na dragi dla siebie - parsknęłam krótko. Nie wiedziałam, dlaczego otwierałam się przed Tysonem. Chyba zwyczajnie potrzebowałam szczerej rozmowy.
-To nawet lepiej. Spójrz, możesz się usamodzielnić i nie będziesz już polegać na Justinie i na jego ciasnym tyłku, z którym lubią zabawiać się stare pedały na dworcu - jego to wszystko bawiło, a mi znów przypominało, że Justin wiele razy oddał się tylko ze względu na mnie. Gdyby był sam, robiłby to krócej, rzadziej, z mniejszym bólem.
-I zapewnię ci nieprzerwaną rozrywkę, co? - spojrzałam na niego z obrzydzeniem, a czarnoskóry jedynie wykrzywił usta w uśmiechu. W zasadzie nie był najgorszy. Obrzydzał mnie i pałałam do niego nienawiścią za sam fakt, że sprzedawał ludziom heroinę, lecz zawsze mógłby okazać się brutalem bez cienia uczuć. 
-Nie będę narzekał. Dziwka w domu, dziwka poza domem. Żyć, nie umierać - westchnął głęboko i parsknął głośnym śmiechem, wypuszczając jednocześnie z ust chmurę gęstego dymu. Dopiero teraz zorientowałam się, że zioło pomiędzy jego wargami z pewnością nie było papierosem.
-Przeżyję to, że nazywasz dziwką mnie, ale dlaczego mówisz w ten sposób o swojej dziewczynie? Przecież ona jest w tobie na zabój zakochana. Nie dostrzegasz tego?
-Myślisz, że Jazzy znaczy dla nie coś więcej niż głupia małolata w łóżku? Dziewczynko, w jakim ty świecie żyjesz? Jazzy doskonale wie, że jest dla mnie tylko zabawką, dlatego stara się jak może, żebym się nią nie znudził.
-Sądziłam, że to ja przez piętnaście lat żyłam w świecie skurwieli, a tymczasem wy jesteście jeszcze gorsi - stwierdziłam z odrazą, ponieważ wiedziałam, że Tysona nie wzruszą moje słowa. Funkcjonował jak maszyna pozbawiona emocji.
-Wracając do sedna, skoro od teraz zarabiasz na dragi sama, pewnie przydałoby ci się małe źródło zarobku, co? - spytał, a ja mimo wszystko musiałam skinąć głowę. Miał rację, szukałam klienta, bo bez niego znów będę na głodzie. - Jazzy od rana dostarczyła mi rozrywek, ale dwóch moich kumpli zabawiłoby się z taką ślicznotką jak ty. Zrobisz im dobrze, a ode mnie dostaniesz działkę. 
Co mogłam zrobić? Musiałam się zgodzić. Nie miałam żadnej innej perspektywy na zdobycie pieniędzy, a na Justina nie miałam co liczyć. Bądźmy szczerzy - nie chciałam go dłużej wykorzystywać. Obiecałam, że poradzę sobie sama i miałam zamiar dotrzymać słowa.
-Mam inne wyjście? - spytałam retorycznie, przewracając oczyma. 
Tyson objął mnie ostrożnie w talii i zsunął dłoń na moje biodro. Modliłam się tylko, by jego obrzydliwa dłoń nie dotknęła mojego pośladka. Wprowadził mnie przez ledwo trzymające się w zawiasach drzwi do wnętrza starej kamienicy. Każda wyglądała tak samo. Na wilgotnej podłodze walały się porozrzucane butelki z resztką taniego wina, a na ścianie nie było miejsca bez graffiti bądź innych amatorskich obrazków wykonanych choćby tępym scyzorykiem. Z każdym krokiem rosła we mnie obawa. Może jednak nie powinnam ufać Tysonowi do tego stopnia? To, że raz nie zapędził się za daleko nie oznacza, że nie zrobi tego za drugim razem. Poza tym, to nie z nim miałam się przespać, a z dwójką jego znajomych. Nie znałam ich, nie wiedziałam, jak wyglądają. Mogłam się jedynie modlić, aby nie oddał mnie w ręce starych zboczeńców, jakich bez większego trudu znalazłabym na dworcu.
-Panowie, znalazłem wam laleczkę do zabawy - serce boleśnie zacisnęło się w piersi, gdy po przekroczeniu progu dwupokojowego mieszkania ujrzałam na kanapie dwóch mężczyzn po trzydziestce. Jeden z nich był czarnoskóry jak Tyson, natomiast drugi miał w sobie coś z południowej urody. Nie wyglądali jednak na ludzi, do których można podejść i uśmiechnąć się z sympatią. Sam wyraz ich twarzy wzbudzał u mnie lęk. Nie potrafiłam wyobrazić sobie, że lada moment będę leżeć najpierw pod jednym, a później pod drugim zupełnie nago, ze świeżą porcją łez w oczach.
-Jaka młodziutka - mężczyzna o południowej urodzie zbliżył się do mnie i przyłożył wierzch dłoni do policzka. Jego głębokie spojrzenie przerażało, dlatego pospiesznie spuściłam wzrok na brudną podłogę. Nie różniła się niczym od tej na klatce schodowej. Jedynie zamiast betonem, została pokryta deskami. - I taka śliczna - dodał, a jego głos wywołał falę nieprzyjemnych dreszczy. Był niski, męski i zdecydowanie byt zachrypnięty. - Będziemy mieć z nią dużo zabawy.
Zagryzłam między zębami wnętrze policzka i w końcu odważyłam się spojrzeć mężczyźnie w oczy. Były duże, niemal czarne, a przy łuku brwiowym dostrzegłam niewielką bliznę. Jego ramiona pokryte były licznymi tatuażami. Również spod opinającej się na mięśniach koszulki wypływały przerażające rysunki. Znacznie przerastał mnie wzrostem i wagą. Wyglądałam przy nim jak mała, zagubiona dziewczynka i wiedziałam już, że sprawi mi ból choćby przez własną nieuwagę.
-W takim razie zostawię was samych - mruknął na odchodne Tyson, zanim zniknął za drzwiami i dokładnie zamknął je za sobą. Chyba bał się, że byłabym w stanie uciec. Nie zdawał sobie sprawy, jak obojętny stał mi się cały świat. Będę cierpieć niezależnie od tego, w czyich ramionach zarobię na działkę.
Otoczyli mnie z obu stron i odgrodzili jedyną drogę ucieczki. Przełknęłam głośno ślinę i wytarłam lekko spocone dłonie w materiał dresów. Czego miałam się po nich spodziewać? Wezmą pod uwagę mój młody wiek, czy zignorują go i wykażą się brutalnością?
Czarnoskóry pchnął mnie na starą sofę, a sam odpiął pasek w spodniach jednym szarpnięciem. Nie miałam co liczyć na choćby przejaw delikatności. Oboje nastawieni byli na to, by wykorzystań mnie do dna. I znów, czy mogłam im się dziwić? Oni zdobywali korzyści i ja zdobywałam korzyści w postaci narkotyków. Czysty, prosty układ. Seks za pieniądze, pieniądze za seks. Nie miałam prawa narzekać. 
-Masz chociaż skończone piętnaście lat, dziecinko? - czarnoskóry nachylił się i ściągnął przez głowę moją bluzę. Nie protestowałam, nie stawiałam się, nie widziałam w tym najmniejszego sensu.
-Tak - mruknęłam cicho, opadając bezwładnie plecami na sofę. 
Z każdym kolejnym ściągniętym ubraniem czułam coraz większą brutalność. Nie kazali mi przynajmniej patrzeć w ich oczy. Mogłam swobodnie odwrócić głowę w bok i pozwolić łzom spłynąć prosto na materac. Tyson w porównaniu do nich był naprawdę delikatny.


