sobota, 13 czerwca 2015

Rozdział 12 - Dashed hopes...

        Natasha zatrzymała się w pół kroku i powoli odwróciła na pięcie. Gwałtownie uderzył w nią ból Justina i smutek na jego twarzy. Była zirytowana i zła, a mimo to nie potrafiła zignorować niemych krzyków szatyna i wyjść z baraku. Znaczył dla niej zbyt wiele. Zraniłaby go ignorancją i brakiem przywiązania. Podczas kiedy on starał się zrobić wszystko, aby zapewnić jej bezpieczeństwo, ona wpuszczała jego słowa jednym uchem i wypuszczała drugim.
        -Justin, co ty mówisz? - upadła na kolana pomiędzy jego nogami i przyłożyła dłonie do ciepłych policzków chłopaka. - Nie jestem uzależniona, spokojnie, nie bój się o mnie - z delikatnym uśmiechem musnęła jego zaciśnięte powieki i czoło.
        -Nie jesteś uzależniona fizycznie, ale ale stoisz na najprostszej drodze do uzależnienia psychicznego, Natasha. Kurwa, nie pozwolę ci brać. Nie pozwolę, żebyś upadła na samo dno, tak samo jak ja. Uwierz mi, nie chcesz być tu, gdzie jestem ja, Natasha. Otwórz oczy i spójrz na siebie. Jesteś młodziutka, piękna, masz całe życie przed sobą, a tracisz je tutaj, ze mną, bez perspektyw, bez choćby jednej właściwej drogi na przyszłość. Malutka, uwolnij się stąd, póki możesz. Już teraz widzę, że nie będę w stanie ochronić cię przed narkotykami. Minie parę tygodni, może miesiąc, kiedy nie tylko ja będę szukał na dworcu klientów. Zaczniesz puszczać się za dragi i płakać nocami. Uwierz, nie chcesz tego. Wierz mi, nie chcesz.
        Przy ostatnich zdaniach obejmował jej twarz dłońmi i ocierał kciukami mokre od łez policzki. Natasha nie wiedziała, dlaczego wyzwoliła w sobie emocje w postaci gorzkich łez, płaczu. Czerpała doświadczenie z każdego słowa Justina. Był od niej mądrzejszy, znacznie dojrzalszy i żył na ulicy już od lat. Mimo wszystko czuła, że w tej jednej kwestii, dotyczącej domniemanego uzależnienia, przesadza i niepotrzebnie dmucha na zimne. Natasha zachowała zdrowy rozsądek i trzeźwy umysł. Tak przynajmniej sądziła.
        -Nie bój się o mnie, proszę - pragnęła położyć wargi na jego ciepłych, pełnych, delikatnie rozchylonych wargach i musnąć je z czułością, jednocześnie zapewniając szatyna, że nie upadnie. Będzie szła przez życie z wysoko uniesioną głową. Nie podda się, nawet gdy zabraknie jej sił.
        Justin był już bliski płaczu, a Natasha nie chciała patrzeć na jego łzy. Nie byłaby wtedy w stanie podnieść się z wilgotnej posadzki. Obdarzyła go ostatnim ciepłym, pełnym troski spojrzeniem. Nie przytuliła go. Nie chciała robić mu złudnych nadziei, że usiądzie obok, że zostanie, że nie oddali się choćby na moment. Nie zamierzała zostawiać Justina samego, zbyt mocno przywiązała się do jego obecności. Teraz jednak wyszła z baraku. Nie na zawsze. Na moment. Na krótką chwilę. Musiała w ciszy przemyśleć każde ze słów Justina i zrozumieć je w sposób, w jaki pragnął dotrzeć do niej szatyn.
        Był słoneczny, lekko wietrzny, jesienny dzień i po raz pierwszy od długich tygodni błękitnego nieba nie zdobiły ciemne, deszczowe chmury. Natasha stawiała powoli krok za krokiem. Nie spieszyła się. Nie miała powodu. Odkąd zamieszkała z Justinem na 18th Street przestał liczyć się dla niej czas i życie w ciągłym biegu. W jej małym świecie nastała równowaga.
        Nie wierzyła Justinowi, kiedy mówił, że jest na najprostszej drodze do psychicznego uzależnienia. Sądziła, że nie zdoła uzależnić się po raptem dwóch gramach. W rzeczywistości silne przywiązanie do heroiny poczuła już po pierwszym zażyciu. Wmawiała sobie, że to przez niepokój o Justina i o własne uczucia do niego czuje potrzebę, aby kolejny raz poczuć płynące w żyłach rozluźnienie. Oszukiwała samą siebie.
