Piszę do Was tę notkę dzień przed wyjazdem. Wracam do domu w przyszły weekend i wtedy z pewnością pojawi się nowy rozdział (który będzie pisany tak, jak większość poprzednich, nie jak ostatni). Potrzebowałam takiego odpoczynku, teraz biorę się za pisanie, by móc wrócić za tydzień z nowymi pomysłami i inspiracjami <3
TYMCZASEM CHCIAŁABYM WAS POINFORMOWAĆ, ŻE PO DWÓCH LATACH ZROZUMIAŁAM TWITTERA (swoją drogą bardzo mi się spodobał) I CHCIAŁABYM WAS NA NIEGO ZAPROSIĆ. OD TERAZ BĘDĘ PRZESIADYWAĆ TAM CZĘSTO I DODAWAĆ RÓWNIEŻ SPOJLERY ORAZ INFORMOWAĆ O DATACH ROZDZIAŁÓW (co nie oznacza, że opuszczam aska, broń Boże). LICZĘ NA TO, ŻE ZAJRZYCIE, A MOŻE I ZOSTANIECIE NA DŁUŻEJ :) Much love <3
https://twitter.com/Paulaaa962
piątek, 21 sierpnia 2015
niedziela, 16 sierpnia 2015
Rozdział 23 - Nic o nim nie wiem...
Następny rozdział pojawi się dopiero za dwa tygodnie, na przełomie sierpnia i września, ponieważ wyjeżdżam i potrzebuję krótkiej przerwy. Mam nadzieję, że zrozumiecie :)
Wszedł do szpitalnej łazienki wolnym krokiem. Oparł się dłońmi o umywalkę, by schłodzić wodą rozpaloną twarz. Kosmyki włosów opadające na czoło zaczesał palcami na tył głowy, gdy końcówki nieprzyjemnie drażniły kąciki oczu. Swoją drogą, w tych samych kącikach czuł tworzące się powoli, szczypiące łzy. Urwał papierowy ręcznik z rolki i szybko wytarł twarz do sucha, a zwinięty w kulkę papier z impetem cisnął do śmietnika. Nie trafił. Ręcznik skrył się za pojemnikiem na brudnej podłodze.
-Kurwa - przeklął pod nosem.
Oddychał ciężko, wpatrując się w lustrzane odbicie własnej postaci. Podkrążone, przekrwione oczy, zamglone z przemęczenia. Usta spierzchnięte, choć nadal malinowe. Cera blada, wysuszona, zaniedbana. Nieznaczny zarost gryzł brodę i policzki. Wzrok pusty, bez cienia życia, bez iskry radości. Brudne, przetarte ubrania wisiały na wychudzonym ciele. Dłonie zaciśnięte na umywalce drżały, wprowadzając we wstrząsy resztę ciała. Czy ktoś taki miał jakąkolwiek szansę na zainteresowanie płci przeciwnej? Nie wierzył, że może podobać się jakiejkolwiek dziewczynie, dopóki nie poznał Nataszy. Teraz samoocenę podniosła mu Vanessa, której jedwabiście miękkie usta z uczuciem przykryły jego.
-Kurwa - powtórzył i wysuszoną twarz ponownie schłodził wodą.
Niedowierzanie mieszało się w głosie z zawodem. Zawiódł się samym sobą. Nie wierzył, że potrafi zdradzić, dopóki rzeczywiście nie zdradził. Dwukrotnie musnął usta brunetki. Po fakcie żałował. Żałował cholernie, że nie odepchnął jej w porę, że nie powstrzymał, że uległ. Człowiek potrafi być czasem niezwykle nieodpowiedzialny. Własna głupota przekroczyła jego najśmielsze oczekiwania.
W pewnym momencie drzwi łazienki muśnięte biała farbą suchościeralną otworzyły się na oścież. Zayn przeszedł przez próg i spojrzał w obie strony. Dostrzegł go przed jednym z luster. Podszedł i oparł się o porcelanową, lekko odbitą umywalkę. Uśmiechnął się szeroko, jakby nigdy nie zaznał bólu i cierpienia. Justin podziwiał go za to.
-Co znaczy zauroczyłeś? - spytał, wystukując stopą rytm na podłodze.
-Nie wiem, stary. Po prostu mi się podoba.
-A co z Nataszą? Wymienisz ją na starszy, czarnowłosy model z większymi cyckami?
Rzucił chłopakowi pogardliwe spojrzenie i westchnął.
-Kocham Nataszę najmocniej na świecie. Ten pieprzony pocałunek nic dla mnie nie znaczył. Nie chcę, żeby Nataszka dowiedziała się o czymkolwiek. Uzna mnie za typowego faceta, który bzyka na prawo i lewo. Nie jestem taki, przecież wiesz.
-Ale sam powiedziałeś, że jej siostrzyczka wpadła ci w oko.
-Ja jedynie stwierdziłem fakt. Vanessa jest atrakcyjna, to nie podlega dyskusji. Ale ja chcę Nataszkę, to ją kocham. Nie może się o niczym dowiedzieć. Mam nadzieję, że Vanessa będzie trzymała tę słodką buźkę na kłódkę.
Szarpnął klamką toalety i wszedł do jednej z kabin. Zamknął drzwi razem z zapadką, która blokowała je przed otwarciem z zewnątrz. Korzystał ze szpitalnych luksusów. Jego toaletę w większości przypadków stanowiło drzewo na skraju lasu. Odlał się i spuścił wodę. Uderzył w niego zapach odświeżacza. Przyzwyczaił się do stęchlizny w baraku i mięta zmieszana z różami drażniła jego nozdrza. Nawet papier toaletowy był w kwiatki i pachniał.
-Kible jak w pałacu - stwierdził Zayn po wyjściu z sąsiedniej kabiny. - Brakuje tylko śpiewającej szczotki.
-Nie przyzwyczajaj się.
Umył dłonie różowym mydłem. Zapach drażnił go przez kolejne minuty. Ilekroć przecierał twarz wnętrzem dłoni, za każdym razem czuł cholerne kwiatki. Wyszedł na korytarz przepełniony ludźmi. Przy zewnętrznej ścianie stał rząd plastikowych krzeseł. Z drugiej wyłaniały się drzwi sal pacjentów, gabinetów lekarskich i pomieszczeń zabiegowych. Światło przy suficie migotało jak w trzymającym w napięciu horrorze. Usiadł na najbliższym krześle, oparł łokcie na kolanach i obserwował reakcje ludzi. Jedni nerwowo obgryzali paznokcie i wystukiwali nierówny rytm na podłodze. Inni siedzieli znudzeni pod ścianą, bądź czekali na cieknącą z automatu kawę. A jego nie stać było nawet na papierowy kubek czarnej bez cukru. Życie przeplatało dzień poprzedni z kolejnym. Nie ułatwiało mu przetrwania. Ostatnią kawę pił przed trzema laty, gdy odwiedził umierającą babcię. Kawę z mlekiem i dwoma łyżeczkami cukru podaną z herbatnikiem muśniętym czekoladą. Ostatni dzień, w którym śmiał się beztrosko.
Nagle Zayn stanął krok przed nim i mruknął:
-Bieber, obudź się. Śpiąca królewna wróciła do żywych.
Zerwał się z krzesła jak oparzony. Oddychał szybciej, nierówno. Przedarł się przez tłum ludzi w korytarzu i odepchnął drzwi, których skrzydła rozchyliły się w obie strony. Przy łóżku Nataszy stali jej rodzice i lekarz, nieznacznie naciskający podbrzusze dziewczyny. Puścił się biegiem i po pięciu sekundach upadł na kolana przy łóżku. Jej drobna dłoń chwyciła jego i przyłożyła do ust. Widziała tylko szatyna z grzywką opadającą na czoło. Cierpiała, a mimo to posłała mu uśmiech, by był spokojniejszy. Zadziałało. Uspokoił oddech, uspokoił serce, za to wyrzuty sumienia zaatakowały go z podwójną siłą.
