Następny rozdział pojawi się dopiero za dwa tygodnie, na przełomie sierpnia i września, ponieważ wyjeżdżam i potrzebuję krótkiej przerwy. Mam nadzieję, że zrozumiecie :)
Wszedł do szpitalnej łazienki wolnym krokiem. Oparł się dłońmi o umywalkę, by schłodzić wodą rozpaloną twarz. Kosmyki włosów opadające na czoło zaczesał palcami na tył głowy, gdy końcówki nieprzyjemnie drażniły kąciki oczu. Swoją drogą, w tych samych kącikach czuł tworzące się powoli, szczypiące łzy. Urwał papierowy ręcznik z rolki i szybko wytarł twarz do sucha, a zwinięty w kulkę papier z impetem cisnął do śmietnika. Nie trafił. Ręcznik skrył się za pojemnikiem na brudnej podłodze.
-Kurwa - przeklął pod nosem.
Oddychał ciężko, wpatrując się w lustrzane odbicie własnej postaci. Podkrążone, przekrwione oczy, zamglone z przemęczenia. Usta spierzchnięte, choć nadal malinowe. Cera blada, wysuszona, zaniedbana. Nieznaczny zarost gryzł brodę i policzki. Wzrok pusty, bez cienia życia, bez iskry radości. Brudne, przetarte ubrania wisiały na wychudzonym ciele. Dłonie zaciśnięte na umywalce drżały, wprowadzając we wstrząsy resztę ciała. Czy ktoś taki miał jakąkolwiek szansę na zainteresowanie płci przeciwnej? Nie wierzył, że może podobać się jakiejkolwiek dziewczynie, dopóki nie poznał Nataszy. Teraz samoocenę podniosła mu Vanessa, której jedwabiście miękkie usta z uczuciem przykryły jego.
-Kurwa - powtórzył i wysuszoną twarz ponownie schłodził wodą.
Niedowierzanie mieszało się w głosie z zawodem. Zawiódł się samym sobą. Nie wierzył, że potrafi zdradzić, dopóki rzeczywiście nie zdradził. Dwukrotnie musnął usta brunetki. Po fakcie żałował. Żałował cholernie, że nie odepchnął jej w porę, że nie powstrzymał, że uległ. Człowiek potrafi być czasem niezwykle nieodpowiedzialny. Własna głupota przekroczyła jego najśmielsze oczekiwania.
W pewnym momencie drzwi łazienki muśnięte biała farbą suchościeralną otworzyły się na oścież. Zayn przeszedł przez próg i spojrzał w obie strony. Dostrzegł go przed jednym z luster. Podszedł i oparł się o porcelanową, lekko odbitą umywalkę. Uśmiechnął się szeroko, jakby nigdy nie zaznał bólu i cierpienia. Justin podziwiał go za to.
-Co znaczy zauroczyłeś? - spytał, wystukując stopą rytm na podłodze.
-Nie wiem, stary. Po prostu mi się podoba.
-A co z Nataszą? Wymienisz ją na starszy, czarnowłosy model z większymi cyckami?
Rzucił chłopakowi pogardliwe spojrzenie i westchnął.
-Kocham Nataszę najmocniej na świecie. Ten pieprzony pocałunek nic dla mnie nie znaczył. Nie chcę, żeby Nataszka dowiedziała się o czymkolwiek. Uzna mnie za typowego faceta, który bzyka na prawo i lewo. Nie jestem taki, przecież wiesz.
-Ale sam powiedziałeś, że jej siostrzyczka wpadła ci w oko.
-Ja jedynie stwierdziłem fakt. Vanessa jest atrakcyjna, to nie podlega dyskusji. Ale ja chcę Nataszkę, to ją kocham. Nie może się o niczym dowiedzieć. Mam nadzieję, że Vanessa będzie trzymała tę słodką buźkę na kłódkę.
Szarpnął klamką toalety i wszedł do jednej z kabin. Zamknął drzwi razem z zapadką, która blokowała je przed otwarciem z zewnątrz. Korzystał ze szpitalnych luksusów. Jego toaletę w większości przypadków stanowiło drzewo na skraju lasu. Odlał się i spuścił wodę. Uderzył w niego zapach odświeżacza. Przyzwyczaił się do stęchlizny w baraku i mięta zmieszana z różami drażniła jego nozdrza. Nawet papier toaletowy był w kwiatki i pachniał.
