Chociaż w powietrzu unosił się poranny chłód, promienie jesiennego słońca, padające na twarz szatyna, zaczęły rozbudzać go w uczuciu przyjemnego ciepła. Chłopak ziewnął cicho, zakrywając usta dłonią, zawiniętą w rękaw, a potem tym samym kawałkiem materiału przetarł zaspane oczy. Z początku zdziwiony był, że obudził się w pozycji siedzącej, zamiast z policzkiem przytulonym do brudnego materaca. Kiedy jednak poczuł ruch na swoich udach i usłyszał cichy pomruk, wspomnienia minionego wieczoru powróciły do niego i na nowo obudziły w nim troskę.
Justin ujął nieśmiało kilka kosmyków miękkich włosów Natashy i przepuścił je delikatnie przez palce. W ciągu paru godzin zrodziła się w nim niezwykła wrażliwość. Miał zamiar w dalszym ciągu sprawiać wrażenie typowego samotnika, któremu nie jest potrzebna obecność drugiego człowieka, lecz nie zdołał okłamywać własnego serca, które w jednoznaczny sposób ukazywało mu potrzebę ciepła, bijącego od bliskiej osoby.
Chłopak nie był w stanie zliczyć upływających minut. Nie wiedział, o której godzinie otworzył oczy i przez jak długi czas bawił się włosami dziewczyny. Czuł jednak, że z każdą chwilą poranny chłód ustępował miejsca ciepłej, jesiennej temperaturze. Szatyn wyswobodził dłonie z rękawów, gdy ręce przestały mu marznąć. Każdy ranek był w jego życiu najbardziej pozytywnym czasem, dopóki ponownie nie zdążył przekonać się, jak okrutny świat go otacza.
Przełożył ostrożnie głowę Natashy na stary materac. Nie chciał przerywać jej snu. Nie chciał odbierać jej jedynej drogi do szczęścia. Sam uwielbiał marzyć. Sam uwielbiał wkraczać na aleję niespełnionych pragnień, o których nigdy nie miał odwagi mówić na głos. Wstydził się, że jego marzenia tak znacznie różnią się od marzeń przeciętnego człowieka. Każdy w swoim życiu choć przez moment pragnął wsiąść do własnego, cholernie drogiego samochodu, zaparkowanego w garażu pod kilkupiętrową willą z basenem. On natomiast marzył, aby, kładąc się spać, mieć pewność, że miniony poranek nie był jego ostatnim.
Pogwizdując cicho pod nosem zaczął składać porozrzucane po podłodze stare bluzy i dresy, przetarte w licznych miejscach, przede wszystkim na kolanach i łokciach. Odrzuciwszy jeden z materiałów w kąt pomieszczenia, chwytał drugi i postępował z nim tak samo, do czasu, aż na podłodze nie pozostał jedynie brud i pojedyncze, suche liście, przywiane z podmuchem wiatru.
Justin wyszedł przed barak i niemal natychmiast zmrużył oczy, gdy poraziły go jasne promienie słonecznego światła. Zaczerpnął głębokiego oddechu, który rozprowadził wewnątrz klatki piersiowej chłopaka nieprzyjemne kłucie. Od dawna nie czuł się najlepiej, jednak nie mógł liczyć na czyjąkolwiek pomoc. W jego przypadku dbanie o zdrowie oznaczało jedynie otulenie ciała ciepłym kocem i modlitwa o jak najwyższą temperaturę zarówno w ciągu dnia, jak i nocą. Dziś jednak nie zadbał o własne troski, tylko o dziewczynę, śpiącą na jego kolanach.
Wtedy poczuł na ramieniu małą, dziewczęcą dłoń, która przyniosła ze sobą delikatną woń kwiatowych perfum. Mimowolnie uśmiechnął się, mimo że wciąż stał do Natashy tyłem. Otoczony znajomymi z podobnymi problemami cieszył się, że miał okazję zamienić choćby kilka zdań z dziewczyną, która nigdy nie musiała martwić się o swoje życie.
-Wiesz, że nigdy wcześniej nie pozwoliłem komukolwiek zostać w tym miejscu dłużej, niż pięć minut? - Justin odwrócił się powoli twarzą do szatynki, gdy jej dłoń powoli zsunęła się z ramienia chłopaka. A szkoda. Czuł się w dziwny sposób przyjemnie, gdy czuł jej dotyk nawet przez materiał bluzy. Potrzebował go. Prócz osoby, której mógłby się zwierzyć, potrzebował dziewczyny, którą mógłby dotknąć, przytulić i w której oczach ujrzałby cały swój świat. Do momentu, w którym nie spotkał Natashy, nigdy nie pomyślałby, że chciałby być zwyczajnie zakochany, jak wielu jego rówieśników.
-Więc dlaczego pozwoliłeś akurat mi? - wymamrotała pod nosem, gdy szatyn po raz kolejny zaczął wzbudzać w niej respekt posturą ciała i chłodnym spojrzeniem. Nie wiedziała jednak, że pod powagą, wymalowaną na twarzy, kryje się zagubiony chłopak, który starał się dostrzegać w ludziach jedynie dobro. W rzeczywistości był przeciwieństwem człowieka, którego pozory stwarzał.
-Przypominasz mi moją młodszą siostrę, którą zawsze się opiekowałem - odparł łagodnie. Nagle poczuł, że chciałby się zmienić, być bardziej otwarty i zabawny. Chciałby zwyczajnie znaleźć szczęście w nieszczęściu.
-Ile lat ma twoja siostra? - Natasha spojrzała na Justina spod rzęs. Krótka wzmianka o siostrze Justina uspokoiła Natashę i nie wiedzieć czemu wywołała u niej nikły uśmiech.
-A ty ile masz lat? - odparł pytaniem na pytanie. Jego dłoń powędrowała do końcówek włosów dziewczyny i owinęła kilka kosmyków wokół palca. Natasha zarumieniła się delikatnie w ciągu kilku krótkich chwil. Była oczarowana szatynem, a każdy jego gest zdawał jej się słodki. Gdyby oczy Justina nie były tak przeraźliwie smutne, odważyłaby się przytulić do jego torsu.
-Piętnaście - mruknęła z jeszcze większą nieśmiałością. Justin bowiem przysunął do twarzy kosmyk jasnych włosów i zaciągnął się ich zapachem. On również chciał ostrożnie objąć dziewczynę, ale obawiał się jej reakcji. Wolał zachować dystans. Wtedy nie narażał się na kpiny i odrzucenie.
-W takim razie jesteście w tym samym wieku. Jesteście nawet odrobinę podobne. Macie podobny kolor włosów, odcień tęczówek, tylko uśmiechacie się inaczej - Natasha pierwszy raz ujrzała mały uśmieszek na ustach Justina. Jej serce zabiło mocniej i szybciej. To znak, że szczęście chłopaka potrafiło rozradować również ją.