Rozjaśniony kosmyk włosów opadał na jej blady policzek, tworząc znikomy kontrast. Wzrok miała nieprzytomny, za mgłą. Średniej wielkości siniak przybierający odcień jasnego fioletu rozpościerał się od oka po kość policzkową draśniętą gałęzią krzaków przy 18th Street. Smuga zaschniętej krwi połyskiwała na spierzchniętej, suchej wardze i przykrywała niewielki pieprzyk ponad ustami. Dwie niewielkie krople potu lśniły na bladym czole. Pomiędzy nimi zaobserwował małą zmarszczkę, która rzadko wkraczała na gładką skórę Nataszy. Pojawiała się dopiero w chwilach niepokoju i troski. Ucałował wierzch dłoni szatynki z przysłoniętymi powiekami. Każdy grymas jej ust spędzał mu sen z powiek i nasuwał poczucie wstydu. Powinien starać się dla niej bardziej. Nie raz dawała mu do zrozumienia, że potrzebuje bliskości. Nieświadomie, a czasem i celowo błędnie odczytywał wskazówki i znaki płynące z jej morskich tęczówek. Uwaga poświęcona Nataszy była niewystarczająca, by mógł godnie nazwać się jej chłopakiem.
-Nie martw się o mnie - szepnęła drżącym głosem.
Dłonią dotknęła jego policzka, a Justina przebiegł dreszcz. Płynęła od niej anielska delikatność. Jego podbródek potraktowała jak obłok, który uszkodzi mocniejszym dotykiem.
Jej palce w dłoni chłopaka drżały. Była na głodzie i ból płynący z siniaków nie był paraliżujący. Justin wolałby jednak, by dostała przeciwbólową kroplówkę, niż gdyby jej ciało miało zacząć trząść się pod cienką narzutą. Do szpitala nie wniesie działki dla Nataszy. Jej rodzice z całą pewnością ostrzegli lekarzy. Wykonali Nataszy komplet badań toksykologicznych i uzależnienie zanotowali grubą czcionką w zeszycie. Gdyby nie pieniądze rodziców, spisaliby ją na straty i dopisali na listę w ośrodku odwykowym. Zanim nadeszłaby kolej Nataszy, leżałaby w krzakach ze strzykawką w żyle.
-Pamiętasz, kto cię pobił? - Lekarz z sumiastym wąsem i parą okularów opartych na czubku nosa spojrzał na Nataszę zza szkieł.
Natasza posłała chłopakowi nerwowe spojrzenie. Spuścił wzrok, splatając palce na kolanach. Było mu szczerze obojętne, co stanie się z jego siostrą. Zawiódł się na niej jak nigdy dotąd.
-Nie pamiętam - odparła po kilku sekundach, które ciągnęły się w nieskończoność.
W głębi duszy odetchnął z ulgą. Mógł zaprzeczać, ale Jazzy kochał i kochać będzie.
-Jak się czujesz? Boli cię coś? - ciągnął beznamiętnym tonem.
-Zostałam pobita, mam siniaki na każdym skrawku ciała i z pewnością czuję się zajebiście - prychnęła pogardliwie.
Justin uniósł kącik ust ku górze. Ironią poprawiła mu humor. Pewność w jej głosie zasiała nutkę podziwu.
-Natasza, język - syknęła jej matka z oburzeniem tak silnym, jakby szatynka co najmniej popełniła najokrutniejszą zbrodnię.
-Właśnie, język. Gdybym go nie pilnowała, uschłyby ci uszy.
Twarz kobiety zapłonęła purpurą. Z obu dziurek w nosie ulatywała para rozeźlonego wnętrza. Nie tak wychowała córkę. Ten język Natasza zawdzięczała Justinowi. Wychowywała ją ulica z małym wkładem jego głosu, spojrzenia i gestów.
-To on wszystkiego cię nauczył, tak? To on zmienił cię w ćpunkę? - Gdyby spojrzenie mogło zabijać, szatyn leżałby martwy. Ojciec Nataszy nie zamierzał pozostawić na nim suchej nitki.
-On pokazał mi, że mogę być szczęśliwa bez pieniędzy, bez wysokiej pozycji. Nigdy tego nie zrozumiecie, nawet nie spróbujecie zrozumieć.
Justin poczuł się jak śmieć. Natasza broniła go całą sobą, a on odpłacał się zdradą.
W Nataszy złość wzbierała na równi ze wzrostem narkotykowego głodu. Justin wiedział, że za kilka godzin przypną ją do łóżka pasami bezpieczeństwa, gdy, nie panując nad własnym ciałem, zacznie trząść się, drżeć i wymiotować pod siebie. Z mijającymi minutami mocniej trzymał jej dłoń. Lecz na ile zda się jego wsparcie, gdy sam myślał jedynie o strzykawce wypełnionej rozrobioną heroiną? Był odpowiedzialny za ich obojga. Ukojenie uzależnionego ciała spoczywało na jego barkach.
-Mogę porozmawiać z państwem na osobności? - Mężczyzna z plakietką "Dr Jones" na prawej piersi położył dłoń na ramieniu pani Reed, która z zaciśniętymi zębami patrzyła na zakochanego Justina. Nie wątpiła w siłę jego uczuć. Jedynie nie potrafiła pogodzić się z faktem, że ściągnął jej córkę na dno.
Kobieta skinęła głową. Krwistoczerwone usta zacisnęły się w jedną linię. Stukot obcasów odbił się od podłogi, zahaczył frontową ścianę i z drażniącym brzdękiem wpadł Justinowi do lewego ucha. Dopiero po wyjściu państwa Reed z izby przyjęć chłopak mógł odetchnąć i przywitać Nataszę należycie - głębokim pocałunkiem złożonym na rozchylonych wargach. Głęboko wierzył, że w tym stanie Natasza nie rozpozna smaku owocowego błyszczyka.
-Jak się czujesz, młoda? - spytał natychmiast, zanim na usta szatynki nasunęłoby się pierwsze pytanie. Zauważyła zmianę w zachowaniu Justina, ale milczała.
-Muszę wziąć, zanim zwariuję - powiedziała półszeptem. - Będą mnie trzymać na obserwacji do czasu, aż rodzice nie upewnią się, że mogą bezpiecznie zabrać mnie do domu. Do tego czasu wykorkuję - ciągnęła tym samym tonem, nieznacznie krzywiąc się podczas każdego spięcia mięśni. - Mam przy sobie pieniądze. Wystarczy, że zdobędziesz po działce dla nas.
-Zgłupiałaś? - przerwał Nataszy, nim zdążyłaby przy pomocy wyobraźni poczuć gram w palcach. - Nie wniosę towaru do szpitala. Już teraz patrzą na mnie z ręką na komórce, żeby w każdej chwili móc zadzwonić po psy. Jeśli teraz mnie zamkną, wyjdę za kilka lat, a ciebie nie zobaczę już pewnie na oczy.
-Jeśli nie wezmę czegokolwiek w przeciągu godziny, też nie zobaczysz mnie więcej na oczy, bo zdechnę jak pies - warknęła, nagle zapominając o promieniującym bólu płynącym z ciemnofioletowych siniaków.
Justina ponownie zmartwił jej zawzięty głos. Dla narkotyków była gotowa na wszelkiego rodzaju poświęcenie. Miewał momenty, w których wątpił w jej miłość. Wtedy jednak szybko przypominał sobie, że nie jest ideałem chłopaka, a mimo to kocha Nataszę ponad życie.
-Załatwię coś - obiecał i wyszedł z sali przesiąkniętej zapachem spirytusu salicylowego, środka czystości i ludzkiego bólu.