Justin

Wracałem na 18th Street niepewnie, powoli, stawiając niewielki krok za krokiem. Bałem się wrócić. Bałem się, że w rogu pomieszczenia, na starym materacu, nie zastanę Nataszy, dla której dalej ciągnąłem to nic niewarte życie. Nie wiem, co bym zrobił, gdyby zdecydowała się ode mnie odejść. Nie chciałem nawet o tym myśleć. Wiem, że spierdoliłem. Wiem, że wypowiedziałem o wiele słów za dużo. Ale Natasza również nie była święta i w złości wykrzykiwała słowa, jakie normalnie nie przeszłyby przez jej usta. Oboje zasłużyliśmy na długą, szczerą rozmowę, tym razem bez kłótni i sporów.
Wziąłem głęboki oddech, gdy przeszedłem przez bramę. Już z odległości kilkunastu metrów usłyszałem ciche łkanie. Z jednej strony moje serce pękło na pół, lecz z drugiej odżyło. Miałem pewność, że Natasza, mimo że płakała, była ze mną i nie zdecydowała się odejść. Przyspieszyłem, by jak najszybciej znaleźć się obok dziewczyny i objąć ją ramionami. Bez znaczenia było, że rozstaliśmy się w kłótni. Potrzebowała mnie, a ja byłem tutaj dla niej. Potrzebowała mojego uścisku i chociaż wcześniej ją zawiodłem, teraz pragnąłem wszystko naprawić. Miałem nadzieję, że nie było jeszcze za późno.
Poczułem się tak, jakby ktoś wyrwał z mojej klatki piersiowej serce i boleśnie zgniótł je w dłoni. Natasza trzymała między palcami szkło i rozcinała skórę na nadgarstku. Wzdłuż jej przedramienia spływały smugi krwi i łączyły się ze łzami. Nie wytrzymała presji, jaką wywierało na nią życie na ulicy, dlatego rozładowała napięcie poprzez własny ból fizyczny. Zanim podszedłem do siedzącej przy ścianie dziewczyny, sądziłem, że to nasz kłótnia doprowadziła ją do pierwszego samookaleczenia, lecz z kolejnym krokiem w jej stronę dostrzegłem szczelnie zawinięty gram heroiny. Puściła się. Wzięła moje słowa do serca i naprawdę poradziła sobie sama. Zapłaciła za to jednak zbyt wysoką cenę.
Uklęknąłem na cienkim materacu i wziąłem w dłonie jedną ze swoich przybrudzonych koszulek. Mocno szarpnąłem materiałem i oderwałem dość długi, cienki pasek. Natychmiast obwiązałem przedramię Nataszy ponad ranami i mocno zacisnąłem materiał, by zatamować krwawienie. Byłem pewien, że Nataszy nie stanie się żadna poważniejsza krzywda, a kilka cięć na nadgarstku przyniesie jej ukojenie. Mimo to moje serce szczypało boleśnie. Miałem świadomość, że zrobiła sobie krzywdę przeze mnie i że zadała sobie ból przeze mnie. Również jej łzy płynęły z mojej wyłącznej winy. Mogłem nie krzyczeć na nią i na spokojnie porozmawiać, a zamiast tego wybrałem wrzaski i kłótnie. Po raz kolejny przyznaję, że spierdoliłem.
-Przepraszam - wychlipała, a jej głos drżał. Chciałem ją przytulić, lecz zachowywała dystans i nie pozwalała mi się zbliżyć. - Chciałam być po prostu niezależna. Nie powinnam cię wykorzystywać, wiedząc, jak wiele bólu ci to sprawia. Miałeś pełne prawo mieć do mnie pretensje. Justin, kocham cię i nie chcę cię stracić. Nie chcę też, żebyśmy się kłócili. Wtedy boję się, że mnie zostawisz, że odejdziesz, a ja zostanę sama. Wiem, że nie jestem idealna, ale staram się, żebyś kochał mnie z każdym dniem coraz bardziej. Wiem, że cię zdradziłam, ale zrobiłam to dla nas, wiesz o tym - po kilku kolejnych zdaniach już nie tylko płakała. Siedziała pod ścianą cała zaryczana, pociągała nosem i wyglądała jak małe dziecko po urządzonej przed rodzicami histerii.
Nie pozwoliłem jej dłużej mówić. Wplątałem palce w jej włosy i za biodro przyciągnąłem na swoje kolana. Nie zrobiłem niczego delikatnie, tylko szarpnąłem jej małym ciałkiem. Z cichym piskiem opadła na moje uda i zawiesiła ramiona na szyi. Potrzebowała uścisku w równym stopniu co ja. Nie myślałem nawet, że mogłem zacisnąć na jej drobnej talii ramiona odrobinę zbyt mocno, lecz z każdym potarciem jej pleców upewniałem się, że powoli przestawała płakać i uspokajała się. Byliśmy sobie potrzebni, niezbędni wręcz do życia. 
Zwieńczyliśmy całą złość i smutek w namiętnym pocałunku. Po raz pierwszy całowaliśmy się z tak olbrzymią gorliwością. Dotychczas nasze pocałunki przypominały raczej niewinne muśnięcia z odrobiną pikanterii. Teraz to Natasza przygryzała moją wargę i pieściła podniebienie koniuszkiem języka. Sprawiała mi niewyobrażalną przyjemność, chociaż kiedy chwyciłem w dłonie jej małe pośladki, wzdrygnęła się. Najprawdopodobniej wspominała dotyk mężczyzn, którzy posuwali ją w zamian za heroinę.
-Bolało cię? - spytałem cicho, gdy przeniosła usta na moją szyję. Nie musiałem mówić, do czego nawiązuję. Natasza doskonale wiedziała.
-Cholernie - mruknęła krótko i natychmiast wróciła do muskania rozpalonej skóry. - Było ich dwóch i byli po trzydziestce - dodała szybko, dając mi jednoznacznie do zrozumienia, że nie chce wracać do tego tematu po raz kolejny. Bolały ją same wspomnienia.
Rozumiałem doskonale, przez co przechodziła. Sam cierpiałem każdego dnia, oddając się w ręce klientów. Różnił nas jedynie wiek i poziom wytrzymałości. Ja zdążyłem przyzwyczaić się do braku szacunku do samego siebie, ale Nataszka była jeszcze mała. Nie rozumiała, jak wiele zła może przynieść świat, który dla innych stanowi piękną bajkę ze szczęśliwym zakończeniem. Dla nas był piekłem.
Natasza ponownie przywarła do moich ust. Wsunęła palce między kosmyki włosów i zaczęła przyjemnie drażnić skórę głowy. Instynktownie chwyciłem jej biodra i przysunąłem bliżej krocza. Pragnąłem jej dotyku, pieszczot i pocałunków, lecz w szczególności potrzebowałem bliskości jej ciała. Jej ciała w sensie fizycznym. Oddychałem coraz głośniej i szybciej, a w dole brzucha poczułem ucisk, gdy dwie drobne rączki Nataszy wpłynęły pod materiał bluzy. Nie zdawała sobie sprawy, jak jej delikatność wpływa na moje ciało i rosnące pożądanie. Powieki opadły same, a serce kołatało niebezpiecznie szybko. Zanim ponownie otworzyłem oczy, szara bluza spoczywała metr dalej, a moje dłonie, objęte rękoma dziewczyny, dotykały jej piersi przez koszulkę. Całowałem ją namiętnie, z pasją i agresją. Tak bardzo chciałem, by była moja. Nie uprawiałem seksu od miesięcy, a Nataszę kochałem i pożądałem.
-Skarbie, stop - mruknąłem w końcu, przerywając najpiękniejszą drogę do raju. 
Chwyciłem biodra Nataszki i delikatnie zsunąłem z ud. Z lekkim grymasem na ustach usiadła na materacu i wbiła wzrok w podłogę, a palcami zaczęła zawijać materiał mojej bluzy. Jej oczy płonęły rozczarowaniem, a przyspieszony oddech regulowały głębokie wdechy i wydechy. Wyciągnąłem dłoń, by założyć za ucho niesforny kosmyk jej włosów, lecz dziewczyna z cichym pomrukiem odsunęła główkę od dłoni. Zmarszczyłem brwi, łącząc je w jedną linię na czole. Próbowałem pogłaskać jej policzek, lecz ponownie uniknęła kontaktu z moją dłonią. Po kilku nieudanych próbach poddałem się i z głośnym westchnieniem uniosłem w powietrze obie ręce.
-Co się dzieje? - spytałem, widząc wyraźnie, że bez zachęty przez gardło Nataszy nie przejdzie nawet szept.
-Przeszkadza ci to, że jestem dziwką, prawda? - wymamrotała, unosząc nieśmiało wzrok. - Mogłeś kochać się ze mną, kiedy byłam jeszcze czysta.
Wplątałem palce we włosy i pociągnąłem za ich końcówki z frustracją. Czyli jednak chodziło o odrzucenie. Może Natasza rzeczywiście potrzebowała mojej bliskości? Może chciała, bym pokazał jej, że jest piękną dziewczyną i zasługuje na szacunek?
-A tobie przeszkadza, że jestem męską dziwką, która za parę dolarów puszcza się ze starymi pedałami na dworcu? - odparłem pytaniem na pytanie. Nie widziałem innego wyjścia.
-Justin, przestań - mruknęła szybko z zakłopotaniem i wsparł policzek na mojej klatce piersiowej, obejmując mnie w pasie.
-Więc ty też przestań i nie wygaduj więcej takich bzdur. Kocham cię, dzieciaku. Pamiętaj o tym - musnąłem jej zmarszczone czółko i opadłem plecami na materac.
Oboje zasłużyliśmy na długi wypoczynek po nieudanym odwyku, pierwszej kłótni i wielu wylanych łzach.