-Kochasz ją, prawda? - szatynka szybko wzruszyła ramionami, a ręce schowała w kieszeniach bluzy. Nie ukrywała już uśmiechu, gdy wyraźnie widziała jego zarys na twarzy Justina. Przekonała się, że chociaż z pozoru zdawał się niedostępny, krótka rozmowa odsłoniła część prawdziwego szatyna, delikatnego, wrażliwego i otwartego na potrzeby innych ludzi.
-Myślę, że za bardzo wnikasz w moją prywatną strefę. Pamiętaj, to, że pozwoliłem ci tutaj zostać nie oznacza, że jesteśmy przyjaciółmi, zwierzającymi się z problemów.
Natasha zamknęła uchylone usta, zanim zadałaby kolejne nieodpowiednie pytanie i uraziła nim chłopaka. Pomyliła się. Ulatywały z niego jedynie przebłyski prawdziwego charakteru. Nie był gotowy, aby rozmawiać swobodnie z obcą osobą, jednak nie sądził, że ostrym tonem głosu i dosadnymi słowami sprawi Natashy przykrość. Ona nie była jeszcze odporna na wszelkie krzywe spojrzenia. Każde słowo skutecznie psuło jej humor. Ta drobnej budowy ciała piętnastolatka dopiero zaczynała uczyć się praw, obowiązujących w miejskiej dżungli.
Justin zostawił ją na środku bujno rosnącego trawnika, wysuszonego przez promienie słoneczne, a sam przeszedł przez dziurę w płocie na popękany, nierówny chodnik przy Osiemnastej ulicy. Z kapturem na głowie czuł się znacznie pewniej, dlatego zarzucił go, gdy tylko stracił szatynkę z pola widzenia. Włóczył nogę za nogą przez wiele przecznic i skrzyżowań. Momentami miał wrażenie, że jest na tyle słaby, aby potknąć się o najmniejszy kamień, lecz gdy tylko tracił równowagę, a grunt usuwał się spod jego stóp, ukrytych w starych, poszarpanych adidasach, przykładał dłoń do muru jednej z kamienic i wspierał na niej wyniszczone ciało.
Zmierzał wprost na Piętnastą ulicę, na dworzec Michigan Central Station. Samo wspomnienie ogromnego, opuszczonego budynku wywoływało u szatyna mdłości. Spędzał w nim najgorsze chwile swojego życia i nigdy nie zapomni, jak pomiędzy peronami rozpoczęła się historia jego życia na ulicy. Brudny, zmarznięty i opuszczony, leżał przy jednym z filarów przez trzy dni i trzy noce, bez wody i pożywienia, dopóki nie znalazł go jeden z narkomanów, który pokazał mu, że świat po zażyciu staje się bardziej kolorowy, a głód i pragnienie znikają. Nie wspomniał jednak, że po wytrzeźwieniu rzeczywistość uderza z jeszcze większą siłą.
Kiedy tylko Justin dotarł pod główne wejście na dworzec, usłyszał dochodzące z wewnątrz odgłosy rozmów. Rozpoznał wśród nich głosy znajomych, kolegów. Przyjaciółmi nie mógł ich jednak nazwać. Wśród narkomanów nie był w stanie znaleźć przyjaciół. Każdy myślał jedynie o sobie, o swoich potrzebach i o swoich pieniądzach, za które będzie w stanie zaopatrzyć się w kolejny gram heroiny.
Na dworzec Michigan Central Station przychodził jedynie na zarobek. To tutaj przeżywał piekło, gdy godził się, aby dotykali go dorośli mężczyźni. Prócz obrzydzenia do siebie, jako do bezdomnego, brudnego i zaniedbanego, czuł również wstręt do tego, co robił, do człowieka, którym stawał się pod wpływem dłoni napalonych staruchów. Wiedział jednak, że to jedyny sposób na zarobienie paru dolarów. Nikt nie przyjąłby go do legalnej, uczciwej pracy. Musiał więc godzić się na warunki, stawiane przez jego klientów. I chociaż czasem czuł się tak okropnie, że najchętniej wybuchnąłby głośnym płaczem, przy nich musiał udawać, że również czerpie przyjemność.
-Jesteś tu dzisiaj wyjątkowo wcześnie - gdy uścisnął dłoń jednego ze znajomych, Zayna, ten spojrzał na szatyna podejrzliwie, spod długich, gęstych rzęs. Był w identycznej sytuacji, co Justin. Narkoman, bez wykształcenia, mieszkający i zarabiający na ulicy. Był jednak starszy od niego o dwa lata i potrafił lepiej radzić sobie z życiową sytuacją. Częściej się uśmiechał, był silniejszy zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Potrafił zmieniać się w nieuczciwego drania. Tej ważnej umiejętności brakowało Justinowi. Nie wyobrażał sobie, że własne życie mógłby opierać na kłamstwach, oszustwach i szkodach innych ludzi.
-I w dodatku pachniesz damskimi perfumami - drugi z chłopaków, Liam, zawinięty po czubek nosa zniszczoną bluzą, zaciągnął się głęboko zapachem, wypełniającym powietrze. - Drogimi, damskimi perfumami.
-Czy chciałbyś nam o czymś powiedzieć? Z tego, co wiem, nie miałeś w planach szukania dziewczyny, a tymczasem sam kwiatkami byś nie pachniał.
-Odpuśćcie, proszę. Dobrze wiecie, że nie jestem w nastroju do rozmów i żartów - szatyn z westchnieniem osunął się na ławkę, z której płatami odrywała się olejna farba.
-Stary, ty nigdy nie masz nastroju na choćby cień uśmiechu. Może warto byłoby czasem odpuścić i zapomnieć o wszystkich gównach, które spotykasz na drodze? - Zayn klepnął go mocno w ramię, aby wyraźnie podkreślić wagę swoich prostych, lecz niebanalnych słów. - Powiedz lepiej, ładna jest?
Justin ponownie westchnął, tym razem głośniej. Chciał porozmawiać ze znajomymi o tym, o czym rozmawiają jego rówieśnicy. Chciałby oblizywać wargi na widok młodych, pięknych kobiet i chciałby móc komentować ich atuty wraz z kolegami. Brakowało mu jednak dystansu do życia. Gdy wewnętrznie cierpiał, nie potrafił nagle wyłączyć się, wyciszyć i oddać najmniejszym przyjemnościom, które swoją drogą spotykał każdego dnia, jednak nie potrafił otworzyć na nie serca.
-Jest bardzo ładna - przyznał nieśmiało. Pomimo swoich lat nadal nie przywykł do dzielenia się opiniami na temat jego upodobań. Wolał chować je w sobie i skrycie zerkać na piękne, młode dziewczyny, przyciągające wzrok niemal każdego mężczyzny. Szatyn wstydził się spoglądać na nie dłużej, niż przez ułamek sekundy. Bał się drwiącego spojrzenia, jakim mogłyby go obdarzyć.