Ponownie przedarł się przez tłum pacjentów w głównym korytarzu. Zarzucił na głowę kaptur, dla pewności. Żarówki szpitalnych lamp pokrytych pajęczyną raziły nieprzyzwyczajone oczy chłopaka. Wykorzystał więc prawą dłoń i w dole czoła utworzył z niej zadaszenie. Minął dwa ruchliwe korytarze. Tłok był większy niż na dworcu metra w godzinach szczytu. Głód wzrastał z każdym krokiem. Również troska o ukochaną wzbierała na sile. Przed blokiem operacyjnym podparł się ściany i rozejrzał. Drzwi gabinetu lekarskiego, toaleta, gabinet zabiegowy. Znalazł to, czego szukał. Jeszcze raz upewnił się, że w pobliżu nie ma żadnej pielęgniarki, po czym nacisnął klamkę i pchnął barkiem ciężkie drzwi. Zamek szczęknął i odpuścił walkę z narkomanem na głodzie. Wpadłszy do niewielkiego pomieszczenia, wykonał obrót na pięcie. Dostrzegł szklany regał zamknięty na kłódkę. Szarpnął zapięciem, lecz ani drgnęło. Czuł w ustach smak bólu, jaki pozostał mu po ostatniej odwykowej próbie. Podobnego cierpienia nie doznał nigdy. Zawinął pięść w rękaw ciepłej bluzy, wziął zamach i uderzył w szybę. Odłamki szkła rozprysły się jak jak krople wody. Jeden drasnął policzek Justina, pozostawiając na skórze nieznaczne rozcięcie, którego nawet nie poczuł. Rozbita szyba chrzęściła pod stopami. Justin natomiast poczuł ulgę. Ujrzał bowiem oznakowane fiolki morfiny, gotowej do wstrzyknięcia. Nie ukoją całego bólu, ale powstrzymają rosnący głód. Zaspokoją pierwszą potrzebę.
Upchnął w głębokiej kieszeni dresów dwie strzykawki i działki morfiny. Naciągnął kaptur mocniej i spoglądał jedynie przez cienką szparę pomiędzy jednym materiałem a drugim. W szpitalu zainstalowany był alarm. Każda szafka z mniej dostępnymi lekami chroniona była podwójnym zabezpieczeniem. Justin wiedział, że jeśli nie ucieknie w przeciągu kilku sekund, ręce wygną mu w tył dwaj szpitalni ochroniarze, potem zabierze go radiowóz, a pozbawiony wrażliwości oficer zamknie za nim kraty celi. Pognał wzdłuż opustoszałego korytarza. W tłumie ludzi zwolnił. Nie chciał wzbudzić podejrzeń. Wyróżniał się wystarczająco, by pierwsze oskarżenia zostały skierowane w jego stronę. Izba przyjęć pozostawała otwarta. Łóżko Nataszy oblegało jej rodzeństwo. Nagle Justin oprzytomniał. Wolał cierpieć na głodzie, niż dopuścić do konfrontacji obu sióstr. Ruszył w przód, potrącając barkiem młodą pielęgniarkę, która upuściła na kafle dzienną dawkę tabletek dla pacjenta po zawale serca. Rozwiązana sznurówka uderzała w jego łydkę. Raz przydepnął ją i omal nie wywinął orła. Dotarł do Nataszy w ostatnim momencie. Vanessa właśnie otwierała usta, spoglądając na Justina z błyskiem w oku. Ten nawet na nią nie spojrzał.
-Moglibyście zostawić nas samych? - spytał ochryple, a jego oddech drżał.
Vanessa skrzyżowała ramiona na piersi. Nie była skłonna ustąpić. Dopiero David pociągnął ją za łokieć. Justin żywił do szatyna cień sympatii. Młody prawnik jako jedyny potrafił uraczyć chłopaka życzliwym uśmiechem. Vanessy praktycznie nie znał. Nie wyrobił więc o niej opinii. Jedynie dobrze całowała, a jej figlarny uśmiech mącił w głowie.
-Załatwiłeś coś? - Natasza niecierpliwie uniosła się na łokciach.
Narkotykowy głód zneutralizował ból. Szatynka niemal go nie czuła.
-Mam morfinę - odparł półszeptem, gdy dyżurna pielęgniarka skryła się za kotarą przy łóżku sąsiedniego pacjenta.
-Daj mi ją, proszę.
-Nie tutaj. - Stanowczo pokręcił głową. - Dasz radę dojść do łazienki?
Nawet z połamanymi nogami Natasza doczołgałaby się do jednej z kabin. Justin znał więc odpowiedź. Nim wstała z łóżka, wciągnął przez jej głowę własną bluzę, by mogła zarzucić na głowę kaptur i wyjść niepostrzeżenie. Nikt nie zatrzymał ich przy drzwiach. Nikt nie ujrzał ich zniknięcia. Mknęli przez dobrze znane Justinowi korytarze. Odbijali się od ludzi, których pamięć fotograficzna szatyna powoli rozpoznawała. Łazienka przy końcu korytarza była pusta. Nie dzieliła się na część damską i męską. Powietrze wypełniał zapach odświeżacza, a klimatyzator pracował pełną parą. Czyste umywalki z kilkoma kroplami mydła, a nad nimi wypolerowane lustra z taniego szkła. Dla Justina łazienki o średnim standardzie zapierały dech w piersi. Na Nataszy nie zrobiły większego wrażenia. Razem weszli do kabiny najbliżej tylnej ściany. Justin przechylił zapadkę i zablokował drzwi. Pomieszczenie było małe; stojąc po środku we dwójkę, pozostawiali niewiele wolnej przestrzeni. Natasza osunęła się po ścianie na wilgotną podłogę, natomiast Justin opuścił klapę w sedesie i opadł na nią ociężale. Spojrzał na bladą, zmęczoną twarz dziewczyny. Dostrzegł w niej samego siebie. Te same znużone oczy i wzrok pozbawiony chęci życia. Mimo to była najpiękniejszą, jaką widział. Krótko pocałował jej nieznacznie spocone czoło, a potem sięgnął do kieszeni po morfinę. Nie zdążył podać działkę Nataszy. Wyrwała mu fiolkę z dłoni, a minutę później jej usta rozchyliły się w ekstazie, gdy morfina złączona z krwią przejęła władzę nad ciałem. Sam również wbił się igłą w żyłę i odleciał.
Oboje wyglądali tak, jakby porwały ich szpony bezlitosnej śmierci. Nierówny, świszczący oddech roznosił się wśród ścian łazienki. Niewiele brakowało, by jeden długi, ostatni opuścił usta i odebrał od dwojga zakochanych cierpienie. Śmierć w przypływie miłości byłaby piękna. Przyniosłaby ukojenie, radość, a wśród ścian zimnej trumny usta krzywiłby ostatni uśmiech. Gdy oboje stali na dachu wieżowca w dniu, w którym przyznali się do uczuć, Justin marzył, by za sobą pociągnąć w dół Nataszę. Ścisnąłby tę małą, chudą dłoń i zbliżył do piersi. Szepcząc ostatnie wyznanie, przeprosiłby za to, że nie był idealny, że nie zawsze stanowił wsparcie. Pewnego dnia, gdy oboje będą mieli dość, gdy oboje poddadzą się, wspólnie staną nad przepaścią i skoczą po ostatnim, głębokim pocałunku.
-Przytulisz mnie? - Natasza spytała nagle, wyrywając Justina z zadumy.
Zapomniał o wyjątkowej delikatności, jaką zwykł obdarzać dziewczynę. Przyciągnął ją na kolana i zatopił twarz w zagłębieniu szyi. Już dawno nie przytulali się w tak uczuciowy sposób. Momentami zapominali, że obdarzali się szczerą miłością. Przekładali narkotyki na pierwszy plan, uczucia pozostawiając na dalszym, pozornie mniej ważnym. A to właśnie dzięki miłości wciąż brnęli w przód i przetrwali razem setki zakrętów.
Otworzył przed ukochaną drzwi i wyszedł za nią na drżących nogach. Euforia po zażyciu rozpływała się w żyłach. Nie mógł uspokoić kołatającego serca. Wszystkie myśli w tym samym momencie związały się w punkt kulminacyjny. Pobicie Nataszy, pocałunek z Vanessą, a nade wszystko kradzież morfiny ze szpitalnej szafki. Jeśli wyjdzie z tego bez szwanku, będzie mógł podziękować Bogu za wyrozumiałość.