~*~

Ten rozdział zdecydowanie nie jest moim faworytem. Wręcz przeciwnie, nie podoba mi się.
Edit: czytałam go z tydzień temu, więc teraz już nie pamiętam, że mi się nie podobał XD
ask.fm/Paulaaa962

Polecam
http://dark-sky-1dff.blogspot.com/
http://opowiadanie98.blogspot.com/

sobota, 18 lipca 2015

Rozdział 19 - Betrayal...

Natasza

Wiatr rozwiewał kosmyki włosów w każdą z czterech stron świata. Co chwila starałam się przygładzić je dłońmi, a mimo to wchodziły do oczu i do ust. Na dworze zaczął zapadać zmrok. Nadchodziła kolejna, chłodna, dogłębnie przesiąknięta smutkiem noc. Księżyc rzucał osłonę na płyty chodnika i moje przybrudzone ziemią i kurzem buty. Przejeżdżające samochody nie zwalniały na widok młodej, zagubionej, ledwo trzymającej się na nogach dziewczyny. Każdy spieszył do domu bądź do pracy. Każdy uciekał od problemów, a pomoc potrzebującemu człowiekowi odkładał na najdalszy plan. Ja potrzebowałam pomocy. Pomocy w sferze finansowej. Potrzebowałam stu pierdolonych zielonych na dwa pierdolone gramy. Tylko tyle i jednocześnie tak wiele.
Ledwo ciągnęłam nogę za nogą. Moje ciało było dogłębnie wycieńczone walką z narkotykowym głodem i uzależnieniem. Z trudem stawiałam każdy kolejny krok na wilgotnej ulicy. Przytrzymywałam się po drodze każdego napotkanego muru i po każdym osuwałam się na beton, aby zaraz wstać i ruszyć w dalszą drogę. Nie czułam strachu przed nieuniknionym. Wypełniała mnie błoga obojętność o własne dobro, zmieszana z potrzebą załadowania w żyłę i troską o Justina.
Właśnie, Justin.
Moje serce łamało się na wiele części, gdy kropelki potu powstałe w wyniku wycieńczenia organizmu spływały po jego zmarszczonym czole i mieszały się z gorzkimi łzami bezradności. Chciałam trzymać jego drżące, zwinięte w kłębek ciało, dopóki nie przestałby się tak potwornie trząść. Byłam gotowa wziąć część jego bólu na siebie, byleby tylko przestał tak przeraźliwie cierpieć. Jego smutek dawał mi się we znaki jeszcze bardziej niż moja własna rozpacz. Przez długie tygodnie wmawiał mi, że żyjąc na ulicy, musi przemawiać przeze mnie obojętność. Jak miałam być jednak obojętna, kiedy kochałam go ponad własne życie?
Pieprzona miłość.
Mój cel był jeden, ściśle określony. Chciałam przynieść Justinowi ukojenie, choćby miało kosztować mnie wiele słonych łez, których nie miałabym nawet gdzie wylać. Nie miałam przecież cholernej poduszki, w które płaczą wszystkie rozwydrzone nastolatki, borykające się ze złamanym sercem bądź złamanym, cholernym paznokciem.
Kiedy dotarłam na same obrzeża miasta, pod dzielnicę, do której nigdy nie weszłabym bez strachu i drżących kolan, był już naprawdę późny wieczór. Ledwo trzymałam się na nogach przez głód. Dodatkowo wykończone ciało potrzebowało snu po niemal dwudziestoczterogodzinnej walce bez zmrużenia oka. Miałam świadomość, że najgorsze dopiero przede mną, że najgorsze dopiero nadejdzie. Poczuję to, co Justin czuł każdego dnia, wychodząc na zarobek. Co gorsza, poczuję w sobie, wewnątrz mnie, pierdolonego, obrzydliwego kutasa. Należałam do nielicznych dziewcząt, które cnotę pragnęły oddać ukochanemu. A teraz? Mój Justin trzęsie się na głodzie i rzyga po krzakach, a ja mogę przynieść mu ukojenie, robiąc z siebie puszczalską ćpunkę. Puszczalską ćpunkę, w którą zmieniłabym się prędzej czy później. Nie było ratunku.
Cholera, nie wiedziałam nawet, gdzie zmierzałam. Szłam do Tysona, do dilera od którego oboje kupowaliśmy dragi, nie mając przy sobie ani dolara. Chyba podświadomie wierzyłam w to, że czarnoskóry po raz kolejny zapyta, czy nie wolałabym zapłacić za dragi w naturze.
-Kogo to moje czy widzą - mruknął Tyson, głęboko zaciągając się papierosem.
Po obu jego stronach stało dwóch innych, również czarnoskórych mężczyzn, a mi było już wszystko jedno, czy dziwkę ujrzy we mnie jedynie Tyson czy cała trójka facetów.
Diler przygniótł niedopałek papierosa podeszwą i wysunął się kilka kroków przed kolegów. Przyparł mnie plecami do muru po drugiej stronie uliczki i, jak Boga kocham, z czułością pogłaskał po policzku. Chyba wolałabym, aby nie okazywał mi nawet najmniejszej sympatii. To byłoby znacznie prostsze.
-Czyżby moja piękna Nataszka była na głodzie? - zarechotał żałośnie. Mogłabym przewrócić oczami, lecz dzisiejszej nocy wolałam nie narażać się mężczyźnie. Wiedział, po co do niego przyszłam i wiedział, że w tym stanie byłam zdolna do zapłacenia mu każdej ceny, nawet tak bolesnej.
-Czy - wychrypiałam, lecz aby mój głos brzmiał w miarę naturalnie, musiałam odkaszlnąć i zacząć od początku. - Czy twoja propozycja jest nadal aktualna?
Widziałam, jak jego usta układają się w półuśmiechu, a palce ponownie sięgają do mojego policzka. Objął dłońmi twarz i uniósł ją, abym spojrzała w jego czarne jak węgiel oczy. Obrzydzały, odstraszały i nie znosiły sprzeciwu.
-Oddasz mi się, ślicznotko? - spytał obrzydliwie radosny, zaplatając wokół palców kosmyki włosów. 
Miałam ochotę uderzyć go w twarz, aby przestał uśmiechać się do mnie jak pięćdziesięcioletni pedofil.
Biło od niego coś, co z powagą mogłam nazwać złem. Czystym złem. Bałam się. Przyświecała mi jedynie myśl o Justinie, któremu ulżę w cierpieniu, którego uwolnię od łez, od dreszczy, od niewyobrażalnego bólu mięśni i wymiotów.
-Tak - szepnęłam, nie spuszczając z niego wzroku. Chciałam widzieć każdy błysk w oku, każdą zmarszczkę tworzącą się na czole, każdy grymas na ustach.
-W końcu poszłaś po rozum do głowy - warknął z podnieceniem i naparł na moje ciało z większą siłą. 
Nie okazywałam strachu. Nie widziałam w tym sensu. I tak byłam gotowa na wszystko. Na wszystko, co zamierzał zrobić ze mną i z moim kruchym, nic nie wartym ciałem.
Zaczął naprawdę pełnymi wargami całować mnie po szyi, a ja, mimo że nie robił tego z przesadną brutalnością, nie czułam najmniejszej przyjemności. Jedynie obrzydzenie. W końcu, nie był Justinem, tylko pieprzonym dilerem, który z każdą działką ściągał nas na dno i zamiast pomóc potrzebującym, dobijał leżących.
-Chodź ze mną, Nataszka. Jak mi się spodoba, dam ci na zachętę działkę dla ciebie i dla tego twojego chłoptasia.
Pociągnął mnie stanowczo za rękę w stronę wejścia do jednej z kamienic. Chyba nie zdawał sobie sprawy, że ledwo trzymam się na nogach i z każdym potknięciem mogę spotkać się z ziemią. Nie opierałam się nawet odrobinę. Chyba chciałam mieć tę pierdoloną noc po prostu za sobą, żeby móc wrócić do Justina i płakać przez cały kolejny dzień w jego ramię. Wrócę do niego w środku nocy, a kiedy załaduje już w żyłę całą działkę i spojrzy mi głęboko w oczy, zrozumie, że puściłam się z innym, że go zdradziłam, zanim w ogóle rozwinęło się między nami coś więcej niż kilka pocałunków i muśnięć na szyi.