Zarówno Liam, jak i Zayn natychmiast zareagowali na ciche słowa kolegi. Usiedli po obu jego stronach na ławce i wbili z niego spojrzenie. Nie naciskali, aby mówił dalej. Sądzili, że zdoła odblokować się i choć przez chwilę ucieszyć serce drobną przyjemnością. Ich stosunek do życia był inny, niż Justina. Oboje razem wzięci nie kryli w sobie takiej empatii i wrażliwości, jak Justin.
Dźwięk szybkich kroków przerwał ciszę na dworcu i skierował uwagę trójki młodych mężczyzn w stronę wejścia. Średniego wzrostu blondyn o jasnej karnacji i błękitnych oczach przemierzał największą halę dworca, z głową ukrytą pod kapturem, a dłońmi schowanymi w kieszeniach za dużej bluzy. Widział jedynie czubki własnych, poszarpanych butów i brud, unszący się na powierzchni betonowej posadzki. Po jego policzkach spływały wielkie krople łez, których za wszelką cenę pragnął się pozbyć, aby nikt nie zobaczył jego słabości. Niall charakterem najbardziej przypominał Justina, dlatego od lat byli sobie najbliżsi. Oboje nie potrafili się uśmiechać i często płakali. Byli w równym stopniu samotni i zagubieni. I również oboje kryli wszelkie emocje wewnątrz.
-Stary, co jest? - Zayn nigdy nie posiadał wyczucia chwili i zaczynał zdanie ze śmiechem, gdy jego kolega najbardziej potrzebował wsparcia. Jednak dzięki temu było mu łatwiej. Był jedną z nielicznych osób, mieszkających na ulicy, która wciąż zachowywała pozytywne nastawienie do życia.
-Nienawidzę tych pieprzonych pedałów - pociągnął nosem, starając się, aby jego głos nie zadrżał. Znajomi wiedzieli jednak doskonale, że jego policzki pokryte są łzami, a w oczach utrzymuje się ogromny smutek.
Niall pospiesznie przeszedł przez całą halę, aby zaszyć się w kącie w przeciwległym rogu. Każdy z chłopaków doskonale wiedział, że blondyn, razem z Justinem najmłodszy wśród ich szóstki, często trzymającej się razem, pragnął pobyć w samotności. Justin miał jednak przeczucie, że w głębi ducha potrzebuje szczerej rozmowy, tak, jak zawsze potrzebował tego szatyn. Wstał więc z ławki i bez słowa, wolnym krokiem, zaczął zmierzać w stronę Nialla, skulonego w jednym z kątów ogromnego pomieszczenia, otoczonego filarami i poszczególnymi peronami. Celowo nie przyspieszał, aby dać koledze okazję do otarcia łez z policzków.
Kiedy w końcu przysiadł po lewej stronie blondyna, zerknął na niego nieśmiało. Bez względu na reakcję Nialla, on postanowił oddalić się od niego dopiero wtedy, kiedy dwudziestojednolatek wyrzuci z siebie te najbardziej uciążliwe myśli. Nie mógł pozwolić, aby męczył się z własną duszą, tak, jak od lat robił to sam. Lekko potarł jego ramię, gdy blondyn mocno wycierał twarz w skrawek bluzy, nie przejmując się, że kurz z materiału osadza się na jego wilgotnych policzkach. Justin patrzył na to wszystko w całkowitym milczeniu. Słyszał więc każde pociągnięcie nosem Nialla i każde załkanie, które starał się pohamować.
-Nie powiesz chłopakom, że rozkleiłem się, jak baba, prawda? - spytał nieśmiało, spoglądając na Justina.
Niall traktował go jak przyjaciela. W zasadzie, każdy z piątki chłopków traktował go w ten sposób, ponieważ każdy wiedział, że w najgorszych momentach to właśnie Justin posłuży im pomocną radą i ciepłym słowem. Niestety, żaden z nich nigdy nie pomyślał, aby odwdzięczyć się szatynowi tym samym.
-Daj spokój. Wiesz, że bym tego nie zrobił - mruknął smutno. Mógł śmiało powiedzieć, że czuł ból kolegi, że czuł jego smutek.
Nie wiedzieć czemu, nagle pomyślał o Natashy. Ona również wczorajszego wieczoru wyraźnie odczuwała jego smutek.
-Mam dość tego przeklętego życia, rozumiesz? Chciałbym mieć normalny dom, pracę, dziewczynę i dziecko. O tym marzę, a jednocześnie wiem, że moje marzenia nigdy się nie spełnią. I to po prostu boli. Nie chcę wiele. Pragnę tego, co każdy normalny człowiek dostaje bez większego wysiłku. Co jest ze mną nie tak? Dlaczego muszę być tym gorszym?
Justin poczuł pod powiekami zbierające się łzy, gdy tak dosadnie odbierał smutek i nowe łzy Nialla. Chciał, aby na jego ustach pojawił się uśmiech. Chciał tego, pragnął całym sercem, ponieważ on jako jedyny potrafił całym sobą wczuć się w sytuację blondyna. Ukradkiem otarł nawet oczy. Chociaż on musiał udawać silnego, aby Niall poczuł się lepiej.
-Zobaczysz, że pewnego dnia dostaniesz to wszystko. Zobaczysz, Niall, tylko nie przestawaj wierzyć, że kiedykolwiek spełnisz swoje marzenia - potrząsnął jego ramionami, przez co blondyn zakołysał się. Patrzył na Justina, jak na ostatnią deskę ratunku i źródło wiary, które podtrzymywało w nim resztki nadziei.
-Obiecujesz? Potrafisz mi obiecać, że któregoś dnia stanę się szczęśliwy i wyrwę z tego bagna? - Niall nie odrywał wzroku od Justina, sprawiając, że szatyn musiał go spuścić. Nie potrafił niczego przysiąc, jednak tak bardzo pragnął, aby jego najbliższy kolega uśmiechnął się i uspokoił choć na moment, że był w stanie skłamać.
-Tak, Niall. Obiecuję, że pewnego dnia będziesz szczęśliwy i spełnisz swoje marzenia.
Blondyn ślepo uwierzył w zapewnienia szatyna. Dzięki temu był w stanie naprawdę otrzeć bolesne łzy i posłać Justinowi uśmiech. Uważał, że to skarb mieć przy sobie tak wspaniałego przyjaciela, jakim był dwudziestojednolatek. Nie zdawał sobie jednak sprawy, że Justin nie ma zaufania do żadnego z chłopaków i wewnętrznie cierpi bardziej, niż oni wszyscy razem wzięci.
-Dziękuję, Justin. Jesteś dla mnie, jak brat, wiesz? - poklepał go po ramieniu, sądząc, że uśmiech szatyna jest szczery. Nigdy tak bardzo się nie mylił. - Zostawiłbyś mnie teraz samego? Chciałbym na spokojnie o wszystkim pomyśleć.
Justin jedynie skinął głową, natomiast kiedy tylko podniósł się z posadzki, uśmiech na jego ustach zmienił się w grymas bólu. Cieszył się jednak, że nie musiał już udawać. Ze smutkiem na twarzy czuł się znacznie swobodniej i bardziej naturalnie, niż z wymuszonym cieniem uśmiechu.