        Zatrzymała się dopiero przed pierwszym napotkanym lombardem . Zerknęła przelotnie na drogi zegarek na nadgarstku i znów na szyld, zawieszony ponad przeszklonymi drzwiami. Postawiła krok w przód, lecz zaraz pospiesznie cofnęła stopę. Wahała się przez kilka minut, dopóki przypadkowy przechodzień ramieniem  nie wepchnął jej do wnętrza lombardu.
        -Witam panienkę. W czym mogę pomóc w ten piękny, jesienny dzień? - sprzedawca natychmiast zaraził Natashę optymizmem. Odwzajemniła nieśmiały uśmiech i oparła dłonie na przeszklonym blacie. 
        -Chciałabym, aby wycenił pan ten zegarek - sprawnie zdjęła z nadgarstka biżuterię i położyła ją na otwartej dłoni mężczyzny.
        Starszy pan zaczął powoli obracać zegarek między palcami. Sprawdzał stopień zniszczenia i ewentualne uszczerbki mechaniczne. Już po pierwszym spojrzeniu dostrzegł bardzo zadbany stan techniczny. Mężczyźnie zaświeciły się oczy. Polował na podobną zdobycz od wielu tygodni. Planował podobny drobiazg zafundować żonie na imieniny. Nie stać go było na nowy zegarek, prosto od jubilera, lecz biżuteria Natashy nie różniła się od nieużywanej praktycznie niczym. 
        -Mogę dać ci za niego równe sto dolarów. Zostawiasz zegarek i bierzesz pieniądze, czy szukasz innego kupca? 
Na twarzy Natashy błysnął nikły uśmiech. Za równe sto dolarów będzie mogła obdarzyć gramem heroiny nie tylko siebie, ale również przygnębionego Justina. Znów zobaczy jego uśmiech, znów będzie mogła spokojnie oprzeć głowę na jego ramieniu i zapaść w błogi sen, przerywany jedynie podmuchami chłodnego wiatru. Mimo to ramię Justina, pod którym czuła się bezpiecznie, dostarczało jej ciału ciepła.
        Natasha wsunęła studolarowy banknot głęboko do kieszeni dresów. Pragnęła wejść w posiadanie dwóch gramów heroiny, lecz nie wiedziała, gdzie pójść, dokąd się udać, aby zamknąć w dłoniach dwie małe, szczelnie zapakowane paczuszki. Bała się wkroczyć w głąb najwęższych, najciemniejszych ulic Detroit. Odstraszał ją chłód, bijący od murów i brak obecności Justina, który jednym uśmiechem podnosił ją na duchu i dodawał otuchy. Po dwudziestu minutach bez niego czuła, że najzwyczajniej w świecie tęskni.
        Snuła się pośród uliczek i znów leniwie stawiała każdy krok. Nie znała narkotykowego półświatka, nie znała nikogo, kto sprzedałby jej, piętnastoletniej dziewczynce, dwie działki heroiny. Jedynym dilerem, któremu przez kilka minut spoglądała w oczy, był Tyson, chłopak siostry Justina. Wzbudzał w niej lęk, niepewność i zwykłą odrazę. Jednakże to właśnie jego dostrzegła z papierosem między palcami, opierającego się o mur w jednej z ciemnych uliczek, do której nie docierały nawet promienie wyjątkowo mocnego, jesiennego słońca.
        -Natashka - wymruczał z chrypą w głosie, zakręcając wokół palców kosmyki jej miękkich włosów. - Co cię do mnie sprowadza, słoneczko?
Szatynka nie chciała z nim rozmawiać. Bała się, że mężczyzna zrani ją choćby kilkoma nieodpowiednimi słowami. Stała jednak wyprostowana, z uniesioną głową. Jedynie grając twardą i odważną mogła wywołać u czarnoskórego złudzenie dorosłej.
        -Sprzedasz mi dwa gramy heroiny? - chociaż bardzo chciała, nie była w stanie powstrzymać drżenia głosu. Czuła, że robi coś złego. Czuła, że robi coś wbrew Justinowi. 
        -Wiedziałem, aniołku, że nie wytrzymasz długo bez narkotyków - z obrzydliwym uśmiechem na ustach pogładził dziewczynę po policzku, a ona była zbyt przestraszona, aby strącić jego dłoń. - Mam dla ciebie propozycję, malutka. Może pójdziemy w jakiś cichy, spokojny kąt i w inny sposób dobijemy targu? Rozbierzesz się przede mną, zrobisz mi dobrze, a ja grzecznie dam ci to, po co przyszłaś.