-Kible jak w pałacu - stwierdził Zayn po wyjściu z sąsiedniej kabiny. - Brakuje tylko śpiewającej szczotki.
-Nie przyzwyczajaj się.
Umył dłonie różowym mydłem. Zapach drażnił go przez kolejne minuty. Ilekroć przecierał twarz wnętrzem dłoni, za każdym razem czuł cholerne kwiatki. Wyszedł na korytarz przepełniony ludźmi. Przy zewnętrznej ścianie stał rząd plastikowych krzeseł. Z drugiej wyłaniały się drzwi sal pacjentów, gabinetów lekarskich i pomieszczeń zabiegowych. Światło przy suficie migotało jak w trzymającym w napięciu horrorze. Usiadł na najbliższym krześle, oparł łokcie na kolanach i obserwował reakcje ludzi. Jedni nerwowo obgryzali paznokcie i wystukiwali nierówny rytm na podłodze. Inni siedzieli znudzeni pod ścianą, bądź czekali na cieknącą z automatu kawę. A jego nie stać było nawet na papierowy kubek czarnej bez cukru. Życie przeplatało dzień poprzedni z kolejnym. Nie ułatwiało mu przetrwania. Ostatnią kawę pił przed trzema laty, gdy odwiedził umierającą babcię. Kawę z mlekiem i dwoma łyżeczkami cukru podaną z herbatnikiem muśniętym czekoladą. Ostatni dzień, w którym śmiał się beztrosko.
Nagle Zayn stanął krok przed nim i mruknął:
-Bieber, obudź się. Śpiąca królewna wróciła do żywych.
Zerwał się z krzesła jak oparzony. Oddychał szybciej, nierówno. Przedarł się przez tłum ludzi w korytarzu i odepchnął drzwi, których skrzydła rozchyliły się w obie strony. Przy łóżku Nataszy stali jej rodzice i lekarz, nieznacznie naciskający podbrzusze dziewczyny. Puścił się biegiem i po pięciu sekundach upadł na kolana przy łóżku. Jej drobna dłoń chwyciła jego i przyłożyła do ust. Widziała tylko szatyna z grzywką opadającą na czoło. Cierpiała, a mimo to posłała mu uśmiech, by był spokojniejszy. Zadziałało. Uspokoił oddech, uspokoił serce, za to wyrzuty sumienia zaatakowały go z podwójną siłą.
Rozjaśniony kosmyk włosów opadał na jej blady policzek, tworząc znikomy kontrast. Wzrok miała nieprzytomny, za mgłą. Średniej wielkości siniak przybierający odcień jasnego fioletu rozpościerał się od oka po kość policzkową draśniętą gałęzią krzaków przy 18th Street. Smuga zaschniętej krwi połyskiwała na spierzchniętej, suchej wardze i przykrywała niewielki pieprzyk ponad ustami. Dwie niewielkie krople potu lśniły na bladym czole. Pomiędzy nimi zaobserwował małą zmarszczkę, która rzadko wkraczała na gładką skórę Nataszy. Pojawiała się dopiero w chwilach niepokoju i troski. Ucałował wierzch dłoni szatynki z przysłoniętymi powiekami. Każdy grymas jej ust spędzał mu sen z powiek i nasuwał poczucie wstydu. Powinien starać się dla niej bardziej. Nie raz dawała mu do zrozumienia, że potrzebuje bliskości. Nieświadomie, a czasem i celowo błędnie odczytywał wskazówki i znaki płynące z jej morskich tęczówek. Uwaga poświęcona Nataszy była niewystarczająca, by mógł godnie nazwać się jej chłopakiem.
-Nie martw się o mnie - szepnęła drżącym głosem.
Dłonią dotknęła jego policzka, a Justina przebiegł dreszcz. Płynęła od niej anielska delikatność. Jego podbródek potraktowała jak obłok, który uszkodzi mocniejszym dotykiem.