-Jak on się czuje? - spytał Zayn, kiedy tylko Justin usiadł na przeciwległym krańcu ławki. Był mocno poruszony rozmową z kolegą. Nie sądził, że Niall mógłby mieć podobne, przyziemne marzenia, co on sam. Dlatego z początku nie usłyszał pytania bruneta. Obudziło go dopiero lekkie uderzenie w ramię. - Zakochałeś się, czy co jest tobą? Pytałem, jak czuje się Niall.
-A jak ma się czuć? - warknął szatyn. Optymizm Zayna często powodował u niego wściekłość. Zwyczajnie mu tego zazdrościł. - Gorzej, niż wygląda.
-Nie musisz być od razu taki nerwowy, wyluzuj - Zayn uniósł obie dłonie w powietrze i przewrócił oczami. Na co dzień widział Justina smutnego i przygnębionego, lecz nigdy wkurzonego. Wbrew pozorom, wolał, aby warczał i wyżywał się na nim, niż milczał całe dnie, pogrążony we własnych myślach.
-Po prostu denerwują mnie twoje pytania. Chyba jasnym jest, że nie będzie szczęśliwy i radosny, tylko zdołowany i przybity.
-Wiesz, co ja myślę? - Zayn zsunął się z oparcia ławki i opadł na miejsce obok Justina, stykając swoje ramię z ramieniem szatyna. - Myślę, że przydałby ci się porządny seks. Jesteś za bardzo marudny i przygnębiony.
Justin zacisnął pięści na materiale dresów i stopniowo je rozluźniał, aby uspokoić przyspieszony, nierówny oddech. Jeszcze nigdy nie był tak zirytowany zachowaniem kolegów, a dzisiaj wyjątkowo wyprowadzali go z równowagi. I tak, jak zawsze puszczał ich komentarze mimo uszu, tak teraz nie potrafił się odciąć. Słyszał każde słowo. Słyszał również cichy chichot kumpli, gdy Zayn gratulował samemu sobie pomysłu.
-Ależ wy mnie cholernie wkurzacie - mruknął pod nosem. Wiedział, że nie może zrobić praktycznie nic więcej. Z dwojga złego wolał mieć przy sobie kogokolwiek. Nawet ludzi, którzy zbytnio nie przejmowali się jego samopoczuciem i uczuciami.
Wtedy od każdej ze ścian ogromnej hali dworca Michigan Central Station ponownie odbiły się echem kroki, tym razem wolne, spokojne i ciężkie. Piątka chłopaków, Justin, Zayn, Liam, Harry i Louis odwrócili się automatycznie w stronę Nialla, sądząc, że podniósł się z brudnej posadzki i ma zamiar do nich dołączyć. Ten jednak jedynie podniósł głowę, a wzrok wbił w kierunku wejścia na dworzec, gdzie cień postawnego mężczyzny odbił się na betonie.
Tym razem cała piątka odwróciła głowy w drugą stronę. Przy wejściu stał pięćdziesięciolatek, ubrany w drogi garnitur, który zdecydowanie zbyt mocno opinał się na jego zapuszczonym ciele. Zaczął już siwieć i lekko łysieć, przez co na jego głowie nawet z pewnej odległości widoczne były zakola. Mężczyzna zmierzył wzrokiem salę i każdego z chłopaków, jednak zatrzymał się dopiero na postaci Justina, skulonej na ławce. Na jego widok przejechał językiem po pulchnych wargach i rozluźnił wiązanie krawata.
Justin aż zbyt dobrze wiedział, że mężczyzna jest nowym, potencjalnym klientem, który w przeciągu paru sekund machnie do niego dłonią. Nie pomylił się i tym razem. Pięćdziesięciolatek uniósł rękę, a na jego nadgarstku zalśnił drogi, elegancki zegarek. To swoją drogą śmieszne, że mężczyzna wydał na biżuterię więcej, niż szatyn zdoła uzbierać w ciągu całego życia. Gestem dłoni przywołał do siebie Justina, a potem wyszedł na rozświetlony słońcem plac przed dworcem, wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów z najwyższej półki i wsunął jednego do ust.
-Na tę twoją słodką buźkę leci każdy pedał w okolicy - Zayn ostatni raz klepnął ramię Justina, zanim ten wstał z ławki i powłóczył nogami w stronę wyjścia. Już teraz czuł narastające w nim mdłości na samą myśl, jak bardzo poniżony zostanie. Celowo szedł tak wolno, jak tylko potrafił, aby odwlec moment, w którym wsiądzie do samochodu starszego mężczyzny. Chciałby mieć to już za sobą. Chciałby mieć za sobą jego gorący, śmierdzący oddech na karku i obrzydliwe jęki.
Justin złapał w dłoń klamkę samochodu i szarpnął nią, a potem zajął miejsce pasażera. Nawet nie spojrzał na nowego klienta. Podświadomie bał się go i bał się bólu, który może mu sprawić. Czuł wzrok mężczyzny na swoim lewym profilu, a kątem oka dostrzegł, jak poprawił zakręconego ku niebu wąsa. Wstrząsnęły nim silne dreszcze, a ciało oblały zimne poty. Tak cholernie nienawidził samego siebie.
-Jestem George - mruknął gardłowo, kiedy jego duża, owłosiona ręka wylądowała na kolanie szatyna i powoli wędrowała w górę wychudzonego uda.
***
Justin szybko przetarł prawym rękawem załzawione oczy i mocno pociągnął nosem, zanim ukrył się przed słonecznymi promieniami na dworcu Michigan Central Station. Nie chciał nawet na moment wracać myślami do spotkania z ostatnim klientem. Liczył się dla niego jedynie banknot, bezpiecznie spoczywający w kieszeni jego dresów. Gdyby znalazł jakąkolwiek inną perspektywę zarobku, nie zastanawiałby się nawet przez moment.
Już z oddali dostrzegł, że na jego wcześniejszym miejscu na ławce, otoczona jego znajomymi, siedziała Jazzy, młodsza, piętnastoletnia siostra Justina. Kiedy ona pochłonięta była rozmową z Harrym, Zayn w tym czasie przepuszczał kosmyki jej prostych włosów o orzechowym odcieniu przez palce. Na jej ustach widoczny był delikatny uśmiech, który szybko zniknął, gdy wzrok dziewczyny padł na brata, szurającego butami o beton.
-Jazzy, mówiłem ci przecież wiele razy, żebyś tu nie przychodziła - mruknął, ale nie był w stanie podnieść na nią głosu. Za bardzo ją kochał i za bardzo troszczył się o jej szczęście. Ulotne szczęście.
-Chciałam się z tobą zobaczyć - dziewczyna zerwała się z ławki i zarzuciła ramiona na szyję Justina. Kochała brata i martwiła się o niego. Martwiła się, że pewnego dnia usłyszy od jednego z jego kolegów, że znaleźli go z igłą w żyle, że przedawkował, że nie żyje. Był najbliższą jej osobą i chociaż chciała opiekować się nim tak, jak przez całe życie on opiekował się nią, wiedziała, że Justin wyśmieje ją i stwierdzi, że sam doskonale potrafi o siebie zadbać. Zawsze tak robił. Zawsze odtrącał od siebie pomoc.