        -Nie jestem dziwką - warknęła, wpatrując się tępo w adidasy Tysona. 
Teraz zrozumiała, co miał na myśli Justin. Od samego dna dzieliło ją tak niewiele. Wystarczyło, aby uległa namowom czarnoskórego, a znalazłaby się w położeniu, w jakim od lat przebywał Justin. Obiecała mu jednak, że się nie podda, że pomimo wielu przeciwności nigdy nie ustąpi swoim zasadom.
        -Na razie, koteczku. Na razie. Zanim się obejrzysz, przyjdziesz do mnie ze spuszczoną głową i zaczniesz płacić za dragi w naturze, własnym ciałkiem - przejechał dłonią wzdłuż jej żeber, do biodra i oblizał wargi językiem. 
Pożądał jej, chociaż miał na zabój zakochaną w sobie dziewczynę. Nigdy nie traktował jej poważnie. Na rękę była mu naiwna nastolatka w łóżku, którą mógł wykorzystywać do woli. Wiedział, że nie potrafiłaby mu odmówić, a nawet jeśli zaczęłaby się stawiać, przekonałby ją przemocą do zmiany nastawienia.
        -Po prostu sprzedaj mi te dwie pieprzone działki i przestań robić ze mnie kurwę - nie przebierała w słowach. Nie teraz, gdy stała oko w oko z najbardziej niebezpiecznym człowiekiem, jakiego spotkała w życiu.
Tyson prychnął cicho pod nosem i sięgnął do kieszeni, z której wydobył dwie szczelne paczuszki. Zamienił je na banknot studolarowy od Natashy. Jeszcze raz przyjrzał jej się dokładnie. Była najmłodszą osobą, jaka kiedykolwiek kupiła u niego narkotyki, a mimo to nie miał wyrzutów sumienia, że niszczy jej życie. Nie brakowało mu pieniędzy, dlatego liczył, że z czasem piętnastolatka zacznie zarabiać u niego własnym niedoświadczonym ciałem. Nie odmówiłby, gdyby wysunęła podobną propozycję.
        Natasha chciała odejść od czarnoskórego jak najprędzej. Obrzydzał ją widok jego twarzy i złośliwy uśmieszek na ustach. Irytował ją samym wyrazem twarzy, pewnym siebie, nieznoszącym sprzeciwu. Była pewna, że gdyby użyła względem mężczyzny ostrzejszych słów, nie wahałby się ją spoliczkować. 
Postawiła jeden krok w przód, lecz wtedy jej ciało poczuło gwałtowne szarpnięcie, a plecy uderzyły o jeden z zimnych, nierównych murów. Poczuła nagły strach, przebiegający wzdłuż jej kończyn i tułowia. Z jednej strony ograniczała ją ściana jednej z opuszczonych kamienic, natomiast z drugiej czuła stykające się z jej ciało Tysona. Słyszała jego cichy oddech, wstrzymując swój. Czuła przenikające spojrzenie, mimo że przez cały czas miała zamknięte oczy.
        -Do zobaczenia, słoneczko - dotknął jej gładkiego policzka, puścił oczko i odszedł, głęboko zaciągając się papierosem, a po chwili wypuszczając z ust chmurę tytoniowego dymu.
        Natasha jeszcze przez kilka chwil uspokajała oddech, który po odejściu Tysona znacznie przyspieszył. Niepotrzebnie oddalała się gdziekolwiek sama, bez Justina. Brak obecności szatyna powodował u niej niepokój, może nawet lęk. Nie była gotowa, aby sama błąkać się po opuszczonych ulicach Detroit, jednego z najbardziej niebezpiecznych miejsc świata. Teraz brnęła więc wprost na 18th Street, wprost w jego ramiona, wprost do silnego uścisku. Broniła się przed uczuciem, dopóki nie zrozumiała, że dalsza walka nie ma najmniejszego sensu. Każde pięć minut, spędzone bez niego, uświadamiały dziewczynie, że tylko przy szatynie czuła się szczęśliwa. 