Jej palce w dłoni chłopaka drżały. Była na głodzie i ból płynący z siniaków nie był paraliżujący. Justin wolałby jednak, by dostała przeciwbólową kroplówkę, niż gdyby jej ciało miało zacząć trząść się pod cienką narzutą. Do szpitala nie wniesie działki dla Nataszy. Jej rodzice z całą pewnością ostrzegli lekarzy. Wykonali Nataszy komplet badań toksykologicznych i uzależnienie zanotowali grubą czcionką w zeszycie. Gdyby nie pieniądze rodziców, spisaliby ją na straty i dopisali na listę w ośrodku odwykowym. Zanim nadeszłaby kolej Nataszy, leżałaby w krzakach ze strzykawką w żyle.
-Pamiętasz, kto cię pobił? - Lekarz z sumiastym wąsem i parą okularów opartych na czubku nosa spojrzał na Nataszę zza szkieł.
Natasza posłała chłopakowi nerwowe spojrzenie. Spuścił wzrok, splatając palce na kolanach. Było mu szczerze obojętne, co stanie się z jego siostrą. Zawiódł się na niej jak nigdy dotąd.
-Nie pamiętam - odparła po kilku sekundach, które ciągnęły się w nieskończoność.
W głębi duszy odetchnął z ulgą. Mógł zaprzeczać, ale Jazzy kochał i kochać będzie.
-Jak się czujesz? Boli cię coś? - ciągnął beznamiętnym tonem.
-Zostałam pobita, mam siniaki na każdym skrawku ciała i z pewnością czuję się zajebiście - prychnęła pogardliwie.
Justin uniósł kącik ust ku górze. Ironią poprawiła mu humor. Pewność w jej głosie zasiała nutkę podziwu.
-Natasza, język - syknęła jej matka z oburzeniem tak silnym, jakby szatynka co najmniej popełniła najokrutniejszą zbrodnię.
-Właśnie, język. Gdybym go nie pilnowała, uschłyby ci uszy.
Twarz kobiety zapłonęła purpurą. Z obu dziurek w nosie ulatywała para rozeźlonego wnętrza. Nie tak wychowała córkę. Ten język Natasza zawdzięczała Justinowi. Wychowywała ją ulica z małym wkładem jego głosu, spojrzenia i gestów.
-To on wszystkiego cię nauczył, tak? To on zmienił cię w ćpunkę? - Gdyby spojrzenie mogło zabijać, szatyn leżałby martwy. Ojciec Nataszy nie zamierzał pozostawić na nim suchej nitki.
-On pokazał mi, że mogę być szczęśliwa bez pieniędzy, bez wysokiej pozycji. Nigdy tego nie zrozumiecie, nawet nie spróbujecie zrozumieć.
Justin poczuł się jak śmieć. Natasza broniła go całą sobą, a on odpłacał się zdradą.
W Nataszy złość wzbierała na równi ze wzrostem narkotykowego głodu. Justin wiedział, że za kilka godzin przypną ją do łóżka pasami bezpieczeństwa, gdy, nie panując nad własnym ciałem, zacznie trząść się, drżeć i wymiotować pod siebie. Z mijającymi minutami mocniej trzymał jej dłoń. Lecz na ile zda się jego wsparcie, gdy sam myślał jedynie o strzykawce wypełnionej rozrobioną heroiną? Był odpowiedzialny za ich obojga. Ukojenie uzależnionego ciała spoczywało na jego barkach.
-Mogę porozmawiać z państwem na osobności? - Mężczyzna z plakietką "Dr Jones" na prawej piersi położył dłoń na ramieniu pani Reed, która z zaciśniętymi zębami patrzyła na zakochanego Justina. Nie wątpiła w siłę jego uczuć. Jedynie nie potrafiła pogodzić się z faktem, że ściągnął jej córkę na dno.
Kobieta skinęła głową. Krwistoczerwone usta zacisnęły się w jedną linię. Stukot obcasów odbił się od podłogi, zahaczył frontową ścianę i z drażniącym brzdękiem wpadł Justinowi do lewego ucha. Dopiero po wyjściu państwa Reed z izby przyjęć chłopak mógł odetchnąć i przywitać Nataszę należycie - głębokim pocałunkiem złożonym na rozchylonych wargach. Głęboko wierzył, że w tym stanie Natasza nie rozpozna smaku owocowego błyszczyka.
-Jak się czujesz, młoda? - spytał natychmiast, zanim na usta szatynki nasunęłoby się pierwsze pytanie. Zauważyła zmianę w zachowaniu Justina, ale milczała.