-Wiesz, że nie będę delikatny, tylko stanowczy i brutalny? - warknął mi do ucha i szybko przywarł dłońmi do moich piersi i chociaż nie były duże, pasowały do jego dłoni.
Wydałam z siebie głuchy krzyk, gdy pchnął mnie na materac na starym łóżku w zaciemnionym pokoju. Nie widziałam niczego, prócz zaciągniętych rolet w oknach, butelek po tanim alkoholu na brudnej podłodze i zaniedbanego ćpuna w kącie pomieszczenia. To z pewnością nie mogło być mieszkanie Tysona. Nie wierzyłam, że stracę dziewictwo w śmierdzącej melinie z człowiekiem, który wzbudzał u mnie lęk i obrzydzenie. Nie rozumiałam, jak Jazzy mogła sypiać z nim z własnej woli i, co więcej, czerpać z tego przyjemność. To obrzydliwe. 
Chyba nawet nie chciało mi się płakać. Zgwałci mnie w zasadzie na moją własną prośbę. Czy to nie chore?
Leżałam na materacu jak szmaciana lalka, gdy zrywał ze mnie ubrania jak zwierzę, które pod wpływem podniecenia wpadło w furię. On przypominał takie wygłodniałe zwierzę, którego nie powstrzyma nic. Zostałam w samej koszulce i majtkach, kiedy usiadł okrakiem na moich udach, ściągnął przez głowę koszulkę i ukazał nagi, umięśniony tors. Odwróciłam nawet głowę w bok, aby nie patrzeć w jego ciemne oczy, lecz mężczyzna szybko złapał dłonią moją twarz i z powrotem nakierował na siebie.
-Patrz na mnie, kiedy będę cię pieprzyć - warknął głośno i polecił mi gestem dłoni, bym uniosła ciało i pozwoliła mu zerwać tym razem moją cienką koszulkę.
Nie miałam na sobie stanika, dlatego bez większego problemu mógł ścisnąć w dłoniach moje nieduże piersi. Czułam się brudna, wykorzystana, niemająca szacunku do samej siebie, lecz mimo to w głębi umysłu tliła się świadomość, że Justin kocha mnie mimo wszystko i już zawsze będzie ze mną, nawet z myślą, że pierwszy lepszy skurwiel dotykał mojego ciała za moim bądź co bądź pozwoleniem.
-Wiedziałem, że długo nie wytrzymasz i przyjdziesz do mnie, żebym ostro cię pieprzył - zarechotał i ściągnął czarne dresy.
Siedział na mnie, a jego kutasa od mojego miejsca intymnego oddzielał tylko podwójny materiał bielizny. Brakowało tak niewiele, aby wbił się we mnie, zeszmacił mnie, ale jednocześnie przyniósł ukojenie Justinowi.
-Gdybym nie musiała, nigdy bym tego nie zrobiła - warknęłam pod nosem, starając się patrzeć w każdy punkt na ścianie, byleby nie zerknąć w oczy Tysonowi.
-Ale nie zaprzeczysz, że gdybyś miała do wyboru mnie lub starych biznesmenów z pierdolonym wąsikiem pod nosem, wybrałabyś mnie.
Niestety miał rację. Wolałam, aby to on, facet, który nie skończył jeszcze dwudziestu pięciu lat, pieprzył mnie i dotykał, niż gdyby jego miejsce miał zająć człowiek, w którym widziałabym jedynie starego zboczeńca.
Po krótkiej chwili pożegnałam się z majtkami, a gdy i jego nie ograniczała bielizna, zamknęłam oczy i zacisnęłam pięści na starej kołdrze. Usłyszałam jeszcze, jak rozrywa paczuszkę z prezerwatywą i zakłada ją na przyrodzenie, a później wypełnił mnie jedynie ból, ból i jeszcze raz ból. Wbił się we mnie z ogromną brutalnością. Zupełnie nie interesowało go, czy jestem jeszcze dziewicą i czy jego ruchy nie wywołają ogromnej fali cierpienia. Z drugiej strony nie mogłam mu się dziwić. Za pierwszym razem gotów był dać mi za seks dwie działki heroiny, czyli równe sto dolarów, gdzie na dworcu za ładną buzię i niedoświadczone ciało dostałabym najwyżej dwadzieścia.
I tak pieprzył mnie, a ja płakałam w bólu i rozrywającej tęsknocie. Pragnęłam mieć przy sobie Justina, który w najgorszych chwilach zawsze trzymał mnie za rękę. Najbardziej bałam się myśli, że gdy Justin zrozumie, że zdradziłam go, że puściłam się jak zwykła dziwka, nie będzie chciał być dłużej z osobą mojego pokroju. Naprawdę się bałam, nawet bardziej niż Tysona, który z każdym pchnięciem coraz głośniej dyszał mi do ucha. Nie czułam nawet odrobiny przyjemności, nawet jednego błogiego dreszczu. Był tylko ból i łzy, mieszane z jego potem i przekleństwami. Gwałcił mnie, nie mogłam zaprzeczyć. Niestety, gwałcił mnie na moje własne życzenie.
-Nawet z Jazzy nie było mi tak dobrze. Jesteś jeszcze ciaśniejsza niż ona - warknął, kiedy doszedł przy ostatnim pchnięciu i spuścił się w gumkę. Dzięki Bogu pamiętał chociaż o zabezpieczeniu.
-Nie musiałeś mi tego mówić - wyszeptałam, a kiedy mężczyzna zsunął się z mojego nagiego ciała i zaczął ubierać bokserki razem z dresami, otarłam zapłakaną twarz skrawkiem kołdry.
-No, słoneczko. Troszkę poćwiczysz i będziesz mistrzynią. Tatuś cię wszystkiego nauczy. Lubię pieprzyć takie dzieciaczki, które nie wiedzą, co dzieje się dookoła nich - z pierdolonym uśmiechem na ustach rzucił na moje obnażone piersi dwa szczelnie zapakowane gramy heroiny i wyszedł z meliny, naciągając na tors czarną koszulkę.
Nie musiałam mówić, że czułam się jak brudna dziwka. Nie chciałam się nad sobą użalać. Sama tu przyszłam i sama pozwoliłam na wszystko Tysonowi. Musiałam zagryźć mocno wargi i zignorować łzy, które mimowolnie spływały po policzkach. Wpływały w kąciki ust, a ja zlizywałam je ukradkiem, byleby nie popłynęły dalej na brodę i szyję. Wiedziałam, że zaczną się kurwić, ale nie sądziłam, że tak szybko. Miałam piętnaście lat, na Boga!
-Mała - usłyszałam zachrypnięty głos z jednego z rogów pokoju, gdzie na podłodze siedział chłopak. Miał koło dwudziestu lat, jego czarne, brudne włosy kleiły się do spoconego czoła, a podarte ubrania luźno wisiały na wychudzonym ciele. Był na głodzie, poznałam to natychmiast. Wyglądał prawie tak źle jak Justin, ale tylko do ukochanego czułam współczucie.
-Czego chcesz - warknęłam, zakładając drżącymi dłońmi koszulkę. 
-Daj mi jedną działkę, albo chociaż pół, błagam - wyjęczał, trzymając się za brzuch. 
-Spierdalaj - warknęłam ostro i wsunęłam nogi w nogawki dresów. Nie miało dla mnie znaczenia, że kiedy jeszcze byłam naga ten ćpun wpatrywał się we mnie bez wytchnienia. - Myślisz, że zrobiłam z siebie ostatnią kurwę, żeby później oddać ci swoją działkę?
Młody mężczyzna wpatrywał się we mnie z na wpół przymkniętych powiek. Straciłam go z oczu dosłownie na moment, kiedy zakładałam przez głowę bluzę. Gdy na nowo spojrzałam w jego kierunku, stał krok przede mną, drżąc na całym ciele i oddychając ciężko. Wystraszyłam się go, nie żartuję. Patrzył na mnie tak, jakby był w stanie mnie zabić za jeden gram.
-Daj mi pierdoloną działkę - warknął, przypierając moje ciało do materaca, a moje ręce dociskając do niego za głową.
Oboje byliśmy na głodzie, dlatego mimo wszystko przewyższał mnie siłą. Nachylał się nade mną i dyszał ciężko, a ja nie mogłam go odepchnąć, bo wycieńczone ciało coraz wyraźniej dawało o sobie znać. Dopiero kiedy drzwi zaniedbanej kawalerki otworzyły się z hukiem, a Tyson z papierosem między wargami odciągnął ode mnie chłopaka i pchnął jego ciało na ścianę, mogłam ostatkami sił zbiec po schodach kamienicy i wypaść przed budynek. Zwymiotowałam w pierwsze krzaki i już sama nie wiedziałam, czy to z powodu narastającego głodu, czy przez obrzydzenie samą sobą.