        Uśmiechnęła się mimowolnie, wspominając ich pierwszą rozmowę. Z początku Justin nastawiony był do niej sceptycznie, lecz już po kilku wymienionych słowach przekonał się do łagodnego charakteru Natashy. Nie ujrzał w niej rozkapryszonej księżniczki, tylko młodą dziewczynę, która myśli o życiu racjonalnie. Ona natomiast po pierwszym spojrzeniu oceniła Justina jako człowieka dojrzałego i doświadczonego, pomimo jedynie dwudziestu jeden lat. Każdego dnia w szkole uczyła się matematyki, angielskiego, fizyki i chemii. W rodzinnym domu przyswajała wychowanie, dobre i kulturalne. Przy Justinie nabywała natomiast wiedzę życiową. Zwyczajnie uczyła się żyć.
        Nagle zmrużyła oczy i przysłoniła je dłonią, aby zatrzymać rażące promienie słońca. Jej usta rozchyliły się, a serce dopadła nagła panika. Ujrzała w oddali dobrze jej znany, charakterystyczny samochód rodziców. Pragnęła uciec, schować się za pierwszym rogiem, skręcić w napotkaną uliczkę, lecz zanim oderwała choćby jedną stopę od chodnika, auto zaparkowało centymetry przed jej przybrudzonymi butami. Przełknęła głośno ślinę i ze strachem uniosła wzrok. Spodziewała się ujrzeć matkę, ojca bądź obojga rodziców. Nie sądziła jednak, że na ich twarzach będzie malowała się tak przeraźliwa wściekłość.
        -Natasha - warknął ojciec, a jedna z jego pięści zacisnęła się tak silnie, jakby zaraz miał wymierzyć nią uderzenie w policzek córki.
Niemal każdy rodzic po odnalezieniu dziecka uroniłby łzę, wykazał obawy, lęk o jego zdrowie, posłał nieśmiały, wzruszony uśmiech. Państwo Reed stali jednak sztywno, z kamiennymi wyrazami twarzy. Natasha przestała się łudzić, że po przypadkowym spotkaniu lód w ich sercach uległ roztopieniu. Byli tak samo zimni, pozbawieni uczuć, egoistyczni.
        -W tej chwili wracasz z nami do domu. Czeka nas długa rozmowa - ojciec zacisnął dłoń na ramieniu szatynki, ignorując syk bólu. Niemal wepchnął dziewczynę na tylne siedzenie i zablokował drzwi, aby pomimo usilnych starań nie mogła opuścić samochodu.
        -Wypuśćcie mnie, do cholery! Skoro od was uciekłam, musiałam mieć jakiś powód, prawda!? - pod jej powiekami zebrały się łzy. Nie bólu i smutku, ale czystej, nieposkromionej wściekłości.
        -Zamknij się, gówniaro! Już dość mieliśmy przez ciebie problemów!
Rodzice często zwracali się do Natashy w sposób ostry, momentami agresywny, lecz jeszcze nigdy nie użyli względem niej tak dobitnych słów jak teraz. Natasha wiedziała, że żadna dalsza kłótnia nie pomoże jej po raz kolejny uwolnić się spod kontroli rodziców. Nie teraz. Musiała poczekać na najbardziej właściwy i stosowny moment, aby wrócić do Justina, aby wrócić na 18th Street.
        Podczas drogi oparła głowę o szybę. Nie bała się rozmowy, którą zapowiedzieli rodzie, ponieważ nie zamierzała do jakiejkolwiek dopuścić. Kiedy tylko przekroczy próg domu, pobiegnie schodami na piętro i zatrzaśnie za sobą drzwi pokoju. Nie chciała wysłuchiwać kolejnych wysnutych morałów rodziców, przeplatanych z wyzwiskami. Jedyne, czego pragnęła, o czym skrycie marzyła, to ramiona Justina, obejmujące ją w ciepłym, pełnym troski i bezpieczeństwa uścisku. Naprawdę nigdy, przy nikim, nawet w najśmielszych snach, nie czuła się tak dobrze jak przy dwudziestojednoletnim, w równym stopniu zagubionym szatynie. Łączyli się w bólu, w smutku, ale także w przepełniających ich emocjach. Byli zgrani ciałem i duszą, dążącą do identycznych wartości - wolności i nieograniczonej swobody w życiu.