-Muszę wziąć, zanim zwariuję - powiedziała półszeptem. - Będą mnie trzymać na obserwacji do czasu, aż rodzice nie upewnią się, że mogą bezpiecznie zabrać mnie do domu. Do tego czasu wykorkuję - ciągnęła tym samym tonem, nieznacznie krzywiąc się podczas każdego spięcia mięśni. - Mam przy sobie pieniądze. Wystarczy, że zdobędziesz po działce dla nas.
-Zgłupiałaś? - przerwał Nataszy, nim zdążyłaby przy pomocy wyobraźni poczuć gram w palcach. - Nie wniosę towaru do szpitala. Już teraz patrzą na mnie z ręką na komórce, żeby w każdej chwili móc zadzwonić po psy. Jeśli teraz mnie zamkną, wyjdę za kilka lat, a ciebie nie zobaczę już pewnie na oczy.
-Jeśli nie wezmę czegokolwiek w przeciągu godziny, też nie zobaczysz mnie więcej na oczy, bo zdechnę jak pies - warknęła, nagle zapominając o promieniującym bólu płynącym z ciemnofioletowych siniaków.
Justina ponownie zmartwił jej zawzięty głos. Dla narkotyków była gotowa na wszelkiego rodzaju poświęcenie. Miewał momenty, w których wątpił w jej miłość. Wtedy jednak szybko przypominał sobie, że nie jest ideałem chłopaka, a mimo to kocha Nataszę ponad życie.
-Załatwię coś - obiecał i wyszedł z sali przesiąkniętej zapachem spirytusu salicylowego, środka czystości i ludzkiego bólu.
Ponownie przedarł się przez tłum pacjentów w głównym korytarzu. Zarzucił na głowę kaptur, dla pewności. Żarówki szpitalnych lamp pokrytych pajęczyną raziły nieprzyzwyczajone oczy chłopaka. Wykorzystał więc prawą dłoń i w dole czoła utworzył z niej zadaszenie. Minął dwa ruchliwe korytarze. Tłok był większy niż na dworcu metra w godzinach szczytu. Głód wzrastał z każdym krokiem. Również troska o ukochaną wzbierała na sile. Przed blokiem operacyjnym podparł się ściany i rozejrzał. Drzwi gabinetu lekarskiego, toaleta, gabinet zabiegowy. Znalazł to, czego szukał. Jeszcze raz upewnił się, że w pobliżu nie ma żadnej pielęgniarki, po czym nacisnął klamkę i pchnął barkiem ciężkie drzwi. Zamek szczęknął i odpuścił walkę z narkomanem na głodzie. Wpadłszy do niewielkiego pomieszczenia, wykonał obrót na pięcie. Dostrzegł szklany regał zamknięty na kłódkę. Szarpnął zapięciem, lecz ani drgnęło. Czuł w ustach smak bólu, jaki pozostał mu po ostatniej odwykowej próbie. Podobnego cierpienia nie doznał nigdy. Zawinął pięść w rękaw ciepłej bluzy, wziął zamach i uderzył w szybę. Odłamki szkła rozprysły się jak jak krople wody. Jeden drasnął policzek Justina, pozostawiając na skórze nieznaczne rozcięcie, którego nawet nie poczuł. Rozbita szyba chrzęściła pod stopami. Justin natomiast poczuł ulgę. Ujrzał bowiem oznakowane fiolki morfiny, gotowej do wstrzyknięcia. Nie ukoją całego bólu, ale powstrzymają rosnący głód. Zaspokoją pierwszą potrzebę.