Justin szybko odwzajemnił silny uścisk. Jazzy była jedyną bliską mu osobą i wiedział, że jej mógł zaufać w każdej kwestii. Nigdy jednak tego nie zrobił. Nie chciał obciążać ją własnymi problemami, nie chciał, aby martwiła się bardziej. Dlatego nawet przed nią, nawet przed własną siostrą, osobą, która zna go najlepiej, udawał za każdym razem, gdy ich spojrzenia się krzyżowały. Chciał, aby chociaż Jazzy wiodła skromne, lecz spokojne życie.
-Chodź stąd, młoda - złapał piętnastolatkę i, pomimo jej początkowego sprzeciwu, siłą wyprowadził poza mury dworca.
-Byłeś z klientem? - spytał cicho, zawijając dłonie w rękawy starej bluzy brata. Brakowało jej pieniędzy na nowe ubrania czy kosmetyki, jednakże miała dach nad głową i ciepłe łóżko w którym mogła zatopić się w najgorszych momentach. Justin natomiast wszelkie smutki wylewał na jednym peronów dworca lub brudnym materacu w baraku przy 18th Street.
-Tak - odparł nieśmiało i chociaż miał świadomość, że Jazzy od wielu miesięcy wie, w jaki sposób Justin zdobywa pieniądze na narkotyki, z każdym dniem czuł z tego powodu coraz większy wstyd, zwłaszcza przed siostrą. Jego zdaniem była zbyt młoda, aby wiedzieć, że pozwala starszym mężczyznom na wszystko, za co tylko obdarzą go paroma dolarami.
-Jak się czujesz, kiedy oni - zaczerpnęła głęboko powietrza, jednak zanim zdążyła dokończyć zdanie, Justin przerwał jej szybko. Jazzy nie zdawała sobie sprawy, że podobnym pytaniem upokarzała go jeszcze bardziej. Znów zapragnął dać upust łzom bezsilności.
-Gorzej, niż śmieć - wyszeptał, ponieważ obawiał się, że jego głos zacznie drżeć. Ostatnim, czego chciał, było rozklejenie się na oczach młodszej siostry. Płakał często, ale nigdy przy niej i chciał, aby tak zostało.
Przemierzali kolejne ulice w ciszy, jednak to wystarczało Justinowi, aby czuł, że znaczy dla kogoś odrobinę więcej. Co jakiś czas zerkał na skupioną twarz siostry i uśmiechał się smutno. Pamiętał czasy, gdy z jej ust nie schodził uśmiech. Teraz natomiast bywał na nich niezmiernie rzadko. Justin starał się wychwycić każdy, najmniejszy grymas, ponieważ wtedy również jego serce biło szybciej. Dostrzegał w niej również inne zmiany. Jej włosy z każdym dniem zdawały mu się coraz dłuższe, choć już teraz sięgały do pasa. Zmieniały się również rysy jej twarzy, które coraz mniej przypominały małą dziewczynkę, a coraz bardziej młodą kobietę.
-Przyszłam do ciebie, ponieważ chciałam poważnie porozmawiać i prosić o radę - po kilkunastu minutach spędzonych w ciszy, Jazzy ponownie odezwała się i zerknęła przelotnie na brata.
-Wiesz, że po to tu jestem - odparł, choć w głębi serca bał się, że jego siostrzyczka czuje się nieszczęśliwa. Zdradził ją smutny ton głosu i wzrok, który wciąż spuszczała na chodnik. - Co się dzieje, Jazzy?
-Opowiadałam ci o Tysonie, prawda? - Justin skinął głową, a oczyma wyobraźni ujrzał postać czarnoskórego, dwudziestoczteroletniego mężczyzny, z którym od kilku tygodni spotykała się Jazzy. Szatynowi od początku nie podobał się związek, w którym czarnoskóry wykorzystywał jego siostrę, lecz nie miał prawa jej w żadnym stopniu pouczać, kiedy sam nie świecił przykładem i nie był godzien naśladowania. - Zaproponował mi, abym przeprowadziła się do niego i uciekła od rodziców.
W pierwszym momencie Justin przystanął na środku chodnika i z niepokojem spojrzał na dojrzewającą, lecz wciąż dziecięcą twarz Jazzy. Wiedział, że we własnym domu nie jest szczęśliwa i że prędzej czy później ucieknie, zrobi to samo, co on przed laty. Nie sądził jednak, że będzie chciała wyrwać się z rodzinnego domu w tak młodym wieku, w dodatku do mężczyzny, jakim był Tyson. Jazzy nie była przy nim bezpieczna. Prócz impulsywnego temperamentu, jaki ukazywał na co dzień, był znanym w mieście dilerem i zadawał się z nieciekawym towarzystwem. Justin zwyczajnie martwił się, że przy jego boku Jazzy zazna zbyt wielu krzywd.
-Chcesz tego? Chcesz przeprowadzić się do niego? - spytał z nadzieją, że odpowiedź szatynki będzie przecząca. Ona jednak zamilkła na kilka długich chwil. W międzyczasie bawiła się zbyt długimi rękawami bluzy, a przez każdy jej ruchy przemawiała niepewność i niezdecydowanie. - Jazzy, wiesz, że on chce cię jedynie wykorzystać. Powiedz, sypiasz z nim? - zanim Justin zadał kolejne wśród pytań, znał już odpowiedź. Domyślał się, że jego siostra nie jest dziewicą i to również sprawiało mu ból.
-Im dłużej się nad tym zastanawiam, dochodzę do wniosku, że nie popełniłabym błędu. Owszem, byłabym wykorzystywana, a on zmuszałby mnie do seksu częściej, niż robi to teraz, ale pomyśl. Nie musiałabym mieszkać z rodzicami i wysłuchiwać ich pijackich awantur. Nie chcę ani jednego, ani drugiego, ale którąś opcję będę musiała wybrać, a mimo wszystko sądzę, że przy Tysonie będzie mi lepiej.
Justin zdawał sobie sprawę, że każdy z argumentów Jazzy był trzy razy przemyślany, zanim szatynka zdecydowała się podzielić nim z bratem. Również im dłużej on sam zastanawiał się nad sytuacją siostry, przekonywał się, że przy Tysonie miałaby lepsze życie, niż w pijackiej melinie z rodzicami. Bolała go jedynie myśl, że za lepsze warunki płaciła wysoką, podobną do niego cenę - własne ciało.
-Wiesz, że ja chcę jedynie, abyś była szczęśliwa. To do ciebie należy wybór, gdzie będziesz czuła się lepiej.