        Ojciec Natashy zaparkował pod trzypiętrową willą z basenem i ogrodem, w którym każdy krzak przycięty był nienagannie. Piętnastolatka nienawidziła przepychu, jaki dom reprezentował nawet z daleka. Wewnątrz wcale nie wyglądał gorzej. Wieczny porządek, drogie meble i kryształowe wazony dawały poczucie obrzydliwego bogactwa, jakim Natasha zwyczajnie się brzydziła. Podczas trzech tygodni w towarzystwie Justina zdążyła utwierdzić się w przekonaniu, że pieniądze nie są potrzebne człowiekowi do życia. Odbierają radość i szczęście, wrzucając w splątany wir pracy i pogoni za czasem, którego wiecznie brakuje. Pokochała tę drugą, ubogą stronę świata, przywykła do nowo rozpoczętego rozdziału w nastoletnim życiu. Nie chciała powracać do tego zamkniętego. Nie chciała powracać do morza pieniędzy i skąpstwa, ukazywanego w każdym, najdrobniejszym geście. Rodzice, pomimo wielu zer na koncie, jeszcze nigdy nie wsparli żadnej organizacji charytatywnej. Wydawali pieniądze na bankiety ze znajomymi, stoliki w najdroższych restauracjach i kolejne pierdoły, podnoszące wartość domu.
        Natasha weszła do wnętrza domu z bojową miną. Miała siłę kłócić się, a nawet wyzwać któregoś z rodziców za ponowne odebranie jej wolności. Niemal natychmiast zwróciła na siebie uwagę rodzeństwa, siedzącego przed płaskim telewizorem, najnowszym modelem ze sklepu elektronicznego. Szatynka była niemal pewna, że jej obecność nie wywoła na nich żadnego wrażenia, jednak Vanessa chwyciła pilot telewizora i wyciszyła nim dźwięk. Oboje z Davidem utkwili spojrzenie w małej twarzy młodszej siostry, przyozdobionej smugą kurzu na policzku.
        -Co ty sobie do cholery wyobrażasz!? Masz dopiero piętnaście lat, nie jesteś dorosła, Natasha! - piętnastolatka przewróciła krótko oczami na dźwięk wzburzonego głosu matki, mieszającego złość z roztrzęsieniem.
Chciała odejść schodami na piętro, do skromnie urządzonego pokoju, wystrojem pasującego do jej charakteru, jednakże silna dłoń ojca, która już przed kilkunastoma minutami zacisnęła się boleśnie na ramieniu dziewczyny, teraz poprawiła tworzący się siniak, znów wbijając w skórę palce.
        -Nie odwracaj się plecami, kiedy matka do ciebie mówi. Wstydzimy się za ciebie, gówniaro. Jeśli nie chcesz współpracować, tworząc dobre imię naszej rodziny, przynajmniej nie przeszkadzaj, siedź cicho w swoim pokoju i nie odstawiaj wokół siebie szopki. 
        -Zastanówcie się poważnie - Natasha oparła dłoń o poręcz schodów i zmierzyła wzrokiem każdego z domowników. - Przecież dla was nie ma różnicy, czy ja tu jestem, czy mnie nie ma. Uciekłam z domu i było mi z tym zwyczajnie dobrze. To wy odstawiacie szopkę. Nie kochacie mnie, nie szanujecie mojego zdania. Nie jestem wam do niczego potrzebna. Jedynie zabieram jeden z chyba stu pokojów w tym domu. Nie odczujecie różnicy, jeśli mnie tu nie będzie. Przestańcie zawracać sobie głowę takim małym ścierwem jak ja.
Twarz ojca Natashy nie złagodniała. Wręcz przeciwnie, spięła się, gdy zaczął dostrzegać coraz więcej szczegółów jej lekko zaniedbanego wyglądu i zdecydowanie bardziej wyszczekanego języka, którego nauczyła się podczas życia na ulicy. Był bliski uderzenia jej w twarz, a nie poddał się emocjom jedynie w obawie, że jedna z wścibskich sąsiadek bez wytchnienia wpatruje się w ich okna. Nie mógł zniszczyć własnego autorytetu jednym nieodpowiednim gestem.
        -Do cholery, jak ty wyglądasz!? Jak typowa ćpunka jakich wielu. Choćby z tego powodu nie pozwolimy ci mieszkać na ulicy, razem z całym marginesem społecznym - Natashy przebiegło przez myśl, że może jednak w sercach jej rodziców kryje się odrobina troski o nią, lecz już następne słowa pogrzebały jej ostatnie nadzieje. - A gdyby rozpoznał cię jeden z naszych szanowanych znajomych? Toż to wstyd mieć taką córę, chodzącą w brudnych, zniszczonych ubraniach!
        -Wiecie co? - na moment zacisnęła zęby, aby stłumić cisnące się na usta, obraźliwe słowa w stosunku do rodziców. Szybko jednak stwierdziła, że nie ma nic do stracenia. - Pierdolcie się wszyscy.