Upchnął w głębokiej kieszeni dresów dwie strzykawki i działki morfiny. Naciągnął kaptur mocniej i spoglądał jedynie przez cienką szparę pomiędzy jednym materiałem a drugim. W szpitalu zainstalowany był alarm. Każda szafka z mniej dostępnymi lekami chroniona była podwójnym zabezpieczeniem. Justin wiedział, że jeśli nie ucieknie w przeciągu kilku sekund, ręce wygną mu w tył dwaj szpitalni ochroniarze, potem zabierze go radiowóz, a pozbawiony wrażliwości oficer zamknie za nim kraty celi. Pognał wzdłuż opustoszałego korytarza. W tłumie ludzi zwolnił. Nie chciał wzbudzić podejrzeń. Wyróżniał się wystarczająco, by pierwsze oskarżenia zostały skierowane w jego stronę. Izba przyjęć pozostawała otwarta. Łóżko Nataszy oblegało jej rodzeństwo. Nagle Justin oprzytomniał. Wolał cierpieć na głodzie, niż dopuścić do konfrontacji obu sióstr. Ruszył w przód, potrącając barkiem młodą pielęgniarkę, która upuściła na kafle dzienną dawkę tabletek dla pacjenta po zawale serca. Rozwiązana sznurówka uderzała w jego łydkę. Raz przydepnął ją i omal nie wywinął orła. Dotarł do Nataszy w ostatnim momencie. Vanessa właśnie otwierała usta, spoglądając na Justina z błyskiem w oku. Ten nawet na nią nie spojrzał.
-Moglibyście zostawić nas samych? - spytał ochryple, a jego oddech drżał.
Vanessa skrzyżowała ramiona na piersi. Nie była skłonna ustąpić. Dopiero David pociągnął ją za łokieć. Justin żywił do szatyna cień sympatii. Młody prawnik jako jedyny potrafił uraczyć chłopaka życzliwym uśmiechem. Vanessy praktycznie nie znał. Nie wyrobił więc o niej opinii. Jedynie dobrze całowała, a jej figlarny uśmiech mącił w głowie.
-Załatwiłeś coś? - Natasza niecierpliwie uniosła się na łokciach.
Narkotykowy głód zneutralizował ból. Szatynka niemal go nie czuła.
-Mam morfinę - odparł półszeptem, gdy dyżurna pielęgniarka skryła się za kotarą przy łóżku sąsiedniego pacjenta.
-Daj mi ją, proszę.
-Nie tutaj. - Stanowczo pokręcił głową. - Dasz radę dojść do łazienki?
Nawet z połamanymi nogami Natasza doczołgałaby się do jednej z kabin. Justin znał więc odpowiedź. Nim wstała z łóżka, wciągnął przez jej głowę własną bluzę, by mogła zarzucić na głowę kaptur i wyjść niepostrzeżenie. Nikt nie zatrzymał ich przy drzwiach. Nikt nie ujrzał ich zniknięcia. Mknęli przez dobrze znane Justinowi korytarze. Odbijali się od ludzi, których pamięć fotograficzna szatyna powoli rozpoznawała. Łazienka przy końcu korytarza była pusta. Nie dzieliła się na część damską i męską. Powietrze wypełniał zapach odświeżacza, a klimatyzator pracował pełną parą. Czyste umywalki z kilkoma kroplami mydła, a nad nimi wypolerowane lustra z taniego szkła. Dla Justina łazienki o średnim standardzie zapierały dech w piersi. Na Nataszy nie zrobiły większego wrażenia. Razem weszli do kabiny najbliżej tylnej ściany. Justin przechylił zapadkę i zablokował drzwi. Pomieszczenie było małe; stojąc po środku we dwójkę, pozostawiali niewiele wolnej przestrzeni. Natasza osunęła się po ścianie na wilgotną podłogę, natomiast Justin opuścił klapę w sedesie i opadł na nią ociężale. Spojrzał na bladą, zmęczoną twarz dziewczyny. Dostrzegł w niej samego siebie. Te same znużone oczy i wzrok pozbawiony chęci życia. Mimo to była najpiękniejszą, jaką widział. Krótko pocałował jej nieznacznie spocone czoło, a potem sięgnął do kieszeni po morfinę. Nie zdążył podać działkę Nataszy. Wyrwała mu fiolkę z dłoni, a minutę później jej usta rozchyliły się w ekstazie, gdy morfina złączona z krwią przejęła władzę nad ciałem. Sam również wbił się igłą w żyłę i odleciał.