Wrócić do rudery przy 18th Street było mi jeszcze trudniej. Nogi uginały się bardziej, a światła przejeżdżających samochodów niemiłosiernie raziły oczy. Chciałam się nawet poddać, upaść na ziemię i czekać, aż znajdzie mnie pierwszy lepszy przechodzień, który, znając życie, i tak ominąłby mnie szerokim łukiem. Nie mogłam jednak zawieść Justina i to dla niego znosiłam uginające się kolana, ciągłe zawroty głowy i wymioty przy co drugim krzaku.
Bolało mnie całe ciało już nie tylko w głodzie narkotykowym. Tyson był naprawdę brutalny. Wiem jednak, że na trzeźwo ból byłby większy. Teraz i tak było mi wszystko jedno, co stanie się ze mną i z moim ciałem. Nawet nie płakałam. Nie umiałam. Znaczna większość narkomanów odznaczała się niebywałą obojętnością, którą powoli zaczynałam nabywać. Tylko Justin był inny. Jedynie on był wrażliwy i płakał nie tylko nad własnym losem.
Ostatni raz zwymiotowałam przy płocie na 18th Street. Nie miałam już czym dłużej rzygać i to męczyło jeszcze bardziej. W ruderze padłam na obolałe kolana i ostatkiem sił uniosłam głowę, aby spojrzeć na Justina. Drżał znacznie bardziej, leżał na boku i obejmował ramionami kolana. Momentami krzyczał przez ból i wycieńczenie. To on dał mi siłę, abym na kolanach zbliżyła się do niego i pocałowała jego spocone czoło. Spojrzał na mnie przez łzy, a wtedy ja wsunęłam w jego dłoń działkę heroiny.
Nagle jakby odżył, dostał nowych pokładów siły. Wciąż drżącą dłonią wyjął spod rogu materaca swoją strzykawkę i w pośpiechu wypełnił ją rozrobioną z wodą heroiną. Jakimś cudem za pierwszym razem przebił się przez liczne blizny na ramionach i władował w żyłę pełną porcję. Widziałam ogromną ulgę wpływającą na jego zbolałą twarz. Rozchylił lekko wargi i przymknął powieki. Gdybym miała porównać jego stan do czegoś bardziej obrazowego, wyglądał tak, jakby dochodził. Po chwili przestał drżeć. Jedynie opierał się plecami o zimną ścianę z igłą wbitą w żyłę. Ostatni raz musnęłam jego czoło i chwyciłam własną strzykawkę, opadając na podłogę przy przeciwnej ścianie.
Przygotowanie działki nie było rzeczą prostą, zwłaszcza kiedy ręce trzęsły się niemiłosiernie i nie potrafiły nawet utrzymać strzykawki, nie mówiąc już nawet o rozrobieniu heroiny z wodą i lekkim podgrzaniu jej zapalniczką. Po kilku nieudanych próbach po prostu upuściłam wszystko i przechyliłam się na prawy bok, aby zacząć drżeć tak mocno jak przed momentem Justin. Byłam na skraju wyczerpania i czułam się po prostu jak gówno.
Nagle poczułam wśród włosów dużą dłoń i pocałunek złożony na czole. Przez zamglone oczy widziałam, jak Justin, już ze spokojem, przygotował działkę dla mnie. Potem chwycił mocno w dłoń moje chude ramię i zacisnął palce powyżej łokcia, aby żyła na zgięciu była bardziej widoczna. Poczułam delikatne ukłucie, które było niczym ugryzienie komara w porównaniu do bólu całego ciała. Później było już tylko lepiej. Justin ze spokojem wpuścił w mój organizm cały narkotyk. Z pewnością wyglądałam jak on przed momentem. Uchyliłam wargi i przymknęłam oczy, aby rozkoszować się błogim rozluźnieniem całego ciała. Przez parę chwil nie myślałam o niczym, dosłownie o niczym. Leżałam na wilgotnym betonie z zupełnie czystym, pozbawionym jakichkolwiek myśli umysłem. Jedynie dłoń Justina, która gładziła moje włosy i policzki, dawała mi do zrozumienia, że wciąż jestem na ziemi, że nie umarłam i że jeszcze nie raz będę zmuszona zmierzyć się z podobnym bólem i wycieńczeniem.
-Puściłaś się za dragi, prawda? - spytał spokojnie, kiedy oboje wróciliśmy do żywych i byliśmy w stanie porozmawiać.
Usiadłam pod ścianą i przyciągnęłam kolana do klatki piersiowej. Było mi tak cholernie wstyd, że przyszło mi zarabiać własnym ciałem. 
-Tak - szepnęłam krótko, nie patrząc mu w oczy. Nie potrafiłam. Jego wzrok zbyt mocno bolał.
-Znam go? - zadał kolejne pytanie, a z każdym następnym czułam się gorzej. - Znam faceta, który cię posuwał?
Ton głosu miał spokojny, ale słowa, jakich używał, wprowadzały mnie w zmieszanie. Był zły czy może smutny? Wybaczy mi, czy zostawi, jakbym nic dla niego nie znaczyła?
-Znasz - wyszeptałam przez łzy. - To Tyson - dodałam i rzuciłam się Justinowi na szyję. Tak bardzo go kochałam, a teraz mogłam stracić. - Justin, wiesz, że zrobiłam to tylko i wyłącznie dla nas. Nie chciałam tego, ale nie miałam innego wyboru. Nie mogłam patrzeć na twój ból, na to jak cierpiałeś. Musiałam coś zrobić. Wiesz, że to nic dla mnie nie znaczyło. Chciałam tylko zdobyć dla nas po działce - płakałam rzewnie w jego ramię i co chwila dławiłam się łzami.
Uspokoiłam się dopiero wtedy, gdy dłonie Justina zaczęły gładzić moje plecy pod materiałem bluzy. Okazywał mi czułość i troskę. Nie zostawił mnie.
-Nataszka? - zaczął cicho, ale ja nie potrafiłam oderwać policzka od jego ramienia. - Nataszka, spójrz na mnie, proszę - powtórzył i tym razem objął moją twarz dłońmi, by móc zetrzeć z policzków wąskie ścieżki łez. - Byłaś dziewicą? - spytał smutno i lekko zacisnął szczękę, gdy odpowiedziałam mu nieśmiałym skinieniem głowy. 
Później już o nic nie pytał. Po prostu objął mnie ramionami w pasie i mocno wtulił w swoje ciało. Opierałam głowę o jego bark i patrzyłam tępo przed siebie, w głuchą, ciemną noc. Myślałam nad życiem, nad naszym wspólnym życiem. Kochałam Justina i byłam pewna, że nigdy go nie opuszczę. Był człowiekiem, któremu ufałam w stu procentach i nie wyobrażałam sobie, aby kiedykolwiek miał mnie zawieść. Kiedy tak myślałam, obserwowałam kołyszące się na wietrze korony drzew i nagle zapragnęłam wspiąć się na jedną z nich, by choć przez chwilę być na szczycie, a nie na dnie, na które ściągnęłam się sama.
-Jestem dziwką - mruknęłam, badając opuszkami palców kark Justina.
Chłopak nie odsunął mnie od siebie, tylko mocniej przyciągnął do uścisku i pozwolił, by jedna z jego łez spłynęła po mojej szyi, pod koszulkę. 
-Nie jesteś, Nataszka. Nie jesteś i nigdy nie będziesz - westchnął głośno. - Przed tym właśnie chciałem cię uchronić. Myślę o sobie w ten sam sposób,  jaki ty myślisz o sobie. Nie chcę tego. Nie chcę, żebyś o cokolwiek się obwiniała. Nie masz nawet pojęcia, jak bardzo doceniam twoje poświęcenie. Przepraszam, że przeze mnie musiałaś się tak nacierpieć - czułam, że gnębiło go coś jeszcze i tylko czekałam, aż otworzy się przede mną. - Najbardziej boli mnie jeszcze jedna myśl. Jeśli Jazzy dowie się, że puściłaś się z jej facetem... Natasza, ona ci tego nie daruje.