Naraz ciało Justina zostało pchnięte na najbliższą ścianę. Męska dłoń przypierała bark chłopaka do łuszczącej się farby z siłą tak wielką, że Justin nie zatrzymał syku w gardle. Rozeźlony David przenosił wzrok z Justina na zdezorientowaną siostrę i z trudem bronił się przed ogłuszającym rykiem. Może w ten sposób przemówiłby im do rozsądku, kiedy wszystkie inne środki traciły skuteczność.
-Ukradłeś ze szpitala morfinę - warknął półszeptem.
Ciekawskie spojrzenia znurzonych pacjentów od początku wędrowały w stronę nowej sensacji. David musiał zejść z tonu.
-Nie powinno cię to interesować - Justin odparł spokojnie.
-Posłuchaj, chłopczyku. Lubię cię, ale ktoś powinien ci pokazać, jak wielkim idiotą jesteś. Ochrona szpitala już wezwała policję. Będą tutaj lada moment i jak myślisz, kogo posądzą pierwszego? Staruszkę na wózku inwalidzkim czy faceta, który minę ćpuna przypisaną ma do twarzy na stałe?
Justin oprzytomniał. Musiał zabrać Nataszę i uciec ze szpitala przed wybiciem pełnej godziny na tanim, plastikowym zegarze w izbie przyjęć. Tłum w korytarzu nie ułatwiał mu zadania. Teraz na nic zda się naciągnięty na głowę kaptur i scalenie z resztą pacjentów. Jedynie szybki bieg do tylnego wyjścia mógł zapobiec aresztowaniu. Kiedy złapał dłoń Nataszy, ona wiedziała już, co muszą zrobić. Na lekach przeciwbólowych i sporej dawce morfiny nie odczuwała bólu. Żadna z jej kości nie uległa złamaniu. Podeszwy oprawczyni w zetknięciu z jej ciałem pozostawiły pamiątkę jedynie w postaci sinych plam. Puścili się biegiem w przeciwną stronę. Z każdym krokiem w głąb szpitala ludzi ubywało. Gdzieniegdzie drogę zagradzała pielęgniarka oddziałowa bądź szczelnie zamknięte drzwi. Powietrze przed kilkupiętrowym budynkiem przeciął dźwięk policyjnych syren. Walka z czasem wezbrała na sile. Justin przyspieszył, ciągnąc za sobą Nataszę. W biegu modlił się, by nie wpadli na gliniarzy przy tylnym wyjściu. Oficerowie okazali się niewystarczająco inteligentni. Przeczesywali sale chorych przy frontowej ścianie. Na tyłach pozostawili otwartą drogę ucieczki. Młodzi narkomani wypadli przez przeszklone drzwi w chłód wieczoru. Przemierzyli drogę w poprzek mało ruchliwej ulicy i zniknęli za kurtyną ciernistych krzewów w rowie. Od tej pory policja mogła szukać wiatru w polu.
Poczekalnia wrzała podekscytowanymi rozmowami pacjentów i personelu. Nie codziennie patrol policji odwiedza szpital i przeszukuje kolejno kąt po kącie. Nie zdołali pojmać uzależnionego złodzieja. Ponieśli porażkę, nie pierwszą i nie ostatnią. W Detroit podobne interwencje były na porządku dziennym. Telefon w dyżurce na komisariacie w większości przypadków dzwonił, gdy trzeba było odwieźć pijanego na izbę wytrzeźwień, lub gdy witryna sklepowa zmieniła się w drobny mak, a wnętrze sklepu zostało doszczętnie rozniesione. Dla zachowania pozorów policjanci po skończonym przeszukaniu przepytali personel i pacjentów. Na dłużej zatrzymali się przed rodziną Reed.
-Pojmaliście tego człowieka? Czy więcej nie będzie nam zagrażał?
Oficer w świeżo wypranym mundurze poprawił czapkę na czubku głowy i wymownie spojrzał na młodszego kolegę po fachu. Znów to samo. Zawód w oczach porządnych ludzi i śmiech na ustach winnych.
-Podejrzewamy, że uciekł tylnym wyjściem, którego nie zdążyliśmy zabezpieczyć. Czy wiedzą państwo, dokąd mógł uciec, gdzie się schować?
-Ja i moja żona nie mamy z nim nic do czynienia, ale mój syn może panom pomóc. Rozmawiał z tym chłopakiem, wie o nim więcej niż my.
Powietrze gwałtownie zgęstniało. Przez uchylone usta Davida nie wydostalo się żadne słowo. Jedynie odkaszlnął niezręcznie, grając na zwłokę. Mógł wpaść w kłopoty, ale żywił do Justina cień sympatii. Nie po to pomógł mu uciec, by teraz go wydać. A mógł to przecież uczynić. Doskonale wiedział, gdzie mieszkają oboje z Nataszą. Był tam przeszło miesiąc temu, by zawieść siostrę i samego siebie kłamstwami i intrygami.
-Jeśli ma pan jakiekolwiek informacje, które pomogłyby nam schwytać tego narkomana, jak opisywali go twoi rodzice, pomóż nam w śledztwie. - David milczał jak zaklęty. - Wiesz, jak się nazywa? Gdzie pomieszkuje?
David znał odpowiedź na każde z tych pytań. Rozważał wszelkie za i przeciw. Toczył zawziętą walkę z myślami. Lecz do podjęcia ostatecznej decyzji wystarczyło wspomnienie uśmiechu Nataszy. Był jej bratem, nie ojcem. Nie chciał więc zachowywać się, jak opiekun. Przysiągł sobie, że zacznie należycie pomagać siostrze, ale nie pozbawi jej jedynego w życiu szczęścia - miłości do człowieka, który prawdziwie na nią zasłużył.
-Nie - odparł po znacznej przerwie. - Nic o nim nie wiem.
~*~
W zasadzie nie potrafię w żaden sposób skomentować rozdziału, szukam nowego sposobu pisania + potrzebuję krótkiej przerwy na regenerację :)
Polecam!
piątek, 7 sierpnia 2015
Rozdział 22 - Potrzebujesz kobiety, nie dziewczynki...
Kolejny rozdział pojawi się prawdopodobnie dopiero w przyszły weekend lub chwilę po weekendzie (15-17 sierpnia).
Justin
Justin
Kurwa.
Uderzyłem pięścią w jeden z filarów i natychmiast syknąłem, gdy poczułem promieniujący ból całej prawej ręki, od zakrwawionych kostek po łokieć. Pokłóciłem się z nią po raz kolejny w ciągu tak krótkiego czasu i po raz kolejny to ja sprowokowałem ostrą wymianę zdań. Natasza oczywiście odszczekała się, jak to miała w zwyczaju i, do cholery, miała rację. Nie dość, że zachowuję się jak ostatni kretyn, mając do niej pretensje, że ukradła portfel staremu pedałowi, który w przeciwnym razie gwałciłby ją przez kilkanaście minut, to jeszcze nie potrafię zaspokoić własnej, pieprzonej dziewczyny. Chciałem się z nią kochać. Tak kurewsko chciałem zedrzeć z niej ubrania i uprawiać z nią ostry seks przy ścianie w ruderze przy 18th Street. Chciałem, ale... ale nie mogłem.
-Stawiam dolara, że rzuci cię przed końcem tygodnia - Zayn klasnął głośno w dłonie i potarł je o siebie, jakby czerpał z mojego nieszczęścia ogromną radość.
Pieprzony kutas.
-A masz go chociaż? - warknąłem, nawiązując do obstawionych pieniędzy.
Zayn sięgnął dłonią do kieszeni i po kilku sekundach wyciągnął z dna zmięty banknot jednodolarowy, szczerząc do mnie zęby. Był tak cholernie irytujący, zwłaszcza teraz, gdy całe moje beznadziejne życie traciło jakąkolwiek wartość.