Puściła się biegiem po schodach, obawiając się pięści ojca, który wyprowadzony z równowagi mógłby sięgnąć do przemocy względem córki. Trzasnęła drzwiami swojego pokoju i rzuciła się na łóżko. Była rozdarta. Jeszcze nigdy dotychczas tak silnie nie pragnęła wydostać się z więziennych murów własnego domu. Czuła, że dusi się tutaj, w zapachu drogich mebli i mieszających się ze sobą perfum z górnej półki w perfumerii. Potrzebowała jedynie ciepła, bijącego od ciała Justina - jedynego, który potrafił ją wysłuchać, wesprzeć i który rzeczywiście przejmował się jej losem.
        Wtem drzwi pokoju otworzyły się z cichym, łagodnym skrzypnięciem, łóżko ugięło się pod ciężarem czyjegoś ciała, a na plecach Natashy spoczęła duża, męska, choć spokojna dłoń. Dziewczyna oderwała twarz od poduszki i spojrzała nieprzytomnymi oczyma na brata, posyłającego jej delikatny uśmiech. Nie wiedziała, czego chce i czy przyszedł do niej z własnej, nieprzymuszonej winy, jednak odwzajemniła ciepły gest i usiadła prosto na łóżku. W końcu, raz jej pomógł. Mogła spróbować prosić go o przysługę po raz kolejny.
        -Bardzo się cieszę, że znów widzę cię w domu, ale powiedz mi, czy coś się stało pomiędzy tobą a Justinem?
        -Nie udawaj, że cię to interesuje, David - westchnęła cicho, jednak bez złośliwości w głosie. - Nie, między nami nic się nie zepsuło, ale nie jesteśmy razem. Stanowimy po prostu zgranych przyjaciół, nic więcej - sama nie wierzyła w swoje słowa. Zbyt wiele myśli poświęciła Justinowi, aby mogła nazwać go wyłącznie przyjacielem. - Mam do ciebie drugą i już naprawdę ostatnią prośbę. Pojedź na 18th Street, pójdź ulicą do samego końca i wejdź przez zniszczoną bramę do opuszczonej rudery. Tam znajdziesz Justina. Powiedz mu, co się stało i że rodzice zaciągnęli mnie tutaj siłą. Ucieknę z domu przy pierwszej okazji i wrócę do niego - mówiąc, patrzyła bratu w błękitne oczy. Ani na moment nie spuściła wzroku. - I powiedz mu jeszcze, że... że tęsknię.
        David powoli wstał z łóżka siostry i skierował się w stronę drzwi. Chciał jej pomóc, ale nie wiedział, czy robi dobrze, przystając na jej prośbę. Miała raptem piętnaście lat i nie była gotowa na samodzielne życie. Jednocześnie chciał spełnić jedno z jej marzeń. Chciał, aby była szczęśliwa, ponieważ sam nigdy taki nie był, pod ciągłą kontrolą rodziców. Natasha nie wiedziała, że David czuł podobnie jak ona. Również od wielu lat pragnął sprzeciwić się rodzicom, lecz zawsze brakowało mu odwagi. To Natasha pokazała, co naprawdę myśli. To ona wykazała się dojrzałością.
        Wyszedł z pokoju siostry i po cichu zamknął za sobą drzwi, lecz zanim zdążył odejść do własnej sypialni, zatrzymała go dłoń ojca. Jego spojrzenie kolejny raz nie znosiło sprzeciwu. Chociaż David miał już dwadzieścia pięć lat, nadal nie wydostał się spod ścisłej kontroli rodziców. Był zbyt mało pewny siebie i nie brnął przez życie z zaciętością na jaką było stać jedynie Natashę.
        -Słyszałem waszą rozmowę. Nie obchodzi mnie, gdzie Natasha spędziła ostatnie tygodnie i kim jest kilkukrotnie wspomniany Justin. Jak prosiła cię siostra, pojedziesz do niego, ale przekażesz zupełnie co innego. Sprawisz, że ani ten chłopak nie będzie chciał jej z powrotem, ani Natashy nie przejdzie przez myśl, by do niego wracać, zrozumiałeś mnie?
Wzrok ojca nie różnił się od tego sprzed lat. Był tak samo zimny i nieugięty. I chociaż David chciał sprzeciwić się jego woli i pomóc siostrze, nie potrafił. Skinął więc głową i odszedł, aby zniszczyć życie Natashy i jednocześnie pogrzebać nadzieje Justina.