~*~ 


Pewnie część z Was do samego końca miała nadzieję, że Natasza tego nie zrobi, że nie odda się obcemu facetowi. Niestety, tu nie ma za dużo miejsca na szczęście ;c
Ps. Proszę Was, komentujcie rozdziały, to bardzo dodaje mi skrzydeł <3
ask.fm/Paulaaa962

poniedziałek, 13 lipca 2015

Rozdział 18 - Rehab...

Justin

Nastał wieczór, a wiatr w koronach drzew wzrósł na sile. Otuliłem Nataszę ramieniem, aby chociaż w części okryć jej zziębnięte ciałko. Późna pora ciągnęła za sobą również nocny chłód. Była późna jesień, a temperatura z każdym dniem spadała. Bałem się kolejnej zimy. Bałem się, że tej jednej mogę nie przeżyć, że mogę nie przetrwać. Naturalnie, bardziej martwiłem się o Nataszę. Ja przywykłem do ciężkich warunków, ona nie.
-Robi się naprawdę chłodno - mruknąłem, pocierając jej ramię dłonią. - Dzisiaj śpisz w mojej bluzie. Nie pozwolę ci marznąć.
-Wystarczy, że mnie przytulisz i od razu będzie mi ciepło - mruknęła cichutko, wtulając policzek w moją klatkę piersiową.
Pragnąłem dać jej wszystko, na co zasłużyła, mimo że nie mogłem nawet zapewnić jej podstawowych oczekiwań. Byłem rozczarowany samym sobą. Kochałem ją, a nie mogłem jej rozpieszczać. Jednakże dzięki temu wiedziałem, że jej miłość jest prawdziwa. Kochała mnie, a nie to, co miałem. Ja przecież nic nie miałem. Nic, prócz starego materaca na podłodze w baraku, kilku bluz, koszulek i dwóch par dresów. 
-Jesteś taka słodziutka - zachichotałem, pocierając kciukami jej policzki. Była taka piękna, zwłaszcza gdy uroczo marszczyła nosek i czółko, na którym tworzyła się mała zmarszczka.
-Kochasz mnie? - uśmiechnęła się delikatnie i łagodnie, muskając moją brodę.
-A wątpisz w to? - spojrzałem w jej delikatnie zaspane, zmęczone oczka, całując czubek małego noska.
-Nie - zachichotała, kręcąc głową.
Była małą, słodką dziewczynką i to właśnie to jej wcielenie pokochałem. Była niewinna, delikatna. Potrzebowałem kogoś takiego jak ona.
Zbliżaliśmy się do dworca Michigan Central Station. Zabrałem ze sobą Nataszkę tylko dlatego, że zapadł zmrok i na opuszczonym dworcu pozostali tylko moi znajomi. W ciągu dnia chciałem trzymać ją z dala od tego miejsca. Od miejsca, które zmienia ludzi i zamienia szczęście w smutek. Natasza miała opory, kiedy powiedziałem jej, gdzie idziemy. Bała się, że zacznie płakać. Czuła mój ból, gdy wychodziłem na zarobek. Czuła mój ból, gdy z niego wracałem. Jeszcze nikt nie był mi tak bliski.
-Justin, ile miałeś lat gdy przyszedłeś tu po raz pierwszy? - spytała cicho, z drżeniem w głosie. 
Ja również poczułem w dole brzucha ucisk. Samo opowiadanie o tym nie było dla mnie proste.
-Kiedy byłem w twoim wieku - mruknąłem, mocniej obejmując dziewczynę ramieniem. Wiedziałem, że gwałtownie zepnie mięśnie. - Miałem piętnaście lat i nie brałem jeszcze narkotyków. Wtedy przychodziłem tu rzadko, kiedy rodzice przepili cały zasiłek z opieki społecznej i musieliśmy chodzić z Jazzy głodni. Jeszcze tak naprawdę nie docierało do mnie, że robię z siebie dziwkę.
-Proszę cię, nie mów tak - szepnęła, przykładając dłoń do mojego policzka. Jeden jej dotyk potrafił mnie rozluźnić. Jeden dotyk.
-Mam kłamać? Przecież jestem dziwką. Męską dziwką. Daję dupy każdemu, kto mi za to zapłaci. Jak mam nazwać to inaczej?
-Robisz to ze względu na uzależnienie, ze względu na nas. Kochanie, nie myśl o tym w ten sposób.
-Lubię, gdy mówisz do mnie kochanie - zachichotałem, zmieniając temat. Moja przeszłość i w zasadzie teraźniejszość wywoływały na twarzy Nataszy smutek, a za cały jej smutek obwiniałem samego siebie.
-Jesteś moim kochaniem, Justin - zaczęła wyprawiać cuda swoimi wargami na moich. Jeszcze nikt nie całował mnie tak jak ona. Jeszcze nigdy nie czułem podczas pocałunku tak ogromnej przyjemności. Nataszkę całowałem z miłością.
Trzymając się za ręce, weszliśmy pod dach dworca Michigan Central Station. Znajomi - Niall, Zayn, Harry, Liam i Louis - oblegali jedyną w budynku, starą ławkę ze złuszczającą się farbą. Nataszka mocniej zacisnęła dłoń na mojej dłoni. Czuła niepewność w otoczeniu dorosłych facetów. Najstarszy miał bowiem dwadzieścia cztery lata. Był niemal dziesięć lat starszy od mojej małej, przestraszonej dziewczynki.
-Taka piękna - wymamrotał Zayn, oparty o swoje kolana i z prawdziwym zauroczeniem wpatrujący się w szatynkę.
-I taka zajęta - odparła z delikatnym uśmiechem.
Zachichotałem pod nosem, obejmując piętnastolatkę od tyłu ramionami. Do tej pory nie interesowałem się tak młodymi dziewczynami. Nataszka zmieniła wszystko, zmieniła moje podejście do świata.
-Zayn dostał pierwszego w swoim życiu kosza. Masz klasę, dziewczynko, masz klasę - Harry klasnął w dłonie kilkukrotnie. 
Spoglądali na szatynkę jak na dziewczynę, która ma cycki, ma tyłek i jest godna zainteresowania. Patrzyli na nią po prostu jak faceci. Jedynie wzrok Nialla różnił się od pozostałych. On patrzył z zazdrością. Nie tyle zazdrościł mi samej Nataszy, co miłości, którą poczułem nagle i niespodziewanie. On również pragnął zakochać się ze wzajemnością. Również pragnął być dla kogoś tak ważny, jak Nataszka była dla mnie i jak ja byłem dla Nataszy.
-Wino pijesz, młoda? - Liam uniósł butelkę z kolorowego szkła, w połowie pełną, a Natasza skinęła głową i wzięła od chłopaka alkohol. Kiedy przechyliła butelkę, a w dół jej gardła spłynęło kilka łyków, widziałem w niej młodszą siostrę, którą powinienem był się opiekować. Dopiero kiedy podała butelkę mi, na nowo ujrzałem w niej swoją dziewczynę. Musiałem pogodzić się z myślą, że chociaż chciałem, nie mogłem być odpowiedzialny za jej życie.