-Chociaż wiem, że to głupie, ja kocham Tysona i chcę z nim być, nawet jeśli on nie zawsze mnie szanuje. Mam nadzieję, że mnie zrozumiesz, Justin. Przepraszam - na koniec pociągnęła nosem, jednak zanim zdążyłaby się rozpłakać, Justin objął jej drobne ciało ramionami i przytulił do piersi.
-Nie przepraszaj. Oboje od początku wiedzieliśmy, że nasze życie nie będzie kolorowe i sami będziemy musieli radzić sobie z przeszkodami. Najważniejsze to nie poddawać się nawet w najtrudniejszych chwilach, dobrze? - potarł opiekuńczo ramię szatynki, kiedy ta ze smutnym uśmiechem skinęła głową i musnęła rozedrganymi wargami policzek brata.
Wtedy dla nich obojga przyszedł jednak cięższy temat rozmowy. Jazzy widziała pragnienie w oczach Justina. Pragnienie, które znacznie różniło się od potrzeb każdego człowieka. On potrzebował do szczęścia jednego grama heroiny, ponieważ tylko wtedy czuł, że na moment może zapomnieć o życiu, na którym swoją drogą wcale mu nie zależało.
-Justin, wiesz, co będzie, jeśli Tyson zorientuje się, że kradnę mu dragi? Zabije mnie bez mrugnięcia okiem i bez słowa wyjaśnienia - wymamrotała, sięgając do kieszeni po małe zawiniątko otoczone aluminiową folią. Nie podkradła narkotyków po raz pierwszy, jednak z każdym kolejnym razem bała się coraz bardziej. Udawało jej się co kilka dni przekazać Justinowi jeden gram heroiny, lecz w środku drżała. Miała świadomość, że naraziła swojego chłopaka na straty, liczone w grubych tysiącach dolarów, jednak nie potrafiła patrzeć, jak z jej brata ulatują ostatnie oznaki szczęścia.
-Wiem, Jazzy. Przepraszam, że cię na to narażam - mruknął smutny i jeszcze bardziej zdołowany, niż przed paroma minutami.
-Ostatni raz, Justin. Ostatni raz - Jazzy pospiesznie wsunęła w chłodną dłoń brata szczelnie zapakowany gram heroiny, a potem odsunęła się od niego na krok. - Mam też resztkę jedzenia, jaką udało mi się wynieść z domu - do drugiej ręki szatyna wsunęła suchą bułkę. Nie wiedziała nawet, ile jej pomoc znaczyła dla Justina, którego żołądek skręcał się z głodu. Gdyby nie Jazzy, czułby się fizycznie znacznie gorzej.
-Dziękuję. Kocham cię, Jazzy - ostatni raz przytulił jej kruche, ciepłe ciało, zanim pozwolił jej odejść w przeciwnym kierunku.
Usiadł na pobliskiej ławce i jeszcze przez kilka chwil obserwował, jak postać siostry oddala się powoli. I z pewnością powróciłby na Osiemnastą ulicę, gdyby w ostatnim momencie nie dostrzegł grupy czarnoskórych mężczyzn, którzy otoczyli Jazzy z każdej strony. Wiedział, jak niebezpiecznym miastem jest Detroit. Z tego samego powodu wczorajszego wieczoru nie pozwolił Natashy odejść i dalej przemierzać zaciemnionych uliczek w poszukiwaniu schronienia. Siostra była oczkiem w jego głowie i jedyną osobą, która przytrzymywała go przy życiu. Przez resztę dni wypominałby sobie, gdyby dopuścił do jej krzywdy. I chociaż wiedział, że nie ma najmniejszej szansy w bezpośredniej walce z którymkolwiek z mężczyzn, ostatkami sił zaczął biec w stronę wystraszonej Jazzy. Pragnął jedynie jej bezpieczeństwa.
-Zostawcie ją - wydyszał cicho. Zmęczył się kilkoma szybszymi krokami. Wiedział więc, że jeden pozornie niegroźny cios któregoś z mężczyzn spowodowałby spotkanie jego ciała z podłożem.
Czarnoskórzy po pierwszym spojrzeniu sprawiali wrażenie młodych bandytów, którzy bez większego zawahania ugodziliby brzuch szatyna ostrym nożem, natomiast Jazzy wykorzystali. I chociaż Justin doskonale zdawał sobie z tego sprawę, miał zamiar bronić siostry do ostatniego tchu.
-Czy ktoś pytał cię o zdanie, brudna przybłędo? - Justin sam nie wiedział, czy większy ból sprawiało mu spojrzenie mężczyzn, jakim obdarzali piętnastoletnią Jazzy, czy ostre słowa, skierowane do jego osoby. Jednego był pewien. Jego samoocena opadła jeszcze niżej.
-Zostawcie ją. To moja siostra - powtórzył ciszej. W głębi duszy już teraz zaczął drżeć ze strachu. Nie zamierzał jednak okazywać zdenerwowania.
Jak podejrzewał, jego tłumaczenie jedynie rozbawiło czarnoskórych. W przeciągu kilku krótkich chwil poczuł pierwsze uderzenie w podbrzusze, a za nim kolejne. Stracił wyczucie czasu, pogrążając się w fizycznym bólu. Nie wiedział więc, po ilu uderzeniach upadł na chodnik. Wtedy jednak pięści ustąpiły miejsca stopom, które wielokrotnie zderzyły się z jego bezbronnym ciałem w postaci silnych kopnięć. Do uszu Justina docierały krzyki Jazzy i błagania, kierowane w stronę bandytów, jednak im katowanie bezdomnego dostarczało wielu rozrywek.
-Nie odzywaj się do nas nigdy więcej, śmieciu - na koniec jeden z mężczyzn splunął jeszcze na bluzę Justina, a potem dał znak kolegom, aby tym razem odpuścili Justinowi i znaleźli inną ofiarę, na której mogliby wyładować resztę agresji.
-Boże, Justin - gdy tylko Jazzy poczuła się wystarczająco bezpiecznie, aby zbliżyć się do brata, upadła przed jego skuloną postacią na kolana i zaniosła się głośnym płaczem. - Justin, proszę, odezwij się - załkała cicho i objęła smutną twarz brata małymi dłońmi. Sądziła, że po tylu uderzeniach Justin stracił przytomność. On jednak utrzymywał zaciśnięte powieki, aby nie wypłynęły spod nich żadne łzy. Walczył z samym sobą tylko po to, aby jego mała siostrzyczka nie poczuła się gorzej.
-Jest w porządku, Jazzy - wydusił z trudem, gdy ból rozprzestrzeniał się po jego klatce piersiowej.
-Tak bardzo się o ciebie bałam - kiedy szatynka nachyliła się nad bratem, kilka słonych łez skapnęło spod jej powiek na policzki chłopaka. Widok zrozpaczonej Jazzy był dla Justina najtrudniejszy do zaakceptowania.