~*~


Witam Was, kochani, po przerwie kilkudniowej. Dość długo nie dodawałam rozdziału, ale w tym tygodniu nie miałam prawie w ogóle czasu na pisanie. Dodatkowo cztery blogi to nie na moją kieszeń, haha, nie przemyślałam tego, będę musiała się bardziej spiąć ;D
Jak widzicie, rozpoczynamy taką malutką dramę, którą wymyśliłam... w zasadzie dzisiaj, podczas pisania rozdziału. Stąd ten delikatny obrót spraw. A wracając również do postaci Tysona - nie został wprowadzony bez powodu. Oj nie... ^^
ask.fm/Paulaaa962

Ps. W poniedziałek kładą mnie do szpitala, może jeszcze nie umrę, ale trzymajcie kciuki haha ;D
Ps2. Dziękuję Wam za wszystko, naprawdę <3

26 komentarzy:

  1. Cudowny rozdział!! Czekam na następny ;)
    @TheKlaudiaK

    OdpowiedzUsuń
  2. No to piona bo ja idę do szpitala we wtorek haha xD rozdział fantastyczny, serio :* Jejku, niech David powie mu to co kazała Natasha a nie ich ojciec. Oni muszą być razem! :3 ;D Czekam na kolejny *.*

    OdpowiedzUsuń
  3. No to piona bo ja idę do szpitala we wtorek haha xD rozdział fantastyczny, serio :* Jejku, niech David powie mu to co kazała Natasha a nie ich ojciec. Oni muszą być razem! :3 ;D Czekam na kolejny *.*