Nie upiłem z butelki jedynie kilku łyków. Po przechyleniu wina, poczekałem, aż w całości spłynie przez przełyk. Nie upijałem się, ale kiedy miałem okazję i znajdowałem alkohol, często chodziłem wstawiony, podpity. Przy Nataszy chciałem tego uniknąć, jednak dzisiaj postanowiłem zrobić wyjątek od reguły. Natasza mimo to będzie mnie kochać. Chciała, abym na moment zapomniał o gnębiących mnie myślach. Alkohol mi w tym pomagał. Ratował mnie w odstępach między działkami narkotyku. Był znacznie tańszy.
-Kocham cię - wybełkotałem. Wcale nie twierdziłem, że miałem mocną głowę. Wręcz przeciwnie, szumiało w niej już po niewielkiej ilości alkoholu.
-Co za wyznania - Zayn parsknął cicho, bez złośliwości czy zazdrości. Parsknął szczerze. 
-Czego chcesz? Mówię tylko prawdę - spojrzałem na Nataszkę łagodnie i przyłożyłem usta do jej czółka. Było ciepłe. Miałem jedynie nadzieję, że nie przesadnie ciepłe.
-Uważaj, bo stracisz dla niej głowę - wtrącił Louis i puścił w stronę Nataszy oczko. Usiadł wygodniej na ławce i rozstawił nogi w lekkim rozkroku. 
-Już straciłem - wzruszyłem ramionami i mocniej objąłem ukochaną. Mówiłem prawdę. Straciłem dla niej głowę. 
Natasza uniosła głowę i spojrzała na mnie maślanymi oczkami. Delikatnie dotknąłem jej policzka i musnąłem na wpół przymknięte powieki. Dziewczyna spuściła wzrok na betonowe podłoże, kiedy wiatr rozwiał jej długie włosy. Jeden kosmyk przyjemnie musnął moją szyję. Kiedy oparłem czoło o czoło szatynki, wiatr ponownie dmuchnął prosto w burzę jej prostych włosów, tworząc kurtynę po obu stronach naszych twarzy. Wykorzystując moment, w którym pomiędzy nami a chłopakami powstała pewnego rodzaju bariera, przyssałem się do słodkich ust mojego aniołka i ostrożnie zlizałem jedną słoną łzę z jej wargi. Nie wiedziałem, dlaczego przez cały czas płacze. Jej oczka były szczęśliwe. Szczęśliwe, lecz wciąż wilgotne od łez.
-Idźcie się lizać gdzie indziej - prychnął Zayn, rzucając w moje ramię metalowym kapslem spod ławki.
-Niedojrzały gówniarz - odszczekała się Natasha i z dumnym uśmiechem pocałowała mnie namiętnie po raz kolejny, a potem jeszcze raz, i jeszcze.
-Dorosła się odezwała - ich kłótnia nawet w najmniejszym stopniu nie była nacechowana negatywnie. Oboje uśmiechali się i obrzucali łagodnymi wyzwiskami bez urazy.
-Mnie przynajmniej nie obrzydzają słodkie pocałunki, takie jak te - położyła dłoń na moim karku i przyciągnęła mnie do kolejnego muśnięcia. Kochałem tę dziewczynę. Kochałem. - Czekaj, a może po prostu zazdrościsz? - uniosła śmiesznie brew i poruszyła nią znacząco. Przyglądałem się ich wymianie zdań ze szczerym uśmiechem.
-Czego mam zazdrościć? Tego obrzydliwego lizania? Proszę cię - prychnął i lekceważąco machnął prawą dłonią, w której trzymał zarysowaną butelkę wina. - Co innego, gdybyś dała mu się tutaj przelecieć. Wtedy mógłbym zazdrościć - oblizał wargi krańcem język i uśmiechnął się zadziornie.
-Nie twoja liga, nie twój poziom.
-O tym się dopiero przekonamy, maleńka.
-Sugerujesz coś? - uniosła wysoko prawą brew i skrzyżowała ręce na piersi.
-Dopiero zacznę - podszedł do Nataszy na tyle blisko, że jego dłonie dosięgnęły jej talii.
Wtedy poczułem zazdrość.
-Dobra, chłopie, nie rozkręcaj się. Nataszka jest moja i to się nie zmieni - stanąłem pomiędzy nimi. Nie podobało mi się, że Zayn miałby dotknąć moją dziewczynę. Moją i tylko moją.
-Dobry chłopiec - zaćwierkała i stanęła na palcach, aby zawiesić ramiona na mojej szyi i wtulić się w klatkę piersiową. - I taki kochany.
Nagle Niall zerwał się z ławki i chwiejnym krokiem ruszył w stronę najbardziej oddalonego filaru. Nie wyglądał dobrze. Jego nogi uginały się z każdym krokiem. Snuł się jak cień, jakby zupełnie uszło z niego życie. Był moim przyjacielem i martwiłem się o niego, jak na przyjaciela przystało, ale wiedziałem, że nie dolega mu nic poważnego. Przez cały dzień milczał, a to mogło oznaczać tylko jedno - nie wziął dzisiaj działki.
Natasza wyrwała się z moich ramion i chciała dogonić chłopaka, pomóc mu, lecz Louis w porę złapał ją za nadgarstek. Odwróciła głowę z uniesionymi brwiami i spojrzała na każdego z nas osobno.
-Zostaw go, poszedł rzygać, zaraz wróci.
Na twarzy Nataszy błysnął smutek. Zrozumiała, że przez coś podobnego przechodził każdy z nas. Ona również. To nie minie. Będzie się jedynie nasilało.
-I żaden z was nigdy nie chciał z tym skończyć? - zaczęła niespodziewanie. 
-Dzieciaku, o czym ty w ogóle mówisz? Sama siedzisz w tym bagnie po uszy, a masz zamiar pouczać nas? - mruknął jeden z chłopaków. Nie zwróciłem uwagi, który. Byłem zajęty wpatrywaniem się w zmarszczone czółko Nataszy.
-Nie chcę nikogo pouczać. Ja jedynie pytam, czy żaden z was nie chciał nigdy spróbować z tym skończyć - powtórzyła dosadniej i spojrzała sceptycznie na Harry'ego, który przerwał jej przed momentem.
-Ja chciałem - odezwałem się nagle, uzyskując łagodne spojrzenie szatynki. Patrzyła na mnie zupełnie inaczej niż na któregokolwiek z chłopaków. Z miłością. - Ale to nie jest takie proste, mała. Gdyby było, nie musiałbym brać i, co za tym idzie, puszczać się za kilka dolarów.
-Ale nam razem się uda, zobaczysz - przytuliła policzek do materiału mojej bluzy i owinęła ramiona wokół mojego pasa. Kochałem ją, ale niektóre wśród jej pomysłów były bynajmniej nie z tego świata.
-Ale...
-Kochasz mnie? - przerwała mi, kładąc palec na moich ustach.
Skinąłem głową z lekkim strachem w oczach.
-Więc nam się uda.