-Spokojnie, nic mi się nie stało. Jestem jedynie odrobinę poobijany - próbował wstać z podłoża z pomocą siostry, ściskającej jego ramię, jednak szybko przekonał się, że sam nie da rady dotrzeć do opuszczonych baraków przy 18th Street. W tej chwili marzył, aby przyłożyć policzek do powierzchni materaca i usnąć, jak małe, wycieńczone dziecko. Z pomocą przyszli mu jednak koledzy, którzy nie zdążyli w porę dotrzeć do szatyna i choćby spróbować postawić się w jego obronie, wiedząc jednocześnie, że mieli równie niewielkie szanse, co Justin.
-Pomóżcie mi zaprowadzić go na Osiemnastą ulicę - wydukała Jazzy przez liczne łzy, w dalszym ciągu tworzące prostą ścieżkę na jej policzkach.
Po dwóch stronach dwudziestojednolatka, pochylonego na chodniku, przykucnęli Zayn i Liam, ujmując jego ramiona i powoli pomagając mu wstać. Nie obyło się bez bolesnych syków, wydobywających się przez zaciśnięte wargi szatyna. Obrażenia nie były jednak na tyle poważne, aby uniemożliwiały Justinowi wykonywanie pojedynczych, wolnych kroków. Gdyby był jednak sam, spędziłby na środku chodnika całą noc, cały dzień i bardzo możliwe kolejną noc, podczas której wylałby wiele gorzkich łez.
Przez całą drogę do starych, opuszczonych baraków żadne z nich nie miało odwagi wypowiedzieć choćby jednego słowa. Każdy na swój własny sposób przeżywał sytuację Justina i każdy na swój sposób współczuł mu bólu. Justin jednak fizycznie odznaczał się ogromną siłą. Bolało go jedynie serce na myśl, że został upokorzony tak wiele razy podczas jednego, krótkiego dnia.
Justin nie był jednak jedyną osobą, której serce dawało wyraźnie znać o swoim istnieniu. To samo odczuwała Natasha, cały dzień skulona w kącie baraku i wyrzucająca złość w postaci łez. Gdy na dworze zaczęło się ściemniać, a w jej uszach rozbrzmiał odgłos kroków, miała szczerą nadzieję, że po całym dniu Justin wrócił do baraków i porozmawia z nią tak, jak poprzedniego wieczoru. Natasha widziała w nim autorytet, z którego chciała czerpać przykład. Justin nie zdawał sobie sprawy, że każde wypowiedziane przez niego słowo dotarło głęboko do wnętrza dziewczyny. Sądził, że, jak większość zdań, obiły się tylko o krańce jej uszu.
Kiedy jednak do starych baraków zamiast samego szatyna weszła pokaźna grupa ludzi, Natasha zadrżała. Łagodne podejście szatyna nie oznaczało, że inni zareagują na jej obecność w ten sam sposób. Niemal natychmiast poczuła na sobie wzrok pięciu mężczyzn i dziewczyny w podobnym wieku. Nie wiedziała, na kim zatrzymać ma własne spojrzenie, dlatego najbezpieczniejszym wyjściem wydało jej się wbicie pary tęczówek w znaną jej postać Justina, lekko skuloną i obolałą.
-Justin, co ta lalunia tu robi? - głos Jazzy nie brzmiał tak, jak w otoczeniu Justina i jego kolegów. Teraz, gdy czuła, że może zyskać nad Natashą znaczną przewagę, spojrzała na nią z nienawiścią i odrazą. Ujrzała w niej osobę z zupełnie innej, przeciwległej warstwy społecznej, żyjącą w dostatku. Przez ton jej głosu przemówiła zwyczajna, ludzka zazdrość.
Również reszta znajomych Justina przyglądała się Natashy dość sceptycznie. Widzieli, że nie wygląda ona tak, jak oni. Jej ubrania były drogie i czyste, a ona sama wyglądała jak księżniczka, która zabłądziła w drodze do swojego pałacu. Natasha czuła ich niechęć, czuła, że powinna podnieść się z cienkiego materaca i jak najszybciej uciec przez pierwszą dziurę w ścianie baraku. Im dłużej czuła na ciele sześć par palących tęczówek, tym większą zyskiwała pewność, że już czas chwycić pasek sportowej torby i poszukać innego miejsca, w którym mogłaby przenocować choćby jedną noc.
Nie obdarzyła już Justina żadnym, nawet przelotnym spojrzeniem. W strachu spuściła głowę i pociągnęła za sobą sporą torbę. Już pierwszy krok poza mury baraku zakręcił w jej oku nową łzę. Sądziła, że u boku Justina znajdzie schronienie i pewnego rodzaju troskę. Teraz natomiast będzie musiała przyzwyczaić się do myśli, że znów zostanie sama.
Zanim jednak dotarła do płotu, którym ogrodzony był najbliższy teren starej rudery, poczuła na ramieniu ciężką, dużą dłoń. Mimowolnie otuliło ją przyjemne ciepło, ponieważ w głębi duszy czuła, że niespełna pół kroku za nią stoi szatyn o brązowych tęczówkach i miękkich włosach, ułożonych w nieładzie. Kontrolę nad jej ciałem przejęły liczne dreszcze, gdy usta szatyna zbliżyły się do jej ucha, za które założył pojedynczy kosmyk włosów, a później gęsią skórę na jej karku rozprowadził niski, gardłowy głos Justina.
-Nie pozwolę ci odejść, Natasha.
~*~
O matko święta, myślałam, że nigdy nie skończę tego rozdziału, ale zrozumcie, wyszedł mi jeden z najdłuższych, jaki kiedykolwiek napisałam :)
genialny rozdział :)
OdpowiedzUsuńNormalnie płakać mi się chciało jak bili Justina :( Czekam na kolejny :)
OdpowiedzUsuńMatko boska tak bardzo mi szkoda Justina:( jejku:( Ja mam nadzieje, że razem z Natashą znajdą jakieś schronienie no i żeby Justin nie musiał robić tego co robi:/ świetny rozdział, do następnego ✌
OdpowiedzUsuńprzecudowny
OdpowiedzUsuńŚwietny :)
OdpowiedzUsuńNie wiem co Justin przeżywa z tymi mężczyznami, ale sama bym chyba zaczęła się okaleczać tak, jak on. Do tego jeszcze Niall, biedny blondasek, idealnie pasuje jako przyjaciel Justina. Mam nadzieję, że już niedługo zarówno oni jak i Natasha znajdą jakieś lepsze miejsce. Co do Jazzy to nie sądziłam, że bedzie na koniec taka suką! Całe szczęście Justin zatrzymał nową koleżankę. Niech oni się chociaż przytulą :C Czekam niecierpliwie na kolejny!
OdpowiedzUsuńO jezu... naprawdę wpadłaś w trans, bo to jest... wow. Mam nadzieję, że będzie takich transów więcej, już się nie mogę doczekać następnego rozdziału! Cholera, szkoda mi Justina, nawet nie wiesz, ile razy miałam łzy w oczach podczas czytania:( Nie wiem, co jeszcze mam powiedzieć, naprawdę jestem pod wrażeniem! Życzę weny!
OdpowiedzUsuńthree-months.blogspot.com
Kocham to opowiadanie! Serio.