-Przypierdoliłbym ci, gdyby nie chciało mi się ryczeć - uderzyłem go barkiem, gdy przechodziłem obok, po czym wyszedłem spod zadaszenia na dworcu.
Usłyszałem za plecami kroki. Miałem pewność, że Zayn podąża za mną. Nie pytałem nawet o powód. Prawdopodobnie rzuciłby kolejny ze swoich cholernie śmiesznych żartów na temat daty zakończenia mojego związku z Nataszą. Nie miałem złudzeń. Gdybym rzeczywiście rozstał się z szatynką, Zayn w przeciągu godziny dobrałby się do jej majtek. Nie twierdzę, że Natasza jest dziwką, tylko po prostu... Dobrze, spójrzmy prawdzie w oczy. Natasza jest dziwką i jak bardzo chciałem, nie mogłem temu zaprzeczyć. Dziwka ze wzajemnością zakochała się w dziwce, bynajmniej urocze.
-Stary, zaczekaj, nie chciałem cię urazić. Wiesz, że jedynie się z tobą droczę - Zayn dogonił mnie u wejścia do parku.
-Szkoda, że twoje żarty niedługo staną się prawdą. I nie, nie mam do ciebie pretensji. Jestem jedynie zły na samego siebie. Stracę ją, to pewne.
-Przestań gdybać i ogarnij się, facet. Twoja Nataszka ma głowę na karku i wie, jak kombinować, żeby nie musieć za każdym razem zarabiać swoim chudym tyłkiem. Powinieneś brać z niej przykład, a nie wrzeszczeć na nią.
-Wiesz doskonale, że brzydzę się kradzieżą. Nagle mam zmienić się w złodzieja? To nie przejdzie.
-Rób jak chcesz - Zayn z irytacją wypuścił szeleszczący oddech i ostatni raz klepnął mój bark. - A tak na marginesie, powinieneś ją porządnie przelecieć. Ona przestałaby być tak wyszczekana, a i tobie by ulżyło - dodał, po czym wykonał pół obrotu i chciał odejść, zostawiając mnie sam na sam z uporczywymi myślami, kiedy naraz usta bruneta uchyliły się w szoku, a on nieprzytomnie wyciągnął rękę w stronę jednej z pobliskich ławek.
Gwałtownie obróciłem głowę, a moje serce pękło na pół. Nad wątłym ciałem Nataszy leżącym na parkowej alejce, nachylała się moja siostra, wykonując ostatnie kopnięcie między żebra leżącej szatynki. Nie wiedziałem, co czuć. Strach, smutek, czy złość? Każda z emocji przebiegała przez ciało i siała spustoszenie jak huragan pędzący z zawrotną prędkością.
-Wezwij pomoc, Zayn - rzuciłem do kolegi, po czym puściłem się biegiem, nie do Nataszy, której w tej chwili nie mógł pomóc mój dotyk czy uspokajające gesty, ale do wściekłej Jazzy, która z zaciśniętymi pięściami przemierzała wysuszony trawnik.
-Zatrzymaj się, do kurwy - warknąłem wściekle, z impetem odwracając jej ciało poprzez silny ucisk wokół jej ramienia. - Co jej zrobiłaś!? - wrzasnąłem w twarz szatynki.
-Zasłużyła na to, pierdolona dziwka, która nie ma do nikogo szacunku. Przespała się z moim facetem i jednocześnie zdradziła ciebie. Mało miałam powodów?
Posłała mi ironiczny uśmiech i w jednej chwili przepełniła czarę goryczy. Uniosłem prawą dłoń i spoliczkowałem Jazzy, zostawiając odciśnięte ślady palców na jej gładkim policzku. Nie żałowałem, że podniosłem na nią rękę.
-Ją nazywasz dziwką? - potrząsnąłem jej ramieniem, spluwając pod buty. - Ją nazywasz dziwką!? Sama pieprzysz się z Tysonem, chociaż doskonale wiesz, że nic do ciebie nie czuje i już zawsze będziesz cholerną zabawką w jego łóżku. Mówisz, że Natasz nie ma do siebie szacunku, a sama również nie masz go za grosz. Jesteś naiwną idiotką. Przysięgam, że jeśli Nataszy coś się przez ciebie stanie, nie daruję ci tego, dziwko - wysyczałem na odchodne, równając Jazzy z ziemią.
Jeszcze nigdy nie byłem do tego stopnia wściekły. Nie mogłem patrzeć na własną siostrę. Wzbudzała u mnie niechęć i odrazę. Miałem ochotę splunąć prosto w jej piękną buzię, byleby tylko zmyć z twarzy ironiczny, wypełniony pogardą uśmiech. Biegiem wróciłem do ciała Nataszy i upadłem na podłoże na kolana. Kamienie boleśnie wbiły się w skórę, a twarz nie zagrała nawet krótkim grymasem. Wszystkim, o co martwiłem się i troszczyłem, była Natasza. Mogliśmy kłócić się raptem dziesięć minut temu, a teraz srałem w majtki na samą myśl, że dziewczynie, którą kocham każdą cząstką siebie, mogłaby stać się krzywda.
-Aniołku - szepnąłem, obejmując jej małą buzię dłońmi.
Była blada, z jej nosa i wargi sączyła się krew, a całe ciało, którego teraz widziałem jedynie niewielką część, pokryte było siniakami. Przyciągnąłem nieprzytomną dziewczynę bliżej i oparłem jej główkę na kolanach. Poczułem na policzkach łzy dopiero wtedy, gdy spłynęły po brodzie i kapnęły na czoło Nataszy. Otarłem wilgotne oczy rękawem i ponownie zakołysałem chudym ciałkiem szatynki. Pod skórą odznaczała się niemal każda kość. Dotykając jej klatki piersiowej wyraźnie odliczałem żebra, a kiedy przytulałem ją wieczorami, kości biodrowe wbijały się w moje uda. Nikła w oczach, a teraz dodatkowo straciła przytomność w bólu. Zrobiłbym wszystko, by pomóc jej i przynieść ukojenie, a mogłem jedynie przeczesywać długie kosmyki włosów i chłodzić wierzchem dłoni policzek.
-Nataszka, trzymaj się i pamiętaj, że cię kocham, słoneczko. Nie ważne, ile razy kłócilibyśmy się i wyzywali, żyję tylko dla ciebie - szepnąłem do ucha dziewczyny i mogłem przysiąc, że drgnęła w moich ramionach pod wpływem kojących słów i gorącego oddechu na chłodnej skórze.
-Odsuń się od niej - zażądał ratownik medyczny zaraz po dotarciu do parku.
Nie utrudniałem im działań, kiedy każde mogło uratować Nataszy życie. Odsunąłem się na kolanach do jednej z ławek, oparłem na siedzeniu przedramiona i ukryłem w bluzie twarz, doszczętnie mocząc ją łzami. Przytulając Nataszę, nie czułem nawet jej oddechu. Jedynie serduszko biło niemrawo, jakby w każdej chwili miało zasnąć i nie obudzić się więcej, zabierając ode mnie Nataszkę. Nigdy o nikogo nie bałem się tak, jak teraz o tę drobną szatyneczkę, dzięki której dostrzegałem czasem słońce wyłaniające się zza ciemnych chmur.
-Gdzie ją zabieracie? - wymamrotałem, ostatni raz ocierając twarz brudną bluzą.
-Do szpitala w centrum - mruknął mężczyzna, podłączając do żyły kroplówkę z lekiem przeciwbólowym. - Musisz nam powiedzieć, jak ona się nazywa.
-Natasza - pociągnąłem nosem i powtórzyłem. - Natasza Reed.