Natasza

Wracając do starej rudery przy 18th Street, zaopatrzyliśmy się w kilka butelek najtańszego wina za pozostałe kilka dolarów. Justin zgodził się spróbować. Chciał spróbować. Zamierzaliśmy zrobić nasz własny odwyk. Chociaż od początku wiedzieliśmy, że nie będzie łatwo, wierzyliśmy, że nam razem się uda. Ja będę trzymała jego dłoń, a on moją. Pomoże nam wzajemne wsparcie. Alkohol natomiast w pewnym stopniu zagłuszy potrzebę zażywania narkotyków. Najważniejsze będzie dla nas pierwsze kilkanaście godzin. Będziemy słabi, wściekli i jednocześnie przerażeni, ale wiedziałam, że nasze poświęcenie nie pójdzie na marne. Będzie warto.
-Boję się, Nataszka - szepnął, całując mnie w głowę. Trzymał w obu dłoniach szklane butelki i zaciskał szczękę. Naprawdę opanował go lęk, a razem z jego strachem i ja zaczynałam drżeć.
-Będzie dobrze, Justin. Najważniejsze, że jesteśmy razem.
Dzisiejszej nocy samochody przejeżdżały wyjątkowo rzadko. Błysk reflektorów przebiegał jedynie co kilka minut, mimo że kroczyliśmy jedną z bardziej ruchliwych ulic. Niektórzy przechodnie spoglądali na nas zniesmaczeni, a my odpłacaliśmy się im ostrym spojrzeniem. Raz nawet Justin warknął na postawnego faceta, który patrzył na nas z odrazą, a zaraz po tym oboje wybuchnęliśmy śmiechem. Byłam przy nim w stu procentach sobą.
-Wiesz, że będzie ciężko, prawda? Cholernie ciężko. Będziesz rzygać pod siebie i pocić się, jakbyś miała czterdzieści stopni gorączki. Zaraz po tym zaczniesz drżeć i wściekać się na mnie bez powodu. Możesz mnie bić, pozwalam ci. Nie chcę, żebyś przez te godziny zupełnie się wykończyła. Jeśli jednak inne wyjście byłoby dla ciebie lepsze, po prostu się do mnie przytul i nie puszczaj mnie przez wiele następnych godzin.
Przerażał mnie bardziej z każdym kolejnym słowem. Już teraz dostawałam dreszczy i nieprzyjemnych skurczów. W końcu, zaczynał się głód. Tym razem nie zniknie po zażyciu działki. Nie będzie kolejnej działki. Wczorajsza była moją ostatnią. Justina również.
-Nie strasz mnie więcej, proszę. Nie może być aż tak źle. Przytulę się do ciebie, oboje pójdziemy spać i może prześpimy ten najgorszy moment.
-Nataszka, nie łudź się. Cuda nie zdarzają się w prawdziwym życiu, wierz mi.
-Mam jeszcze nadzieję, nie niszcz i nie odbieraj mi jej.
Wiatr zawiał mocniej. Wzdrygnął moim ciałem, które natychmiast wpadło na Justina. Chłopak zaśmiał się cicho, pocierając moje ramię. Byłam mała, zagubiona, a on był tym większym, starszym, który sprawował nade mną opiekę.
Dotarliśmy do rudery koło północy. Księżyc świecił jasno na czystym niebie, a we mnie narastał strach, którego za wszelką cenę nie chciałam ukazać przed Justinem. On jednak wiedział doskonale, jak bardzo się boję. Był obok, aby mnie wspierać. Byłam przy nim z tego samego wględu.
-Nataszka, na pewno? - szepnął, odstawiając butelki na beton.
-Chyba nie chcesz się teraz wycofać - spojrzałam na niego gwałtownie. Owszem, widziałam na twarzy Justina wahanie, lecz nie poddał się. Na razie.
-Nie chcę. Nie chcę, bo wiem, że tobie na tym zależy - musnął moje czoło i westchnął głośno. Miałam nieodparte wrażenie, że godził się na początkowe oczyszczenie jedynie ze względu na mnie, ale nie zamierzałam kolejny raz poruszać tego tematu.
Usiadłam na materacu w samym rogu wilgotnego pomieszczenia, otulając się starym kocem. Justin przysiadł blisko mnie w lekkim rozkroku i otworzył obie butelki z winem. Przy nim nauczyłam się również pić.
-To co, maleńka? Do dna?
-Do dna.
Przechyliłam szkło i pociągnęłam z szyjki kilka sporych łyków. Wino nie było mocne, jednak szybko szumiało po nim w głowie. Naturalnie, nie wypiłam za jednym zamachem całego litra. Po takiej dawce nie podniosłabym się później z betonu. Powoli popijałam tani alkohol, a kiedy w mojej butelce zostało jeszcze pół litra, Justina była już pusta. Pił więc z mojej butelki, co chwila całując moje czoło bądź czubek głowy. Był pijany, a ja mimo to czułam się przy nim bezpiecznie. Otworzyliśmy trzecią butelkę koło godziny drugiej, gdy wiatr ucichł, a pojedyncze szyszki spadały z sosen na wyschnięte liście. Chociaż alkohol często wywoływał spazmy śmiechu, na naszych ustach nie pojawiał się nawet nikły uśmiech. Nie mieliśmy sił. Głód cholernie dawał się we znaki. Albo leżeliśmy na wznak wpatrzeni w sufit, albo siedzieliśmy wtuleni pod ścianą. Na razie byłam poddenerwowana, lecz wiedziałam, że najgorsze dopiero nadejdzie. Gdy tak siedzieliśmy, Justin tulił moje ciało do piersi i szeptał do ucha najpiękniejsze wyznania miłosne, oczywiście bełkocząc, mimo że wiedziałam, że nie jest mu łatwo. Siedział w tym gównie dłużej niż ja.
-Co jeśli zacznę rzygać na ciebie? - wyszeptałam. 
Ramiona Justina tłumiły dreszcze, a mimo to trzęsło się całe moje ciało. 
-Nie przejmuj się, wybaczę ci, zanim w ogóle zaczniesz.
-Naprawdę nie gniewałbyś się, gdybym zarzygała ci bluzę? - uniosłam się lekko na łokciach i spojrzałam na niego spod rzęs.
-Daj spokój, nawet by mnie to nie ruszyło. Wiele razy przechodziłem przez to samo i wiem, jak człowiekowi jest wtedy ciężko.
Powiedzcie mi, jak go nie kochać?
Pociągnęłam spory łyk z niemal pustej, szklanej butelki i odstawiłam ją na ziemię z dość głośnym hukiem. Było coraz gorzej, a minęła dopiero siódma nad ranem. Słońce powoli wychylało się zza horyzontu i tak jak zawsze ogrzewało moje zziębnięte ciało, tak teraz nie dosięgnął mnie nawet jeden promień. Było mi na przemian gorąco i zimno. Dodatkowo głowa zaczęła nieznośnie pulsować. Z czasem ból przemieścił się na każdą część ciała, nawet na najmniejszą kostkę. Bolało mnie wszystko, a dotyk Justina już nie koił. Poczułam nagłe mdłości, lecz moje nogi odmawiały posłuszeństwa. Byłam zbyt słaba, aby zwyczajnie wstać i podejść do pierwszego drzewa, o które mogłabym się oprzeć. Miałam w sobie jeszcze na tyle zaparcia, aby na kolanach podczołgać się do jednej z dziur w ścianie, wychylić przez nią ciało i ponownie zwymiotować. Justin przybliżył się do mnie, i pochwycił w dłonie długie włosy. Musnął chłodną dłonią mój kark, natychmiast przynosząc ukojenie.
-Może nie powinnaś więcej pić - odezwał się cichym, drżącym głosem. Jego głód zżerał jeszcze silniej niż mnie.
-Przeciwnie - odparłam, pochłaniając kolejne kilka łyków. 
Spojrzałam na niego, kiedy mdłości chwilowo minęły. Wyglądał strasznie. Oczy miał podkrążone i napuchnięte, a dłoń kurczowo zaciskał na butelce. Miałam wrażenie, że jednym uściskiem jest w stanie ją przełamać. Zdałam sobie również sprawę, że skoro on wyglądał tak strasznie, ze mną nie mogło być lepiej.
-Nie patrz na mnie, bo się odkochasz - rzuciłam z cichym, słabym parsknięciem.
-Daj spokój, jesteś piękna i nic tego nie zmieni - pocałował mnie czule w zmarszczone czoło i znów przyciągnął do siebie. 
Położyłam się pomiędzy jego nogami i zaczęłam bawić się jego palcami. Nie mieliśmy nawet siły, aby doczołgać się z powrotem do materaca. I chociaż chłód betonu uderzał o ciało, było nam wszystko jedno.
-Kurwa, teraz ja będę rzygał - Justin jęknął cicho i przysunął się do jednej z dziur w ścianie.
-Gdybyś miał długie włosy, mogłabym ci je przytrzymać - mruknęłam, gdy z grymasem zaczął opróżniać całą zawartość żołądka. - A tak mogę zrobić jedynie to - dodałam i nachyliłam się nad jego karkiem, aby musnąć go kilkukrotnie. 
-Dlaczego ja się na to wszystko godzę? - wymamrotał wyczerpany, ocierając usta rękawem i upijając kilka łyków. Kilka ostatnich łyków. Gdy skończył, wyrzucił butelkę przez okno i rozbił ją na pierwszym drzewie.
-Bo mnie kochasz - odparłam przez łzy. 
Kiedy Justin położył się na posadzce, usiadłam na nim okrakiem, objęłam ramionami szyję i wtuliłam się w jego ciało jak mała córeczka w tatusia. Nie sądziłam, że pierwsze oczyszczanie będzie tak cholernie trudne. Płakałam prze ból każdego mięśnia i płakałam również w bezsilności. Nie wytrzymałabym nawet minuty, gdyby nie Justin. I odwrotnie, on nie wytrzymałby chwili beze mnie.

Prawdziwy horror rozpoczął się dopiero pod wieczór kolejnego dnia. Nie leżeliśmy już z Justinem wtuleni, nie rozmawialiśmy, nie mieliśmy siły nawet by odwrócić się na drugi bok. Ja jednak trzymałam się znacznie lepiej niż Justin. Potrafiłam się poruszyć, potrafiłam wydusić z siebie kilka dźwięków. Justin natomiast leżał skulony pod ścianą, cały spocony. Drżał, jakby było mu przeraźliwie zimno, lecz gdy dotykałam wierzchem dłoni jego czoło, było rozpalone. Tak strasznie się o niego bałam. Wymiotował znacznie częściej i nie miał już ani kropli alkoholu. Litrami wlewał w siebie czystą wodę i płakał. Płakał cicho, z zaciśniętymi powiekami. Przeraźliwie cierpiał, nie miał już sił, aby dalej walczyć. Wyglądał tak, jakby umierał w największych męczarniach.
-Natasza, nie wytrzymam dłużej - wychrypiał, trzęsąc się coraz mocniej. Przytulałam go, choć samej było mi cholernie ciężko. - Muszę coś wziąć. Po prostu muszę. Nie przeżyję. Zdechnę tu, przysięgam.
-Ja też muszę, Justin - wymamrotałam, kładąc się tak blisko niego, na ile pozwalały mi odrętwiałe kończyny. Justin natomiast ostatkiem sił objął mnie ramieniem w talii i mocno przyciągnął do swojego ciała.
-Ten cały odwyk to jedno wielkie gówno. Nie wytrzymamy, Natasza. Zamęczymy się, zdechniemy jak psy, zanim w ogóle będziemy czyści. To nie ma sensu.
Cierpiał tak cholernie mocno. Cierpiał przeze mnie. Chciałam mu ulżyć. Całowałam jego czoło i przeczesywałam włosy, lecz mimo to on czuł się coraz gorzej. A i mnie powoli opuszczały resztki sił. Musiałam przerwać naszą walkę. Chciałam ją przerwać. Tak jak Justin, po prostu potrzebowałam cholernego grama heroiny, by dalej żyć.
-Muszę coś wziąć - wyjęczał po raz kolejny, dosłownie zalewając się łzami. A ja płakałam razem z nim. - Muszę. 
-Dobrze, Justin. Załatwię coś. Obiecuję.
Ostatkami sił odepchnęłam się od betonu i na miękkich nogach wyszłam z rudery. Nie wiedziałam, dokąd idę. Brnęłam jedynie przed siebie, brnęłam dla Justina. W końcu to ja musiałam poświęcić się dla niego, nie odwrotnie. I bez względu na to, jak bardzo starałam się odłożyć przebłyski świadomości na tył umysłu, nie mogłam zagłuszyć sumienia. Szłam na zarobek. Szłam, aby oddać się obcemu facetowi, który zapłaci za moje ciało i jednocześnie uwolni Justina od tak przeraźliwego cierpienia.


~*~


Och, powiem Wam szczerze, że przy sprawdzaniu drugiej części rozdziału, która swoją drogą bardzo mi się podoba, omal nie poleciała mi łezka :(
ask.fm/Paulaaa962

Polecam!
http://whatever-people-say-bieber.blogspot.com/