Oboje wyglądali tak, jakby porwały ich szpony bezlitosnej śmierci. Nierówny, świszczący oddech roznosił się wśród ścian łazienki. Niewiele brakowało, by jeden długi, ostatni opuścił usta i odebrał od dwojga zakochanych cierpienie. Śmierć w przypływie miłości byłaby piękna. Przyniosłaby ukojenie, radość, a wśród ścian zimnej trumny usta krzywiłby ostatni uśmiech. Gdy oboje stali na dachu wieżowca w dniu, w którym przyznali się do uczuć, Justin marzył, by za sobą pociągnąć w dół Nataszę. Ścisnąłby tę małą, chudą dłoń i zbliżył do piersi. Szepcząc ostatnie wyznanie, przeprosiłby za to, że nie był idealny, że nie zawsze stanowił wsparcie. Pewnego dnia, gdy oboje będą mieli dość, gdy oboje poddadzą się, wspólnie staną nad przepaścią i skoczą po ostatnim, głębokim pocałunku.
-Przytulisz mnie? - Natasza spytała nagle, wyrywając Justina z zadumy.
Zapomniał o wyjątkowej delikatności, jaką zwykł obdarzać dziewczynę. Przyciągnął ją na kolana i zatopił twarz w zagłębieniu szyi. Już dawno nie przytulali się w tak uczuciowy sposób. Momentami zapominali, że obdarzali się szczerą miłością. Przekładali narkotyki na pierwszy plan, uczucia pozostawiając na dalszym, pozornie mniej ważnym. A to właśnie dzięki miłości wciąż brnęli w przód i przetrwali razem setki zakrętów.
Otworzył przed ukochaną drzwi i wyszedł za nią na drżących nogach. Euforia po zażyciu rozpływała się w żyłach. Nie mógł uspokoić kołatającego serca. Wszystkie myśli w tym samym momencie związały się w punkt kulminacyjny. Pobicie Nataszy, pocałunek z Vanessą, a nade wszystko kradzież morfiny ze szpitalnej szafki. Jeśli wyjdzie z tego bez szwanku, będzie mógł podziękować Bogu za wyrozumiałość.
Naraz ciało Justina zostało pchnięte na najbliższą ścianę. Męska dłoń przypierała bark chłopaka do łuszczącej się farby z siłą tak wielką, że Justin nie zatrzymał syku w gardle. Rozeźlony David przenosił wzrok z Justina na zdezorientowaną siostrę i z trudem bronił się przed ogłuszającym rykiem. Może w ten sposób przemówiłby im do rozsądku, kiedy wszystkie inne środki traciły skuteczność.
-Ukradłeś ze szpitala morfinę - warknął półszeptem.
Ciekawskie spojrzenia znurzonych pacjentów od początku wędrowały w stronę nowej sensacji. David musiał zejść z tonu.
-Nie powinno cię to interesować - Justin odparł spokojnie.
-Posłuchaj, chłopczyku. Lubię cię, ale ktoś powinien ci pokazać, jak wielkim idiotą jesteś. Ochrona szpitala już wezwała policję. Będą tutaj lada moment i jak myślisz, kogo posądzą pierwszego? Staruszkę na wózku inwalidzkim czy faceta, który minę ćpuna przypisaną ma do twarzy na stałe?
Justin oprzytomniał. Musiał zabrać Nataszę i uciec ze szpitala przed wybiciem pełnej godziny na tanim, plastikowym zegarze w izbie przyjęć. Tłum w korytarzu nie ułatwiał mu zadania. Teraz na nic zda się naciągnięty na głowę kaptur i scalenie z resztą pacjentów. Jedynie szybki bieg do tylnego wyjścia mógł zapobiec aresztowaniu. Kiedy złapał dłoń Nataszy, ona wiedziała już, co muszą zrobić. Na lekach przeciwbólowych i sporej dawce morfiny nie odczuwała bólu. Żadna z jej kości nie uległa złamaniu. Podeszwy oprawczyni w zetknięciu z jej ciałem pozostawiły pamiątkę jedynie w postaci sinych plam. Puścili się biegiem w przeciwną stronę. Z każdym krokiem w głąb szpitala ludzi ubywało. Gdzieniegdzie drogę zagradzała pielęgniarka oddziałowa bądź szczelnie zamknięte drzwi. Powietrze przed kilkupiętrowym budynkiem przeciął dźwięk policyjnych syren. Walka z czasem wezbrała na sile. Justin przyspieszył, ciągnąc za sobą Nataszę. W biegu modlił się, by nie wpadli na gliniarzy przy tylnym wyjściu. Oficerowie okazali się niewystarczająco inteligentni. Przeczesywali sale chorych przy frontowej ścianie. Na tyłach pozostawili otwartą drogę ucieczki. Młodzi narkomani wypadli przez przeszklone drzwi w chłód wieczoru. Przemierzyli drogę w poprzek mało ruchliwej ulicy i zniknęli za kurtyną ciernistych krzewów w rowie. Od tej pory policja mogła szukać wiatru w polu.