Na noszach wnieśli nieprzytomną dziewczynę do karetki i zatrzasnęli drzwi, odjeżdżając z parkowej alejki na sygnale. Na drżących nogach podniosłem się ze ścieżki i otrzepałem brudne kolana. Przed momentem czułem złość rozpierającą ciało, a teraz chciałem płakać w bezsilności. Zapomniałem o naszej ostatniej kłótni, zapomniałem o wszelkich nieporozumieniach. Liczyło się tylko zdrowie Nataszki. Mojej małej Nataszki, której uśmiech był moim powodem do życia. Zanim ją poznałem, długo rozmyślałem nad sensem istnienia i nie znalazłem żadnego istotnego powodu, który trzymałby mnie przy ziemi. Dopiero ona, po raz pierwszy chwytając moją dłoń, zatrzymała mnie tutaj. Musiałem opiekować się nią, musiałem jej pilnować, żeby nie stoczyła się na samo dno, żeby nie skończyła tak jak ja. Była bliska mojej pozycji. Ćpała, piła i puszczała się za dragi, a mimo to czułem, że jako jedyna ma szansę wyjść z tego gówna cało.
-Stary, trzymasz się? - Zayn położył rękę na moim ramieniu, lecz szybko ją strząsnąłem.
-A czy wyglądam, jakbym się się trzymał? - odparłem niegrzecznie.
Zayn doskonale wiedział, że nie chciałem na niego warczeć i nie zrobiłbym tego, gdybym nie był w rozsypce. Kiedy zacząłem brnąć przed siebie, nie opuścił mnie nawet na krok. Trzymał się blisko, gdyby w razie potrzeby musiał wesprzeć mnie lekkim uderzeniem w bark czy ciepłym, pocieszającym słowem bez najmniejszego znaczenia. Wsunąłem dłonie głęboko w kieszenie dresów i zarzuciłem na głowę kaptur, gdy pierwsze krople deszczu zaczęły moczyć kosmyki włosów. Nie dość, że moja ukochana leżała w szpitalu przez moją własną siostrę, to jeszcze chmurki zaczęły na mnie szczać. Czułem się gorzej niż mały kawałek gówna, który w strugach deszczu powoli się rozpuszczał.
-Wejdę do szpitala i nie dowiem się nawet, co z Nataszą, bo jebane pielęgniarki usprawiedliwią się ochroną danych osobowych i stwierdzą, że nie mam żadnych uprawnień, by być informowanym o jej zdrowiu. A wiesz, co jest najgorsze? - w przerwie uniosłem jedną brew, a Zayn pokręcił przecząco głową. - Wezwą do szpitala jej rodziców, z którymi naprawdę nie chcę mieć nic do czynienia. Zabiorą mi ją, czuję to.
-Wiesz, stary, troszczą się o nią. Ma w końcu piętnaście lat.
-Troszczą? - parsknąłem ironicznym śmiechem. - Oni dbają jedynie o własną reputację. Nie widziałem ich nigdy, ale Natasza zdążyła mi o nich opowiedzieć. Bogate snoby, dla których liczy się tylko ilość zer na koncie.
-W takim razie skąd w Nataszy ich geny? Przecież młoda jest zupełnie inna.
-Też się zastanawiałem. Widocznie nie zdążyli jej jeszcze doszczętnie zniszczyć.
Pół godziny później podeszliśmy pod drzwi szpitalnego oddziału ratunkowego, kiedy na dworze rozpętała się prawdziwa ulewa. Oboje ściągnęliśmy z głów kaptury i otrząsnęliśmy mokre dłonie, kiedy ruszyłem w stronę recepcji. Zanim jednak otworzyłem usta przed pielęgniarką w średnim wieku, dostrzegłem na jednym z krzeseł brata Nataszy, a obok niego siostrę z kubkiem kawy w dłoni. Wróciłem więc do Zayna i trąciłem go łokciem pomiędzy żebra.
-Widzisz tego faceta w szarej marynarce? - mruknęłam, wykonując ruch głową w kierunku Davida.
-Widzę tę piękną dupcię obok niego i sądzę, że chętnie bym ją przeleciał.
Spojrzałem najpierw na Vanessę, która z wdziękiem założyła za ucho kosmyk włosów podczas rozmowy z bratem, a później z powrotem na Zayna, który łapczywie oblizywał wargi.
-To siostra Nataszy - odparłem, mierząc wzrokiem delikatne rysy twarzy i wspaniałą sylwetkę, na której opinały się całkiem skromne ubrania, w niewielkiej części odsłaniające jej dekolt i podkreślające drobne krągłości pośladków.
-Żartujesz? - spojrzał na mnie w szoku i znów powrócił wzrokiem do Vanessy, która wstała z krzesła i zaczęła przechadzać się po korytarzu. Miała a sobie krótką, dopasowaną sukienkę, a wysokie, czerwone szpilki podkreślały jej smukłe nogi. Cholera, aż przygryzłem wargę. - Brałbym ją, jest gorąca.
-Przestań, to siostra mojej dziewczyny - ponownie trąciłem go w bok i odwróciłem wzrok, nie kryjąc lekkiego trudu.
-I co z tego? Przyznaj, że ci się podoba. Spójrz na ten tyłek i powiedz, że się nie ślinisz, a uznam, że zamiast kutasa chowasz w spodniach pizdę.
Ukradkiem zerknąłem na Vanessę i przejechałem krańcem języka wzdłuż dolnej wargi. Była seksowna. Bardzo seksowna, a dodatkowo piękna. Długie, falowane włosy opadały kaskadami na plecy, a ja nagle zapragnąłem zaplątać w nich palce i przycisnąć usta do jej pełnych warg. Pospiesznie potrząsnąłem głową. Moje myśli zapędziły się zdecydowanie zbyt daleko. Wtedy jednak wzrok Vanessy skrzyżował się z moim, gdy wyrzucała do śmietnika papierowy kubek po kawie z automatu. Lekko klepnęła bark brata, który odwrócił się w moim kierunku i wstał z krzesła. Usilnie starałem się nie zawieszać wzroku na piersiach Vanessy choć przyznam, że walczyłem z samym sobą. Przed postawieniem kroku w przód szepnąłem tylko do Zayna, że w stu procentach się z nim zgadzam, po czym ruszyłem w stronę rodzeństwa.
-Co z Nataszą? - wychrypiałem, patrząc na poddenerwowanego Davida, który regularnie przebiegał palcami wśród włosów.
-Nadal jest nieprzytomna, ale jej stan jest stabilny, a jej życiu nie zagraża niebezpieczeństwo - odparł poważnie, zerkając w kierunku izby przyjęć. - Co jej się stało?
-Dostała wpierdol od mojej siostry - mruknąłem niechętnie, a niewybredne słownictwo przyciągnęło wzrok kilku zniecierpliwionych pacjentów z bólem brzucha, złamaną ręką czy podbitym okiem. - To długa historia.
-Mamy czas.
-Natasza puściła się z facetem mojej siostry, a jej wyraźnie się to nie spodobało - byłem wściekły na Jazzy, choć z drugiej strony nie mogłem się jej dziwić. Jej złość nie była bezpodstawna.
-Natasza nie jest dziewicą? - po raz pierwszy odezwała się Vanessa. Jej cichy głosik zupełnie nie pasował do usposobienia, jakie opisała Natasza.
-W ciągu ostatniego miesiąca ssała więcej kutasów niż ty w całym swoim życiu, słonko - odparłem, obdarzając ją krótkim spojrzeniem, które mimowolnie spłynęło po jej sylwetce. Nie mogła, do cholery, założyć dresów i luźnej buzy?
-Myślałem, że jesteście razem - wtrącił David, wyraźnie dostrzegając, w jaki sposób patrzę na drugą z jego sióstr.
-Bo jesteśmy, to skomplikowane.
Nie zamierzałem wyjaśniać mu, że oboje zarabiamy na dworcu. David nie był głupi. Vanessa zresztą też. Oboje wiedzieli, w jaki sposób Natasza pozyskiwała pieniądze i na co je przeznaczała. Nie trzeba być geniuszem, by wiedzieć, co śliczna ćpunka w jej wieku robi za parę dolarów.