OdpowiedzUsuńI ta koncowka gdzie Justin zatrzymuje Natashe *-* cudo!
Buziakii:)
Ja tak czułam że Justin ją zatrzyma.... :') Justin jest taki djsjdjdndj *-* to jest po prostu genialne, idealne no po prostu perfekcja!!! Nie mogę doczekać się kolejnego *-*
OdpowiedzUsuńSuper rozdzial, duzo emocji..czekam nn:*
OdpowiedzUsuńRewelacyjny ! ;* czekam na kolejny ^ ^
OdpowiedzUsuńCudny *-* Kurcze, jak mi szkoda Justina :/ Ale dadzą radę prawda :D Świetny i smutny ;3
OdpowiedzUsuńO matko. Cudowny rozdział. Wspaniale wszystko opisujesz, naprawdę można się wicągnąć.
OdpowiedzUsuńCzekam na następny miśka i dużo weny.
Pierwszy raz czytam tak odmienny blog i Justinie. Blog bardzo mi się spodobał . Rozdział ten jak i poprzednie bardzo dobrze Ci wyszły. Justin się zakochał :* ! W Natashy :) Widzę tutaj także 1D :D Genialnie !!!!!
OdpowiedzUsuńJeju fantastyczny ♥
OdpowiedzUsuńCzekam na nn ♥
http://differentloveee.blogspot.com/
Cudny rozdział
OdpowiedzUsuńSerce mnie bolalo i się poryczalam czytając to przez co przechodzi Justin :'(
Tak bardzo fangirluje shxnndjxndkxjsn <3
OdpowiedzUsuńI to z dwóch powodów!
1.Rozdział jest tak cholernie długi *.*
2. Ostatnie słowa Justina >>>>
A więc jesteś jedyną autorką opowiadań, która wywołuje u mnie swoim pisaniem takie emocje.
Płakałam przez pzynajmniej połowę rozdziału, a więc gratulacje.
Specialnie się dziś nie pomalowałam, bo wiedziałam, że mam zamiar czytać to cudo. I wiedziałam, że łzy nie raz pojawią się w moich oczach.
Justin jest dla wszystkich taki dobry i w każdym widzi przyjaciela starając się pomóc, a on sam nie ma w nikim prawdziwego wsparcia.
Nie ma osoby przy której mógłby się wypłakać.
Mam nadzieję, że pojawienie się Natashy w jego życiu coś zmieni.
Nie mogę doczekać się następnego <3
school-loser-and-love-jb.blogspot.com
O BOŻE. To jest niesamowite. Kocham to opowiadanie i jak piszesz. Jest to niesamowite i wgl najlepsze. Czekam na next i weny życzę. Szkoda mi Justina :/
OdpowiedzUsuńwspaniały :)
OdpowiedzUsuńBłagam o kolejny już jak najszybciej :(
OdpowiedzUsuńZajebisty. Czekam na nn
OdpowiedzUsuńNie wierzę po prostu... gdyby tak było naprawdę na ulicy.. :(. Naprawdę świetnie piszesz czekam z niecierpliwością na nn <3.
OdpowiedzUsuńJeju, to opowiadanie jest taki smutne i zawsze podczas czytania wywołuje u czytelników tyle emocji, po prostu woow *.*
OdpowiedzUsuńBiedny Justin szkoda mi go, że nie ma takiego prawdziwego przyjaciela, któremu mógłby się wyżalić, który znałby jego słabości i marzenia :( Myślę, że kiedy trochę zaufa Natashy i zbliżą się, to ona właśnie będzie taką osobą :)
Płakać mi się chciało kiedy czytałam o tym, jak ci kolesie pobili Justina, bo on zawsze, w każdym ff był taki silny, niezwyciężony i każdy kto na niego krzywo spojrzał dostawał po pysku, a tutaj? Tak wszystko inaczej, on od zaledwie kilku ciosów leżał na ziemi nie mając siły :(
Wiem, że Jazzy mogła troche (a może nawet bardzo) zazdrościć Natashy tego, że ona miała życie w luksie, bez martwienia się czy następny dzień nie będzie może ostatnim, ale mimo wszystko mogłaby być milsza, a nie tak chamsko odrazu do niej podchodzić. Kurde szkoda mi troche Natashy, bo ona wszystko tak mocno bierze do siebie, nie jest przyzwyczajona, że ludzie będą ją odtrącać i traktować jak gorszą, więc każde niemiłe słowo musi ją boleć... tak mi się wydaje przynajmniej :/
Dobrze, że Bieber poszedł za nią i nie pozwolił jej odejść, to słodkie, że mimo iż jej nie zna troszczy się o nią <3
Rozdział faktycznie wyszedł Ci długi, ale zajebisty i mam nadzieję, że częściej będziesz wpadać w taką faze ciągłego pisania, już nie mogę się doczekać nowego rozdziału :*
Weny <3
believe-in-your-dreams-jb.blogspot.com
Tak bardzo to i Ciebie uwielbiam ❤. Jestem z Tobą od początku Twojego pisania i będe zawsze ❤. Życze dalszej weny i żeby rozdział był jak najszybciej ❤. Możesz odpowiedzieć mi na jedno pytanie? Skąd ci się wzięła chęć do pisania? Bo wychodzi ci to genialnie ❤. A i myślałam że masz 16 lat ;'). Co do rozdziału to..nie spodziewałam się że Justin nie da jej odejśç,serio. Miałam scenariusze jak ona odchodzi a potem on gdzieś ją znajduje czy coś..eh,ale to o wiele bardziej mi się podoba ❤. I wiem,że z czasem zakochają się w sobie chociaż i tak jestem pewna,że Justin się w niej " minimalnie zauroczył " ❤. Miłego dnia :3
OdpowiedzUsuńno cudowne to jest po prostu ! Już uwielbiam to opowiadanie :) Jest trochę inne od pozostałych , fakt bardzo długi rozdział ale i tak szybko go skończyłam :D
OdpowiedzUsuńNominowałam cię do Liebster Blog Award :) więcej informacji znajdziesz tu: http://selena-and-justin-love-story.blogspot.com/p/liebster-blog-aword_20.html
OdpowiedzUsuńTak bardzo perfekcyjny *.* Fabuła jest genialna i cholernie mi się podoba sposób w jaki piszesz. Aww! Czekam na nn <3!
OdpowiedzUsuńMam plan xd niech okradną willę Natashy xd
OdpowiedzUsuńświetny rozdział :)
boże, świetny rozdzial!
OdpowiedzUsuńo matko moja droga ! to opowiadanie będzie super !!!! musiałam nadrobić rozdziały, bo przeczytałam wcześniej tylko prolog, a po 1 rozdziale nie miałam w ogóle czasu na blogi i teraz pluję sobie w brodę, że wcześniej tego nie przeczytałam i nie byłam na bieżąco :3 już nie mogę się doczekać następnego <33333 miałam nadzieję, że ją przy sobie zatrzyma :33 :*
OdpowiedzUsuń