Poczekalnia wrzała podekscytowanymi rozmowami pacjentów i personelu. Nie codziennie patrol policji odwiedza szpital i przeszukuje kolejno kąt po kącie. Nie zdołali pojmać uzależnionego złodzieja. Ponieśli porażkę, nie pierwszą i nie ostatnią. W Detroit podobne interwencje były na porządku dziennym. Telefon w dyżurce na komisariacie w większości przypadków dzwonił, gdy trzeba było odwieźć pijanego na izbę wytrzeźwień, lub gdy witryna sklepowa zmieniła się w drobny mak, a wnętrze sklepu zostało doszczętnie rozniesione. Dla zachowania pozorów policjanci po skończonym przeszukaniu przepytali personel i pacjentów. Na dłużej zatrzymali się przed rodziną Reed.
-Pojmaliście tego człowieka? Czy więcej nie będzie nam zagrażał?
Oficer w świeżo wypranym mundurze poprawił czapkę na czubku głowy i wymownie spojrzał na młodszego kolegę po fachu. Znów to samo. Zawód w oczach porządnych ludzi i śmiech na ustach winnych.
-Podejrzewamy, że uciekł tylnym wyjściem, którego nie zdążyliśmy zabezpieczyć. Czy wiedzą państwo, dokąd mógł uciec, gdzie się schować?
-Ja i moja żona nie mamy z nim nic do czynienia, ale mój syn może panom pomóc. Rozmawiał z tym chłopakiem, wie o nim więcej niż my.
Powietrze gwałtownie zgęstniało. Przez uchylone usta Davida nie wydostalo się żadne słowo. Jedynie odkaszlnął niezręcznie, grając na zwłokę. Mógł wpaść w kłopoty, ale żywił do Justina cień sympatii. Nie po to pomógł mu uciec, by teraz go wydać. A mógł to przecież uczynić. Doskonale wiedział, gdzie mieszkają oboje z Nataszą. Był tam przeszło miesiąc temu, by zawieść siostrę i samego siebie kłamstwami i intrygami.
-Jeśli ma pan jakiekolwiek informacje, które pomogłyby nam schwytać tego narkomana, jak opisywali go twoi rodzice, pomóż nam w śledztwie. - David milczał jak zaklęty. - Wiesz, jak się nazywa? Gdzie pomieszkuje?
David znał odpowiedź na każde z tych pytań. Rozważał wszelkie za i przeciw. Toczył zawziętą walkę z myślami. Lecz do podjęcia ostatecznej decyzji wystarczyło wspomnienie uśmiechu Nataszy. Był jej bratem, nie ojcem. Nie chciał więc zachowywać się, jak opiekun. Przysiągł sobie, że zacznie należycie pomagać siostrze, ale nie pozbawi jej jedynego w życiu szczęścia - miłości do człowieka, który prawdziwie na nią zasłużył.
-Nie - odparł po znacznej przerwie. - Nic o nim nie wiem.
~*~
W zasadzie nie potrafię w żaden sposób skomentować rozdziału, szukam nowego sposobu pisania + potrzebuję krótkiej przerwy na regenerację :)
Polecam!
O matko...
OdpowiedzUsuńSzkoda, że Nyasza dalej bierze. Powinni jej pomóc. Miłość miłością, ale TP ją może zabić.
Czekam na nn o dużo wełny.
Udego wyjazdu.
A i Pierwszaaaa!!!!