Westchnąłem głęboko i ruszyłem do izby przyjęć, na której leżała Natasza. Musiałem chwycić jej dłoń, musiałem przekonać się, że żyje, że oddycha i powoli wraca do zdrowia. Zanim dotknąłem klamkę, David złapał moje ramię i zatrzymał mnie, delikatnie potrząsając głową.
-Nie wpuszczą cię do niej. Przy łóżku siedzą nasi rodzice.
-Wybacz, ale w tej chwili gówno mnie obchodzą wasi starzy. Chcę ją tylko zobaczyć. Zobaczyć i dotknąć.
Pchnąłem szklane drzwi do wnętrza pomieszczenia i przeszedłem przez futrynę. W pokoju stało koło dziesięciu łóżek, a pielęgniarki w odpowiednich mundurkach krzątały się pomiędzy pacjentami, jednym podając szklankę wody, innym zmieniając kroplówkę bądź opatrunek. Natasza leżała na ostatnim łóżku. Po prawej stronie siedział jej ojciec, a po lewej matka i, cholera, była gorąca. Czy każda kobieta w ich rodzinie musiała być piękna? Bez względu na to, jaką suką była, ja i tak przebiegłem koniuszkiem języka po wardze i szybko zbadałem jej szczupłe ciało. Mogła być dość stara, ale z daleka widziałem, że dbała o siebie i to czyniło z niej kobietę naprawdę atrakcyjną.
-Natasza - wychrypiałem, zwracając uwagę obojga rodziców dziewczyny.
Jej ojciec jako pierwszy zmierzył mnie pogardliwym wzrokiem. Wyglądał jak typowy, bogaty biznesmen, w drogim garniturze i zegarku na nadgarstku. Jego żona również posłała mi pełne odrazy spojrzenie, wstając z krzesła. Na ogół starałbym się zrobić jak najlepsze pierwsze wrażenie na rodzicach ukochanej, jednak im nie zamierzałem się podlizywać. Nie zaakceptowaliby mnie nigdy, bez względu na to, jak długo zapewniałbym ich o szczerej miłości do Nataszy. Dla nich byłem insektem, wrzodem na dupie narodu, który doszczętnie niszczył ich córkę. Choć z drugiej strony, nie mieli przypadkiem racji?
-Kim jesteś? - spytał ostro mężczyzna. Nie był w nastroju na pokojowe rozmowy.
-Chłopakiem Nataszy - odparłem, nie odrywając wzroku od jego ciemnych tęczówek i zwężonych oczu. Gdyby spojrzenie zabijało, leżałbym na kafelkach sztywny i zimny.
-Chłopakiem? - brwi kobiety wystrzeliły ku górze, a jej dłoń nerwowo spoczęła na biodrze. - Natasza ma dopiero piętnaście lat. Zabieramy ją do domu. Widzisz, co z nią zrobiłeś? Jest przeraźliwie chuda i została brutalnie pobita - wysyczała, a ja jedynie spuściłem głowę. Czułem się winny. Cholernie winny.
-Dobra, stara, zluzuj stanik, bo widocznie ci przeszkadza - niemal zakrztusiłem się własną śliną, gdy na szpitalnej izbie ratunkowej rozbrzmiał donośny, ironiczny głos Zayna. - To, że jesteś gorąca i chętnie bym cię przeleciał, nie oznacza, że możesz robić z Nataszki świętą, a z Justina ostatni kawałek gówna. Gdyby nie on, twoja córka już dawno by się zaćpała. Poza tym, Nataszce nie spieszy się do domu. Woli mieszkać na ulicy z nami, niż z takimi snobami jak wy. Tak więc myślę, że możecie zabrać synalka i spieprzać do domu, bo zdrowie młodej i tak was nie interesuje. Zostawcie mi tylko starszą córeczkę. Rano odstawię ją pod same drzwi bez ciążowego brzuszka, bez obaw. Jestem dużym chłopcem i wiem, jak korzystać z pięknych dziewczynek i ich ciasnych cipek.
Z początku nie wierzyłem, że Zayn w ogóle odezwał się do rodziców Nataszy, w połowie zacząłem chichotać pod nosem, a pod koniec autentycznie płakałem ze śmiechu. Jednego byłem pewien. Z pewnością nie zrobiłem na nich dobrego wrażenia, ale kogo to obchodzi? Nie miałem zamiaru lizać im dupy i udawać kogoś, kim nie byłem, nie jestem i nigdy nie będę. A Nataszę zatrzymam przy sobie mimo wszystko.
-Kto cię tak, do cholery, wychował!? - matka Nataszy uniosła głos i była bliska spoliczkowania Zayna posyłającego jej ironiczny, pewny siebie uśmiech.
-Pani wybaczy, ale matka była kurwą i nie bardzo znała się na wychowywaniu dzieci - odparł, beznamiętnie wzruszając ramionami. Nie znałem drugiego tak pewnego siebie człowieka.
Wykorzystując okazję, w której rodzice szatynki byli zajęci jednostronną kłótnią z Zaynem, który na ich ataki odpowiadał ironią i sarkazmem, przysiadłem na krześle przy łóżku Nataszy, chwyciłem jej małą dłoń i przyłożyłem do ust, by delikatnie musnąć wargami. Była ciepła i blada. Pielęgniarki zszyły jej łuk brwiowy, z wargi nadal wąską ścieżką płynęła stróżka krwi, a pod okiem widniał sporych rozmiarów siniak. Lekko odkryłem kołdrę i uniosłem koszulkę. Brzuch i żebra również nie wyglądały lepiej. W oku zakręciła się łza, lecz powstrzymałem ją, słysząc oburzony, kobiecy głos.
-Jakim prawem ją dotykasz!?
-Jest moją dziewczyną? - wyrzuciłem ręce w powietrze, po czym natychmiast pogładziłem policzek Nataszy. - Myślę, że to nic nadzwyczajnego, że dotykam osobę, którą kocham.
-Którą kochasz? Co ty możesz wiedzieć o miłości? Jesteś jedynie brudnym ćpunem.
-Wiem o miłości znacznie więcej, niż pani. Natasza czuła się przy was odrzucona. Nie uciekła z domu bez powodu. Czuła się niekochana. Odwzajemnioną miłością obdarzyła dopiero mnie. Kochamy się i będziemy razem. Gówno nas obchodzi wasze zdanie. Naprawdę myślicie, że jeśli zabierzecie Nataszę do domu, w czymkolwiek nam to przeszkodzi? Doskonale wiem, gdzie mieszka, wiem, które okno prowadzi do jej sypialni. Na tym mięciutkim łóżku w pokoju waszej córeczki robiłem jej dobrze i śmiałem się, kiedy wy nie byliście niczego świadomi.
Matka Nataszy pobladła, lecz jednocześnie wyglądała tak, jakby miała rzucić się na mnie i wydłubać oczy dorobionymi paznokciami. A ja w końcu mogłem wyznać na głos swoją miłość, której nie chciałem kryć. Była zbyt silna i wyjątkowa, abym mógł trzymać ją w ukryciu. Chciałem wykrzyczeć światu, że ja, Justin Bieber, dzieciak z biednego domu, bez perspektyw na życie, również zaznałem szczęścia przy młodziutkiej, niewinnej ślicznotce. Rodzice Nataszy znienawidzili mnie całym sercem, a ja poczułem, że kocham ją jeszcze mocniej i zrobię wszystko, by zatrzymać jej drobne ciałko w ramionach. Chciałem być przy niej, chciałem przy niej umrzeć, chciałem poznawać wzloty i upadki, przeżywać najpiękniejsze chwile swojego życia i również momenty smutku zatapianego we łzach i tanim winie. Jeszcze raz spojrzałem na jej niewinną, spokojną buzię i chciałem dotknąć wargami jej ust, budząc ją jak książę najpiękniejszą księżniczkę z głębokiego snu. My jednak nie byliśmy w bajce. Jeden pocałunek nie postawi Nataszy na nogi, nie przywróci jej pełni sił.