    OdpowiedzUsuń
  4. Niee, dlaczego oni ja zabrali? Przeicez.wszystko bylo tak pieknie, miedzy Justinem i Natasha coraz lepiej sie uklada, a tu nagle jej rodzice ja zabieraja do domu... i to tylko dlatego, zeby nie zepsuc sobie opinii sasiadow, a nie dlatego, ze martwili sie o nia ;c
    Szczerze licze na to, ze David mimo wszystko zrobi tak jak prosila Natasha, a nie ich ojciec, i ze dziewczynie szybko uda sie spowrotem uciec od rodzinki..
    Cudowny rozdzial, do nastepnego i weny <33

    OdpowiedzUsuń
  5. Uwielbiam takie dramy :D Czekam na kolejny ✌ Powodzenia w szpitalu :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Wow. Mam nadzieję, że ani Justin ani Natasha nie uwierzą jej bratu czy ojcu. Takie dramy są najlepsze :D Weny i zdrowia <3
    http://wait-for-you-1dff.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  7. David do chuja pana no. Co za ciota serio. Sprzeciw mu sie!

    OdpowiedzUsuń
  8. O matko , serio to zrobi co ojciec mu każe :/ nie wierzę w tego chłopaka .....

    OdpowiedzUsuń
  9. Niesamowity ♥♥♥
    Czekam na next :*
    /Wiki

    OdpowiedzUsuń
  10. Ojejku jakie cudo:( uwielbiam!

    OdpowiedzUsuń
  11. Współczuję jej rodziców.... Masakra! Jak można mówić takie rzeczy własnej córce? A David? Jeżeli serio pojedzie do Justina z przekazaniem wiadomości od ojca Natashy to mu przypirdole!

    OdpowiedzUsuń
  12. cudny <3 jebany ojciec grrrr

    OdpowiedzUsuń
  13. NIE, JA NIE CHCĘ TAKIEJ DRAMY. Cholera on nie może ich skłócić :'(

    OdpowiedzUsuń
  14. Rozdział jak zwykle cudowny!!! Mam pytanie czy zrobiła byś tydzień z tym opowiadaniem albo chociaż weekend? Proszę odpowiedz �� :) :) weny życzę :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oo, a co masz na myśli? :)

      Usuń
    2. Że przez cały tydzień dodawała byś rozdziały albo tylko przez weekend :)

      Usuń
  15. boże, moje biedactwo :< mam nadzieję, że to tylko jakieś rutynowe badania czy coś i nic ci nie jest słoneczko <333 a co do rozdziału, to w twoim wykonaniu, czekałam tylko, aż coś namieszasz : o i czy tylko ja nienawidzę ojca Natashy ?
    Trzymaj się kochana i do następnego :*

    OdpowiedzUsuń
  16. Po pierwsze zdrowia, a po drugie genialny rozdział. Co ten brat Natashy wyprawia. On nie może wszystkiego zepsuć. Błagam niech on się ogarnie. Ekstra rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  17. Nie nie nie nie njie!!!! Kurwa nie!!! Oni maja byc razem...glupi rodzice! Oby ten brat nic nie powiedzial glypiego...czekam nn:**

    OdpowiedzUsuń
  18. Super rozdział zresztą jak każdy :) Mam nadzieje że David powie to o co prosiła Natasha a nie jej ojciec. Czekam na następny, weny i zapraszam do siebie http://moment-destroys-everything.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  19. No nie.No po prostu no nie. On nie może jej tego zrobić ;-; przecież może oszukać ojca i nic mu nie mówić... Ona musi do niego wrócić!! Czekam na kolejny 💜

    OdpowiedzUsuń
  20. Jak to jest możliwe ze tak swietnie piszesz jabyś była Natasha wow :O

    OdpowiedzUsuń
  21. Jak to jest możliwe ze tak swietnie piszesz jabyś była Natasha wow :O

    OdpowiedzUsuń
  22. Jak to jest możliwe ze tak swietnie piszesz jabyś była Natasha wow :O

    OdpowiedzUsuń