UsuńNO KURDE MAĆ SUPER ! ALE PISZ TAK JAK WCZEŚNIEJ BYNAJMNIEJ MOJE ZDANIE ALE CO ZROBISZ TO ZROBISZ ALE MIMO WSZYSTKO IDEALNO PISARKO CHCĘ CI POWIEDZIEC ABYŚ SPEŁNIŁA SWOJE MARZENIA JAKO BYCIE PISARKĄ KSIĄŻEK POZDRAWIAM JA ANONIM HE HE NO I KOCHAM CIĘ PAULA NIEZIEMSKO PISZESZ <3 BOZE ALE SIĘ ROZPISAŁAM
OdpowiedzUsuńDavid, a mówiłam Ci już, że Cię kocham, chłopie?! Khjkjjhh
OdpowiedzUsuńJejku, tak się cieszę, że postanowił trzymać się siostry i jej szczęścia, a nie wydać Justina, że nie masz pojęcia!
Ja nie odczułam praktycznie zmiany jeśli chodzi o zmianę stylu pisania(?) więc jest dobrze! Nawet chyba wolę czytać, gdy jest właśnie tak.
Eww, Justin musi powiedzieć jej, że się całował z Vanessą, bo i tak prędzej czy poźniej to się wyda i będzie jeszcze gorzej ;/
Weny i udanej "przerwy"
Mam nadzieję, że odpoczniesz trochę od tego wszystkiego i wrócisz ze zdwojoną siłą.
(Chociaż dwa tygodnie to i tak krótko, lol)
school-loser-and-love-jb.blogspot.com
O mój Boże... Jak dobrze, że David go nie wydał *___* rozdział cudowny i czekam na nn x
OdpowiedzUsuńChyba odczyłam lekką zmuan3 w pisaniu :) David to spoko ziomek XD Czekam na kolejny ;)
OdpowiedzUsuńrozdzial bardzo dobry i wgl ale szczerze nie podoba mi sie kiedy piszesz w ten sposób:(((
OdpowiedzUsuńRozdział jak zawsze świetny!
OdpowiedzUsuńMnie właśnie bardziej się podoba, gdy piszesz w ten sposób. To Twój wybór i mam nadzieję, że i tak nie będziesz się sugerowała komentarzami i po prostu będziesz pisać tak jak Ty chcesz, bo w końcu to Twoje opowiadanie.
Udanego wyjazdu
Rozdzial genialny jaak zawsze ! Szczerze to chciałabym zeby oboje wyszli z tego nalogu i zyli dlugo i szczesliwie ale bede rownie baardzo zadowolona jak oboje skoncza ze swoim zyciem tak jak w 'wszystko ma swoj początek i koniec' ale niech jeszcze dojdzie miezy nimi do stosunku takiego pelnego miłości i niech Natasha nie dowie sie o tym pocalunku blagaam xD
OdpowiedzUsuńBoję się co Vanessa może wykombinować :O Głupi Justin! Czekam na kolejny <3
OdpowiedzUsuńkocham, kocham, kocham !!! <3 nic dodac, nic ująć
OdpowiedzUsuńNajlepsze ff! Kocham❤️❤️
OdpowiedzUsuńsuper, dobrze, że David tak się zachował, a ta Vanessa, ugh ;oo Miłego wypoczynku <33
OdpowiedzUsuńCudowny <3
OdpowiedzUsuń/Wiki
Nie wierzę w to, co się dzieje. Na początku tego opowiadania prędzej spodziewałabym się tego, że to Natasha zauroczy się w innym chłopaku, a nie odwrotnie. Nie wierzę w to, że Justin mógł zauroczyć się w kimś takim jak Vanessa! Przecież ona jest okropna - może jest piękną kobietą, ale jest jednocześnie zimną suką. Przecież Justin kocha Natashę. Przecież zakochał się w niej dzięki temu, że jest inna od wszystkich bogatych ludzi. Pokazałaś, ze dla facetów istotną rzeczą jest wygląd dziewczyny i to jest takie cholernie przykre. Niestety taka jest prawda. Ale jestem pewja tego, że Justin wciąż kocha Natashę i udowodnił to zdobywając dla niej morfinę. Na szczęściw udało im się uciec. Boję się o stan zdrowia dziewczyny, w koncu została brutalnie pobita. Dzięki Bogu David nie chciał powiedzieć nic na temat Justina...bałam się, że dorwie go policja, a wtedy już nigdy by nie wyszedł z więzienia.
OdpowiedzUsuńNie mogę się doczekać kolejnego rozdziału. Jestem ciekawa jak sobie poradzą w tej sytuacji...
Niecierpliwie czekam na kolejny rozdział! Życzę weny :)