-Gdybyś naprawdę ją kochał, pozwoliłbyś jej wrócić do domu - nagle odezwał się ojciec Nataszy i rozproszył moją uwagę pomiędzy siebie a swoją córkę. - Wydajesz inteligentny. Doskonale wiesz, że ściągasz Nataszę na samo dno. Jest za słaba, żeby odbić się z powrotem. Ona umrze w przeciągu miesięcy, jeśli zostanie z tobą, na ulicy. Naprawdę tego chcesz? Chcesz, żeby dziewczyna, którą podobno kochasz, umarła? Chcesz mieć jej piętnastoletnie życie na sumieniu?
Kurwa.
Nie byłem przygotowany na tak mocne, dosadne słowa. Miałem świadomość, że ojciec Nataszy nie powiedział nic, co nie byłoby prawdą. Nie skłamał. Nie dodał niczego od siebie. Zrozumiał, jak bardzo zależy mi na jego córce i dzięki swej inteligencji postanowił wykorzystać miłość przeciwko mnie. Każdej nocy przed snem myślałem o tym, co było dobre dla Nataszy i za każdym razem dochodziłem do tego samego wniosku. Przy mnie nie miała przyszłości, a każdy jej dzień będzie wyglądał identycznie. Nie mogłem dać jej nic poza własną miłością i troską. Natasza zasłużyła na więcej. Zasłużyła na pałac wysadzany najprawdziwszymi brylantami. Zasłużyła na kogoś, kto spełniłby każdą jej zachciankę. Mnie nie stać było na nic. Chciałbym dać jej wszystko, o czym kiedykolwiek marzyła, a mogę obdarzyć ją jedynie szczerym pocałunkiem i uśmiechem, pogładzić po głowie i z miłością spojrzeć w oczy. Ojciec Nataszy trafił w mój czuły punkt.
Spuściłem głowę i wyszedłem z izby przyjęć, zostawiając Zayna samego z drapieżnymi lwami, które w każdej chwili mogły skoczyć mu do gardła i rozszarpać jednym ruchem. Włócząc nogę za nogą, przeszedłem przez korytarz, aby na końcu oprzeć się dłońmi o chłodny parapet i obserwować krople deszczu, spływające po szybie. Znów poczułem pod powiekami łzy i tym razem pozwoliłem jednej spłynąć wzdłuż policzka w synchronizacji z kroplą na zewnętrznej stronie okna. Oparłem na parapecie łokcie, a twarz ukryłem w dłoniach. Nie wiedziałem, co zrobić. Dokonywałem wyboru pomiędzy szczęściem, a bezpieczeństwem i rozsądkiem. Musiałem wykazać się albo dojrzałością, albo młodzieńczą miłością do szaleństwa. W podobnym zestawieniu rozsądek tracił na znaczeniu.
Nagle usłyszałem za plecami powolne kroki stóp w szpilkach uderzających o kafelki na podłodze. Pociągnąłem cicho nosem i odwróciłem się, by ujrzeć Vanessę zatrzymującą się przed oknem po lewej stronie. Jej ramię w skórzanej kurtce otarło się nieznacznie o skrawek bluzy na moim barku. Przyniosła ze sobą delikatny, słodki zapach, który zadomowił się w moich nozdrzach. Spojrzała na mnie spod długich rzęs, zakładając kosmyk włosów za ucho. Kurwa, naprawdę była piękna i nagle przestałem wierzyć w słowa Nataszy, na które przelewała całą złość na siostrę za samo jej istnienie. Czy tak delikatna i łagodna osóbka jak Vanessa mogła być zimną suką?
-Więc spotykasz się z moją siostrą? - zaczęła i nawet sam jej głos wypuszczał z wnętrza małego aniołka.
-Tak, jesteśmy razem od kilku tygodni - odparłem cicho. Przyłapałem się na tym, że nie potrafiłem odwrócić wzroku.
-Tak na marginesie, jestem Vanessa, ale wolę, gdy ludzie mówią do mnie Van - uśmiechnęła się, wyciągając w moim kierunku dłoń. Przysięgam, jej uśmiech był w stanie dogonić uśmiech Nataszy w rankingu tych najpiękniejszych.
-Justin - odparłem krótko, delikatnie ujmując jej dłoń. Była mała, delikatna i chłodna. W momencie kontaktu jej skóry z moją, przez kręgosłup przebiegł nieprzyzwoicie przyjemny dreszcz.
-Jesteś przystojny, wiesz? Natasza ma szczęście, że na ciebie trafiła - mruknęła niespodziewanie, unosząc dłoń i przebiegając opuszkami palców wzdłuż napiętej szczęki.
Cóż, jeszcze nigdy nie flirtowała ze mną modelka i nie ukrywam, że czułem się odrobinkę zakłopotany. W dodatku nie pomagał mi fakt, że jej siostra, a moja dziewczyna, leży nieprzytomna tuż za ścianą, na szpitalnym łóżku.
Odwróciłem się do Van twarzą, opierając biodro o parapet. Na moment pozwoliłem sobie przymknąć powieki, gdy jej gładka dłoń gładziła policzek. Moja dłoń natomiast, która do tej pory siedziała spokojnie w kieszeni dresów, teraz przylgnęła do biodra Vanessy i przesunęła od górnej partii pośladków po talię, którą musnąłem opuszką kciuka.
-Jesteś piękna - wyszeptałem i nie wiem, do kurwy, co podkusiło mnie do tych dwóch, tandetnych słów. Po prostu uleciały z ust, jakbym nie miał nad nimi najmniejszej kontroli.
-Więc mnie pocałuj, albo ja to zrobię - zamrugała niewinnie oczyma. - Potrzebujesz kobiety, nie dziewczynki, jaką w dalszym ciągu jest Natasza - dodała, a w następnej chwili poczułem na ustach jej pełne, jedwabiście miękkie, smakujące truskawkowym błyszczykiem wargi.
W pierwszych sekundach zamarłem, a każdy ruch graniczył z cudem. Po chwili jednak byłem tak oczarowany uczuciem, jakie dawał mi pocałunek, że sam trzy razy musnąłem usta Vanessy. Nie odepchnąłem jej, a dodatkowo odwzajemniłem naprawdę krótki, choć namiętny pocałunek. I kiedy po dosłownie pięciu sekundach oderwałem od jej warg swoje, poczułem się jak pieprzony kutas, który nie potrafi odwrócić wzroku w odpowiednim momencie. Vanessa wróciła do Davida, a ja z narastającym poczuciem winy podszedłem do Zayna, nieudolnie flirtującego z pielęgniarką przed pięćdziesiątką, która przepisywała nazwiska pacjentów z kart do księgi przyjęć. Podszedł do mnie, gdy oparłem się o ścianę i zacząłem nerwowo stukać stopą o podłogę, drapiąc kark. Wciąż czułem na ustach te pierdolone truskawki i jej dotyk na policzku.
-Stary, przysięgam, szukałem cię po całym szpitalu i... - przerwał nagle, marszcząc brwi. - O mój Boże, czy ty masz błyszczyk w kąciku ust, czy ja mam cholerne zwidy?
Szybko uniosłem prawą rękę i otarłem usta rękawem. Przygryzłem wnętrze policzka i tępo wpiłem wzrok w plastikowe krzesło z ułamaną nogą w kącie oddziału ratunkowego.
-Jeśli mi powiesz, że przelizałeś się z tą dupą, to wydrapię ci oczy. Mogłeś mnie, kurwa, zawołać. Z tego co wiem, ty obracasz drugą siostrzyczkę.
-Mam cholerny problem, Zayn - syknąłem, gniotąc w dłoniach materiał dresów. - Chyba się odrobinę zauroczyłem.
~*~
Jakby mało mieli problemów, dokładam całkiem niespodziewaną zmianę akcji i nie sądźcie, że to koniec ^^
Subskrybuj:
Posty (Atom)